Trzeba wzmocnić ducha
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Wyczyść

Jeżeli ktoś szuka prawdy i dochodzi do Kościoła prawosławnego czy katolickiego, to w żadnym wypadku nie można tego nazwać prozelityzmem. Jest to skutek wolności sumienia. Człowiek wybiera ten Kościół, w którym odnajduje Chrystusa.

Paweł Kozacki OP: Nuncjatura apostolska w Kijowie ogłosiła, że w dniach od 23 do 27 czerwca 2001 roku papież Jan Paweł II będzie na Ukrainie. Czy ludzie na Ukrainie spodziewali się tego?

Andrzej Kamiński OP: Bardzo liczyliśmy na to, że Papież przyjedzie, chociaż z drugiej strony cały czas powątpiewano. Ludzie tutaj rozumują tak: jeżeli ma się stać coś dobrego, to to nie może się udać. Takie myślenie jest tu bardzo głęboko zakorzenione. Kiedy człowiek nie ma nadziei, to mimo że bardzo czegoś pragnie, z góry uznaje to za niemożliwe. Coś takiego wyczuwało się podskórnie.

Mówiono, że do tej pory ta wizyta była niemożliwa, ponieważ nie zgadzał się na nią patriarchat moskiewski i promoskiewski Kościół prawosławny. Aleksy II zawsze wymienia dwie sprawy, które muszą być załatwione, żeby możliwe było jego spotkanie z Papieżem: relacje pomiędzy Kościołem greckokatolickim a prawosławnym — chodzi o odbieranie cerkwi na zachodniej Ukrainie — oraz prozelityzm Kościoła katolickiego. To są dyżurne zarzuty. Jak w rzeczywistości wyglądają relacje katolicko–prawosławne?

Myślę, że ten problem istnieje od dawna, ale napięcie wzrosło, kiedy przyszła wolność. Wtedy grekokatolicy odbierali cerkwie, które prawosławni zabrali im zaraz po wojnie. O tej prawdzie prawosławni zapominają, bo łatwiej jest nie pamiętać tych faktów. Na pewno działania grekokatolików nie obyły się bez cierpienia, bólu i krzywd prawosławnych. Każda taka sytuacja jest trudna i dlatego zawsze będą skrzywdzeni, będą napięcia, które zostawiają zranienia.

Ten konflikt zaczął się jednak dużo wcześniej i w tej chwili trudno mówić o większej lub mniejszej winie którejś ze stron. Myślę, że dziś zbieramy owoce działań z czasów komunistycznych. Jedni będą mówili, że odbierają swoje cerkwie, które zabrano im po roku 1945, i będą mieli rację, a drudzy, że od kilku dziesięcioleci to już są ich cerkwie, i też będą mieli rację.

Prawda jest głębiej — wymaga od nas ewangelicznego spojrzenia z poszanowaniem wolności sumień. Niestety, nie da się wszystkiego pokojowo i łagodnie rozwiązać, bo nikt nie odda Kościołowi cerkwi za nic. To napięcie jeszcze będzie trwało. Teraz zaczyna się następny etap rywalizacji — chodzi tym razem o wiernych, czyli o wpływy, kto i komu odbiera wiernych. Będziemy mieli do czynienia z oskarżeniami o przechwytywanie, wydzieranie sobie ludzi…

Czytałem, że w kontakcie między księżmi i wiernymi poszczególnych Kościołów porozumienie jest większe niż w oficjalnych oświadczeniach.

Problem jest nagłaśniany. Kiedy doszło do rozdzielenia cerkwi, ustalono pewne zasady i wiele napięć wyraźnie osłabło, dlatego zarzuty są troszeczkę nieadekwatne do rzeczywistości. Mówiłem o drugim etapie — walce o ludzi: obecnie nie jest ona tak masowa, jak to było na początku. Mówienie o prozelityzmie ma korzenie ideologiczne, stanowi argument polityczny.

Jak osobiście, jako misjonarz, przełożony dominikanów na Ukrainie, odbiera Ojciec zarzut, że Kościół katolicki uprawia prozelityzm na ziemiach kanonicznie należących do Cerkwi prawosławnej?

Najpierw muszę powiedzieć, że nie jestem misjonarzem. Kościół ustalił, że te tereny są chrześcijańskie i dlatego nie można mówić o pracy misyjnej w takim sensie, jak wśród narodów, które nigdy nie znały ewangelii. Niewątpliwie jest to praca na terenie, z którego nie pochodzimy. Możemy określić nasze apostolstwo innym terminem: reewangelizacja. Jeżeli mówimy o Ukrainie, to od wielu wieków na tych ziemiach trwał Kościół rzymskokatolicki. On nie pojawił się tam w tej chwili. Raczej odbudowuje swoją strukturę zniszczoną przez komunistów. Należy o tym pamiętać. Diecezje, które teraz powstały, zostały ustanowione w miejscach, gdzie przedtem już istniały. Lwów, Kamieniec Podolski, Żytomierz, Łuck — to historyczne, stare stolice biskupie. Nie wymyślono ich po odzyskaniu niepodległości. Natomiast na wschodzie niewątpliwie silniejsze były wpływy Cerkwi. Katolicyzm dochodził do Dniepru.

 W czasach komunistycznych ludzie byli przesiedlani i rzadko zostawali w miejscu swego urodzenia. Dziś nie ma miejsca na Ukrainie, w którym by nie mieszkali rzymscy katolicy. Są praktycznie rozsiani po całym kraju. W tej chwili trudno mówić o kanonicznej obecności któregokolwiek Kościoła. Trzeba dostrzegać ludzi, którzy czekają na posługę duszpasterską. To nasze pierwsze i najważniejsze zadanie.

Cała odnowa Kościoła katolickiego na Ukrainie była najczęściej prowadzona przez ludzi pochodzenia polskiego, a więc z rodzin tradycyjnie rzymskokatolickich. To oni starali się o odzyskanie świątyń, które były budowane jako kościoły rzymskokatolickie. W tej chwili do Kościoła rzymskokatolickiego zaczynają przychodzić także Ukraińcy. Przedtem nie byli obecni. Najczęściej jest to przejście nie tyle z prawosławia, ile z niewiary. Bywa i tak, że ludzie niewierzący odnajdują wiarę poprzez protestantów. Na następnym etapie, szukając prawdy, dochodzą do katolicyzmu. Ci, którzy większy nacisk kładą na swoją kulturę i jej korzenie, przechodzą do prawosławia. Różne są drogi tych, którzy odnajdują Boga.

Myślę, że nie należy posługiwać się terminem prozelityzm. Mówienie o nim ma podłoże ideologiczne, stanowi argument polityczny. Kardynał Ratzinger określił prozelityzm bardzo wyraźnie — zachodzi on wtedy, kiedy ktoś zostanie przeciągnięty do Kościoła katolickiego w oparciu o fałszywe wartości, na przykład przez przekupstwo finansowe czy materialne. Natomiast jeżeli ktoś szuka prawdy i dochodzi do Kościoła prawosławnego czy katolickiego, to w żadnym wypadku nie można tego nazwać prozelityzmem. Jest to skutek wolności sumienia. Człowiek wybiera ten Kościół, w którym odnajduje Chrystusa.

Osobiście nie spotkałem się na terenie Ukrainy z próbami przekupstwa ani niczym podobnym. Myślę, że oskarżenia o prozelityzm wynikają bardziej z poczucia zagrożenia czy kompleksów, choć na szczęście prawosławni już trochę mniej się boją Kościoła rzymskokatolickiego. Kiedyś sądzili, że jest potężny, że wejdzie z mocą, z pieniędzmi, z ludźmi i będzie zabierał prawosławnych pod swoje skrzydła. Ci, którzy mają otwarte oczy, zobaczyli, że Kościół tak nie działa, że zagrożeniem dla narodu ukraińskiego i kultury prawosławnej jest nie tyle katolicyzm, ile sekty. One wchodzą po obudzeniu się pragnienia Boga. Wykorzystują moment, wypełniają luki, w które nie wejdą ani prawosławie, ani katolicyzm.

Kto lub co stanowi luki, w które nie wchodzi katolicyzm ani prawosławie?

Wydaje się, że prawosławni z założenia mało wychodzą do ludzi, jakby czekali, aż ludzie sami do nich przyjdą. Z kolei katolicy w swej pracy duszpasterskiej ciągle lękają się, aby nie byli posądzeni o prozelityzm, i wychodzą do niewierzących za mało dynamicznie. Innymi słowy, tą luką są niewierzący, którzy pragną czegoś, nie za bardzo wiedząc, czego. Sekty nie czekają na ludzi, ale do nich idą. Dają łatwe i przyjemne odpowiedzi na pytania, które ci — zdezorientowani i zagubieni — sobie stawiają. W świecie, w którym wszystkie wartości się walą i brakuje zdrowych relacji międzyludzkich, trudno nie być zagubionym i nie pragnąć ludzkiego ciepła, jakie dają sekty. Innymi słowy: za mało jest świadków ewangelii, którzy by pokazali drogę.

Mówił Ojciec, że Ukraińcy przychodzą do Kościoła rzymskokatolickiego. Gdy 10 lat temu byłem na Ukrainie, istniały tam bardzo silne podziały: Rosjanin był prawosławnym, Ukrainiec grekokatolikiem, Polak był katolikiem rzymskim. Pojawiały się nieśmiałe próby wprowadzania języka ukraińskiego do liturgii, które spotykały się z niechęcią Ukraińców z Kościoła greckokatolickiego, bo uważali, że ukraiński jest własnością ich Kościoła. Gdy ktoś chciał się ochrzcić w Kościele rzymskokatolickim, to pytał, czy będzie musiał zmienić narodowość. Jak wyglądają dziś relacje Kościoła rzymskokatolickiego i greckokatolickiego oraz ich powiązania z poszczególnymi grupami narodowymi?

Trochę inaczej jest na zachodniej Ukrainie, a inaczej na wschodniej. W każdym razie ukraiński jest coraz bardziej powszechny w Kościele rzymskokatolickim. Nie znaczy to, że język polski zupełnie zanikł. W Fastowie pod Kijowem, gdzie prowadzimy parafię, odprawiane są trzy Msze po ukraińsku i jedna po polsku. Proporcje są dostosowane do ludzi, którzy przychodzą do kościoła, a nie do założeń ideologicznych. Chodzi o to, by ludzie usłyszeli i zrozumieli słowo Boże. Problemu różnic językowych nie ma w kościele św. Aleksandra w Kijowie. Posługa jest po ukraińsku, ale jest i Msza po rosyjsku — bo w samym Kijowie jest wielu Ukraińców mówiących w tym języku — oraz w innych językach: po angielsku i po francusku. Staramy się stworzyć Kościół katolicki, czyli powszechny. Jest to odpowiedź na wielonarodową strukturę tworzącego się państwa ukraińskiego. Chcemy pomóc tworzyć Kościół na tych terenach. On nie ma być polski ani francuski, ani angielski, ani żaden inny, tylko lokalny. Na pewno będą w nim duże wpływy polskie, bo jest dosyć dużo osób pochodzenia polskiego. Mam jednak nadzieję, że będą się wytwarzały tradycje związane z mentalnością i kulturą ukraińską. Będzie powstawało coś nowego, bo jest to Kościół żywy, odradzający się, i on musi wytworzyć swoje struktury i tradycje. Będą one powstawały jako coś normalnego.

Czy na zachodniej Ukrainie istnieją jeszcze wioski, w których mówi się tylko po polsku?

Istnieją. Im bliżej granicy Polski, tym więcej miejsc, w których liturgia jest sprawowana po polsku, i ludzi, którzy w domu używają tego języka. Natomiast bardziej na wschód, na terenach, które przed wojną nie należały do naszego państwa, i na takich, które nawet były polskie, ale Polacy zostali z nich wywiezieni albo wymordowani — chociażby okolice Tarnopola — naturalną rzeczą będzie wchodzenie do Kościoła języka ukraińskiego. Oczywiście jedni by chcieli więcej polskiego, a drudzy więcej ukraińskiego. Te tereny, gdzie się nie mówi w domu po polsku, są najtrudniejsze. Tam, gdzie się mówi, liturgia odprawiana jest po polsku. Natomiast tam, gdzie nie, istnieje jeszcze tęsknota za tym językiem, ale już nie jest on do końca zrozumiały.

Na przykład w jednej z takich miejscowości były dwie katechezy: po polsku i po ukraińsku. Dzieciaki zaczęły chodzić na ukraińską. W grupie kilkunastu osób był tylko jeden chłopak, który rozumiał po polsku, bo u niego w domu tak się rozmawiało. On też przeszedł na katechezę ukraińską, ponieważ nie było sensu, by sam siedział na polskiej. Problem był z rodzicami, bo oczywiście chcieli, żeby ich syn chodził na polską katechezę. Dzieci z kolei chcą przede wszystkim zrozumieć. Takie napięcia będą tam jeszcze długo. Tego się nie da rozwiązać nakazem. To musi się dokonać naturalnie. Z jednej strony musi wejść ukraiński, a z drugiej strony potrzebna jest troska o Polaków, którzy tu mieszkają. I to powinni oczywiście robić ludzie świeccy, a nie księża.

Ktoś powiedział, że kultura Ukrainy jest nasycona chrześcijaństwem, wręcz rodzi tęsknotę za Bogiem. Jak Ojciec tego doświadcza w kontakcie z ludźmi? Czy otwarcie na Boga, głód Boga są dziś wyczuwalne?

Kultura ukraińska niesie w sobie pewne symbole chrześcijańskie, ale jeżeli nie znajdą się słowa otwierające na te symbole, to one pozostaną martwe. Jeśli nie będzie głoszona ewangelia, symbole staną się niczyje i mogą je przejąć np. sekty do swych ideologii.

Duży procent ludzi na Ukrainie to osoby niewierzące i deklarujące się jako niewierzące. Stosunkowo duży jest też odsetek wierzących, którzy wiedzą, że Pan Bóg istnieje, ale nie wchodzą do żadnego Kościoła. Mówią o sobstwiennym Bogu, czyli osobistym, własnym — dla siebie i na swój obraz. Taka postawa jest szczególnie charakterystyczna dla inteligencji. Po pierestrojce przyjęli, że Bóg jest. Wcześniej takiego pytania sobie nie stawiali. Teraz Bóg zaczął dla nich istnieć, ale pozostali na etapie trzymania się z daleka od takiego czy innego Kościoła. Nie wierzą w Chrystusa, tylko w Boga. Wiara w Chrystusa jest czymś zbyt dalekim. Jeszcze jej nie przyjmują, bo to by wymagało zmiany postawy, przepracowania życia. Myślę, że istnieje trochę ludzi zatrzymujących się w połowie drogi. Szczególnie dla takich właśnie ludzi potrzebne jest głoszenie ewangelii z uwzględnieniem symboli chrześcijańskich obecnych w ich mentalności i kulturze. Wtedy okaże się, że wiara chrześcijańska nie jest czymś obcym, ale głęboko obecnym w nich samych. Zostanie połączone doświadczenie osobistego Boga w sercu z wiarą, która poprzez zwyczaje i kulturę ukazuje Boga obecnego w konkretnym Kościele.

Co jest wyzwaniem dla Kościoła na Ukrainie?

…żeby była głoszona wiara w Chrystusa. Myślę, że głoszenie Chrystusa jako Zbawiciela. To jest podstawa, fundament, rzecz najważniejsza. Drugim wyzwaniem niewątpliwie jest ubóstwo ludzi. Myślę, że to są dwie najważniejsze sprawy: głoszenie Chrystusa i pomoc ubogim.

Ubogim materialnie?

Tak, tu trzeba bardzo pomagać ludziom. Trudno mówić o Chrystusie, jeżeli oni nie mają co jeść. Jedno i drugie musi iść równolegle. Kolejne wyzwanie — przyznaję, że liczę tu na Papieża — to odnowienie godności człowieka. Komunizm ją zniszczył. Myślę, że to coś niezwykle istotnego, jeżeli chodzi o ten naród, o homo sovieticus na Ukrainie.

Wróćmy jeszcze do ubóstwa. Jak to dokładnie wygląda?

Kiedyś rozmawiałem z prawosławną kobietą z wioski. Odwoziła wnuka do internatu przy szkole dla niedowidzących. Opowiadała, że w jej wiosce jest dość dobrze, bo w co drugim domu jest koń, a prawie w każdym krowa. Ona nie miała konia. Rodzina nie była w stanie go utrzymać, bo mąż córki pił. Mieli jednak krowę i za sprzedane mleko mogli kupić wiele niezbędnych produktów, jak chleb czy węgiel na zimę. Spytałem ją, jak w tak trudnych warunkach nie tracą ducha? Okazało się, że przeżyła kiedyś depresję, z której ledwie wyszła. Odpowiadając na moje pytanie, stwierdziła, że każdy żyje dniem dzisiejszym, nie myśląc, co będzie jutro. Jeśli jutro okaże się nie do uniesienia, wielu popełni samobójstwo.

W jaki sposób Kościół pomaga ubogim? Kto to robi? Paru ojców? Czy włączają się w to dzieło świeccy? Komu się pomaga? Tylko parafianom? Ukraińcom, Rosjanom, Polakom…?

Na terenie Ukrainy działa Caritas i w dużym stopniu poprzez niego pomagają fundacje z Zachodu. Kościół jest w tym skorumpowanym świecie być może jedyną instytucją, której jeszcze można ufać. Jednym z rodzajów pomocy biednym jest organizowanie wyjazdów, szczególnie dla dzieci, np. do Polski, gdzie łączy się często wypoczynek z katechezą, a bywa, że także z możliwością leczenia. Każda pomoc z zewnątrz, która przechodzi przez parafie czy Caritas, zawsze jest związana z zaangażowaniem świeckich.

Kolejną formą jest uruchamianie pomocy w ramach parafii, gdzie ludzie wspierają siebie nawzajem. Jest to bardzo trudne, bo każdy uważa, że jest potrzebujący. Jednak powoli, szczególnie wśród młodych, rodzi się solidarność z bliźnimi. Młodzi ludzie ze wspólnoty modlitewnej istniejącej przy naszym Kolegium św. Tomasza w Kijowie od pewnego czasu chodzą do sióstr Matki Teresy, aby pomagać najbardziej potrzebującym. Z tej grupy jedna z dziewcząt wyjechała do Ameryki Południowej, aby pracować jako świecka misjonarka wśród jeszcze bardziej ubogich niż ci na Ukrainie. Widać wśród młodych ludzi wrażliwość na ubogich, którzy nie radzą sobie w życiu.

W pomocy biednym Kościół katolicki stara się nie robić różnic wyznaniowych ani narodowościowych. Dostaje każdy potrzebujący, o ile wystarczy darów.

Jak możliwa jest praca duszpasterska w kraju pogrążonym w tak wielkim braku nadziei? Jak przekazywać wiarę? Jak zasiać ziarno na takim stepie? Czy można odnaleźć na nim kwitnące kwiaty?

Jak zawsze — liczy się nade wszystko świadectwo własnego życia, a potem słowo mówione. Najważniejsze jest, według mnie, tworzenie wspólnot życia chrześcijańskiego: zakonnych czy parafialnych. Ludzie na Ukrainie po upadku komunizmu nie ufają sobie nawzajem i słowo mówione mało znaczy. Trzeba więc ukazać swoim życiem, że wiara naprawdę daje sens i siłę życia, że człowiek wierzący jest uśmiechnięty, tzn. szczęśliwy.

W małym miasteczku Tołste, niedaleko od Kamieńca Podolskiego, przed niespełna rokiem oddano kościół. Atmosfera w parafii jest niesamowita. Grupa ludzi, którzy odzyskali dom boży, oraz nasz ojciec, dojeżdżający tam z Czortkowa, wraz siostrą dominikanką, wytworzyli tak dobry i serdeczny klimat, że coraz więcej osób gromadzi się w całkowicie jeszcze zniszczonej świątyni.

Nikomu nie przeszkadzają odrapane ściany i zimno w kościele. Szacunek i troska ojca Jana o parafian daje owoce duszpasterskie. Dzieci, które dzięki siostrze licznie gromadzą się na Mszy świętej, wprowadzają w modlitwę wiele radości i autentyczności.

Przez cały październik przychodziły codziennie na różaniec. Gdy siostra zaproponowała, aby spotykały się jeszcze w listopadzie, spytały tylko: „Dlaczego?”. Siostra odpowiedziała, że w tym miesiącu Kościół modli się za zmarłych. Dzieci podjęły propozycję i powypytywały w domu o imiona zmarłych. Każdy dzień był poświęcony modlitwie za inną rodzinę — lista zmarłych była długa, znaleźli się na niej wszyscy, o których rodzina pamiętała.

Wspólna modlitwa różańcowa, Eucharystia i katecheza w niedziele zakorzeniają dzieci i dorosłych w Kościele. Coraz bardziej są świadomi przynależności — więcej — potrzeby współtworzenia Kościoła.

Inną ważną sprawą w głoszeniu ewangelii na terenie, gdzie ludzie nie mają zaufania do „mówców”, jest rzetelna formacja intelektualna. Istotna jest treść tego, co głosimy, intelektualne uzasadnienie tego, w co wierzymy, dlatego też na początku naszej dominikańskiej obecności na Ukrainie stworzyliśmy Kolegium Filozoficzno–Teologiczne św. Tomasza. Powstało też wydawnictwo „Kairos”, w którym wydajemy w języku ukraińskim dwutygodnik „Gazeta Parafialna”. Trafia on z refleksją religijną prawie do wszystkich parafii rzymskokatolickich oraz do bardzo wielu greckokatolickich. Ponadto wydawnictwo publikuje „Biuletyn Informacyjny” referujący, co dzieje się na Ukrainie w wymiarze religijnym. Drukuje także książki w języku ukraińskim i rosyjskim. Ubóstwo ludzi jest bardzo duże. Często bywa tak, że ludzie przekazują sobie „Gazetę Parafialną” z rąk do rąk, aby ją przeczytać.

O zainteresowaniu wiedzą religijną świadczy duża liczba osób, które corocznie zgłaszają się w Kijowie do naszego Kolegium św. Tomasza. Od kilku lat co roku studiuje w nim na trzech poziomach około 120 osób. Do zeszłego roku studia te nie dawały dyplomu, który by był honorowany w Kościele — ludzie studiowali dla wiedzy, a nie dla papieru. Obecnie udało się przyłączyć Kolegium do Uniwersytetu św. Tomasza w Rzymie, po którego ukończeniu można otrzymać tytuł magistra.

Pytacie, jak głosić? Po prostu trzeba głosić przez to, czym się samemu żyje, umiejąc uzasadnić swoją wiarę i nadzieję, a ludzie to zobaczą, bo w każdym człowieku głęboko — głębiej niż nasze psychiczne zranienia — jest pragnienie Boga. On jest obecny w każdym człowieku.

Co czeka Jana Pawła II na Ukrainie?

Wygaszone ogniska. Ten symbol oznacza, że nie ma płomieni. Brakuje nadziei i trzeba obudzić ducha. Ludzie są smutni, przygaszeni. Potrzeba wzmocnienia ducha — tego, co Ojciec Święty zrobił w Polsce przez wezwanie Ducha Świętego nad naszą ziemią. Myślę, że to powinno się tu stać z dużą mocą. To, co działo się w Polsce, jest w ogóle nieporównywalne do doświadczeń ukraińskich. Pokaleczenie przeszłością jest tu dużo większe. Potrzeba uzdrowienia, uleczenia, odnowienia fundamentów duchowych, właściwie obudzenia ich. To pierwsze wyzwanie dla Papieża.

Druga sprawa to kwestia pojednania, jedności. W wymiarze narodowym komunizm zostawił skłócenie między narodami. Przez dziesięciolecia obowiązywało „dziel i rządź”. Teraz oglądamy skutki takiej polityki. Oczywiście mało prawdopodobne, by można dokonać od razu pojednania między narodami w wymiarze ludzkim, ale bardzo potrzebne jest wzajemne otwarcie na pojednanie, dostrzeżenie konieczności chrześcijańskiego przebaczenia. To się powinno dokonać pomiędzy różnymi narodami: między polskim i ukraińskim, ale też między ukraińskim i rosyjskim czy innymi sąsiadami Ukrainy.

Istotne jest też pojednanie w wymiarze duchowym, religijnym, ponieważ potężne podziały między Kościołami są zgorszeniem dla ludzi szukających Chrystusa. Istnieją rozłamy między prawosławnymi, trwa kłótnia między prawosławnymi i katolikami, nieporozumienia i napięcia między rzymskimi katolikami a grekokatolikami. To wszystko sprawia, że głoszenie ewangelii jest bardzo trudne. Tutaj potrzeba pomocy, odnowienia ducha, żeby udało się wyjść naprzeciw, żeby bariery pękły i by zostały obalone mury wzajemnego oskarżania się.

To będzie wymagało dużej delikatności ze względu na patriarchat moskiewski, który praktycznie ma jurysdykcję nad prawosławną Ukrainą. Istnieją bowiem trzy Kościoły prawosławne. Nam nie wolno wkraczać w prawosławie, ale wydaje mi się, że jesteśmy jakimś zaczynem i możemy pomóc w jego odnowie. Jednak może się to dokonać tylko na zasadzie promieniowania, a nie wchodzenia na jego teren.

Niektórzy mówią, że potrzebne jest oczyszczenie wyobrażeń o Kościele katolickim, o papiestwie. Do tej pory nauczanie w szkole czy w kościele było antypapieskie i antykatolickie. Ojciec Święty może pokazać, że jest zupełnie inaczej, niż uczono. Ludziom świeckim i hierarchii prawosławnej obecność Jana Pawła II może pokazać nowy obraz Kościoła katolickiego, oczyszczony z pozostałości po propagandzie komunistycznej i prawosławnych antagonizmach.

Na Ukrainie istnieje antypapieska tradycja, a Ojciec liczy na to, że Jan Paweł II wezwie Ducha Pocieszyciela i przemieni wszystko…

Dokładnie tak. Liczę na to, że Jan Paweł II wezwie Ducha Świętego i Duch Święty ożywi tę ziemię — kochani, przecież ziemia ukraińska jest zroszona krwią wielu bezimiennych męczenników za wiarę. To nie może być bezowocne. Duch jest mocniejszy i sięga głębiej w serca, w naród niż jakaś antypapieska tradycja.

Czy w napięciach narodowych polsko–ukraińskich fakt, że Jan Paweł II jest Polakiem, ma jakieś znaczenie? Dziwiło mnie to kiedyś, że Ukraińcy, którzy bardzo ostro występowali przeciwko Polakom, jednocześnie deklarowali przywiązanie do Iwana Pawła Wtarowo, który jest Polakiem.

Nie znam osobiście żadnych negatywnych wypowiedzi grekokatolików o Papieżu. Może są, ale nie słyszałem i przyjmuję, że ich nie ma. Narodowość Papieża schodzi na dalszy plan, bo dla Ukraińców jest to autorytet duchowy, a nie Polak. Dlatego nie obawiam się antypapieskich wystąpień opartych na przesłankach narodowych. Zresztą Papież będzie mówił pewnie po ukraińsku. Myślę, że istnieje wiele spraw delikatnych, które tutaj odegrają rolę, ale mam nadzieję, że format duchowy Papieża to wszystko przewyższa.

Sądzę, że pomimo wszystkich różnic i napięć, wraz z przyjazdem Jana Pawła pojawi się coś, co przekroczy podziały i wyda pozytywne owoce. Spodziewam się, że nie nastąpi to od razu, bo odnowa idzie przez serce człowieka i dokonuje się powoli. Jednak jeżeli Papież dotknie ludzkich serc, a na pewno to zrobi, to po jakimś czasie musi ten duch się obudzić. Pamiętajmy o tym, że to jest naród, państwo, państwowość, które się dopiero tworzą. Ukraińcy istnieli wcześniej jako naród, ale jako państwo powstają dopiero teraz. Myślę, że nawet dla tożsamości Ukrainy, poprzez wymiar duchowy, wizyta Papieża okaże się bardzo pomocna.

Trzeba wzmocnić ducha
Andrzej Kamiński OP

urodzony w 1955 r. – dominikanin, dr teologii UPJPII, rekolekcjonista, wikariusz parafii, wykładowca Instytutu św. Tomasza w Kijowie. Od 1997 roku jest przełożonym Wikariatu Generalnego Rosji i Ukrainy. Mieszka w Kijowie....

Trzeba wzmocnić ducha
Paweł Kozacki OP

urodzony 8 stycznia 1965 r. w Poznaniu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz, spowiednik, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, w latach 2014-2022 prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego. Obecnie mieszka w Dom...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze