„To będzie nasza tajemnica”
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 52,90 PLN
Wyczyść

Paweł Kozacki OP: Czym może być dla nieletniej osoby doświadczenie molestowania seksualnego?

Barbara Smolińska: Zawsze jest doświadczeniem niezwykle traumatycznym, największą krzywdą, jaka się mogła dziecku czy nastolatkowi przydarzyć. Jest to przekroczenie wszelkich granic, łącznie z najbardziej intymną. Bez względu na to, czy dojdzie do wykorzystania w formie pełnego aktu seksualnego czy będzie to tylko próba, czy jakieś zachowania o charakterze seksualnym, nadużyte zostaje zaufanie dziecka, zniszczone jego poczucie bezpieczeństwa. Dodatkowo, jak o tym mówią statystyki i badania, molestowanie zdarza się często w kręgu osób bliskich dziecku: znajomych czy rodziny. Nieraz będzie to nauczyciel czy kapłan, czyli ktoś, kogo dziecko zna, kogo darzy zaufaniem, z kim się czuje bezpiecznie. Dodatkową trudnością jest fakt, że dziecko czy nastolatek jest tym wydarzeniem tak przerażony i zawstydzony, że ma kłopot, by się z kimś tym podzielić, nie wie, jak o tym mówić, jakich słów użyć. Czasem bywa tak, że nawet jeśli próbuje o tym komuś powiedzieć, to spotyka się z odrzuceniem. To jest dramat podwójny. Znam z terapii wiele osób dorosłych, które dziś opowiadają, że jako dziecko próbowały powiedzieć o molestowaniu rodzicom, a rodzice tej wiedzy nie przyjmowali. Zaprzeczali, udawali, że nie rozumieją, o co dziecku chodzi. Czasem relacja z osobami bliskimi jest już tak nadwątlona, że nie ma szans na to, aby podzielić się tak trudnym wydarzeniem, w związku z czym dziecko nie próbuje mówić, zostając samo z krzywdą, która jest w nim jakby zamknięta.

Jakie konsekwencje może przynieść ta zamknięta trauma dla dalszego życia dziecka czy – później – dorosłego?

Można powiedzieć, że takie doświadczenie nie tylko niszczy i pozbawia dziecko prawa do normalnego dzieciństwa, ale niszczy jego zdolność rozwojową do wchodzenia w głębokie i bezinteresowne relacje, a więc coś najistotniejszego. W dorosłym życiu taka osoba będzie miała ogromny problem z zaufaniem komukolwiek. To może mieć – i najczęściej ma – konsekwencje, jeśli chodzi o szanse ułożenia sobie życia, zbudowania relacji, również partnerskiej. Taka nieumiejętność może przejawiać się w wyborach życiowych, na przykład w decyzji wstąpieniu do zakonu, która nie jest oparta na rzeczywistym powołaniu, tylko spowodowana ucieczką od budowania bliskiego związku z jakąkolwiek osobą. Jeżeli ktoś z kolei wejdzie w taki związek, może mieć poważne problemy w relacjach seksualnych, ponieważ cały czas żyje w nim traumatyczne doświadczenie. Osoba wykorzystana może cierpieć na depresję, cały czas doświadczać smutku, poczucia winy, niskiej samooceny, fobii, koszmarów nocnych. Może w przyszłości nadmiernie seksualizować relacje. Często odcina się od swojego ciała, traci z nim kontakt, bo doznała takiego zranienia: wstydu, bólu i przerażenia, że nie jest w stanie tego odczuwać. Najbardziej niebezpieczna sytuacja ma jednak miejsce wtedy, gdy takie osoby zamykają to doświadczenie w sobie, bo nie mogą się z nikim nim podzielić, i w pewnym sensie zapominają o nim. Jest w nich jakiś rodzaj pamięci, ale właściwie do samego wydarzenia nie wracają. Idzie ono w niepamięć, natomiast w życiu pojawiają się skutki pozornie oderwane od wydarzenia i nie wiadomo, skąd się biorą. Często osoba dorosła zgłasza się na terapię z zupełnie innego powodu: trudności w relacjach, kryzysu w związku… i dopiero po dłuższym czasie – czasami po dwóch, trzech latach – ujawnia takie właśnie zdarzenia z dzieciństwa czy wczesnej młodości. Terapia w takich wypadkach jest bardzo trudna, występuje w niej dużo silnych emocji, często morderczych: gniewu i nienawiści wobec sprawcy.

Rozmawiałem z osobą wykorzystaną, która mówiła, że przez wszystkie lata czuła się winna temu, co się stało. Z czego to się bierze?

To jest dodatkowa komplikacja. Ktoś jest ofiarą, a jednocześnie się obwinia. Dzieje się tak dlatego, że dziecko nie ma możliwości rozeznania czy też obarczenia winą sprawcy. To tak jak w innych sytuacjach przemocy w rodzinie: dzieci na ogół nie mają świadomości, że dzieje im się wielka krzywda ze strony rodziców. Paradoksalnie taka świadomość byłaby dla nich jeszcze straszniejsza, bardziej niszcząca niż przypisywanie winy sobie. W dziecku działa mechanizm obronny. Dodatkowo może być i tak, że osoba, wykorzystująca seksualnie dziecko, mówi: „To będzie nasza tajemnica”, perswaduje, żeby nikomu nic nie wspominać. Dziecko niesie wtedy w sobie tę tajemnicę i czuje się nią obciążone, winne, bo zdaje sobie sprawę, że dzieje się coś złego, przerażającego, niebezpiecznego. Czasami nawet – znam to od swoich pacjentów – taka osoba grozi: „Jeśli powiesz komuś bliskiemu, to i tak ci nie uwierzą, a ja zaprzeczę”. Wtedy dziecko znajduje się w sytuacji bez wyjścia, staje się w pełni zależne od tego, kto je wykorzystał.

Czasem poczucie osaczenia może być tak silne, że prowadzi do samobójstw.

Kiedy osoba młoda, jeszcze mało dojrzała, zaczyna się znajdować w sytuacji bez wyjścia, w zupełnej samotności mogą się pojawić myśli czy próby samobójcze. Są one szczególnie silne wtedy, gdy dziecko czuje, że nie ma się do kogo zwrócić o pomoc, bo z nikim dorosłym nie ma wystarczająco bliskiej relacji, albo gdy prośba dziecka czy nastolatka skierowana do bliskich zostaje odrzucona. Rodzice mówią: „To niemożliwe, nie opowiadaj mi takich historii”. Wtedy pojawia się rozpacz, a skrywana wściekłość kieruje się na siebie samego.

Z czego się bierze taka postawa dorosłych? Nieprawdopodobne wydaje mi się, żeby rodzic czy opiekun, słysząc coś takiego od swojego dziecka, bronił się przed tym, by to usłyszeć…

Myślę, że jest tu wiele przyczyn, głównie socjologiczno-kulturowych… Niedawno słyszałam w jednym z programów telewizyjnych wypowiedź pani, która jako dziecko mieszkała w Tylawie. To było bardzo poruszające, bo opowiadała o własnych intymnych sprawach. Powiedziała, że w tej wsi sporo dziewczynek było wykorzystywanych przez księdza i właściwie wszyscy o tym wiedzieli, ale rodzice nie reagowali. Kiedy ta pani jako dziewczynka zwierzyła się matce, dostała w twarz i usłyszała: „Nie opowiadaj takich rzeczy”. Na polskiej wsi pozycja proboszcza jest bardzo mocna i na swój sposób chroniona. Dodatkowo mamy niewielką świadomość tych problemów – przecież u nas się o takich sprawach nie pisało, nie mówiło! O wykorzystywaniu seksualnym zaczyna się mówić od bardzo niedawna, ale w zasadzie to wciąż jest temat tabu. Do tej pory wyobrażano sobie, że pedofilem jest ktoś obcy, kto napada dziecko, a nie człowiek z bliskiego otoczenia. Dopiero od niedawna mówi się o tym, że często jest to ktoś z rodziny – wuj lub dziadek – albo z bliskiego otoczenia, np. ksiądz, który jest ważny w danej społeczności, lub nauczyciel czy instruktor. Z jednej strony mała świadomość krzywdy, która spotyka dziecko, brak wiedzy o konsekwencjach psychologicznych, a z drugiej fakt, że molestowanie jest dla normalnego człowieka przerażające, sprawiają, że w ludziach działa mechanizm zaprzeczenia, nie przyjmujemy do wiadomości, że może się to dziać w najbliższym otoczeniu. Zagadnienie to dotyka także wielu innych ważnych, często kontrowersyjnych kwestii takich, jak: wychowanie w ogóle, seksualizm człowieka, władza, itp. Już Alice Miller w swojej książce Mury milczenia mówiła o tym jako o zmowie milczenia. Profesor Lew-Starowicz w 1991 roku w badaniach na temat seksualnych zachowań Polaków pytał też o przypadki wykorzystania seksualnego dzieci. 34,9% kobiet i 29% mężczyzn podało, że miało takie doświadczenia w dzieciństwie.

Czy podobny mechanizm można zaobserwować u przełożonych w Kościele, którzy nie chcą wierzyć, że ich podwładni dopuszczają się takich czynów?

Podejrzewam, że tak. Poza tym, kiedy mówimy o Polsce, to mam wrażenie, że sytuacja jest szczególnie skomplikowana w związku z wydarzeniami społeczno-kulturowymi, z przemianami, które dokonały się w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Zmienia się rola, miejsce, pozycja Kościoła, porównania do Zachodu każą przewidywać kryzys… Mam wrażenie, że funkcjonują tu mechanizmy obronne. Wielu sądzi, że Kościół jest oblężoną twierdzą i że musi się bronić przed atakami z zewnątrz, rozwiązując takie sprawy po cichu. Także rola laikatu w polskim Kościele pozostawia wciąż wiele do życzenia.

Słyszałem wypowiedź księdza terapeuty, że biskupi mają wyobraźnię miłosierdzia, ale nie mają wyobraźni psychopatologicznej, nie potrafią sobie wyobrazić, jak funkcjonuje pedofil. Kiedy słucham, czym jest dla dziecka doświadczenie molestowania, rodzi się spontaniczne pytanie, kto może być tak złym człowiekiem, aby w ten sposób zranić dziecko, kim jest osoba, która dopuszcza się tego typu czynów?

Mówiąc o wyobraźni miłosierdzia, trzeba zapytać, wobec kogo biskupi tę wyobraźnię miłosierdzia wykazują. Rozumiem, że wobec sprawcy, ale co z ofiarami? Brakuje nam świadomości, czym jest dla dziecka wykorzystanie seksualne, że jest to niewyobrażalna krzywda. Natomiast gdy wkraczamy w dziedzinę psychopatologii – to pojawia się bardzo trudne pytanie, gdzie jest grzech, gdzie zaburzenie czy choroba, a gdzie przestępstwo. To są trzy słowa-klucze: grzech, zaburzenie, przestępstwo. Pedofilia to zaburzenie psychoseksualne charakteryzujące się aktywnością seksualną wobec dzieci. Wiąże się z przestępstwem wobec prawa. Pytanie, czy to jest grzech, czy nie, wydaje się pytaniem z zupełnie innego obszaru. Jeżeli mówimy o aktach pedofilii tylko w kategorii grzechu, to znajdujemy się w obszarze religijnym: możemy stwierdzić, że taka osoba powinna się wyspowiadać, postanowić poprawę i iść dalej w życie. Umyka nam wtedy, że miało miejsce przestępstwo, które jest karalne. Jest to też choroba, którą należy leczyć. Wracając do pytania, kim jest pedofil, musimy stwierdzić, że jest to osoba, której tożsamość seksualna wykazuje bardzo poważne zaburzenia. Często wyobrażamy sobie, że ktoś, kto wykorzystuje seksualnie dzieci, jest osobą straszną, niezrównoważoną, którą rozpoznamy natychmiast. To jest, niestety, dużo bardziej skomplikowane. Często będzie to osoba, której w żaden sposób nie możemy zidentyfikować. Jeśli ktoś robi ciągle awantury, widzimy, że jest cholerykiem. Jeśli ktoś ma skłonności pedofilskie, to nie ma tego napisanego na czole. To może być miły, sympatyczny, kontaktowy człowiek, w dodatku przedstawiciel takich zawodów, jak nauczyciel, instruktor czy kapłan. Dodatkowo trzeba powiedzieć, że także rodzice mogą wystąpić w roli sprawców nadużyć seksualnych wobec swoich dzieci. Mówimy wtedy o kazirodztwie. Zawsze wiąże się to z zaburzonym funkcjonowaniem rodziny, nie tylko z psychopatologią sprawcy. Ale może to temat na inną rozmowę.

Czy ktoś taki może być postrzegany jako znakomity nauczyciel albo charyzmatyczny ksiądz?

Oczywiście! To się nie wyklucza. Można być świetnym organizatorem, np. domu opieki dla dzieci, a jednocześnie mieć głęboko zaburzoną strukturę psychoseksualną. Jedno drugiego, niestety, nie wyklucza.

Na czym ta choroba właściwie polega?

Popęd seksualny takiej osoby nie kieruje się na osoby dorosłe płci przeciwnej, w przypadku orientacji heteroseksualnej, czy na osoby dorosłe tej samej płci, w przypadku orientacji homoseksualnej, ale na dziecko. Może charakteryzować się wyłącznością albo niejako być zastępczy, gdy osoba nie widzi możliwości podjęcia kontaktów seksualnych z kimś dorosłym, ale nie ma trwałej preferencji do utrzymywania kontaktów seksualnych z dziećmi. Może być wiele przyczyn takich seksualnych zachowań zastępczych. Na pewno alkohol jest też czynnikiem ułatwiającym dokonywanie nadużyć seksualnych.

Jeśli pedofil zaprzecza swoim czynom, to czy mamy do czynienia z cynizmem – pójściem w zaparte, żeby nie spotkała go kara – czy też z racjonalizacją, z sytuacją, gdy sprawca sam jest przekonany, że nikogo nie skrzywdził?

Zaprzeczanie to nie cynizm, ale mechanizm obronny – chociaż czasem łatwiej nam to w ten sposób widzieć. Może łatwiej pokazać to na przykładzie choroby alkoholowej, bo jest ona na tyle powszechna, że każdy się z nią w jakiś sposób styka. Alkoholik tak długo, jak tylko może, zaprzecza. Pije, ale mówi, że nie jest uzależniony, że nie ma problemu alkoholowego. Także osoba wykorzystująca seksualnie dzieci może zaprzeczać, racjonalizować, tłumaczyć sobie i innym, że nic się nie stało, że miała dobre intencje, że przytulała dzieci, by się nimi opiekować. Przypominam sobie tłumaczenia księdza z Tylawy, że on się opiekował dziewczynkami, że nocowały razem z nim w łóżku, bo chciał im stworzyć najlepsze warunki… Dla zdrowego człowieka takie tłumaczenie brzmi absurdalnie i przerażająco, ale sprawca wierzy w to, co mówi, bo działa tenże mechanizm obronny. Choć pewnie może być czasem cynizm.

Alkoholik mówi: „Piję, ale nie jestem alkoholikiem”. Nie mówi, że jest abstynentem. A jak to jest w przypadku pedofila?

Pedofil nie dopuszcza myśli o tym, że ma problemy z swoją seksualnością, że krzywdzi dzieci. Będzie mówił: „Dotykałem te dzieci, całowałem je, brałem je do łóżka, ale to dlatego, że lubię dzieci. To były biedne dzieci ze wsi i chciałem się nimi opiekować”. Jest w tym więc coś podobnego.

Mówiła Pani, że pedofilia to jednocześnie choroba i przestępstwo. Jaka jest zależność między jednym i drugim? W potocznym rozumieniu funkcjonuje prawidłowość: „Udowodnię, że jestem niepoczytalny, to mnie zwolnią”. Czy w tym wypadku fakt, że ktoś jest chory…

…zwalnia go z odpowiedzialności karnej? Nie. Nie wiem dokładnie, jak to wygląda w Polsce, bo niewiele było takich procesów. Myślę, że w wielu krajach istnieją całe programy leczenia osób z tego typu problemami, przy czym najpierw jest proces, potem wyrok, osoby dostają karę więzienia, a jednocześnie nakaz leczenia. Inne postępowanie niczego nie rozwiązuje. Jeśli pedofil po kilku latach opuści więzienie, a nie będzie podlegał terapii, to nic się w nim nie zmieni, dlatego niezbędne jest wprowadzenie programu leczenia tych osób.

Czyli my takich programów jeszcze nie mamy?

Trudno mi powiedzieć. Znam bowiem te sprawy od strony dorosłych pacjentów, którzy w trakcie psychoterapii docierają do takiej swojej krzywdy doznanej w dzieciństwie. Nie zajmowałam się nigdy sprawcami.

Trudno więc mówić o możliwościach leczenia takich osób?

Prawdopodobnie konkretni psychoterapeuci mogą mieć doświadczenia z osobami tego typu, ale nie wiem nic o jakichś zorganizowanych programach.

Jeden z moich współbraci pod wpływem sprawy szczecińskiej stwierdził, że spowiadał księdza pedofila. Dał mu ostrą reprymendę, ale na koniec zadał pokutę i udzielił rozgrzeszenia. Co Pani, mając duże doświadczenie w zakresie terapii księży, mogłaby takiemu spowiednikowi doradzić? Jak powinien postąpić, gdy do niego trafia pedofil?

To pytanie otwiera nową problematykę. Być może księża nie są do tego przygotowani, ale nie wystarcza widzenie pedofilii tylko od strony grzechu. Dana osoba wyspowiadała się, chce się poprawić, więc udziela jej się rozgrzeszenia i koniec. To jest, niestety, dużo bardziej skomplikowane. Tak jak już mówiliśmy, to jest przestępstwo i istnieje duże prawdopodobieństwo, że będzie dalej popełniane. Nie wiem, co powinien wtedy zrobić spowiednik. Na terapię przychodzą czasem osoby przysłane przez spowiedników, którzy im wyjaśnili, że problem, z którym się borykają, nie ma natury duchowej, tylko psychologiczną, i wymaga terapii. W przypadku pedofila spowiednik powinien zdecydowanie uświadamiać mu, że jest chory, że tę chorobę należy leczyć i że popełnił przestępstwo zagrożone długoletnim więzieniem, a dziecko jest jego ofiarą. Nie wiem, jak to miałoby praktycznie wyglądać, ale niezbędne jest, by cała sprawa nie kończyła się na spowiedzi.

Czyli należałoby uzależnić rozgrzeszenie od gotowości udziału w terapii?

To będzie mocne porównanie, ale co robi spowiednik, gdy przychodzi penitent i mówi, że kogoś zabił? Nie wiem…

Czy można mieć nadzieję, że ktoś wykazujący skłonności pedofilskie będzie mógł po terapii powrócić do działalności duszpasterskiej – zwłaszcza wśród dzieci?

Byłabym z tym bardzo ostrożna i nie wystawiała nikogo na pokusę. Myślę, że te osoby nie powinny już nigdy pracować z dziećmi.

Na co powinniśmy się uczulić jako społeczeństwo czy jako wspólnota Kościoła, w jaki sposób przeciwdziałać pedofilii, a zwłaszcza jak chronić ofiary?

Myślę, że jako dorośli – nauczyciele, wychowawcy, ale przede wszystkim rodzice – powinniśmy naprawdę uważać na swoje dzieci, na zmiany w ich zachowaniu, na nietypowe zabawy, które się u nich pojawiają, czy dziwne rzeczy, które chcą nam powiedzieć. Dzieci trzeba traktować poważnie i nigdy nie wątpić, jeżeli opowiadają, że jakiś wujek czy ksiądz robił dziwne rzeczy. Nigdy nie należy tego podważać, zawsze przyjąć, bo jeśli dziecko zgłasza taki problem, to coś w tym musi być.

W najgorszym wypadku się okaże, że sobie to zmyśliło?

Takie wypowiedzi zawsze z czegoś się biorą. Wobec tego należy się sprawą zainteresować, nigdy nie uznawać, że nie będziemy się tym zajmować, bo to niewygodne. Rozsądna postawa rodziców w takiej sytuacji to być z dzieckiem, blisko, współczująco, z wiarą, że dziecko nigdy nie ponosi żadnej winy, zapewnić mu pomoc psychologiczną, współdziałać z terapeutą, podjąć procedurę śledczą i sądową, dbając o dziecko i ochraniając je. Lepiej uznać, że to są fakty, że tak po prostu jest i że – jeśli rzecz dotyczy księdza – nie jest to atak na Kościół. Skoro w populacji istnieje jakaś liczba chorób, dewiacji, zaburzeń, to nie ma powodu, żeby nie pojawiały się również wśród kapłanów. To zwykła logika. Na łamach „W drodze” pojawiła się swego czasu rozmowa na temat choroby alkoholowej, gdzie podano procenty: jeżeli 10% populacji uzależnia się od alkoholu, to również 10% księży jest alkoholikami.

Przede wszystkim należy otaczać opieką tych, którzy są słabi, czyli dzieci, troszczyć się o ich bezpieczeństwo. Jeśli dojdzie do wykorzystania, pozwólmy dziecku mówić, słuchajmy, sięgnijmy po fachową pomoc. A wśród duchownych trzeba być uważnym na siebie nawzajem: na wikarego z tej samej parafii, na współbraci w zakonie… Tu nie chodzi o to, żeby kontrolować i śledzić, ale takie skłonności objawiają się zazwyczaj publicznie. Nie bójmy się o tym porozmawiać. Musimy więc również mieć odwagę, by zareagować, jeśli coś nas niepokoi.

„To będzie nasza tajemnica”
Barbara Smolińska

doktor nauk humanistycznych, psychoterapeutka i superwizor Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, szefowa Pracowni Dialogu, współinicjatorka inicjatywy...

„To będzie nasza tajemnica”
Paweł Kozacki OP

urodzony 8 stycznia 1965 r. w Poznaniu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz, spowiednik, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, w latach 2014-2022 prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego. Obecnie mieszka w Dom...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze