Śledztwo ostateczne
Oferta specjalna -25%

Dzieje Apostolskie

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Czy Jacek Kaczmarski został ochrzczony na łożu śmierci wbrew swej wiedzy i woli, czy też świadomie przyjął chrzest? Do dziś ta kwestia rozpala umysły wielbicieli poety.

23 kwietnia 2004 roku Jacek Kaczmarski został pochowany na warszawskich Powązkach. Towarzyszyli mu przyjaciele, wielbiciele i muzyka Mozarta. A także jego własne piosenki śpiewane już przez innych.

24 kwietnia tegoż samego roku w „Gazecie Wyborczej” ukazała się relacja z pogrzebu. Kończyła się zdaniem: „Kaczmarski przyjął chrzest tuż przed śmiercią, w Wielką Sobotę 10 kwietnia”. Dalej była już tylko notka o wieku.

25 kwietnia z powodu tych słów na internetowych forach rozpętała się burza. Trwa do dzisiaj.

* * *

Dziennikarz piszący o chrzcie Jacka Kaczmarskiego, staje przed trudnym zadaniem. Z jednej strony bowiem jest w Polsce grono przyjaciół i badaczy twórczości poety, których absolutnie nie interesuje, czy ten ochrzcił się przed śmiercią, czy nie. Więcej: nie uważają, by ta wiedza mogła przydać się do czegokolwiek. – Mam do tego stosunek doskonale obojętny – mówi mi Krzysztof Gajda, autor pracy doktorskiej o Kaczmarskim, kilku książek o poecie, w tym także jego pierwszej, dopiero co wydanej biografii pt. To moja droga. – W żaden sposób nie wpływa to na moje widzenie jego twórczości – dodaje. – To ogromna tajemnica, którą Jacek zabrał do grobu. Ale mam przekonanie, że nie muszę wiedzieć, jak było – dorzuca Robert Siwiec, bliski przyjaciel Kaczmarskiego.

Z drugiej strony są podzieleni wielbiciele, obrzucający się obelgami na internetowych forach. Jedni są zdania, że Kaczmarskiego ochrzczono na siłę, bez jego wiedzy i woli. Po co? By zmienić jego odbiór w społeczeństwie: oto ten, który całe życie był na bakier z wiarą, na łożu śmierci decyduje się na chrzest. Jakiż piękny przykład do sztambucha kaznodziejów!

Inni dowodzą, że dokonało się to za jego wiedzą i zgodą, a to, że przyjmując chrzest, był już nieprzytomny, nie zmienia faktu, iż przyjmował go w sposób ważny i przemyślany. Wszak – mówią zwolennicy tej tezy – Jacek wyraźnie zażądał tego sakramentu, gdy był jeszcze w pełni przytomny. I jedni, i drudzy przerzucają się słowami, mając nikłe pojęcie o tym, jak było naprawdę.

Stosunek Jacka Kaczmarskiego do tego sakramentu, udzielonego na łożu śmierci, jego bardziej lub mniej świadome przyjęcie, ma jednak kolosalne znaczenie. Nie dla percepcji jego piosenek, nie dla badaczy jego twórczości, miłośników lub przeciwników. Lecz jako świadectwo – bądź antyświadectwo – dla milionów osób w Polsce, które często gubią sens tego sakramentu. Wszak byłby to jeden z niewielu przypadków spektakularnego nawrócenia wielkiego poety, które dokonało się na naszych oczach. To ma siłę symbolu. Jeśli okazałoby się, że Kaczmarski przyjął chrzest świadomie, że prosił o niego, a jego droga życiowa i twórczość były logicznym i konsekwentnym (choćby nieświadomym) dążeniem do tego momentu – byłby to mocny znak.

Jeśli jednak okaże się, że Kaczmarskiego ochrzczono wbrew jego woli, a nawet wbrew jego wiedzy, że był nieprzytomnym człowiekiem, któremu najbliższa osoba przygotowała niemiłą niespodziankę, „załatwiając” zaopatrzenie w ten sakrament wbrew jego chęci – będzie to złe świadectwo, po którym wielu ludziom wierzącym i słuchającym piosenek Jacka może zadrżeć grunt pod nogami.

Od pięciu lat jedni mówią tak, drudzy inaczej. Wszyscy gubią się w domysłach. Czas rozprawić się z mitami i stanąć oko w oko z rzeczywistością, jakakolwiek by ona była. Ochrzcił się, czy go ochrzczono?

* * *

Głównym zarzutem, jaki stawiano, było to, że Jacek się nie ochrzcił. Jacka ochrzczono. A to przecież ogromna różnica: brak woli przyjęcia chrztu stawia pod znakiem zapytania ważność sakramentu – dowodzili niektórzy oburzeni internauci. Ale oburzeni właściwie na kogo lub na co? Przyciskani do muru przez innych uczestników dyskusji nie potrafili sprecyzować.

Niektórzy podawali w wątpliwość sam fakt ochrzczenia. „Nie ma sensu kruszyć kopii – dowodzili. – Jacek nie został ochrzczony ani się nie ochrzcił. W ogóle nie było takiego faktu”.

Podstawowe pytanie, jakie trzeba sobie postawić, brzmi zatem: czy Jacek Kaczmarski został włączony we wspólnotę Kościoła?

Krzysztof Gajda, autor pierwszej i jedynej biografii Jacka (To moja droga; ukazała się w kwietniu), jeden z najlepszych znawców życia i twórczości poety, opisuje dość dokładnie jego ostatnie godziny na podstawie słów towarzyszki życia Kaczmarskiego – Alicji Delgas: Oto relacja – zaczerpnięta z książki.

9 kwietnia, Wielki Piątek, Gdańsk. Tam walczący z rakiem Jacek Kaczmarski spędza ostatnie lata życia. Po południu tego dnia zaczyna czuć się gorzej. Jest „bardziej przytkany” – jak to ujmuje Gajda. Chodziło o to, że czasami brudziło się miejsce wokół rurki, przez którą oddychał. Powietrze nie mogło się przecisnąć, mężczyzna zaczynał się dusić. Wtedy wystarczało oczyszczenie miejsca wokół niej, żeby Jacek poczuł się lepiej. Tym razem jednak podobne zabiegi nie przyniosły spodziewanego rezultatu.

W ciągu dnia siedział przy komputerze, pisał emaile, wygładzał wiersz, czytał, drzemał, oglądał TV, ale wieczorem poczuł się gorzej. Nie chciał jednak nikogo wołać, bo na następny dzień i tak był umówiony do szpitala na transfuzję. Z każdym kwadransem oddychało mu się coraz ciężej i czuł się coraz bardziej zaniepokojony 1.

* * *

Wieczorem Alicja wzywa karetkę. Kaczmarskiemu udzielono pomocy na miejscu, a potem pogotowie zabrało go do szpitala św. Wojciecha na Zaspie. Już w szpitalu Jacek dostaje krwotoku, oddycha coraz gorzej. Rano ma transfuzję. Ale ta niewiele daje. „Lekarze nie mieli już wątpliwości. Zostało kilka godzin”.

Wielka Sobota, 10 kwietnia 2004 roku. Jacek umiera. Przedtem jednak dzieje się coś ważnego. Krzysztof Gajda przytacza relację Alicji z ostatnich chwil:

– Jacek był bardzo niespokojny (…). Siedziałam przy nim i mówiłam mu, jaki jest dzielny, że przetrzymał taką ciężką noc, że jak tylko poczuje się lepiej, to pojedziemy do domu na świętowanie Wielkiej Nocy. Przekonywałam go, że po transfuzji nabierze sił i odpocznie w domu w swoim kąciku w salonie, gdzie czekają świeże gazetki i książeczki. Głaszcząc go po włosach, mówiłam mu, jak bardzo go kocham. Co jakiś czas upewniałam się, czy mnie słyszy. Umówiliśmy się, że jeśli nie śpi, to ma mrugnąć.
Przed południem spytałam Jacka, czy chce, aby udzielić mu chrztu. W głowie kołatały mi przestrogi lekarzy i widmo śmierci, które zazwyczaj kojarzy się z ostatnim namaszczeniem. Zjechałam na dół po księdza. Sama ceremonia była króciutka. Potem Jacek zapadł w głęboki sen. Oddychał miarowo i spokojnie. Przestał oddychać około 18.30.

* * *

Świadomie, czy nie? Relacja najbliższej osoby ma luki. Można jednak przyjąć na podstawie całej wypowiedzi, że w tych ostatnich chwilach istniała ścisła komunikacja między Jackiem i Alicją. Szczątkowa – lecz czy najbliższe, kochające się osoby muszą mnożyć słowa? Z relacji kobiety jasno wynika, że się porozumiewali. Decyzja o przyjęciu chrztu prawdopodobnie została więc podjęta wspólnie – Ala była wykonawczynią jego woli. A jeśli nawet inicjatorką w tej ostatniej godzinie – to tym lepiej. W każdym razie nie można zakładać, że Jacek został ochrzczony wbrew swojej woli.

Taką wersję wydarzeń potwierdza ks. arcybiskup Tadeusz Gocłowski. Idzie jednak o krok dalej. 18 kwietnia 2004 roku, w czasie mszy św. odprawianej w katedrze oliwskiej przy urnie z prochami poety, mówi: – Kaczmarski nie wyniósł wiary z domu rodzinnego – nie miał na to szans. Ale przed śmiercią prosił o chrzest.

* * *

Dzwonię do Alicji Delgas. – Jak to było? Czy Jacek Kaczmarski chciał chrztu, czy pani ochrzciła go wbrew jego woli?

– Nie chcę o tym mówić. To są sprawy zbyt intymne. Wszystko, co miałam do powiedzenia na ten temat, powiedziałam w książce Gajdy.

Kto jeszcze może rzucić światło na tę sprawę? Oczywiście ksiądz, który chrztu udzielał. W 2004 roku kapelanem zajmującym się chorymi w szpitalu na Zaspie był ks. Janusz Wojnicki z parafii pod wezwaniem Opatrzności Bożej w Gdańsku. To po niego poszła wtedy Alicja – to on przyszedł z nią, on udzielił sakramentu. Ale ksiądz nie powie, jak było. Dwa lata temu zmarł. A jego proboszcz nie ma do zakomunikowania wiele więcej nad to, co już wiemy: że Jacek był nieprzytomny, a więc w tej najważniejszej chwili prosić o chrzest nie mógł. Czy jednak prosił wcześniej – tego ksiądz prałat Kazimierz Wojciechowski nie wie.

* * *

A może sam Kaczmarski powiedział przed śmiercią coś, co by nam pomogło w ustaleniu faktów, tak przecież nieistotnych teraz dla niego, a ważnych dla tej garstki jego wielbicieli, którzy patrzą w tym samym kierunku, w którym on poszedł? Może zostawił jakiś trop? – Pytałem go kiedyś o wiarę, o chrzest. Wie pan, co mi odpowiedział? „Przepraszam, ale to zbyt intymne” – mówi przyjaciel Kaczmarskiego Robert Siwiec.

Jest jednak jeszcze coś: notatka nakreślona ręką Jacka na krótko przed śmiercią. Skreślił ją – nie wiadomo dokładnie kiedy. Zostawił w papierach. Ala znalazła tę notatkę i przysłała Gajdzie jako dowód, jej zdaniem, że Jacek chciał tego chrztu. Zapis brzmi tak: „Ksiądz Ludwiczak: – Ochrzcisz się przed śmiercią”.

O co chodzi?

Ks. Stanisław Ludwiczak był pracownikiem i kapelanem Radia Wolna Europa w czasie, gdy Jacek tam pracował (1984–1994). Notatka powstała pewnie po jakiejś bardzo ważnej rozmowie księdza z Jackiem, jednej z wielu. – Mam niejasne relacje, ale z tego, co udało mi się ustalić, notatka prawdopodobnie dotyczy sprawy z 1984 roku. Wtedy – w okolicach chrztu Kosmy (syn Jacka) – Jacek był w nie najlepszej kondycji psychicznej. Chciał się ochrzcić – ale było to raczej szukanie jakiejś deski ratunku niż potrzeba duchowa. I wówczas ksiądz Ludwiczak, z którym Kaczmarski był w zażyłych stosunkach, miał mu powiedzieć: „Ochrzcić to się ochrzcisz na łożu śmierci, poczekaj z tym – zdążysz przecież jeszcze nagrzeszyć”. Wydaje mi się, że gdzieś nawet czytałem taką relację. Podkreślam, że nie mam pewności, co do takiego przebiegu rozmowy. Znajomi twierdzą wręcz, że dla Jacka chrzty dzieci były okazją do imprezowania – i tyle. Ale oni nie muszą mieć racji – mówi Krzysztof Gajda.

Czy mądry kapłan przejrzał poetę, jego desperackie próby ratowania się – bardziej psychicznego niż duchowego – trudno powiedzieć. Dość, że rozmowa musiała być dla Jacka ważna, skoro najpierw zanotował, co ksiądz mu powiedział, a później – w chwili dla siebie decydującej – przekazał to Alicji. Gajda: – Wyglądało to trochę tak, jakby chciał jej rękami załatwić coś, czego nie chciał sam robić. Podrzucił jej tropy, pomysły na zakończenie swego życia, jakby mówił: „A ty już będziesz wiedziała, co z tym zrobić, jak przyjdzie odpowiednia chwila”.

* * *

Na koniec pytanie kontrowersyjne: czy Kaczmarski mógł ochrzcić się na łożu śmierci ze strachu? Czy chciał sobie zapewnić „polisę” na tamten świat, „w razie czego”? Krzysztof Gajda odpowiada krótko: – Chorował dwa lata. Miał 730 dni, żeby się ochrzcić ze strachu. A jednak nie zrobił tego. To o czymś świadczy.

* * *

Wszystko wskazuje na to, że Jacek Kaczmarski w pewnym okresie życia chciał się ochrzcić. Czy może lepiej: myślał o chrzcie i skłaniał się ku temu, by przyjąć sakrament. Świadczą o tym relacje rodziny i jego osobiste notatki, a także fakt przekazania ważnego zapisku najbliższej osobie. Być może nawet w owej decydującej chwili w szpitalu także wyraził gotowość przyjęcia chrztu – chociażby mrugnięciem czy skinieniem głowy. Nie wiemy. Ale z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że Kaczmarski nie został ochrzczony wbrew swojej woli. A to jest bardzo ważne: i dla nas, patrzących na niego, i dla samego ochrzczonego. Jak bowiem mówi ks. prof. Józef Wroceński, dziekan Wydziału Prawa Kanonicznego Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego – nawet w przypadku chrztu warunkowego (czyli udzielanego na łożu śmierci, w warunkach utraty przytomności) rodzina musi mieć pewność, że chrzczony dorosły wyraził wolę i chęć przyjęcia sakramentu, gdy był jeszcze przytomny.

* * *

Może zostawił inne ślady? Przecież przez trzydzieści lat pisał i śpiewał, obnażając najskrytsze tajniki swojego ducha. Jak traktował Boga w swoich piosenkach, książkach i wierszach? Czy tam możemy znaleźć tropy, wiodące Kaczmarskiego ku chrzcielnicy?

Kaczmarski pochodził z rodziny ateistycznej. Jak pisał w piosence Diabeł mój:

Nie nauczono mnie paciorka, Nigdy nie byłem u spowiedzi, Więc od czupryny do rozporka Niejeden diabeł we mnie siedzi.

I dalej:

Ani nie bronię się pogardą. Ani nie brudzę się popiołem. Lecz będę żył i umrę – hardo, Chcąc nie chcąc – z podniesionym czołem. Jeżeli hardzi Stwórcę brzydzą – Niech mi odmówi odkupienia. Choć chyba mnie zrozumie, widząc, Że też samotnie trwa w przestrzeniach. Bo czym są moje grzechy małe. Gdy On pokornych ma – miliony. Rzadko Mu głowę zawracałem I tylko – w imię odtrąconych.

To bardzo ważna piosenka. Krzysztof Gajda: – Pokazuje jak w soczewce to, z czym Kaczmarski zmagał się przez całe życie. On – syn ateistycznych rodziców – miał do Boga stosunek szczególny. Stawiam tezę, że Bóg miał dla niego znaczenie najpierw jako czynnik kulturowy czy kulturotwórczy. W twórczości Jacka wciąż przewija się Bóg, wiara, a Biblia jest traktowana jako zbiór opowieści, które przez wieki inspirowały różnych twórców. Mało jest w jego piosenkach antyku – dużo Boga, i to Boga starotestamentowego.

A dopiero pod koniec życia, podczas zarejestrowanego na taśmie koncertu Dwie skały (Warszawa, 1999 rok), Kaczmarski powie:

Składając ten program w całość, zauważyłem, że niepokojąco często pojawia się w tych piosenkach słowo „wieczność”, tak, jakby podświadomość chciała się wtrącić w ten proces twórczy. Posłuchałem na wszelki wypadek głosu wewnętrznego i w ten sposób powstała piosenka Śniadanie z Bogiem.

Potem zaśpiewa jedną z najlepszych swych piosenek o Bogu, dobrze oddających stan ducha poety w owym czasie:

Mój Bóg nie stworzył świata w tydzień. Robota mu niesporo idzie, Ciągle się myli i przeklina; Grzebiąc w szczegółach – gubi wątek, Nie wie gdzie koniec, gdzie początek I sarka, że to moja wina. Wciąż mu nie dość Zmylonych dróg – Uparty gość Mój Bóg. Częściej bezradny niż zaradny Okazji nie przepuści żadnej By w ból się wtrącić czyjejś duszy. Z rozsądkiem zawsze ma na pieńku, Lecz nie potrafi machnąć ręką, Nie umie ramionami wzruszyć. Gdziekolwiek w świecie coś się święci Tam, jak cierń w pięcie, On się wkręci – Nieustający ostry dyżur. Oddaje wieczność dla tej chwili Gdy nad kimś czule się pochyli, Chociaż go zdrowo łupie w krzyżu.

– Utożsamił tu Boga ze wszystkimi swoimi lękami, depresjami i słabościami – mówi Krzysztof Gajda.

Robert Siwiec: – Na pewno wierzył w Boga, ale miał z Nim problem. Odrzucał z pewnością Boga jako dziadka z długą brodą przechadzającego się po chmurach. Dla niego był to Absolut, który szereguje tę układankęrozsypankę, jaką mamy naokoło. Zresztą często powtarzał, że mocno wierzy w taki Absolut, a bez niego nie widziałby sensu istnienia.

– Tak, w jego twórczości widzę sekwencję, która mogła, podkreślam: mogła doprowadzić go do przyjęcia chrztu. Szukał Boga, znajdował Go w sztuce czy poprzez sztukę, zmagał się z Nim, w końcu mógłby Go przyjąć. To byłoby logiczne. Nie przesądzam jednak, czy tak się stało w istocie – konkluduje Krzysztof Gajda.

* * *

Bankierach pisał, jak trudno znaleźć „miejsce pomiędzy wiarą a rozumem”, ale dawał też do zrozumienia, że Bóg jest stwórcą i panem wszechrzeczy. Sam chyba nie wiedział, jaką burzę wywoła swoim chrztem na łożu śmierci. Jeszcze teraz wielokrotnie słyszałem od różnych osób: – Niech pan da spokój, będzie znowu awantura. To niepotrzebne. Ja jednak uważam inaczej. Bo nie jest mi obojętne, czy ta Osobowość XX wieku została zmuszona do czegoś, czego przyjąć nie chciała. Czy człowiek ów został na progu swej śmierci skrzywdzony nieoczekiwanym sakramentem, a jego chrzest został wykorzystany propagandowo przez prawicowych komentatorów i blogerów – czy też raczej Kaczmarski istotnie zgodził się na chrzest, świadom tego, co robi, a późniejsze wcielenie tego zamysłu w życie było jedynie wykonaniem jego uprzednio wyrażonej woli.

Przyglądając się relacjom bliskich, badaczy, przyjaciół, kapłanów, rodziny, następnie zaś konfrontując te relacje z poszlakami, jakie Jacek Kaczmarski zostawił w swoich piosenkach, jestem przekonany, że świadomie wybrał chrzest na szpitalnym, a jednocześnie śmiertelnym łóżku, przygotowując się do niego uprzednio przez całe życie. Znaczone upadkami, alkoholizmem, momentami niewiary, chwilami zwątpienia, czasem zawierzenia. Świetnymi piosenkami i parszywymi nastrojami.

I kto wie, czy taka droga nie była dla niego najlepsza.

1 Cytaty pochodzą z książki Krzysztofa Gajdy To moja droga, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego.

Dziękuję za wydatną pomoc przy pisaniu niniejszego tekstu doktorowi Krzysztofowi Gajdzie – jedynemu znawcy Kaczmarskiego, któremu ufam we wszystkich kwestiach dotyczących Jacka. No – prawie we wszystkich…

Śledztwo ostateczne
Jacek Kowalski

urodzony w 1972 r. – absolwent polonistyki na UAM w Poznaniu, dziennikarz „Gazety Wyborczej” w Bydgoszczy. Mieszka w Kruszwicy. Jest żonaty, ma trzech synów....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze