Spowiedź czy zgrana płyta oskarżeń?
fot. solen feyissa / UNSPLASH.COM

Spowiedź czy zgrana płyta oskarżeń?

Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Jakie grzechy niszczą najbardziej Kościół w Polsce? To, że ponoć „twarzą” Kościoła jest o. Rydzyk? To, że wielu księży sympatyzuje z PiS-em? „Propagowanie wizji Kościoła jako »oblężonej twierdzy«”?

 „Wiele bowiem jest polskich problemów” – stwierdza ojciec Maciej Zięba OP na początku swej refleksji Kościół wobec polskich problemów – spowiedź z własnych grzechów. Trudno z taką opinią się nie zgodzić, choć są też tacy, którzy uważają, że zasadniczo jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej, bo podążamy we właściwym kierunku i tylko jacyś zawistnicy narzekają. Wydaje się jednak, że tych optymistów będzie coraz mniej, dlatego tym bardziej warto się zastanawiać, które z owych rozlicznych polskich problemów są najbardziej istotne. Ojciec Zięba, odwołując się do socjologa Radosława Markowskiego, stwierdza, że najważniejszym polskim problemem jest „jakieś wyjątkowe stężenie nienawiści”, również w pewnej części Kościoła.

„Nienawiść”: diagnoza czy pałka?

Niewątpliwie nie brakuje w naszym życiu społecznym sporów i emocji, czasem agresji. Czy jednak pojęcie „nienawiść” pozwala adekwatnie zdiagnozować polską rzeczywistość? Nie sądzę! Szafując tym słowem, oceniamy ludzkie serca, nie podejmując istotnych problemów i potrzebnych analiz. W ten sposób dość łatwo rozprawiamy się z oponentem – bierzemy w nawias jego niewygodne dla nas argumenty i wszystko kwitujemy uwagą: „Ileż w tych ludziach nienawiści”. To rzeczywiście niezły chwyt retoryczny z zestawu pt. „Udowodnij, że nie jesteś wielbłądem”.

Niektóre środowiska polityczno-medialne rzuciły hasło walki z „mową nienawiści”. Trudno jednak traktować je inaczej niż swego rodzaju pałkę do walki ideologiczno-politycznej. Politycy, którzy stoją murem za „trochę nerwowym” posłem Niesiołowskim, dziennikarze, którzy od lat promują na różne sposoby Palikota, ci wszyscy, którzy chwalili „Polskę wesołą”, pląsającą pod krzyżem z puszek piwa „Lech”, nie są w żadnej mierze wiarygodni jako bojownicy o należyty poziom debaty publicznej. Zresztą przykłady innych krajów uczą, że retoryka walki z „mową nienawiści” generalnie nie służy dobru wspólnemu, ale rugowaniu z przestrzeni publicznej poglądów niezgodnych z ideologią lewicowo-liberalną.

Dlatego zamiast używać zideologizowanego pojęcia „nienawiść”, lepiej mówić o konkretnych problemach tradycyjnym językiem: kłamstwo nazywajmy kłamstwem, niesprawiedliwość – niesprawiedliwością, a cyniczne przemilczanie ważnych spraw – cynicznym przemilczaniem. I mówmy o faktach, a osądzanie serc zostawmy komu innemu. Kościół nie powinien przyjmować współczesnej nowomowy z jej słowami wytrychami, takimi jak „tolerancja” czy właśnie „mowa nienawiści”, ale w opisie rzeczywistości powinien odwoływać się do własnego języka, zakorzenionego w Tradycji. Ojciec Zięba wyrokuje, że „jeśli nie będzie jakiejś istotnej zmiany w sytuacji społecznej w Polsce, to […] dojść może do dramatycznego wręcz rozwoju nieufności i wzajemnej jadowitości”. Być może tak, tyle że drogą do rozwiązania problemów nie jest oskarżanie innych o nienawiść (tych po drugiej stronie, nawet jeśli w tym samym Kościele), ale dążenie do prawdy w życiu społecznym. Tymczasem mamy coraz więcej propagandy, PR-u i unikania trudnych pytań.

W Polsce największym problemem nie jest nienawiść, która miałaby wypełniać serca części obywateli. Dużo większym jest deficyt prawdy, związany m.in. z upadkiem zawodu dziennikarza, deficyt sprawiedliwości, związany ze słabością władzy sądowniczej, deficyt kultury, związany z tworzeniem sztucznych autorytetów, zwanych celebrytami, czy też deficyt profesjonalnej, uczciwej władzy, związany z tym, że politycy stają się coraz bardziej częścią przemysłu rozrywkowego, w którym na rzeczowe dyskusje o dobru wspólnym nie ma miejsca. W tej sytuacji Kościół powinien łączyć wiarę z rzetelną informacją, kulturą i zaangażowaniem społecznym na rzecz dobra wspólnego. Coraz poważniejszym problemem dla Polski i Kościoła jest kryzys rodziny i krach demograficzny, które mają wiele przyczyn, ale wśród nich nie ma raczej „mowy nienawiści”.

W czyje piersi się bijemy?

Maciej Zięba zapowiada w tytule swego tekstu, że będzie to spowiedź z własnych grzechów. Rozumiem, że chodzi mu o grzechy Kościoła, którego jest członkiem, kapłanem. Ale kiedy czytam, że dominikanin z bólem obserwuje obecną w części Kościoła logikę agresji i ideologizacji wiary, to mam wątpliwość, czy aby na pewno bije się we własne piersi. Ubolewa, że rośnie liczba tych, którzy uważają, że pod Smoleńskiem mogło dojść do zamachu, i w tym kontekście używa wyrażenia „twórcy religii smoleńskiej”. Jest to wyrażenie „pałka”, które tak, jak „mowa nienawiści”, niczego uczciwie nie opisuje i służy jedynie do uderzenia w tych, którzy myślą inaczej. Bo nie trzeba być wyznawcą religii czy sekty smoleńskiej, aby – na podstawie znanych dziś faktów – być bardzo krytycznym wobec postawy rządu w tej sprawie, a hipotezę wybuchu na pokładzie jeszcze w powietrzu uważać za wielce prawdopodobną. Nie trzeba mieć w sobie „jadowitości i nienawiści”, aby co miesiąc w rocznicę katastrofy chcieć zapalić świeczkę na Krakowskim Przedmieściu. Nasuwa się pytanie: Jak wyrażenie „religia smoleńska” ma się do skądinąd słusznego apelu dominikanina o „wysiłek zrozumienia obcych mi racji, a także obaw i emocji”?

„Przez grzech zaniedbania pozwoliliśmy pewnej ideologiczno-agresywnej wersji katolicyzmu stać się publiczną »twarzą« Kościoła w Polsce, wersji, która jest aintelektualna, ignoruje nauczanie Soboru…” – kontynuuje rachunek sumienia o. Zięba. Czy jest to rzeczywiście rachunek sumienia, czy też powtarzanie tyleż oklepanych, co nieprawdziwych oskarżeń? Że szkodliwe jest pewne środowisko w Kościele i że wszystko wyglądałoby znacznie lepiej, gdyby biskupi „zrobili porządek” z tymi ludźmi, ale – niestety – biskupi porządku nie zrobili, a w dodatku wielu z nich wspiera tę „ideologiczno-agresywną wersję katolicyzmu”.

Inne grzechy, które wyznaje ojciec Zięba, to m.in. „sojusz z konkretną partią polityczną”, połączony „często z agresją i pogardą wobec ludzi myślących inaczej”, oraz „intelektualna miałkość, jednostronność oraz anachronizm analiz współczesnej kondycji świata, Kościoła, Polski”, no i oczywiście – tego hasła nie mogło zabraknąć – syndrom „oblężonej twierdzy”. Rozumiem, że Maciej Zięba nie ma tutaj na myśli własnych sympatii i „sojuszów” politycznych, nie uważa też własnych analiz, w tym tych o „religii smoleńskiej”, za miałkie i jednostronne. W czyje piersi bije się zatem dominikanin? Wygląda na to, że wciąż w te same. Jeśli zaś chodzi o pogardę i butę wobec inaczej myślących, to od miesięcy pokazuje ją na przykład KRRiT, która dała miejsce na multipleksie małym stacjom telewizyjnym nadającym całodniowe teledyski disco-polo, relacje odurzonych nastolatków z klubów i dyskotek albo soft porno, ale odmówiła go TV Trwam, która jest podmiotem stabilnym, mającym znaczne poparcie społeczne i poprzez swe istnienie zwiększającym rzeczywisty (nieudawany) pluralizm na rynku medialnym w Polsce. Ludzie, którzy przychodzili bardzo licznie na manifestacje pod hasłem „W obronie TV Trwam”, nie sprawiali wrażenia „oblężonej twierdzy”, lecz – wręcz przeciwnie – stanowili przykład społeczności prawdziwie obywatelskiej, która sama się organizuje, aby walczyć o sprawy dla niej słuszne i ważne. Tymczasem ojciec Zięba ma tu tylko tyle do powiedzenia, że „polityczne marsze są dla Kościoła bardzo niedobre”. To ma być ta dominikańska szkoła myślenia, która „najpierw zbiera wszystkie argumenty strony przeciwnej i to w najbardziej niewygodnej dla siebie formie”?

Diagnoza Michnika

Poszukując konstruktywnych odpowiedzi na pytanie o narastanie podziałów i agresji, ojciec Zięba zwrócił swą uwagę na Adama Michnika. Naczelny „Wyborczej”, zajmując się rządami – oczywiście nie obecnymi, ale Samoobrony, LPR-u i PiS-u (plus o. Rydzyk) – stwierdził: „Oni wszyscy nie byliby groźni, gdyby nie to, że Polska sukcesu nie znalazła języka z Polską wykluczonych”. Dominikanin zasadniczo zgadza się z tą diagnozą, choć w szczegółach podejmuje polemikę z Michnikiem. Ja natomiast uważam, że jest to diagnoza nie tylko jednostronna, ale po prostu arogancka. Oto jedna strona oświadcza łaskawie, że jest mądra i odniosła sukces, ale może za mało uwagi poświęciła tym przegranym, którzy nie dają sobie rady. Tymczasem nie brakuje w Polsce ludzi mądrych, którzy odnoszą sukcesy, ale mają całkowicie odmienne zdanie niż redaktor Michnik odnośnie tego, co dla Polski jest rzeczywiście groźne.

Oczywiście, mamy w Polsce ludzi „wykluczonych”, ubogich, ale tłumaczenie, że duża część społeczeństwa, coraz bardziej zniesmaczona III RP i jej elitami, to właśnie ci „skrzywdzeni i odrzuceni”, którymi odpowiednio się nie zajęliśmy i dlatego „zagospodarowali” ich ludzie „groźni”, nie jest dotykaniem rzeczywistych przyczyn podziałów, ale ustawieniem sobie oponenta jako frustrata, który poniósł życiową porażkę. Bo czy odwoływanie się do podziału na Polskę sukcesu i Polskę wykluczonych w jakikolwiek sposób tłumaczy np. to, że na spolaryzowanej scenie medialnej po jednej stronie mamy takich dziennikarzy jak Rafał Ziemkiewicz, Bronisław Wildstein, Jacek i Michał Karnowscy, a po drugiej Janina Paradowska, Tomasz Lis czy Jacek Żakowski? Tyle tylko, że ci ostatni mogą liczyć na dochody z reklam spółek państwowych, a ci pierwsi nie.

Kiedy myślę o dokonaniach i diagnozach redaktora Michnika po 1989 roku, przypomina mi się książka ks. Tomaša Halíka Cierpliwość wobec Boga. Pisał w niej m.in. o przechodzeniu od komunizmu do „nowych czasów” i podkreślał, że to dobrze, iż nie obudził się „duch zemsty”, że nie przelano krwi. Ale – pyta – czy nie wystąpiła druga skrajność (odwrotna do krwawych rozliczeń) – czyli bagatelizacja winy? „Rany nie zostały zagojone, tylko przykryte – i zaczęły ropieć […]. Szarość, umożliwiająca wywołanie złudzenia pozornej jedności, […] nie opłaciła się: szarość gęstniała, a światło prawdy gasło”. Tymczasem – podkreśla czeski autor – chodzi przecież o długofalowy proces odrodzenia. Tam, gdzie po długim okresie totalitaryzmu takiego procesu zabrakło, trwa „podział pamięci” owocujący głębokim podziałem społeczeństwa, którego nie da się przesłonić „zapomnieniem” lub „grą w przebaczenie”. Te kapitalne sformułowania nie dotyczą jedynie tak czy inaczej rozumianej lustracji, a mechanizmy, na które wskazują, np. bagatelizację odpowiedzialności, można z powodzeniem odnieść do ostatnich sporów i emocji. To my chrześcijanie – konkluduje Halík – powinniśmy pokazać, poczynając od własnych szeregów, że „przebaczenie i pojednanie, to coś zupełnie innego niż krótkowzroczne i lekkomyślne »zapomnienie« czy »zmiana barw«”.

Grzechy Kościoła

Jakie grzechy niszczą najbardziej Kościół w Polsce? To, że ponoć „twarzą” Kościoła jest o. Rydzyk? To, że wielu księży sympatyzuje z PiS-em? „Anachronizm analiz kondycji świata, Kościoła, Polski”? „Propagowanie wizji Kościoła jako »oblężonej twierdzy«”? A może nadmierna instytucjonalizacja? To wszystko wprost lub pośrednio znajduje się w tekście ojca Macieja Zięby. Nie sądzę jednak, aby w ten sposób uchwycił on najważniejsze problemy i grzechy Kościoła.

Kościół niszczą przede wszystkim grzechy znane od wieków, które można sprowadzić do trzech pokus: władzy, pieniędzy i seksu. Kościół niszczą grzechy duchownych i świeckich: materializm, konsumpcjonizm, wygodnictwo, karierowiczostwo, zgubne uzależnienia, uleganie panseksualizmowi i erotyzacji różnych dziedzin życia, egoizm, zakłamanie… Doświadczenie uczy, że jeden prosty, normalny, ale gorliwy, zdrowy moralnie i mądry (co niekoniecznie znaczy, że z doktoratem) kapłan, może zrobić wiele dobrego. Doświadczenie uczy, że dobre powołania kapłańskie i zakonne nie spadają z nieba, ale rodzą się w katolickich rodzinach, które nie boją się mieć dzieci, choć oczywiście nie brakuje tutaj wyjątków. Doświadczenie uczy, że przekazywanie wiary na katechezie jest syzyfową robotą, jeśli rodzice nie wprowadzają swych dzieci w wiarę Kościoła. W tym wszystkim trzeba pamiętać, że „nie zbawi nas żadna formuła, ale konkretna Osoba oraz pewność, jaką Ona nas napełnia: Ja jestem z wami!” (NMI, 29).

Spowiedź czy zgrana płyta oskarżeń?
Dariusz Kowalczyk SJ

urodzony w 1963 r. – jezuita, profesor teologii, wykładowca teologii dogmatycznej, profesor Wydziału Teologii Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. W latach 2003-2009 prowincjał Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze