Szkoła wiary
fot. cyril saulnier / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Jeśli nie uczymy się o tym, w co wierzymy, nie podsuwamy wierze intelektualnego pokarmu, to ona albo umiera z głodu, albo wyradza się w jakąś sumę niepowiązanych ze sobą przekonań, które nie ostoją się wobec najdrobniejszej próby.

Niektórzy mówią: „Najważniejsza jest wiara i nie kłóćmy się już o to, w co należy, a w co nie należy wierzyć”. Pomijając bezsensowność tej tezy, stwierdzenie to potwierdza prawdziwość tradycyjnego rozróżnienia na dwa składniki wiary: fides qua i fides quae, czyli „wiarę, którą się wierzy” i „wiarę w prawdy, w które się wierzy”. Innymi słowy, w naszej wierze możemy dostrzec akt wiary (fides qua), czyli nasze ufne przylgnięcie do Boga i przyjęcie Go z miłością, z drugiej strony treść wiary (fides quae), a więc to, w co wierzymy. Akt wiary bez treści wiary jest ślepy, a samo uznanie za prawdę treści wiary bez ufnego aktu wiary jest czymś, co nie może dać siły i radości z autentycznie przeżywanego życia chrześcijańskiego. To rozróżnienie jest pomocne w postawieniu diagnozy obecnej sytuacji edukacji teologicznej. Jest ona dość marna, ponieważ większość działań jest obliczona na umacnianie aktu wiary, nie zaś na tłumaczenie i wyjaśnianie treści wiary. Ogromnie wiele wysiłku, i słusznie, poświęca się umacnianiu chrześcijan w akcie ufnej wiary, znacznie mniej trudu wkłada się w to, by jasno, czytelnie i spójnie opowiedzieć o tym, Kim jest ten, komu powinni ufać. A przecież św. Paweł pisze: „Wiem, komu zawierzyłem” (2 Tm 1,12).

Wiara, która umiera z głodu

Chrześcijanie zawsze chcieli „wiedzieć, komu zawierzyli”. Teologia wyjaśnia to pragnienie po swojemu. Każdy człowiek został stworzony jako imago Trinitatis, czyli „obraz Trójcy”, a w Trójcy Świętej istnieje Druga Osoba – Logos, czyli Słowo, Sens. Przychodzimy więc na ten świat jako obraz Logosu, odwzorowanie Sensu, Rozumu, Racjonalności. Dlatego człowiek nie chce tylko biernie odbijać w sobie świata, ale pragnie ten świat zrozumieć, opisać, dotrzeć do prawd istotnych. Teologia podpowiada zatem, że człowiek swojej rozumności nie zawdzięcza kaprysowi ewolucji, ale zrządzeniu Boga, który postanowił rozpalić w człowieku płomień rozumu zdolny rozświetlać rzeczywistość.

Taki właśnie rozumny człowiek staje się człowiekiem wierzącym. Wiara nie zmienia rozumnej orientacji ludzkiej natury, wiara ją wzmacnia i poszerza, aż po bezkres nadprzyrodzoności. Powracając do metafory płomienia, można powiedzieć, że wiara nie gasi płomienia rozumu, ale go rozpala. Rozum wierzy, ale chce też wiedzieć, dlaczego wierzy, w co wierzy i czy wierzy właściwie. Tak rodzi się teologia, która nie jest niekoniecznym dodatkiem do wiary, luksusem, na który mogą sobie pozwolić nieliczni, ale jest czymś dla wiary naturalnym, wynikającym z samej jej istoty. „Wiara jako akt intelektu otwiera drogę dla dociekań, porównań i wniosków, to znaczy dla nauki w odniesieniu do dziedziny religii i w jej służbie”, pisał kardynał Newman. Wniosek z tego jest dość oczywisty: wiara nie może żyć bez wiedzy o tym, w co się wierzy. A to stwierdzenie związane jest z następnym. Aby coś wiedzieć, trzeba się uczyć.

Jeśli nie uczymy się o tym, w co wierzymy, nie podsuwamy wierze intelektualnego pokarmu, to ona albo umiera z głodu, albo wyradza się w jakąś sumę niepowiązanych ze sobą przekonań, które nie ostoją się wobec najdrobniejszej próby. Najczęściej jednak tak „niedokarmiona” wiara zamienia się w wiązkę emocji i pragnień, jakieś niesprecyzowane nastawienie ducha, któremu bliżej do religijności naturalnej niż do objawionej i nadprzyrodzonej wiary. Taka niedokarmiona intelektualnie wiara też będzie szukała swojego pokarmu, ale będzie go szukała gdzie indziej – najchętniej w emocjonalnych doznaniach. Prędzej czy później wytraci swój impet, stanie się ospała albo wręcz popadnie w obsesję poszukiwania nowych przeżyć. Widać więc jasno, jak wielkie zadanie stoi przed teologiczną edukacją w Kościele. Zadanie to, najkrócej rzecz ujmując, polega na stworzeniu takich warunków, by każdy człowiek wierzący mógł dokarmić intelektualnie swoją wiarę, włączając się w wielowiekowy strumień chrześcijańskiej refleksji.

Ktoś powie: Ale to się przecież dzieje, to zadanie jest realizowane! Jest religia w szkole, są uniwersytety, na których można studiować teologię, wydawnictwa katolickie publikują rocznie setki tytułów, jest prasa katolicka itp. Zgoda, ale przyjrzyjmy się pokrótce każdej z tych form edukacji. Religia w szkole ma położyć fundamenty. Nawet jeśli robi to skutecznie, jej praca kończy się wtedy, gdy kończy się szkoła. W programie studiów nie ma już przecież religii ani żadnej innej formy katechezy. Studenci mogą wprawdzie należeć do duszpasterstwa akademickiego i często daje ono solidne przygotowanie do życia chrześcijańskiego, rzadko jednak systematycznie pogłębia wiedzę teologiczną. Oczywiście zdarza się i to, ale wszystko jest tutaj w rękach duszpasterza i wiele zależy od jego osobistej wrażliwości. Niektórzy położą nacisk na studiowanie Pisma Świętego, poważniejsze teologiczne zagadnienia, inni na dzieła charytatywne, jeszcze inni zaś niestety na przysłowiową „gitarę i świeczkę”. A po studiach życie od razu wciąga i pochłania. Wydaje się, że czas intelektualnej formacji w wierze bezpowrotnie się skończył. Można, rzecz jasna, studiować teologię jako dyscyplinę uniwersytecką. Ale studiowanie teologii w pełnym wymiarze na uniwersytecie oznacza dziesiątki godzin spędzonych na uczelni i dziesiątki egzaminów do zdania. Przytłaczająca większość dorosłych, pracujących chrześcijan, nie może sobie na to pozwolić. A co z czasopismami i książkami katolickimi? Czasopisma z natury rzeczy nie dają wiedzy systematycznej, a żeby czytać trudniejsze książki teologiczne, trzeba mieć już pewne przygotowanie. Gdzie je zdobyć? Dochodzimy do istoty problemu. Zdiagnozowałbym go najkrócej tak: największą bolączką edukacji teologicznej w Kościele jest brak dobrej propozycji dla ludzi dorosłych, pracujących, którzy nie chcą studiować teologii na uniwersytecie, którzy widzą, że brakuje im systematycznej wiedzy teologicznej, ale nie mają czasu ani siły zgłębiać jej samemu. Nie wystarczają im katolickie czasopisma, irytuje ich karmiąca się sensacją popteologia świeckiej prasy. Chociaż bardzo chcą poznawać prawdy wiary, to jednak czują się onieśmieleni ogromem i zawiłością materii teologicznej. Jestem przekonany, że w naszej kościelnej edukacji istnieje tutaj potężna wyrwa, jakieś kompletnie niezagospodarowane pole.

Teologia dla dorosłych

Jak mogłoby wyglądać takie miejsce, w którym ludzie dorośli mogliby się uczyć teologii? Musiałaby to być oczywiście szkoła, czyli miejsce spotkania wykładowców ze studentami. Ale w nazwie „szkoła” kryje się jeszcze coś więcej. Chodzi o to „więcej”, które chcemy wyrazić, gdy mówimy o „szkole myślenia”. Gdy wspominamy o „szkole myślenia”, chcemy wtedy powiedzieć o spójnym i systematycznie skonstruowanym sposobie widzenia rzeczywistości. Oczywiście, to jakiś niesłychanie trudny do osiągnięcia ideał, można się jednak do niego zbliżać. Spojrzenie człowieka na rzeczywistość jest dzisiaj jak rozbite lustro, z którego każdy fragment odzwierciedla jakąś część świata, ale w żaden sposób nie można tych fragmentów złożyć w jeden obraz. Szkoła teologiczna dla dorosłych powinna spróbować dać studentom spójną, zintegrowaną wiedzę. Taka szkoła musi oczywiście konsekwentnie ukazywać katolicki punkt widzenia. Nie może to być tylko klub dyskusyjny, nie może być to miejsce, w którym rozważa się wszystkie możliwe hipotezy bez ostatecznego określenia doktryny wiary. Sądzę, że klubów dyskusyjnych jest dzisiaj sporo i nie o to chodzi, by tworzyć następny. Chodzi po prostu o spójne przedstawienie doktryny wiary Kościoła, jej fundamentalnych założeń i konsekwencji.

Może być oczywiście mnóstwo innych pomysłów i propozycji. Jestem jednak przekonany, że trzeba dopracować się dzisiaj w Kościele odpowiedniego modelu kształcenia teologicznego ludzi dorosłych i pracujących, dla których studiowanie teologii na uniwersytecie nie jest rozwiązaniem. Musimy zdawać sobie sprawę, że sytuacja chrześcijan jest dzisiaj często nie do pozazdroszczenia. W pracy spotykają się z agresywną niewiarą, w mediach niekatolickich z uproszczonym, krzywdzącym i niesprawiedliwym obrazem Kościoła. Żeby obronić swoją wiarę, pilnie potrzebują miejsc, w których mogliby umocnić swoją wiedzę o „Tym, komu zawierzyli”.

Szkoła wiary
Mateusz Przanowski OP

urodzony w 1974 r. – dominikanin, doktor teologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, wykładowca Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Domi...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze