Theological fiction
fot. rinck content studio / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Lojalnie uprzedzam szanownego czytelnika, że w tym tekście zamierzam się nieco odkleić od rzeczywistości, puścić wodze fantazji i pobujać w obłokach. Theological fiction nie jest gatunkiem szczególnie rozpowszechnionym – pewnie także dlatego, że teologię uprawiają zwykle Bardzo Poważni Ludzie – może trochę szkoda. Bo przecież – analogicznie do science fiction, a w odróżnieniu od fantasy – prowadziłoby to do penetrowania takich obszarów, które teologia czyni dostępnymi, do testowania scenariuszy, które choć z obecnej perspektywy bardzo mało prawdopodobne, to jednak nie są niemożliwe. Oczywiście – jeśli ktoś pomyśli, że pod szyldem theological fiction przemycam prywatne myślenie życzeniowe, to nie będzie daleko od prawdy.

Ale do rzeczy. Motorem pomysłu była pewna trudność, którą napotykamy w życiu kościelnym na śląskiej prowincji. W Katowicach mamy duży Kościół lokalny. Ponad trzysta niemałych parafii, ponad tysiąc księży. I na to wszystko: jeden biskup. Efekt? Nieunikniony (i nieprzezwyciężalny?) dystans między diecezjanami i prezbiterium a biskupem. Uprzedzam pytanie: ewentualne pomnażanie liczby biskupów pomocniczych nie jest żadnym rozwiązaniem, bo biskup diecezjalny pozostaje jeden – pomocniczy stają się wikariuszami generalnymi (których i tak można mianować więcej…). Rośnie więc kuria, a nie kontakt z biskupem.

I tu wkracza fiction. A gdyby tak porzucić półśrodki i na biskupów wyświęcić dziekanów? Od ręki załatwiłoby to na przykład problem dystansu. Biskup w swoich dziesięciu parafiach mógłby regularnie bywać, spotykać się z wiernymi i z prezbiterami. Pompa, która obecnie towarzyszy biskupim wizytom (zmora polskiego życia kościelnego), obliczona niestety w dużej mierze na wywarcie wrażenia na właściwie obcej osobie, która następnym razem w parafii pojawi się – jak dobrze pójdzie – najwcześniej za rok, straciłaby z dnia na dzień rację bytu. Znane z oficjalnych tekstów Kościoła i powodujące – przyznajmy – niemałą frustrację kapłanów teksty o ojcowsko-synowskiej relacji biskupa i jego prezbiterium tudzież ludu wyszłyby wówczas z przestrzeni abstrakcji (boję się użyć słowa fiction, bo by się okazało, że to gatunek szerzej rozpowszechniony, niż twierdziłem na początku). Wspólna modlitwa i celebracja Eucharystii przestałaby być niedosiężnym marzeniem, świeccy i duchowni nie musieliby miesiącami czekać na „posłuchanie” u biskupa. Ośrodek podejmowania decyzji przesunąłby się bliżej miejsc, których te decyzje dotyczą. A to oznacza, że mogłyby one być podejmowane prawdziwie z udziałem zainteresowanych osób. I bez rozmywania odpowiedzialności na kolejnych szczeblach kurialnej hierarchii czy nieformalnych wpływów. A i zamiatanie czegokolwiek pod dywan byłoby znacznie trudniejsze – ze względu na rozmiary dywanu.

Oczywiście – natychmiast rodzi się pytanie, czy w tak małych diecezjach byłoby możliwe realizowanie wszystkich funkcji, które dziś spełniają diecezje duże – takich jak formacja przyszłych księży. Oczywiście – nie byłoby to rozsądne. W tym miejscu musimy włączyć drugi element naszej fiction: zmiana modelu współpracy między diecezjami przez wzrost roli kościelnej metropolii. Obecnie rola biskupa metropolity nieznacznie tylko wychodzi poza funkcje reprezentacyjne. Przy małych diecezjach należałoby ją wzmocnić: w metropolii realizowano by te zadania, które łatwiej podejmować w grupach diecezji: sąd kościelny, kształcenie księży i katechetów, caritas itd. Metropolita wizytowałby diecezje swojej metropolii, by czuwać realnie nad ich stanem – i reagować na ewentualne (i powiedzmy sobie jasno: nieuniknione) błędy lub grzechy biskupów. Czuwanie nad trzydziestoma biskupami powinno się jednak w praktyce okazać prostsze niż nad dziesięciokrotnie większą liczbą proboszczów w obecnych warunkach…

Nietrudno zauważyć, że w takiej strukturze również wybór biskupa musiałby się odbywać lokalnie – np. poprzez synod prowincji – z ewentualnym późniejszym zatwierdzeniem na poziomie patriarchatu (czyli struktury nadrzędnej w stosunku do metropolii – może tożsamej z episkopatem krajowym), analogicznie zresztą do praktyki stosowanej i obecnej w Kościołach wschodnich katolickich. Ale wtedy i biskup Rzymu zostałby nieco odciążony: jego zadaniem byłoby głównie czuwanie nad jednością patriarchatów…

Theological fiction? Ci, którzy znają nieco historię kościelnej organizacji, zauważyli zapewne, że to przypomnienie pewnej struktury, która w Kościele już raz się sprawdziła. I to w czasach – ośmielę się twierdzić – chyba nieco trudniejszych niż obecne. I tak się na koniec zastanawiam, co jest większym trzymaniem się fikcji: marzenie o takiej przemianie czy przekonanie, że w obecnej praxis znaleźliśmy najlepszą z możliwych realizacji tego, czym Kościół powinien być?

Theological fiction
ks. Grzegorz Strzelczyk

urodzony w 1971 r. – prezbiter archidiecezji katowickiej, doktor teologii dogmatycznej, były członek Zarządu Fundacji Świętego Józefa KEP (2020-2023)....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze