Te dzieci nadal są nasze
Oferta specjalna -25%

Legendy dominikańskie

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 39,00 PLN
Wyczyść

Załączam dwie różne ulotki zachęcające do udzielania chrztu dzieciom, które umarły w łonach swych matek albo zginęły lub w najbliższym czasie zginą w wyniku aborcji. Znam osoby, które w dobrej wierze tę praktykę podejmują, a co gorliwsi kserują i rozprowadzają ulotki propagujące ten zabobon. Nie sposób im wytłumaczyć, że zmarli są już niezdolni do przyjęcia chrztu, a ponadto żadnych sakramentów nie udziela się przecież na odległość. Wolą się trzymać prywatnych objawień niż nauki Kościoła.

Jednak trochę racji te osoby mają. Rzecz jasna, próba udzielania chrztu dzieciom zmarłym lub nieobecnym jest praktyką zabobonną i katolik nie powinien mieć z tym nic wspólnego. Z drugiej jednak strony podejmowanie takich praktyk płynie nieraz z wielkiego bólu, który należy uszanować.

Przypatrzmy się paru różnym sytuacjom. Wiele dzieci umiera w łonie swej matki, mimo że były najserdeczniej przez rodziców oczekiwane. Ileż to razy zdarza mi się słyszeć: „Nie wiem, co dałabym za to, żeby je urodzić, trzymać w objęciach, karmić, cieszyć się, jak rośnie! Nawet gdyby miało nam umrzeć, to niechby przynajmniej doczekało swojego chrztu!”. Pytają czasem tacy rodzice, czy spotkają się z tym dzieckiem w życiu wiecznym, czy ono ich rozpozna, czy będzie ich w niebie kochało.

„Kiedy się go spodziewałam — płakała jedna z matek — tyle razy byłam z nim w kościele. Kiedy przyjmowałam Komunię świętą, to chyba i moje dziecko się nią żywiło!”. Odpowiedziałem jej wtedy, że wolno jej ufać, iż jej dziecko, które przecież bez jej winy umarło bez chrztu, zostało ochrzczone w jej wierze i na pewno spotka się z nią w niebie.

Tutaj warto przypomnieć, że chociaż Kościół przywiązuje ogromną wagę do tego, żeby żadne dziecko rodziców wierzących nie umarło z ich winy bez chrztu, to zarazem ufamy — mówi o tym Katechizm Kościoła Katolickiego, 1261 — że Pan Bóg w swoim miłosierdziu znajdzie dla dzieci nieochrzczonych inną, sobie tylko znaną drogę zbawienia.

Zdarzają się jeszcze i takie sytuacje: wprawdzie ciąża nie była planowana i małżonkowie zareagowali na nią bez entuzjazmu, to jednak na pewno przyjęliby dziecko jako prawdziwy dar Boży. Cóż, kiedy ono umarło, zanim zdążyło się urodzić. „Obraziło się na nas — płacze później z niesłusznym przecież poczuciem winy niejedna taka matka. — Zorientowało się, że jest dla nas kłopotem, to sobie poszło!”. Trudno się dziwić, że w rodzicach pojawia się wtedy potrzeba pojednania ze swoim dzieckiem i nadziei na spotkanie z nim w życiu wiecznym.

Bez porównania mocniejsza potrzeba ta może być u rodziców, którzy nie pozwolili swojemu dziecku się urodzić. Często przecież bywa tak, że człowiek zobaczy zło grzechu dopiero wtedy, kiedy go popełni. Matka czy ojciec szukają wówczas formy pojednania z dzieckiem, które tak bardzo skrzywdzili. Szczególnie częstą formą szukania wynagrodzenia za grzech aborcji jest dążenie do urodzenia następnego dziecka — jakby w zamian za to dziecko, któremu nie pozwoliliśmy się urodzić — albo pragnienie, żeby przyczynić się do ocalenia cudzego dziecka, które było zagrożone aborcją.

Zabobonna praktyka kropienia wodą na cztery strony świata, ażeby „ochrzcić” dzieci, które zmarły w wyniku aborcji, jest psychologicznie bardzo atrakcyjną — ze względu na swą łatwość — formą pojednania ze swoim własnym dzieckiem, które się w ten sposób skrzywdziło. Ponadto daje ona poczucie przychodzenia z pomocą również innym dzieciom, odrzuconym przez swoich rodziców.

Jednak to tylko jeden aspekt tej praktyki. Nie ulega bowiem wątpliwości, że zabobon ten praktykują również osoby w żaden sposób, nawet pośrednio, nieobciążone grzechem aborcji. Sądzę, że za tymi ich praktykami może się kryć przerażenie, iż żyjemy w czasach, kiedy ludzie zabijają własne dzieci, a wielu domaga się jeszcze większej bezkarności w zakresie prawa do ich zabijania.

Taką interpretację przyczyn rozszerzania się tego niedającego się pogodzić z wiarą katolicką „chrzczenia” dzieci nieobecnych, a nawet umarłych, nasuwa znajdujący się na jednej z przesłanych mi przez Panią ulotek opis wizji, mającej tę praktykę uzasadnić: „W nocy przedstawił mi Pan Jezus straszliwy obraz. Ujrzałam ziemię pokrytą zwłokami tych ciałek, a ja, patrząc na to, płakałam. Pan powiedział do mnie: »(…) Błogosławiony ten dom, w którym się wynagradza za te grzechy«. Potem ujrzałam na firmamencie niezliczone główki dziecięce i powiedziałam: »Panie, to nie są główki aniołków«. Pan powiedział: »One będą oskarżycielami na Sądzie! Módl się za morderców, by na Sądzie mogli zostać usprawiedliwieni. Ty masz wielkie zadanie do spełnienia. Te maleństwa mogą jeszcze dojść do oglądania Boga«”.

I tu właśnie jest owa część racji, którą mają ludzie praktykujący niezgodny z wiarą obrzęd „chrzczenia” zmarłych w wyniku aborcji dzieci. Mianowicie w Kościele jakbyśmy się już częściowo pogodzili z tym, że we współczesnych społeczeństwach istnieje stosunkowo duża aprobata dla zabijania poczętych dzieci. Jakbyśmy już przestali być przerażeni zarówno samym faktem aborcji, jak i jego skalą. Jakbyśmy też zapomnieli o tym, że te dzieci — które są już zabite, a których niesprawiedliwej śmierci nie potrafiliśmy zapobiec — nadal w bardzo realny sposób są nasze. Jakbyśmy już przestali szukać sposobów pojednania się z nimi.

Jeden z moich współbraci, który jest misjonarzem w Japonii, pokazywał mi zdjęcie buddyjskiej świątyni, do której przychodzą kobiety cierpiące z powodu dokonanej aborcji — ażeby powiedzieć swojemu zabitemu dziecku wielkie „przepraszam, wybacz mi”, i jakby dla utrwalenia tej swojej prośby zostawiają w świątyni wotywną laleczkę. Na zdjęciu widać było bardzo wiele takich laleczek.

W krajach kultury chrześcijańskiej bywają podejmowane trzy formy społecznego żalu z powodu śmierci dzieci, którym nie pozwoliliśmy się urodzić — wszystkie trzy jednak podejmowane są niezmiernie rzadko. Kiedyś prasa (jeśli dobrze pamiętam, było to w Stanach Zjednoczonych) doniosła o odkryciu kontenera ze zwłokami dzieci abortowanych, przewożonego do zakładu produkującego kosmetyki; dokonano wtedy uroczystego pogrzebu tych dzieci. Ponadto, raz czy dwa czytałem o planach postawienia pomnika z wyrazami żalu, że nie potrafimy obronić wielu dzieci, które mogłyby wśród nas żyć. Stosunkowo najczęściej słychać o nabożeństwach ekspiacyjnych za grzechy aborcji; sam jednak nigdy nie miałem sposobności ani uczestniczyć w takim nabożeństwie, ani zapoznać się konkretnie z jego treścią.

Słowem, przerażenie z powodu aprobaty dla aborcji nie jest obce naszej zbiorowej podświadomości, a zarazem prawie nie ma ono możliwości społecznego uzewnętrznienia się. W tej sytuacji nie trzeba się dziwić, że niekiedy znajduje ono sobie bardzo wątpliwe środki wyrazu, również uciekając się do zabobonów.

Na pewno powinniśmy się zastanawiać, co Kościół mógłby zrobić, żebyśmy tego bardzo bolesnego problemu nie wypierali z naszej świadomości zbiorowej, ale szukali dla niego form wyrazu zgodnych z duchem Ewangelii. To bardzo dobrze, że podjęto wiele inicjatyw mających na celu podanie ręki kobietom w ciąży, które boją się urodzić swoje dziecko 1. W Kościele staramy się również pomóc kobietom, które dręczą się tym, że dopuściły się aborcji 2.

Sądzę, że istnieje ponadto ogromna potrzeba społecznej modlitwy za dzieci, którym nawet nie było dane się urodzić — również za te, które były przez swoich rodziców bardzo oczekiwane. Ludzie intuicyjnie czują, że powinniśmy błagać Boga, aby raczył udzielić tym dzieciom darów, które otrzymałyby, gdyby mogły zostać ochrzczone. To z tej intuicji bierze się zabobon „chrzczenia” ich po śmierci. Dlatego zabobon — bo przecież sakramenty są ustanowione dla żywych i Kościół nie jest władny udzielać ich umarłym.

Bardzo też wielu ludzi odczuwa potrzebę modlitwy ekspiacyjnej za grzechy aborcji. Gdybyśmy w Kościele spróbowali potrzebie tej wychodzić naprzeciw, koniecznie trzeba by modlitwą ekspiacyjną ogarnąć również grzechy nas wszystkich, którzy tworzymy atmosferę znieczulicy na cudzą biedę i obojętności na los tych, którym możemy i powinniśmy pomóc. Gdyby nie ta atmosfera, bardzo wiele dzieci, na których dokonano aborcji, urodziłoby się i byłoby radością swoich rodziców.

O pogrzebach dzieci zmarłych w łonie matki

Poruszę przy okazji temat nieco pokrewny, mianowicie nabrzmiały na przestrzeni XX wieku problem pogrzebów dzieci zmarłych w łonie matki. Otrzymałem już wiele listów w tej sprawie od ludzi, których problem ten dotknął osobiście.

Przypomnę, jak z pochówkiem tych najmniejszych dzieci było dawniej. Zacznę od tego, że prawo kanoniczne z naciskiem przypominało o obowiązku udzielenia chrztu każdemu dziecku, które ginęło wskutek poronienia. „Należy się troszczyć o to — mówi kanon 747 dawnego Kodeksu Prawa Kanonicznego — aby wszystkie płody poronione, niezależnie od tego, w jakim momencie życia przypadł ich koniec, zostały ochrzczone, jeżeli na pewno żyją; jeżeli zaś nie ma co do tego pewności, należy je ochrzcić warunkowo”. Nowy kodeks przypomina o tym obowiązku w kanonie 871.

Dla wszystkich było wówczas czymś oczywistym, że skoro należał się tym dzieciom chrzest, należał się również pogrzeb. Z zasady nie zapraszano na ten pogrzeb księdza, bo wobec wysokiej śmiertelności dzieci w ogóle nie zapraszano go wówczas na pogrzeby dzieci zmarłych w pierwszych latach życia. Dawne cmentarze prawie zawsze miały oddzielną kwaterę przeznaczoną na grzebanie dzieci. Takiej kwatery domagał się jeszcze dopiero co wspomniany dawny Kodeks Prawa Kanonicznego: „Ciałka (corpuscula) małych dzieci niech mają, jeśli to możliwe, specjalne i oddzielone od innych kwater cmentarza miejsca na groby” (kan. 1209 § 3).

Kwatera dziecięca była tą częścią cmentarza, nad którą proboszcz czuwał tylko ogólnie. I to właśnie tam — nawet bez zgłaszania tego proboszczowi — ojcowie albo inni bliscy zanosili ciała swoich dzieci, które umarły wskutek poronienia. Sam pamiętam z mojego dzieciństwa takie bardzo małe, oznaczone prowizorycznym krzyżykiem, kopczyki, umieszczone przeważnie tuż przy ścianie kościoła, których znaczenia wtedy nie rozumiałem. Sądzę, że na wielu wiejskich cmentarzach do dziś ludzie w taki właśnie sposób grzebią swoje najmniejsze dzieci.

Cmentarze (zwłaszcza miejskie), które zakładano w wieku XX, przeważnie już nie miały kwatery dziecięcej. Wprowadzono ponadto księgi cmentarne, do których skrupulatnie wpisuje się każdy pochówek, dla urzędników zaś jest czymś oczywistym, że nie sposób zgodzić się na pogrzeb bez świadectwa zgonu, a jakżeż z kolei wystawić takie świadectwo o kimś, kto nie miał metryki urodzenia. Słowem, jeżeli tego rodzaju problemy nie zaczną być rozwiązywane generalnie, ludzie wciąż będą mieli kłopot z pogrzebaniem swoich najmniejszych dzieci. Wydaje mi się, że żaden urząd stanu cywilnego nie odmówi wydania metryki nawet dla bardzo małych dzieci, które uległy poronieniu — podając jako datę narodzin datę ich śmierci. Warto jednak wiedzieć, że są to problemy, które pojawiły się stosunkowo niedawno.

Na zakończenie podam oficjalne przypomnienia kościelne, że zwłokom najmniejszych nawet dzieci należy się szacunek, jaki okazujemy każdemu zmarłemu człowiekowi. W instrukcji Donum vitae Kongregacji Nauki Wiary z 22 lutego 1987 roku (I,4) czytamy: „Zwłoki embrionów lub płodów ludzkich, pochodzące z dobrowolnych przerwań ciąży czy też nie, powinny być uszanowane tak jak zwłoki innych istot ludzkich. (…) Zarówno w przypadku martwych płodów, jak i osób dorosłych, wszelka praktyka handlowa powinna być uważana za niegodziwą i zabronioną”.

W podobnym duchu wypowiada się Papieska Rada ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia, Karta Pracowników Służby Zdrowia, 1995, nr 146: „Płodowi już martwemu należy się szacunek właściwy każdemu zmarłemu człowiekowi. Wynika z tego, że nie wolno go niszczyć, jakby był jakimś odpadem. W granicach możliwości należy mu się należyty pochówek”.

1 Adresy różnych ośrodków pomocy kobietom spodziewającym się dziecka można uzyskać w Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia, Warszawa, ul. Hoża 50/64, tel. (22) 42 45 433.
2 Pytaniu, jak pomóc kobietom po aborcji pojednać się z Bogiem, z samą sobą i ze swoim dzieckiem, poświęcona jest książka: William F. Maestri, Nie trać nadziei. Problemy kobiet po aborcji, Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2002. Sam napisałem kiedyś na ten temat tekst pt. Czy ten grzech może być odpuszczony? — można go znaleźć w książce: J. Salij, Szukającym drogi, Wydawnictwo W drodze, Poznań 1998.

Te dzieci nadal są nasze
Jacek Salij OP

urodzony 19 sierpnia 1942 r. w Budach na Wołyniu – polski prezbiter rzymskokatolicki, dominikanin, profesor nauk teologicznych, pisarz, publicysta, autor setek książek i tysięcy artykułów, przez 40 lat prowadził rubrykę...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze