Tęsknota i przyjaźń (2)
Oferta specjalna -25%
Wyczyść

Trudny jest ostateczny krok wiary. Kończąc poprzednią część opowieści, zostawiliśmy świętego Augustyna, który po wielu latach niełatwego poszukiwania był już bardzo blisko Boga. Jednak wciąż czegoś brakowało, co pozwoliłoby mu naprawdę ucieszyć się Światłem.

Wiedziałem, że Ty naprawdę istniejesz, będąc zawsze ten sam, nie zmieniając się w żadnej części ani w żadnym poruszeniu. Wiedziałem też, iż z Ciebie wszystkie rzeczy czerpią istnienie, a niezachwianym dowodem jest już sam fakt, że istnieją (Wyznania, VII 20).

Definiował już Boga. Potrafił o Nim powiedzieć, że jest Samym Istnieniem, Tym, który się nie zmienia, który Jest. Umiał przetłumaczyć metafizykę na trwanie świata.

Tych prawd byłem całkowicie pewny, lecz jeszcze byłem zbyt słaby, aby radować się Tobą. Wymownie o tym rozprawiałem, jakbym to wszystko już rozumem ogarnął, ale gdybym nadal nie szukał drogi do Ciebie poprzez Zbawiciela naszego, Chrystusa, nie ja te sprawy, lecz mnie zagarnęłaby zagłada. Zaczęła mi pochlebiać opinia, że jestem mądry. Była to kara, jaką sobie sam wymierzyłem. Zamiast płakać — nadymałem się pychą: jakiż to ja jestem uczony (Tamże).

Augustyn wyraźnie rozróżniał wiedzę, znajomość, nawet pewność istnienia Boga od radowania się Nim. To dwa różne etapy w poszukiwaniu Pana Boga. On szukał drogi przez Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Zagrażała mu pycha, złudzenie, że już wszystko rozumie. Naprawdę był jeszcze daleko od Pana Boga, bo nie potrafił się Nim cieszyć. Równocześnie pojawiła się w nim niesamowita intuicja, że do Boga dochodzi się przez łzy, doświadczenie ogromnej nędzy, słabości, zależności. Augustyn przeczuwał, że miłość buduje się na fundamencie pokory, czyli na Jezusie Chrystusie. W Wyznaniach powracają słowa: pycha i pokora. Droga do Boga, do cieszenia się i rozkoszowania Nim, to przejście od pychy, związanej bardzo blisko z intelektualizmem, do pokornego uznania Pana Boga, którego wyznawała jego matka, Monika.

Czyż mogłem się spodziewać, że zaczerpnę pokorę z książek platoników? Myślę, że z Twojej woli natrafiłem na te książki, zanim zacząłem studiować Twoje Pismo Święte. Chciałeś, aby się wyryło w mojej pamięci, jaki wpływ owe książki na mnie wywarły po to, abym w późniejszych latach, gdy mnie już wychowały Twoje księgi i gdy pod dotknięciem Twoich uzdrowicielskich palców już się zabliźniły moje rany — abym wtedy umiał przenikliwie dostrzegać różnicę między zarozumiałością a wyznaniem, między tymi, którzy wiedzą, dokąd należy iść, lecz nie znają wiodącej tam drogi, a tymi, którzy dobrze rozpoznają drogę do błogosławionej ojczyzny, będącej dla nas nie tylko wizją, lecz miejscem, gdzie mamy zamieszkać (Tamże).

Cudownym wydarzeniem w jego życiu było spotkanie ze Światłem, wizja błogosławionej ojczyzny, do której należało znaleźć drogę. Stwierdził, że ujrzeć ją to za mało, skoro można w niej zamieszkać. To stały motyw w teologii i nauczaniu Augustyna. Mówił, że jako chrześcijanie jesteśmy powołani, by wejść w odpoczynek szabatu, w siódmy dzień stworzenia. Gdy pewien diakon zapytał go, w jaki sposób prowadzić i nauczać katechumenów, poradził mu, aby zapytał ich, dlaczego chcą się ochrzcić w Kościele. Jeżeli motywacją będzie pragnienie kontemplowania Boga, to nigdy się nie zawiodą. Natomiast, jeżeli przyszli ze względu na karierę albo dlatego, że wypadało być chrześcijaninem, trudno im się będzie odnaleźć.

Augustyn, pisząc Wyznania, bezlitośnie traktował filozofów i poszukiwania intelektualne prowadzące do zarozumiałości i nadymające pychą człowieka, któremu wydaje się, że wszystko wie. Nie krytykował filozofii, ale raczej oceniał samego siebie.

Swoją drogę do wiary podsumował w dziełku De utilitate credendi. Odpowiada w nim na pytanie pewnego manichejczyka: „Dlaczego mamy wierzyć, a nie wystarczy nam opisać i udzielić rozumowych odpowiedzi?”. Augustyn, zbierając własne doświadczenia, stwierdził, że celem człowieka jest zjednoczenie z Boską mądrością. Kiedy nie potrafimy być w Panu Bogu ani Nim się cieszyć, doświadczamy stanu zaciemnienia, nazywanego przez Augustyna nieczystością i głupotą. Dopiero po ich przezwyciężeniu człowiek może rzeczywiście korzystać z daru rozumu zgodnie z przeznaczeniem. Mówił: ja już bardzo dużo rozumiałem, ale nie potrafiłem jeszcze cieszyć się Panem Bogiem.

Po doświadczeniu z platonikami, Augustyn sięgnął łapczywie do apostoła Pawła, co rozjaśniało jego spojrzenie na Zbawiciela. Dotychczas patrzył na Jezusa jako na doskonałego człowieka, wyjątkowego proroka, nie potrafił natomiast zrozumieć tego, że jest On Bogiem i uwierzyć w to. Doświadczenie pomogło mu dotknąć tej prawdy, ale lektura pism św. Pawła doprowadziła go jeszcze bliżej.

Pociągał mnie ku sobie Zbawiciel jako droga, ale wzdragałem się przed kroczeniem w trudach tej wędrówki (Wyznania, VIII 1).

Rodziło się w nim pytanie: czy jestem w stanie zachować Ewangelię? Augustyn w księdze VIII Wyznań opowiada, że żądza zaszczytów i pieniędzy nie wiązała go już tak bardzo. Natomiast nurtowały go wątpliwości, czy zdoła, idąc za Chrystusem, ułożyć w sobie sferę cielesności, seksualność, relację z kobietą, z którą ciągle jeszcze był.

Chodźmy do kościoła, chcę być chrześcijaninem

Oto nastąpiło kolejne ważne spotkanie w życiu Augustyna z kapłanem Symplicjanem, nauczycielem Ambrożego. Udał się do niego, by wyjawić swoje obawy.

Odwiedziłem więc Symplicjana, który był ojcem duchowym biskupa Ambrożego jako ten, który mu Bożej łaski udzielił. Miłował go też Ambroży naprawdę jak ojca (Wyznania, VIII 2).

Chciałbym tu podkreślić bardzo ważne sformułowanie: „miłował go jak ojca”. Augustyn miał problemy z wiarą między innymi dlatego, że wzorzec chrześcijaństwa, z jakim się spotkał, był wzorcem kobiecym, uosobionym przez Monikę. Jego ojciec był człowiekiem niewierzącym. Brakowało mu ojca zarówno w wymiarze duchowym, jak i czysto psychologicznym. Gdy przychodził do Symplicjana, a potem do Ambrożego, tak naprawdę szukał męskiego oblicza chrześcijaństwa. Bardzo potrzebował spotkań z ojcami, z mężczyznami, którzy mogliby mu pokazać wiarę mężczyzny.

Opowiedziałem, jak się błąkał po bezdrożach. Wspomniałem, że czytałem kilka książek filozofów platońskich przełożonych na łacinę przez Wiktoryna, który niegdyś był retorem Rzymu, a umarł, jak słyszałem, jako chrześcijanin. Symplicjan serdecznie się z nim przyjaźnił podczas pobytu w Rzymie (Tamże).

Symplicjan, opowiadając Augustynowi o wielkim filozofie, uczniu Platona i Plotyna, dokładnie rozpoznał stan Augustyna. Od razu spostrzegł, że traktował on chrześcijaństwo jak filozofię i nie był w stanie jeszcze dotknąć tego, co najważniejsze. Opowiedział mu o Mariuszu Wiktorynie, ponieważ przeżywał on takie same problemy.

Był człowiekiem niepospolicie uczonym. Znał do głębi wszystkie sztuki wyzwolone. Ileż dzieł filozoficznych przestudiował, ocenił i skomentował. Był nauczycielem wielu znakomitych senatorów; i z wdzięczności za pracę profesorską, którą synowie tego świata uważają za ogromnie ważną, uczczono go wystawieniem jego posągu na forum w Rzymie. Aż do starości Wiktoryn był czcicielem bożków (Tamże).

To wszystko świadczy o tym, że był on jednym z najważniejszych i najbardziej znanych ludzi w państwie, cenionym za mądrość i wiedzę, przymioty tak istotne dla Augustyna. Na starość Mariusz nie powstydził się zostać sługą Chrystusa.

Symplicjan opowiadał mi, że Wiktoryn zarówno Pismo Święte, jak i inne księgi chrześcijańskie pilnie czytał i rozważał. I nieraz mówił do Symplicjana, jeszcze nie publicznie, ale prywatnie, na osobności: „Wiedz, że już ze mnie chrześcijanin”. A na to Symplicjan: „Nie uwierzę w to ani cię nie uznam za chrześcijanina, póki cię nie zobaczę w Kościele Chrystusa”. A tamten śmiał się z przyjaciela, mówiąc: „Więc to mury czynią ludzi chrześcijanami?”. Często powtarzał, że już jest chrześcijaninem. Symplicjan na to odpowiadał, a wtedy Wiktoryn nieraz przywoływał ów żart o murach. Tak naprawdę, to on jeszcze bał się narazić swoim przyjaciołom, pysznym czcicielom demonów. Łatwo mógł się domyślić, jaka by się zwaliła na niego burza wrogości ze szczytu ich babilońskiego dostojeństwa, niczym z wierzchołków cedrów libańskich, których jeszcze Pan nie połamał (Tamże).

Symplicjan, kierowany niesamowitą intuicją, zdefiniował istotę chrześcijaństwa: dopóki nie znajdziesz się w Kościele razem z ludem i nie wyznasz wobec niego ustami, że Jezus Chrystus jest twoim Zbawicielem i Panem, nie jesteś chrześcijaninem, choćbyś przeczytał wszystkie książki i sam uważał się za ucznia Chrystusa. Chodzi o akt pokory, o viam humilitatis. To jest droga do Pana Jezusa, który przyszedł do nas jako Syn Boży, przyjął ciało i stał się człowiekiem. Mariusz Wiktoryn stanął w kościele, jako wykształcony filozof pomiędzy prostymi ludźmi, którzy niczego nie rozumieli, nie potrafili się modlić, upadali, byli słabi. Dotychczas, dla Mariusza i Augustyna, to, że ktoś był słaby intelektualnie i niewiele rozumiał, przesądzało o tym, by z nim nie rozmawiać. Teraz mieli iść do kościoła i razem z prostaczkami powiedzieć: „Jezus Chrystus jest naszym wspólnym Panem”. To znaczy, że maluczcy są moimi braćmi i siostrami. Symplicjan tłumaczył w ten sposób Augustynowi, że wiara Moniki — dewocyjna, prosta, normalna, skłaniająca ją do bardzo częstego płaczu, to dokładnie ta sama wiara, której Augustyn szuka w swoich intelektualnych dociekaniach.

Wreszcie jednak dzięki usilnej lekturze nabył prawdziwej powagi i uląkł się, że Chrystus się go zaprze wobec aniołów świętych, gdyby on się uląkł przyznać do Niego wobec ludzi. Wydał się sam sobie winien wielkiej zbrodni: że wstydzi się pokornych tajemnic Słowa Twego, a nie wstydzi się świętokradczych obrzędów pysznych demonów, które w pysze przejął od innych. Odepchnął więc od siebie marność i zawstydzony zwrócił oczy ku prawdzie. Jak opowiadał Symplicjan, bez żadnych wstępów, zupełnie niespodziewanie rzekł do niego: „Chodźmy do kościoła, chcę być chrześcijaninem” (Tamże).

Jaka piękna cecha przyjaźni! Oni różnili się, nie byli jeszcze jednością, natomiast spotykali się i jeden mógł mówić: „Nie jesteś jeszcze chrześcijaninem”. Drugi śmiał się i odpowiadał: „No to co, czy mury czynią ludzi chrześcijanami?”. Na pewno Symplicjan cierpiał, z tego powodu, że Mariusz Wiktoryn jeszcze nie był razem z nim, w jednej wspólnocie Kościoła. Nagle, bez żadnych wstępów i przygotowań Mariusz oznajmił: „Idziemy do kościoła, chcę być chrześcijaninem, teraz, w tym momencie”. Mariusz Wiktoryn naraził się na śmieszność wobec swoich przyjaciół i kolegów — intelektualistów, którzy wytykali go palcami: „Zdecydowałeś się na drogę, która jest tak mało intelektualna?!”. Dokładnie tak samo było z Augustynem. Po wysłuchaniu tej opowieści stwierdził:

Schłostałeś słabość mojego wzroku, przemożnym uderzywszy we mnie blaskiem, aż zadrżałem z miłości i zgrozy. Zrozumiałem, że jestem daleko od Ciebie — w krainie, gdzie wszystko jest inaczej. I zdało mi się, że słyszę Twój głos z wyżyny: „Jam pokarm dorosłych, dorośnij, a będziesz mnie pożywał; i nie wchłoniesz mnie w siebie, jak się wchłania cielesny pokarm, lecz ty się we mnie przemienisz”. (…) Myślałem o tym, skąd powinienem nabyć mocy, która by mi umożliwiła radowanie się Tobą. Nie znajdowałem na to żadnego sposobu, dopóki nie wyciągnąłem rąk ku Pośrednikowi między Bogiem a ludźmi, ku człowiekowi Jezusowi Chrystusowi, który jest wzniesionym ponad wszystko Bogiem błogosławionym na wieki. Woła On: „Jam droga, prawda i żywot” (Wyznania, VII 10; VII 18).

Rozmowa z Symplicjanem na nowo obudziła w Augustynie ogromne pragnienie. Modlitwa Moniki zasiała ziarno, które wzrastało w nim przez całe życie. Nieustanne spotkania z ludźmi, ich świadectwa, opowieści, wiara pobudzały tęsknotę za dotknięciem Boga i byciem dotkniętym przez Niego. Już był bardzo blisko i pragnął spotkania.

Weź to, czytaj!

Do Mediolanu przyjechał urzędnik cesarski, Pontycjan, który opowiedział Augustynowi i jego przyjacielowi Alipiuszowi historię Antoniego Pustelnika. Usłyszał on w kościele lekcję ewangeliczną o spotkaniu Jezusa z młodzieńcem, który spytał: „Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”. Jezus odpowiedział: „Idź, sprzedaj wszystko i chodź za mną”. Antoni stwierdził, że te słowa skierowane są do niego. Zostawił wszystko i poszedł na pustynię. Podczas opowieści Pontycjana w Augustynie rozgorzała walka. Zaczęło się z nim dziać coś dziwnego:

Ty zaś, Panie, jego słowami [słowami Pontycjana] odwracałeś mój wzrok, abym wreszcie spojrzał na samego siebie, bo ja samego siebie umieściłem gdzieś za swoimi plecami, aby siebie nie dostrzegać (Wyznania, VIII 7).

Augustyn całe życie od siebie uciekał i nagle zaczął spoglądać na siebie. Widział w sobie mnóstwo słabości, dlatego pytał: „Czy ja potrafię żyć Ewangelią?”. Przypomniał sobie modlitwę, którą w młodości zanosił do Boga: „Nawróć mnie, Panie, ale jeszcze nie teraz”. W jego sercu ścierały się dwa uczucia — ogromne pragnienie nawrócenia i lęk przed nim. Bał się i dlatego mówił: „Daj mi czystość i umiarkowanie, ale jeszcze nie w tej chwili”.

Był we mnie lęk, że mógłbyś mnie zbyt rychło wysłuchać i od razu mnie uleczyć z choroby pożądania, którą chciałem raczej nasycić niż zgasić (Tamże).

W Augustynie toczyła się walka. Chodził po ogrodzie, gdzie rozmawiali z Pontycjanem, nie potrafił sobie poradzić ze sobą. Alipiusz był z nim cały czas. Augustyn pisał: „Nie przeszkadzało mi, że on jest ze mną i że widzi, że mi jest ciężko”. Siadali razem w najdalszej, skrytej części ogrodu, żeby przypadkiem nikt ich nie zobaczył.

Jęczałem z gniewu, miotałem się przeciwko sobie, targałem włosy, gniotłem czoło pięściami, splecionymi dłońmi ściskałem kolano (Wyznania, VIII 12).

Cały czas zatrzymywały go, jak pisał: „Stare przyjaciółki moje, moje przyzwyczajenia, które ciągle mi w sercu mówią, czy dasz radę żyć bez nas? Czy jesteś w stanie to wszystko zostawić? Czy w ogóle przeżyjesz?”.

 Ale zapamiętał głos, jaki równocześnie słyszał w swoim sercu: „Czemu opierasz się na sobie samym i upadasz? Rzuć się ku Niemu, nie obawiaj się, On się nie cofnie, abyś upadł, rzuć się z całą ufnością, On przygarnie cię i uleczy. Czemu opierasz się na samym sobie?”. Te słowa definiują to, co Augustyn potem nazywał łaską. Od tego momentu intelektualne rozwiązania i teologiczne definicje rodziły się z życia, do niczego nie dochodził teoretycznie, nie siedział spokojnie za biurkiem, pisząc traktaty naukowe i teologiczne. Za wszystko, co pisał, mówił, płacił własnym życiem. Cała jego teologia jest świadectwem.

Odkrywał, że Pan Bóg nigdy nie daje pragnień niemożliwych do spełnienia. Te, które daje sam, spełnia w wyniku działania łaski, ponieważ to On nas do siebie prowadzi. Można by przypisać Augustynowi słowa: „Nakaż mi, co mam robić i zrób to we mnie”.

Augustyn doszedł do punktu absolutnej bezradności. Czuł w sercu, że już więcej nie uniesie. Był przyciśnięty do muru.

A skoro dociekliwa myśl zagarnęła z najskrytszych odstępów duszy całą moją nędzę i wyciągnęła ją na powierzchnię przed oczy mojego serca, wtedy się wreszcie zerwała we mnie burza, niosąc deszcz rzęsistych łez. Aby się wypłakać, podniosłem się i odszedłem od Alipiusza. Wydawało mi się, że najlepiej jest płakać w samotności (Wyznania, VIII 12).

W chwili, kiedy powierzył się Panu Bogu, zaczęło się w Augustynie uzdrowienie.

Odszedłem więc dostatecznie daleko, aby nawet jego obecność mi nie przeszkadzała. Musiał się domyślać, co się ze mną dzieje, bo zdaje się, że odchodząc, coś do niego powiedziałem i głos mój już wtedy się łamał wzbierającym we mnie płaczem. Alipiusz, porażony zdumieniem pozostał tam, gdzie przedtem siedzieliśmy razem. A ja rzuciłem się gdzieś na ziemię, u stóp drzewa figowego. Już nie powstrzymywałem łez, które zaraz popłynęły z moich oczu strumieniem — ofiara, jaką Ty łaskawie przyjmujesz (Tamże).

Tu objawił się dynamiczny charakter Afrykańczyka. Płakał, nie powstrzymywał łez, pozwolił tajemnicy i tęsknocie, która w nim była, objawić się wobec samego siebie.

I nie takimi wprawdzie słowami, ale w takiej myśli przemawiałem do Ciebie: „O Panie, czemu zwlekasz? Dokądże, Panie? Wciąż gniewać się będziesz? Zapomnij o dawnych nieprawościach naszych. Czułem bowiem, że to one, te nieprawości, mnie więżą, więc krzyczałem z głębi niedoli: „Jak długo jeszcze? Ciągle jutro i jutro? Dlaczego nie w tej chwili? Dlaczego nie teraz już kres tego, co we mnie wstrętne?” (Tamże).

Kiedyś modlił się słowami: „Nawróć mnie, ale jeszcze nie teraz”. Teraz jego serce zostało zmienione i już nie czekał, nie zastanawiał się, jak to będzie wyglądało, przestał kalkulować. Powiedział Panu Bogu: „Teraz”. Był to moment prawdziwej modlitwy o uzdrowienie. W sercu przeżywał samotne spotkanie z Panem Bogiem, przed którym w pełni się odsłonił, był całkowicie prawdziwy. Augustyn stał przed Bogiem w prawdzie o złu, grzechu, ciemności, wszystkich kombinacjach, dźwiganych przez całe życie, jak również w całym pięknie swojego serca. To ostateczne odsłonięcie serca przed Panem Bogiem jest zawsze bardzo trudne. Augustyn dokonał tego, bo już nie miał siły, był tak zmęczony, że wreszcie był w stanie prosić: „Już teraz niech to się stanie, bo naprawdę nie mam siły”. Choć modlił się sam, fizycznie nie było przy nim ludzi, na pewno wstawiali się za nim Monika, Alipiusz…

Tak mówiłem i w bezmiernej skrusze serca płakałem. I nagle słyszę dziecięcy głos z sąsiedniego domu, nie wiem, czy chłopca, czy dziewczyny, jak co chwila powtarza śpiewnie taki refren: „Weź to, czytaj! Weź to, czytaj!”. Ocknąłem się i w wielkim napięciu usiłowałem sobie przypomnieć, czy w jakimkolwiek rodzaju zabawy dzieci śpiewają taką piosenkę. Nie przychodziło mi do głowy, żebym to kiedyś przedtem słyszał. Zdusiwszy w sobie łkanie, podniosłem się z ziemi, znajdując tylko takie wytłumaczenie, że musi to być nakaz Boży, abym otworzył książkę i czytał ten rozdział, na który najpierw natrafię (Tamże).

W tej sytuacji głos dziecka stał się dla niego głosem Pana Boga. Normalnie nic by nie znaczył, ale skoro Bóg przemówił przez oślicę Balaama, to dlaczego nie mógłby przemówić przez bawiące się za płotem dziecko. Jeżeli jednak wyobrazimy sobie zdystansowanego intelektualistę, będziemy zdziwieni, że tak właśnie wyglądał przełomowy moment w jego życiu.

Dowiedziałem się bowiem, że Antoni poprzez lekcję ewangeliczną, którą przypadkiem usłyszał w kościele, otrzymał tak wyraźne pouczenie, jakby bezpośrednio do niego były zwrócone słowa: „Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; a przyjdź i pójdź za Mną”. I dzięki tej wyroczni od razu nawrócił się ku Tobie. Spiesznie więc wróciłem do tego miejsca, gdzie Alipiusz przez cały czas siedział.
   Pamiętałem, że zostawiłem tam, odchodząc, tom pism apostoła. Chwyciłem książkę, otworzyłem i czytałem w milczeniu słowa, na które najpierw padł mój wzrok: „Nie w ucztach i pijaństwie, nie w rozpuście i rozwiązłości, nie w zwadzie i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, a nie ulegajcie staraniom o ciało i jego pożądliwości”. Ani nie chciałem więcej czytać, ani nie było to potrzebne.

Augustyn, przeczytawszy nakaz, żeby iść za Panem Jezusem i nie oddawać się sprawom, które są związane z pożądaniem, zamknął Księgę i nie musiał już więcej czytać.

Ledwie doczytałem tych słów, stało się tak, jakby do mego serca spłynęło strumieniem światło ufności, przed którym cała ciemność wątpienia natychmiast się rozproszyła (Tamże).

Gdyby Augustyn czytał to w takim nastawieniu serca, jakie przedtem miał, to po przeczytaniu tych słów, miałby jeszcze większe wątpliwości. Powiedziałby sobie: „Rzeczywiście, chyba nie dam rady tego zachować”. Natomiast, kiedy odsłonił przed Panem Bogiem serce, te słowa, nie rozwiązując tak naprawdę niczego, przyniosły mu światło i ufność. Cała ciemność ustąpiła. Potrzeba mu było autorytetu Lekarza, który by go uleczył. Gdy nastąpiło uzdrowienie, przyszło zaufanie.

Augustyn pokazał ten fragment Alipiuszowi:

Chciał też zobaczyć, co przeczytałem w książce. Pokazałem mu, a on odczytał jeszcze dalszy ciąg tekstu. Ja nie wiedziałem, co tam było dalej. Padały tam słowa: „A słabego w wierze przyjmujcie” (Tamże).

Przez te słowa Pan Jezus pokazał Augustynowi dalszą drogę, na niej spotkał ludzi, którzy go umacniali. Te słowa Alipiusz i Augustyn odnieśli również do siebie: słabego w wierze przyjmujcie i umacniajcie. To znaczy, dla siebie nawzajem bądźcie uzdrowieniem i utwierdzeniem.

Augustyn wszedł do Kościoła, wyznał Pana Jezusa, zanurzył się w Nim poprzez Chrzest.

Tęsknota i przyjaźń (2)
Wojciech Prus OP

urodzony 10 kwietnia 1964 r. w Poznaniu – dominikanin, rekolekcjonista, patrolog, duszpasterz wspólnoty Lednica 2000. Jako nastolatek należał do duszpasterstwa młodzieży przy poznańskim klasztorze, które wówczas prowadził...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze