Sposób na niewidzialnego Boga

Sposób na niewidzialnego Boga

Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 opinie
Wyczyść

To, czego oczekujemy po relacji z Bogiem, jest całkowicie sprzeczne z Jego oczekiwaniami. Chcemy, by Bóg był taki jak my: namacalny, materialny, dostrzegalny. Natomiast On jest zainteresowany naszym rozwojem w takich dziedzinach jak: sprawiedliwość, miłosierdzie, pokój, łaska i miłość.

Którejś nocy siedziałem do drugiej nad ranem, słuchając moich dwóch przyjaciół opowiadających o swoich problemach w relacji z Bogiem. Stanley mówił o odwiecznym zmaganiu, by uwierzyć, że on sam ma jakąś wartość, a Bogu na nim zależy. Judy, nie mogąc usiedzieć spokojnie, w końcu wybuchła poirytowana: „Nawet nie wiesz, ile razy próbowałam nawiązać kontakt z Bogiem! A wszystko, co otrzymałam w zamian za swoje wysiłki, to Jego potępiające milczenie”.

Ten wieczór przypomniał mi, że każdy ma obraz Boga, który jest wypaczony w taki czy inny sposób. W pewnym sensie jest to nieuniknione, ponieważ Bóg wykracza poza nasze możliwości wyobrażenia Go sobie. Doświadczenia wyniesione z domu czy Kościoła mieszają się z pojedynczymi wzmiankami napotkanymi w literaturze lub filmach i mają wpływ na to, jaki obraz Boga będziemy mieli. Jak więc możemy poznać prawdziwego Boga?

Lekcja anatomii

Często zakładamy, że poznawanie niewidzialnego Boga ma niewiele wspólnego z poznawaniem żyjącego człowieka. A może jednak ma? W rzeczywistości, im lepiej rozumiemy, jak działa ludzki umysł, tym bardziej staje się oczywiste, że wszelka wiedza – o Bogu, ludziach czy czymkolwiek innym – zakłada niepewność i wymaga wiary.

Proces poznawczy ma miejsce w mózgu, najbardziej odizolowanym organie ludzkiego ciała. Mózg nie widzi. Nawet gdyby chirurg go oświetlił, mózg niczego by nie zobaczył. Mózg nigdy niczego nie słyszy. Tak dokładnie jest zabezpieczony przed wstrząsami, że komórki mózgowe mogą odebrać tylko najgłośniejsze dźwięki, takie jak odgłos samolotu, który wprawia je w wibracje. Mózg nie posiada także receptorów dotyku czy bólu. Neurochirurg musi zastosować znieczulenie, przecinając skórę czy czaszkę, ale z chwilą, kiedy dostanie się do środka, może bez przeszkód dotykać lub przecinać tkankę mózgową, nie sprawiając bólu świadomemu pacjentowi. Temperatura mózgu waha się tylko o kilka stopni, tak więc nigdy nie czuje gorąca lub zimna.

Izolacja mózgu od świata zewnętrznego sprawia, że wszystko, co składa się na wiedzę o świecie, zostaje zredukowane do sekwencji impulsów elektrycznych, które przypominają nieco kropki i kreski w alfabecie Morse’a, a przekazują informacje pochodzące z milionów komórek receptorowych. Na przykład głos, który słychać w słuchawce telefonicznej. Osoba po drugiej stronie mówi, a urządzenia elektroniczne przekształcają fale dźwiękowe w sygnał elektryczny, który wędruje przez stacje przekaźnikowe, by dotrzeć do słuchacza w postaci wibracji odbieranych jako słyszalne dźwięki. Jeśli osoba dzwoniąca korzysta z telefonu komórkowego, dźwięk zostaje przekształcony w pliki kodu cyfrowego, potem nadany w powietrze jak fale radiowe, aż w końcu jest słyszalny w drugim telefonie. Pomimo to „słychać” głos tak, że daje on złudzenie rzeczywistości. W podobny sposób mózg oddzielony od świata zewnętrznego musi polegać na kodzie impulsów pochodzących ze zmysłów.

Pozwoliłem sobie przedstawić tę lekcję anatomii, by pokazać, że rozpoznawanie innych ludzi opiera się na wierze. Choć mój mózg przechowuje obrazy przyjaciół i znajomych, to mam świadomość, iż poleganie na tych obrazach wymaga sporego zaufania. Tak wiele razy ludzie zaskoczyli mnie lub wprowadzili w błąd. Wszystkie relacje międzyludzkie opierają się na fundamencie niepewności, która nadaje im tajemniczy wymiar spotkania z innością. Okazuje się, że zawsze mamy braki w poznawaniu siebie nawzajem. Ile pojedynczych umysłów, tyle też sposobów postrzegania danej osoby.

Skarb w naczyniach glinianych

Proces poznawania ludzi może rzucić światło na poznanie Boga. W pierwszej kolejności trzeba świadomości, iż znajomość innych umysłów, bez względu na to czy mówimy o ludziach, czy o Bogu, zawsze wymaga wiary. Alvin Plantinga, współczesny filozof, odnosi ten fakt do zagadnienia istnienia Boga. Zauważa on, iż nie możemy być pewni istnienia Boga, nie możemy udowodnić tego w racjonalny sposób. Aczkolwiek nie możemy też być pewni istnienia nikogo innego; inni przecież mogą być wytworem wyobraźni. Wierzę, że nie jestem sam we wszechświecie, ale ponieważ nie mogę przeniknąć umysłów innych ludzi, więc muszę przyjąć ten fakt przez analogię lub wiarę. Mamy tyle samo dowodów, by wierzyć w istnienie Boga, co w istnienie innych ludzi.

Co więcej, mam świadomość, że zmysły nigdy nie odzwierciedlają drugiej osoby w pełny sposób. Mogę się wiele dowiedzieć obserwując, słuchając, czy dotykając. Zawsze jednak pozostaje część niedostępna, osoba żyjąca wewnątrz, prawdziwe „ja”. Dostrzegam to najbardziej w przypadku osób niepełnosprawnych, które utraciły zdolność koordynacji pomiędzy umysłem a ciałem.

Mój przyjaciel, Don, zmaga się z chorobą systemu nerwowego – ALS (stwardnienie zanikowe boczne), zwaną też chorobą Lou Gehriga. Znałem Dona jako twardego faceta lubiącego zmagania z naturą. Miał stadninę koni i organizował spływy kajakowe po najbardziej rwących rzekach. Kiedy jednak widziałem go ostatnio, siedział na wózku inwalidzkim. Choć ciągle jeszcze był w stanie mówić, to nerwy odpowiedzialne za mowę nie nadążały za poleceniami mózgu. Dukał pojedyncze słowa, a najprostsze frazy po prostu go zatykały. Wolał więc pisać, używając laptopa, który potem mówił za niego głosem przypominającym nieco mechaniczne brzmienie głosu Dartha Vadera. Wchodzący do pokoju dostrzegali mężczyznę siedzącego nieruchomo w milczeniu, z ciepłym uśmiechem przemykającym od czasu do czasu po twarzy. Jednak słowa przekazywane przez komputer, niezależnie od ograniczeń ciała, oraz logicznie przejrzyste e-maile, jakie po dziś dzień otrzymuję, upewniają mnie, że w tej niesprawnej powłoce działa bystry umysł.

Obietnica bezpośredniego kontaktu

Sposób, w jaki musiałem dostosować się w celu komunikacji z niepełnosprawnymi przyjaciółmi, prowokuje intrygujące pytanie natury teologicznej. Skoro Bóg nie ma ciała, to w jaki sposób możemy Go postrzegać? Jak komunikować się z Bogiem? Czy może jest tak, że posiadamy zdolność poznawania Boga bez pośrednictwa ciała i zmysłów? Jeśli tak, to znajomość Boga działałaby w oparciu o inne zasady niż znajomość ludzi. Można sobie wyobrazić, że Bóg-duch posłużył się jakąś formą bezpośredniej intuicji, by nawiązać kontakt z ludźmi, wykorzystał sposoby podlegające innym prawom, gdyż On nie potrzebuje naszych ciał, by dostać się do naszych umysłów.

Jezus wyraźnie wskazywał na możliwość nowego sposobu poznawania po Jego śmierci. Innego niż dotychczasowy proces oparty na działaniu wyizolowanego mózgu tworzącego obrazy rzeczywistości, wewnętrznego i bezpośredniego dostępu do wiedzy. „Gdy przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca wychodzi, złoży świadectwo o Mnie” (J 15,26) – powiedział Jezus. „Lecz gdy przyjdzie On, Duch Prawdy, wprowadzi was we wszelką prawdę” (J 16,13).

Być może niewidzialny świat również wymaga posiadania wrodzonych zdolności przystosowawczych rozbudzonych przez jakiegoś rodzaju duchowy bodziec. Bóg nie istnieje „gdzieś tam” w świecie materialnym i nie możemy Go dostrzec dzięki nabyciu nowych zdolności poznawczych. „Ale człowiek zmysłowy nie przyjmuje tych rzeczy, które są z Ducha Bożego, bo są dlań głupstwem, i nie może ich poznać, gdyż należy je duchowo rozsądzać” – powiedział Paweł (1 Kor 2,14). „A to jest żywot wieczny – stwierdził Jezus – aby poznali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś” (J 17,3).

W samym sercu chrześcijańskiego przesłania znajduje się obietnica bezpośredniego kontaktu ze światem niewidzialnym, łącznika tak znaczącego, że przyrównuje się go do nowych narodzin będących kluczem do życia wykraczającego poza fizyczną śmierć.

Z Biblii dowiadujemy się, że drogę do świata niewidzialnego stanowi wiara definiowana w Liście do Hebrajczyków jako „pewność tego, czego się spodziewamy, przeświadczenie o tym, czego nie widzimy” (Hbr 11,1). Mojżesz „wytrwał, jakby [na oczy] widział Niewidzialnego” (Hbr 11,27). A reszta tego rozdziału przedstawia niezwykłe przystosowanie w praktyce. Od pierwszej aż do ostatniej strony Biblii odnajdujemy przesłanie o innej rzeczywistości, która istnieje w sposób równoległy do fizycznej, ale zazwyczaj niewidoczny.

Świat niewidzialny może czasem „zapożyczać” elementy świata widzialnego, by coś zakomunikować, tak jak to było w przypadku krzewu płonącego przed Mojżeszem. Jednak z wyjątkiem tych niezwykłych przypadków ludzie, chcąc nawiązać kontakt z niewidzialnym światem, opierają się głównie na dostępnych „środkach łaski”, takich jak Kościół, praktyki duchowe czy sakramenty. Modlitwa działa jak oddychanie: utrzymuje duchowo przy życiu.

Według nauczania Biblii, największe różnice pomiędzy istotami ludzkimi nie opierają się na rasie, inteligencji, dochodach czy talentach. Jest to raczej przystosowanie do niewidzialnego świata. „Dzieci światłości” są przystosowane; „dzieci ciemności” nie (por. Ef 5,8). Pewnego dnia posiądziemy pełne, a nie częściowe dostosowanie do tej rzeczywistości.

Niemniej, jak stwierdził apostoł Jan: „Umiłowani, teraz dziećmi Bożymi jesteśmy, ale jeszcze się nie objawiło, czym będziemy. Lecz wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, gdyż ujrzymy Go takim, jakim jest” (1 J 3,2).

Patrząc na sprawy z tej perspektywy, nakreślony przez Jezusa obraz nowego narodzenia zaczyna nabierać sensu. Nawrócenie, czyli proces kontaktowania się z duchową rzeczywistością, otwiera możliwość całkiem nowego życia. Jako Boże dzieci stajemy się tym, kim się stajemy, dzięki relacji z Bogiem i Jego dziećmi.

Różnica oczekiwań

Dostrzegam wiele podobieństw pomiędzy poznawaniem Boga a poznawaniem innych ludzi. Najpierw poznaję czyjeś imię. Coś w osobowości przyciąga moją uwagę. Spędzam czas ze swoim nowym przyjacielem, odkrywając wspólne zainteresowania. Obdarowuję prezentami i zdobywam się na małe akty poświęcenia. Staram się robić rzeczy, które sprawiają mu przyjemność, a których dla innych bym nie zrobił. Przeżywamy razem szczęśliwe i smutne chwile; śmiejemy się i płaczemy razem. Odsłaniam moje najgłębsze tajemnice. Podejmuję ryzyko budowania relacji. Spieram się i kłócę, a potem godzę. Wszystkie te etapy nawiązywania znajomości mają swoje odniesienie do Boga.

No tak – ktoś zaoponuje – mówisz tak, jakby te podobieństwa zdawały się oczywiste i bezproblemowe. Mam wiele udanych relacji z ludźmi. Mogę ich zobaczyć, dotknąć, usłyszeć. Kiedy jednak próbuję nawiązać więź z niewidzialnym Bogiem, nic się nie dzieje. Brak mi nawet poczucia, że On naprawdę istnieje. Nie lekceważę takich obiekcji, ponieważ sam o tym rozmyślałem. Nawet teraz moja relacja z Bogiem opiera się na wierze. Problem ten można dostrzec w scenach filmowych przedstawiających doświadczenia religijne. Mówiąc krótko, są one nudne. Jakiś święty klęczy i modli się, akcja się zatrzymuje. Zakładamy, że coś się dzieje, ale nic takiego, co oko kamery mogłoby zarejestrować. Cały proces jest niewidoczny, co dla większości ludzi jest dużo mniej wciągające niż coś, co angażuje nasze ciała, jak na przykład seks.

Jestem świadom, że moja relacja z Bogiem nie będzie identyczna jak moje relacje z ludźmi, a pod pewnymi względami będzie się od nich radykalnie różnić. Bóg jest nieskończony, niepojęty, niewidzialny. Jeśli wolno mi posłużyć się takim językiem, to ludzie mają niewiele współczucia dla problemów, z jakimi zmaga się Istota pragnąca więzi z nami. Komunikacja zachodząca pomiędzy tak zróżnicowanymi istotami nieuchronnie musi powodować zakłopotanie i obustronne rozczarowanie. Być może to, czego my, ludzie, oczekujemy po relacji z Bogiem, jest całkowicie sprzeczne z Jego oczekiwaniami. Chcemy, by Bóg był taki jak my: namacalny, materialny, dostrzegalny. Chcemy, by Bóg przemawiał słyszalnymi słowami, które bez problemu można zrozumieć. Jednakże poza aktem Wcielenia i sporadycznymi epifaniami, Bóg nie przejawia większego zainteresowania przystosowaniem do naszego poziomu. Mówiąc wprost, Bóg jest i działa na swój sposób i nie ma powodu, by ograniczać się czasem czy przestrzenią na dłużej niż to konieczne. To raczej On oczekuje od nas przystosowania się do świata duchowego i jest dużo bardziej zainteresowany naszym rozwojem w takich dziedzinach jak: sprawiedliwość, miłosierdzie, pokój, łaska i miłość – są to bowiem duchowe wartości, które mogą się przejawiać w świecie materialnym. Mówiąc krótko, Bóg chce, byśmy byli bardziej tacy jak On.

Dotknąć namacalnego dowodu

Viktor Frankl stał się znanym terapeutą, przeżywszy uwięzienie w hitlerowskim obozie koncentracyjnym. Wspomina, kiedy wraz z innym więźniem, obawiając się śmierci mogącej nastąpić w każdym momencie, został zmuszony przez nazistów do marszu w nieznanym kierunku.

Gdy tak pokonywaliśmy kolejne kilometry – potykając się, ślizgając po zamarzniętej ziemi, podtrzymując się nawzajem i ciągnąc jeden drugiego naprzód – nic więcej nie zostało powiedziane, lecz obaj wiedzieliśmy, że każdy z nas rozmyśla o swojej żonie. Co pewien czas zerkałem w niebo, gdzie wolno gasły gwiazdy, a różowe światło poranka rozlewało się coraz szerzej za wałem ciemnych, spiętrzonych chmur. Przed oczyma jednak wciąż widziałem twarz swojej żony, której obraz był w mojej wyobraźni boleśnie wyraźny. Słyszałem, jak mi odpowiada, widziałem jej uśmiech, jej szczere, dodające otuchy spojrzenie. Wyimaginowane czy nie, w moich oczach to jej spojrzenie miało wówczas w sobie więcej blasku niż promienie właśnie wschodzącego słońca. Nagle poraziła mnie pewna myśl: po raz pierwszy w życiu objawiła mi się prawda po tylekroć wplatana w pieśni przez poetów i ogłaszana najwyższą mądrością przez filozofów, a mianowicie, że miłość jest największym i najszlachetniejszym celem, do jakiego może dążyć człowiek. Pojąłem wówczas sens największej tajemnicy, której rąbka uchylają przed nami dzieła największych poetów, myślicieli i duchownych: droga do zbawienia człowieka wiedzie przez miłość i sama jest miłością.1

Czytając pamiętnik Frankla, nie miałem cienia wątpliwości, o kim bym myślał, gdybym kiedykolwiek znalazł się w miejscu grozy, cierpienia i zagrożenia śmiercią. Podobnie jak Frankl, z całej mocy, jaka by mi jeszcze pozostała, usiłowałbym skoncentrować swoje myśli na twarzy mojej żony, która dzieliła ze mną życie i pokazała znaczenie miłości. Czasem zastanawiam się, czy kiedykolwiek mógłbym nauczyć się kochać Boga, gdybym najpierw, dzięki niej, w ogóle nie nauczył się kochać. Jeśli stajemy się osobami przez relacje, to to, jaką osobą dziś jestem, w dużej mierze zawdzięczam właśnie jej. Kiedy piszę te słowa, ona jest z wizytą u swojej rodziny, jakieś pięć tysięcy kilometrów stąd, a mimo to ciągle „żyje” we mnie. Nasza wspólna historia nie tylko wypełnia moje wspomnienia, ale też kształtuje moją osobowość. Przez cały dzisiejszy dzień odczuwałem jej nieobecność jak pewną formę obecności. Rozmyślam, co może teraz robić. Modlę się o nią. Tęsknię za nią. Kiedy myślę o tym, w jaki sposób Janet wywiera na mnie wpływ, zaczynam rozumieć, dlaczego Biblia tak często odwołuje się do miłości i małżeństwa, by zobrazować relację, jaką Bóg chce z nami stworzyć. Viktor Frankl, wspominając swoją żonę, po raz pierwszy pojął sens uwielbienia, który zawsze umykał jego uwadze. Jednakże my nie jesteśmy aniołami zapominającymi się w nieustannym uwielbieniu, ale niedoskonałymi ludźmi, którzy okazują się chwiejni zarówno w naszej miłości do Boga, jak i do innych ludzi.

Niewiele spraw się dla mnie zmieniło, odkąd postanowiłem naśladować Jezusa. Niektóre rzeczy stały się trudniejsze i bardziej skomplikowane. Jednak podobnie jak z małżeństwem, odkryłem, iż życie z Bogiem jest o wiele bardziej satysfakcjonujące. Decyzja o naśladowaniu Chrystusa była punktem wyjściowym, wyborem drogi, którą chciałem kroczyć. Teraz ciągle wlokę się tą samą drogą – nawet dłużej niż jestem żonaty. Bóg także mieszka wewnątrz mnie, a Jego nieobecność jest swego rodzaju formą obecności, zmieniając mnie, wskazując mi kierunek i przypominając o mojej prawdziwej tożsamości.

Błogosławieństwo saomoukrywania

Samoobjawienie jest częścią Bożej natury, zupełnie jak samoukrywanie. Mojżesz powiedział Izraelitom: „To, co jest zakryte, należy do Pana, Boga naszego” (5 M 29,28). A więc, być może nawet dla naszej ochrony, żyjemy w zawieszeniu pomiędzy tym, co tajemne i ukryte, a tym, co jawne. Ten sam Bóg, który zaspokaja nasze pragnienie, jest też wielkim Nieznanym, tym, na którego nikt nie może patrzeć i którego nikt nie może przeżyć. Być może więc potrzebujemy zarówno Bożej nieobecności, jak i obecności, po to byśmy mogli pozostać sobą, a nawet przetrwać. 

Jest to fragment książki Philipa Yanceya, Sposób na niewidzialnego Boga, w tłumaczeniu Adama Szumorka, która w roku ubiegłym ukazała się nakładem katowickiego wydawnictwa Credo. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

1 Viktor E. Frankl, Człowiek w poszukiwaniu sensu, przeł. A. Wolnicka, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2009, ss. 68-70.

Sposób na niewidzialnego Boga
Philip Yancey

urodzony 4 listopada 1949 r. w Atlancie – amerykański pisarz chrześcijański, jeden z najpopularniejszych amerykańskich autorów religijnych (łącznie 15 milionów sprzedanych egzemplarzy, a jego książki zostały przetłumaczone na 25 języków), wywodzi się z kręgów ewangelikalnych...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze