Świadectwo i wzgarda
Oferta specjalna -25%

Pierwszy List do Koryntian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Jeśli chrześcijanin jako chrześcijanin może mieć jakiś autorytet, to wynika on z jego dawania świadectwa Bogu samemu i innym ludziom o samym Bogu.

W czasie trudnych styczniowych dni polskiego Kościoła, w uroczystość Objawienia Pańskiego, na dzień przed planowanym ingresem abp. Stanisława Wielgusa do warszawskiej archikatedry, abp Józef Życiński wypowiedział znamienne zdanie: „Kościół od samego początku nie wzrasta dzięki spektakularnym działaniom, ale dzięki temu, że wierność potrafiła się okazać silniejsza od zła, nadzieja silniejsza od bólu”. Metropolita lubelski podkreślił, że „kiedy w noc pojmania Jezusa wydawało się, że wszystko skończone, że się zawaliło, Chrystus przez swoje zmartwychwstanie okazał swoją siłę, więc i my nie zniechęcajmy się”. Owo przywołanie zmartwychwstania w kontekście wywołującego bolesne rany kościelnego skandalu było bardzo znaczące. Zastanowiło mnie, że w liturgicznym okresie Bożego Narodzenia ksiądz arcybiskup odważył się w trudnych dla Kościoła w Polsce chwilach odnieść do męki i śmierci Chrystusa. Przypomniałem sobie, że właśnie w poranek Wielkiego Piątku Jezus w następujący sposób tłumaczył Piłatowi swoją królewską godność: „Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu” (J 18,37). Chyba w żadnym innym miejscu Ewangelii Jezus bardziej dobitnie nie przedstawia sensu i celu swojego ziemskiego życia, które zaczęło się w betlejemskiej grocie. Dlatego znamienny apel abp. Życińskiego do niepoddawania się zniechęceniu odczytałem jako mocne wezwanie do dawania świadectwa Bogu i o Bogu w czasie, gdy w związku z zamieszaniem wokół nowego metropolity Warszawy w naszej wspólnocie tworzyły się podziały, a w sercach pojawiały niepokój i zwątpienie.

Świadkowie zmartwychwstania

Słowa „świadek” i „świadectwo” mają długą i piękną historię w dziejach chrześcijaństwa, choć od początku noszą w sobie zaskakującą wieloznaczność. Po dniu Pięćdziesiątnicy, po wylaniu Ducha Świętego na apostołów, wyruszyli oni na ulice, aby właśnie dać świadectwo temu, co zobaczyli i usłyszeli. Wtedy zrozumieli Jezusowe słowa o powołaniu i obietnicy wypowiedziane do nich po zmartwychwstaniu a przekazane nam przez św. Łukasza:

Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie, w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego. Oto Ja ześlę na was obietnicę mojego Ojca. Wy zaś pozostańcie w mieście, aż będziecie przyobleczeni mocą z wysoka (Łk 24,46–49).

W dniu Pięćdziesiątnicy apostołowie poznali, że prawdziwie stali się świadkami. Jako świadczący o swej wierze byli aresztowani, wydawani sądom, wyciągani przed trybunały, aby tłumaczyć się, z jakiego powodu podejmowali działania powszechnie uważane za bezprawne. W grece, w języku Nowego Testamentu, słowo martys oznacza zaś nie tylko świadka, ale i męczennika – czyli świadka wiarygodnego, który za swoje świadectwo gotów jest poświęcić życie. W ciągu całej historii Kościoła jego wierni świadkowie – święci i męczennicy – musieli stawać przed najróżniejszymi władcami i sędziami, aby dać świadectwo prawdzie. Świadectwo to od dnia Pięćdziesiątnicy pozostaje podstawowym wymogiem chrześcijańskiego życia w czasach wojny, terroru, dyktatu przemocy i zniewolenia. „Dawanie świadectwa prawdzie” oznacza zaś w chrześcijaństwie przede wszystkim głoszenie słowem i czynem zmartwychwstania 1. Apostołowie nazywali samych siebie świadkami zmartwychwstania. Zostali bowiem wezwani, jak wierzyli, przez Ducha Świętego – Ożywiciela i Dawcę życia do trwania przy zmartwychwstałym Chrystusie, nawet gdyby owo trwanie miało się wiązać z doświadczeniem śmierci lub tego, co jest dla śmierci wyraźną analogią: wzgardą, odrzuceniem, chłostą lub więzieniem. W takim świadectwie objawiała się od początku chwała Kościoła. Od świętych apostołów Piotra i Pawła aż do świętej Edyty Stein i błogosławionego księdza Władysława Findysza, który dla sprawiedliwości cierpiał prześladowanie w komunistycznym więzieniu i umarł krótko po jego opuszczeniu – chrześcijanie bywali naprawdę świadkami zmartwychwstania. Czym innym bowiem jest dawanie świadectwa, jeśli nie doświadczaniem zmartwychwstania w naszym śmiertelnym ciele? Dając świadectwo prawdzie, możemy żyć prawdziwie nadzieją zmartwychwstania. Postawa świętych i męczenników Kościoła nieustannie nas przecież o tym przekonuje.

Świadectwo niewiary

W dniach naszego kościelnego przesilenia związanego z niedoszłym ingresem abp. Wielgusa najbardziej zabolały mnie chyba słowa wypowiedziane przez redaktora Piotra Najsztuba na falach radia Tok FM. Mówił, że on – jako niekatolik – widzi w postawie księdza arcybiskupa swoisty akt niewiary. Osoba, która wybierała się na stolicę biskupią do miasta „moralnego relatywizmu”, sama była takiego relatywizmu znakomitym przykładem. Czy arcybiskup, znający przecież dobrze nauczanie i życie Jezusa Chrystusa, dawał świadectwo prawdzie, którą głosił i wedle której, przynajmniej wedle własnych deklaracji, zamierzał postępować? Redaktor Najsztub konstatował, że swoim zachowaniem hierarcha Kościoła dowodził raczej, że jest człowiekiem niewierzącym. Istotnie – złe świadectwo lub brak świadectwa biorą się w chrześcijaństwie z małej wiary lub niewiary. Dlatego zdawało się, że dziennikarz–niekatolik w swoim ostrym sądzie stoi niedaleko od św. Pawła, który już u zarania Kościoła pouczał Koryntian, że ich słaba wiara i niezdolność do dawania świadectwa wynikają właściwie z niewiary w zmartwychwstanie Chrystusa. Apostoł upominał koryncką gminę w bardzo dosadnych słowach:

Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara. Okazuje się bowiem, żeśmy byli fałszywymi świadkami Boga, skoro umarli nie zmartwychwstają, przeciwko Bogu świadczyliśmy, że z martwych wskrzesił Chrystusa. Skoro umarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach (1 Kor 15,15–17).

Nieśmiertelność jest przywilejem chrześcijan, co objawia się według św. Pawła w ich osobistym dawaniu świadectwa Bogu i o Bogu oraz w unikaniu grzechu. Na tym polega wejście w tajemnicę chrześcijańskiej wiary. Ona wcale nie jest (albo przynajmniej nie jest tylko) aktem aklamacji zbioru jakichś twierdzeń. To bardziej odpowiedź, która wywodzi się z wewnętrznej konieczności życia duchowego. Bo doświadczenie chrześcijańskiego życia nie z zewnątrz uzyskuje swoje usprawiedliwienie. Racji jego istnienia nie stanowi także społeczna użyteczność lub chęć dobrego urządzenia własnego materialnego bytu. Nie jest ono też prostą konsekwencją uznania jakiejś doktryny. To, co określa życie chrześcijańskie, nie odnosi się do żadnego społecznego dobra czy indywidualnej korzyści 2. Wyznacza je akt wiary spełniający się w czynnym dawaniu świadectwa i unikaniu grzechu. Zatem żaden człowiek nieumiejący osiągnąć świadomości wartości prawdziwych, nie jest w stanie uwierzyć w zmartwychwstanie. Ci, którzy w nie wierzą, starają się postępować tak, aby inni mogli w ich życiu dostrzec iskrę nieśmiertelności, czyli świadectwo Boga samego. Jeśli chrześcijanin jako chrześcijanin może mieć jakiś autorytet, to autorytet ten wynika z jego dawania świadectwa Bogu samemu i innym ludziom o samym Bogu. Autorytet taki rodzi się ze świadectwa i unikania grzechu. Jest on zaś przymiotem człowieka duchowego, tzn. wierzącego i postępującego wedle swojej wiary w zmartwychwstałego Chrystusa. Autorytet wywodzi się z wiary. Jak jednakowoż opisać można owo tak ważne dla wiary dawanie świadectwa Bogu i o Bogu? Czym jest doświadczenie wiary?

Do–świadczenie wiary

Ksiądz Józef Tischner zauważył niegdyś, że polskie słowo „doświadczenie” składa się z dwóch rozdzielnych znaczeniowo członów, mianowicie z cząstki „do” i z wyrazu „świadectwo.” Doświadczenie zatem oznaczałoby po prostu dążenie do świadectwa 3. Kto wie, być może ta prosta intuicja językowa prowadzi nas do dość głębokiego określenia chrześcijańskiej wiary. Jej definicja bowiem zdaje się tożsama z dążeniem do świadectwa. Spróbujmy się nad tym zastanowić.

Wiara w chrześcijaństwie to przede wszystkim, jak już powiedziałem wyżej, dawanie świadectwa Bogu. Oznacza ono nieustanne przypominanie świadectwa Chrystusa, który za nas umarł i zmartwychwstał i oparcie się na nim. Mówi przecież o Nim św. Jan w Księdze Apokalipsy, że jest „Świadkiem Wiernym, Pierworodnym umarłych i Władcą królów ziemi; tym, który nas miłuje i który przez swą krew uwolnił nas od naszych grzechów, i uczynił nas królestwem – kapłanami dla Boga i Ojca swojego” (zob. Ap 1,5–6). Chrystus objawił się zatem w swojej śmierci i zmartwychwstaniu jako pierwszy świadek wiary, który sam z siebie nie mógł nic uczynić, lecz starał się nade wszystko wypełniać wolę Ojca. Piękne są słowa Janowej Ewangelii, w których Jezus zaświadcza, że Jego autorytet pochodzi od Ojca. Nie waha się nawet powiedzieć: „Gdybym Ja wydawał świadectwo o sobie samym, sąd mój nie byłby prawdziwy. Jest przecież ktoś inny, kto wydaje sąd o Mnie; a wiem, że sąd, który o Mnie wydaje, jest prawdziwy” (J 5,31–32). I dalej mówi o własnym świadectwie oddawanym Bogu Ojcu w następujący sposób: „Ja mam świadectwo większe od Janowego. Są to dzieła, które Ojciec dał Mi do wykonania; dzieła, które czynię, świadczą o Mnie, że Ojciec Mnie posłał. Ojciec, który Mnie posłał, On dał o Mnie świadectwo” (J 5,36–37). Bóg tak uwierzył w człowieka, że dążył do dania o nim prawdziwego świadectwa, co spełniło się w posłaniu do ludzi Jego jedynego Syna. Syn ten dał świadectwo swemu Ojcu przez wypełnienie dzieł zbawienia. Tak samo chrześcijanie są wezwani do dawania świadectwa Bogu samemu. Nasza wiara, będąca – powtórzmy – dążeniem do świadectwa, jest tylko przywołaniem aktu (czy też raczej dzieła) dokonanego przez samego Chrystusa. Jego świadectwo było pierwszym ogniwem łańcucha kolejnych prawdziwych świadectw ujawniających się w dziejach, a wynikających z chrześcijańskiej wiary 4. Ona jest przede wszystkim zawierzeniem samemu Bogu, dzięki któremu wzrasta w nas człowiek duchowy. A tylko w takim człowieku ujawnić się może iskra nieśmiertelności.

Dlatego jako chrześcijanie mamy też dawać świadectwo o Bogu innym ludziom postawionym na naszych drogach. W ten oto sposób został powierzony nam los naszego Boga w świecie. Spoczywa on, jak przedstawiał to Jean Nabert, w naszych rękach 5. Budowanie bowiem owej wewnętrznej struktury, jaką św. Paweł nazwał człowiekiem duchowym, odbywa się przez oczyszczenie, doskonalenie, rozmyślanie, nawrócenie, ale przede wszystkim przez służbę. Nie ma tu innej drogi. Wartości prawdziwe, którym, jak mawiał Albert Schweitzer, chrześcijanin poświęca swoje życie, to wartości duchowe odnoszące się do budowy królestwa Bożego na ziemi. Dlatego nie noszą one w sobie tylko wymiaru jednostkowego, lecz dotyczą wspólnotowej całości. Wiara chrześcijańska, jako że jest również dążeniem do dawania innym świadectwa o Bogu, wyraża się równocześnie w głoszeniu bliźnim ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Chrystusa oraz w czynieniu im dobra. Prawdziwie wiara bez uczynków (por. Jk 2,17) pozostaje tylko pustą, suchą i egocentryczną afirmacją teoretycznych twierdzeń. W dążeniu do świadectwa znika przeciwstawienie rozmyślania i działania. Wychodzenie z dobrem do innych jest za każdym razem objawieniem w naszym człowieczeństwie tej samej nieśmiertelności, której jako pierwszy doświadczył zmartwychwstały Chrystus. Wiara chrześcijańska wyraża się zatem w głoszeniu, posługiwaniu innym i świadomym włączaniu się w życie wspólnoty. Wszystko to zawiera się w jednym słowie: służba. To ona zakłada, że nasze dążenie do świadectwa realizuje się w posłudze jednoczenia i zapobieganiu wszelkim podziałom. Oto najważniejsze wyzwanie, przed jakim stają wierzący w Chrystusowym Kościele 6. Nie trzeba chyba dopowiadać, że nazbyt często nie potrafimy mu sprostać.

Biskup winien być człowiekiem nienagannym

Biskup w Kościele nie jest tylko nauczycielem z odgórnego nadania. Swój autorytet u wiernych musi budować na własnym świadectwie, bo, jak powiedział św. Paweł: „Jeśli ktoś dąży do biskupstwa, pożąda dobrego zadania” (1 Tm 3,1). Czy nawet jednak pożądając tak dobrego zadania, potrafi godnie sprawować swój urząd? Co wtedy, gdy biskup we własnej trzodzie wywołuje wewnętrzne podziały? Czy może mieć autorytet, gdy nawet dla osób spoza swojej wspólnoty przestaje być wiarygodną osobą? Przecież biskup „powinien też mieć dobre świadectwo ze strony tych, którzy są z zewnątrz, żeby się nie naraził na wzgardę i sidła diabelskie” (1 Tm 3,7).

W pierwszym tygodniu Anno Domini 2007 z wiadomych dla wszystkich powodów tak niewesołe nawiedzały mnie myśli. I nic pewnie dziwnego, że bardzo zabolały mnie słowa redaktora Najsztuba wypowiedziane o niewierze abp. Wielgusa w przeddzień jego niedoszłego ingresu do warszawskiej archikatedry. Brak świadectwa bowiem naprawdę oznacza niewiarę. Być może podjęcie przez młodego księdza–naukowca współpracy z Służbą Bezpieczeństwa i wywiadem komunistycznego państwa w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku wynikało ze strachu i obawy przed osobistym niespełnieniem czy też niezasłużonym cierpieniem. Niemniej jednak od świadków wiary w Chrystusa wymaga się wiele. Jako chrześcijanie mamy bowiem pewność, że „nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia”. Nie wolno nam zatem wstydzić się świadectwa naszego Pana. Powinniśmy raczej „brać udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według mocy Boga” (por. 2 Tm 1,7–8). A jeśli nawet zdarzył się nam moment słabości i grzechu, naszym zadaniem jest przyznać się do niego i szukać pokuty oraz pojednania. Abp Wielgus zdecydował się najwyraźniej wybrać inną drogę mimo podziału i widocznego zgorszenia, jakie wywoływała jego postawa. Zdawało się, że nie dąży do świadectwa i nie zauważa, że u znacznej części swej owczarni zaczynał tracić nadany mu z góry autorytet. Jego mijanie się z prawdą jątrzyło dalej rany i niszczyło jedność wspólnoty, której miał służyć. I wraz ze wzrostem napięcia w polskim Kościele, wraz z niepokojem i bólem znów nasuwały mi się kolejne znamienne słowa św. Pawła:

Biskup bowiem winien być, jako włodarz Boży, człowiekiem nienagannym, niezarozumiałym, nieskłonnym do gniewu, nieskorym do pijaństwa i awantur, nie chciwym brudnego zysku, lecz gościnnym, miłującym dobro, rozsądnym, sprawiedliwym, pobożnym, powściągliwym, przestrzegającym niezawodnej wykładni nauki, aby przekazując zdrową naukę, mógł udzielać upomnień i przekonywać opornych (Tt 1,7–9).

Jak w zaistniałej sytuacji abp Wielgus mógłby kogokolwiek upominać czy skłaniać do Chrystusa tych, których serca z wielkim trudem otwierają się na łaskę? Czy można utrzymywać, że zna się dobrze Boga, gdy własnym postępowaniem zapiera się Go? Bez świadectwa znika autorytet, bo widać wtedy wyraźnie, że to, co dane z góry, nie znajduje potwierdzenia w doświadczeniu wiary.

W dniu swojego niedoszłego ingresu arcybiskup wyraził skruchę i być może tylko wtedy ujawniła się iskra nieśmiertelności, która, jak mniemam, zawsze kryje się w autentycznej wierze w zmartwychwstałego Chrystusa. Świadectwo prawdzie, świadectwo Bogu i o Bogu stało się wtedy widoczne. A pośród bólu, wstydu, goryczy i zwątpienia zabłysła nadzieja pojednania. Przynajmniej na chwilę.
 

1 Zob. Daniel Berrigan, Testimony: The Word Made Fresh, Maryknoll, NY 2004. 
2 Zob. Michel de Certeau, La faiblesse de croire, Paryż 1987, s. 25. 
3 Zob. Józef Tischner, Filozofia dramatu, Paryż 1980, s. 18. 
4 Ibidem. 
5 Zob. Jean Nabert, Le Désir de Dieu, Paryż 1966, s. 159. 
6 Albert Schweitzer, The Decay and Restoration of Civilization, przeł. C. T. Campion, Londyn 1947, s. VIII.

Świadectwo i wzgarda
Sebastian Duda

urodzony w 1975 r. – filozof, teolog, publicysta, ukończył filozofię na Uniwersytecie Warszawskim oraz religioznawstwo i teologię na Katolickim Uniwersytecie w Lowanium. Członek redakcji „Więzi” i Zespołu Laboratorium „Wi...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze