Skłócone dzieci jednego Kościoła

Skłócone dzieci jednego Kościoła

Oferta specjalna -25%

Legendy dominikańskie

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 39,00 PLN
Wyczyść

Otrzymałem ostatnio trzy następujące listy:

Spotykam się często w środowisku katolickim z zarzutami, że czytam i popieram te religijne czasopisma, które częściowo są refundowane przez Fundację Stefana Batorego, a ta — jako rzekomo masońska — dąży do tego, aby przez pomoc materialną uzależniać od siebie inteligencję, a zwłaszcza młodzież. Udzielając pomocy katolickim czasopismom, siły wrogie Kościołowi — staram się zarzut ten przytoczyć z największą wiernością — chcą wprowadzać zamęt w Kościele. Oczekują bowiem, że w redakcjach tych czasopism — z podświadomej potrzeby wdzięczności za pomoc finansową — obniży się czujność na zjawiska przeciwne chrześcijaństwu i zacznie działać cenzura wewnętrzna na niekorzyść pełnej wierności nauce Kościoła, i pojawi się bezwiedne popieranie moralnego i doktrynalnego relatywizmu. Mnie osobiście zarzuty te wydają się bardzo krzywdzące, ale nie umiem na nie odpowiedzieć ani ich w ewangeliczny sposób odeprzeć.

List drugi:

Bardzo mnie boli obiegowa opinia, że w Polsce mamy dwa Kościoły — Kościół ks. Rydzyka i ks. Tischnera, Kościół Radia Maryja i „Tygodnika Powszechnego”, Kościół tygodnika „Niedziela” i „Gościa Niedzielnego”. Przecież w Kościele nie powinno być partii, ale powinniśmy trzymać się apostolskiej reguły: „Wszystko badajcie, a co szlachetne — zachowujcie” (1 Tes 5,21). Nie rozumiem kogoś, kto nigdy nie słuchał Radia Maryja, ale z góry wie, że jest to szczekaczka zajmująca się szerzeniem nienawiści. Albo kto nigdy nie czytał „Tygodnika Powszechnego”, ale ma absolutną pewność, że jest on redagowany przez piątą kolumnę, która postawiła sobie za cel zniszczenie Kościoła albo przynajmniej podporządkowanie go duchowi współczesnego sekularyzmu.

I jeszcze jeden list:

Dlaczego w naszym rozpolitykowaniu nie oszczędzamy Kościoła i na siłę szukamy wśród kościelnej hierarchii swoich zwolenników i wrogów? Są tacy „prawdziwi katolicy”, zatruci podejrzliwością, a nawet nienawiścią do wszystkiego, czego nie rozumieją. Tylko oni są prawdziwymi katolikami. Wszyscy, którzy nie podzielają ich poglądów, to wrogowie Kościoła albo naiwniacy, potencjalne ofiary sił wrogich Kościołowi. Ludzie ci z nazwiska wymieniają biskupów, którzy wysługują się siłom antychrześcijańskim i działają na szkodę Kościoła. Z drugiej strony, sporo jest wśród nas takich „oświeconych katolików”, którzy mają całą listę innych „złych biskupów”, rzekomo popierających nacjonalizm, nastawionych antysoborowo, nieufnych wobec wszystkiego, co nowe lub zagraniczne.

Czy jedni i drudzy nie zdają sobie sprawy z tego, że choć oddzieleni wzajemnie od siebie przepaścią niechęci i pomówień (a nieraz i oszczerstw), wspólnie pracują nad zniszczeniem społecznego zaufania do Kościoła i do jego biskupów?

Skłonność do generalnego oskarżania i potępiania innych jest przejawem ducha tego świata i ludzie wierzący w Chrystusa powinni się jej wystrzegać. Toteż katolicy, którzy takimi postawami zakłócają pokój w Kościele, ściągają na siebie wielką winę. Nieuchronnie przecież takim generalnym oskarżeniom towarzyszą niesprawiedliwe pomówienia (a nawet oszczerstwa), budzenie niechęci (albo i nienawiści) do jakichś ludzi, duch partyjniactwa, poczucie własnej bezgrzeszności i płynąca z niego niezdolność do przyjęcia jakiejkolwiek poważnej krytyki w odniesieniu do siebie i swojej partii.

Warto przypomnieć trzeźwe spostrzeżenie, jakie na temat „potępieńczych swarów” zapisał w „Epilogu” Pana Tadeusza Adam Mickiewicz. Niszczyły one polskich emigrantów, którzy nie mogli się pozbierać po klęsce powstania listopadowego. Poczucie zagrożeń i bezsiły pobudzały w nich chorobliwą podejrzliwość, tak że:

W każdym sąsiedzie znajdowali wroga.

Zdaniem Mickiewicza, ta wojna wszystkich ze wszystkimi brała się z rozpaczy, jaka ogarnęła tamtych Polaków:

Gdy w niebie nawet nadziei nie widzą!
Nie dziw, że ludzi, świat, siebie ohydzą,
Że utraciwszy rozum w mękach długich,
Plwają na siebie i żrą jedni drugich.

Zagubienie i utratę nadziei można jakoś zrozumieć w odniesieniu do Ojczyzny, która jest wartością niezwykle wielką, ale jednak tylko doczesną. Postawy te są przecież zupełnie niepojęte w stosunku do Kościoła. Nawet gdyby przyszła sytuacja, że po ludzku wydaje się, iż Kościół ma się już ku końcowi, w wierze nie mamy przecież wątpliwości, że jest on dziełem Bożym, o którym nawet mało powiedzieć, że przetrwa do końca świata, skoro jego przeznaczeniem jest życie wieczne.

Zjawiska, na które zwracają uwagę autorzy trzech powyższych listów, świadczą, moim zdaniem, o kryzysie wiary i narastaniu czysto ludzkiego stosunku do Kościoła. Kryzys polega tu na tym, że niektórzy katolicy, choć wiara przestała być podstawowym wymiarem ich życia, nadal chcieliby mieć w Kościele podstawowe miejsce swej duchowej tożsamości. Ponieważ jednak ich oczekiwania wobec Kościoła są bardziej socjologiczne i kulturowe niż religijne, nie widzą oni nic niestosownego w tym, żeby Kościół dostosowywać do samych siebie.

I tak jedni chcieliby Kościoła, który godzi się na majsterkowanie przy nauce wiary. Inni nie widzą nic niestosownego w tym, żeby Kościół przemienić w rodzaj partii, z którą oni mogliby się identyfikować. A jeszcze inni chcieliby takiego Kościoła, w którym przykazanie miłości bliźniego nie rozciągałoby się na Żydów ani masonów. Ponieważ zaś są to wizje Kościoła, które wzajemnie się wykluczają, rozumie się samo przez się, że jedni rzucają gromy na drugich i wspólnie urządzają gorszące widowisko, w którym „plwają na siebie i żrą jedni drugich”.

Jest tylko jeden sposób na to, żebyśmy nie dali się wciągnąć w te wewnątrzkatolickie „potępieńcze swary”: trzeba nam się nawracać! Wciąż na nowo musimy sobie przypominać i wprowadzać to w czyn, że w Kościele jesteśmy po to, żeby w nim szukać i znajdować Jezusa Chrystusa, żeby wsłuchiwać się w Jego autentyczną naukę, umacniać Jego łaską i żywić się Jego Ciałem. O tej drodze — drodze w górę! — przezwyciężania wzajemnych kłótni i napięć pięknie pisał Cyprian Norwid:

Sprzeczność czcić musi ponad wszystkie rzeczy…
Kto tylko wtedy natchnionym, gdy przeczy.
Ja nie z tych waśni me natchnienia czerpię —
I w g ó r ę p a t r z ę… nie tylko w o k o ł o !

Assunta, pieśń IV

Zauważmy, że Norwid nie mówi: „I w górę patrzę, zamiast wokoło”, ale: „nie tylko wokoło”. Bo nawrócenie nie pociąga za sobą wycofania się ze sporów, ale tylko z „potępieńczych swarów”. Co więcej, dążenie do zgody za wszelką cenę byłoby analogicznym przejawem ducha tego świata, jak owe swary. Są ceny, których w dążeniu do pokoju płacić nie wolno. Pan Jezus — Dawca pokoju, jakiego świat dać nie może — mówił, że „nie przyszedł przynieść pokoju, ale miecz, i że przyszedł poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową” (Mt 10,34n). Nie wolno nam szukać pokoju z duchem tego świata.

Co to znaczy praktycznie? Czym różnią się spory dobre od potępieńczych swarów, a pokój Chrystusowy od pokoju z duchem tego świata? Otóż spory dobre nie niszczą miłości do tych, z którymi się spieramy, a prawdziwego pokoju nie osiąga się przez deptanie sprawiedliwości i prawdy.

Spróbuję powiedzieć to konkretnie: ani Radio Maryja, ani „Tygodnik Powszechny”, ani tygodnik „Niedziela”, ani „Gość Niedzielny” nie są Pismem świętym i wolno (a nieraz trzeba) je krytykować. Ale też żaden z tych publikatorów nie jest dziełem piekła ani złej woli, i źle robimy, potępiając go w czambuł. Potępieńcze swary biorą się stąd, że ich uczestnicy — choć zazwyczaj wszyscy mają jakieś swoje dobre racje — nie szanują prawdy ani siebie nawzajem.

Napisał kiedyś Norwid, że mamy zły zwyczaj kanonizowania własnej partii i anatematyzowania partii, z którą się nie zgadzamy. Polega to na tym, że nie pozwalamy złego słowa powiedzieć na zło po naszej stronie, zaś stronę przeciwną potępiamy bez reszty, razem z jej dobrem. Rezultat jest taki, że ponieważ ani własnej strony nie uważamy za ludzi, ani strony przeciwnej — bo my jesteśmy rzekomo bezgrzeszni i niepokalani jak aniołowie, oni zaś są źli i przeklęci na podobieństwo diabłów — zatem świat w ten sposób kształtowany musi być światem nieludzkim.

Ale niech Cyprian Norwid wyjaśni to nam swoimi własnymi słowami: „Żyjemy w wieku — pisał 9 sierpnia 1852 do Michaliny Dziekońskiej — w którym każdy z a r z u t staje się o b r a z ą osobistą, dlatego że ludzie się a d o r u j ą jak Bogi albo n i e n a w i d z ą jak diabły, ale nikt nie ma odwagi k o c h a ć — i przyrodzonej miłości jest mało jak nigdy! Z czego pochodzi — że nie wolno jest widzieć s ł a b e j strony tych, których cenić umiemy, ani s t r o n y d o b r e j tych, których nie cenić musimy. To jest — nie wolno być Chrześcijaninem względem bliźnich, to jest — nie wolno być wolnym. Skutkiem tego krytyki dziś nie ma — jest tylko szkalowanie, unikanie albo adoracja pogańska, ślepa”.

Niestety, to ostatnie zdanie dziwnie dosłownie odnosi się do naszego pokolenia! Może nawet bardziej jeszcze niż do pokolenia, o którym zostało napisane.

Przywołam tu jeszcze tezę kardynała Wojtyły, że dobro wspólne niekiedy wręcz domaga się od nas tego, żebyśmy nie unikali krytyki i sprzeciwu. Kardynał zwracał uwagę na to, że istnieje również taki sprzeciw, który nie kłóci się z solidarnością, ale jest jej przejawem: „Doświadczenie różnorodnych sprzeciwów, jakie miały i mają miejsce na gruncie ludzkiego bytowania i działania wspólnie z innymi, poucza, iż ludzie, którzy się sprzeciwiają, nie chcą przez to odchodzić od wspólnoty. Wręcz przeciwnie, szukają własnego miejsca w tej wspólnocie — szukają więc uczestnictwa i takiego ujęcia dobra wspólnego, aby oni mogli lepiej, pełniej i skuteczniej uczestniczyć we wspólnocie. Rozliczne są przykłady ludzi, którzy dlatego się spierają — a więc przyjmują postawę sprzeciwu — że właśnie leży im na sercu dobro wspólne” 1.

Jednak niemal koniecznym warunkiem tego, ażeby sprzeciw osiągnął swój dobry cel, jest gotowość strony krytykowanej do wsłuchania się w racje strony krytykującej. „Sprzeciw — kontynuuje kardynał Wojtyła — może czynić współżycie i współdziałanie ludzi trudniejszym, ale nie powinien go psuć ani uniemożliwiać. Dialog zaś daje się prowadzić do tego, aby z sytuacji sprzeciwu wydobywać to, co jest prawdziwe i słuszne, pozostawiając na boku czysto subiektywne nastawienia i usposobienia. Nastawienia te i usposobienia bywają zarzewiem napięć, konfliktów i walk pomiędzy ludźmi. To zaś, co jest prawdziwe i słuszne, zawsze pogłębia osobę i bogaci wspólnotę. Zasada dialogu dlatego jest tak trafna, gdyż nie uchyla się od napięć, konfliktów i walk, o jakich świadczy życie różnych ludzkich wspólnot, a równocześnie podejmuje właśnie to, co w nich jest prawdziwe i słuszne. Należy przyjąć zasadę dialogu bez względu na trudności, jakie wyłaniają się na drodze jej urzeczywistnienia”.

Otóż nie ma możliwości dialogu tam, gdzie kogoś oskarża się w taki sposób, jakby on był zły do szpiku kości, kimś na podobieństwo samego diabła. Ale nie da się również dialogować, kiedy jedna ze stron w ogóle nie pozwala się krytykować, kiedy krytykę przyjmuje jak obrazę niemal boskiego majestatu. Zwłaszcza ludzie, którzy prawdziwie się modlą, nie boją się krytyki. Komuś, kto wie o tym, że jest kochany — a zwłaszcza komuś, kto czuje się kochany przez samego Boga — obce są infantylne lęki, że krytyka uczyni go kimś bezwartościowym.

Na koniec dwie uwagi na temat szczegółowych problemów, jakie pojawiły się w powyższych listach. Co do Fundacji Batorego, nie mam żadnej wiedzy na jej temat. Nie umiem więc ani potwierdzić, ani zaprzeczyć zarzutom o jej antychrześcijańskich zaangażowaniach. Wiem tylko, że jeśli takie zarzuty zostały lub zostaną postawione publicznie i konkretnie, to opinii publicznej należy się, lub będzie się należała, odpowiedź ze strony ludzi odpowiedzialnych za tę Fundację. Wiem ponadto, że jeśli zarzuty takie zostały albo zostaną opublikowane, to powinny być one wyrażone w duchu prawdy oraz z szacunkiem dla ludzi, przeciw którym są formułowane.

Druga szczegółowa uwaga dotyczy rzeczy bez porównania ważniejszej. Chodzi o nieszczęsną, a tak popularną dziś manierę dzielenia naszych biskupów na „dobrych” i „złych”. Otóż każdemu, kto chciałby spojrzeć w wierze na miejsce biskupów w Kościele, radziłbym przeczytać listy świętego Ignacego z Antiochii, bezpośredniego ucznia apostołów. Około roku 108, podczas swojej ostatniej podróży, która została zakończona śmiercią męczeńską, pisał on listy do różnych wspólnot chrześcijańskich. W listach tych Ignacy w coraz to nowych sformułowaniach przypomina swoim współwyznawcom, że wspólnota z biskupem stanowi o samym wręcz istnieniu Kościoła. Głęboko poruszające są te upomnienia napisane 1900 lat temu! 2

Co powiedzieć na temat tej w gruncie rzeczy bezbożnej maniery odcinania się od biskupów, którzy rzekomo są szkodnikami w Kościele? Bo również wtedy, kiedy ulegają jej katolicy uważający się za pobożnych, jest to przecież maniera bezbożna. Otóż, owszem, może się zdarzyć, że jakiś biskup albo nawet grupa biskupów błądzi w wierze albo inaczej szkodzi Kościołowi. Jednak katolik, któremu wydaje się, że jego biskup (lub jakiś inny biskup) uczy lub postępuje nie po katolicku, powinien najpierw napisać o tym do niego samego, potem do innych biskupów i do Stolicy Apostolskiej, zwłaszcza do Kongregacji Nauki Wiary. Stolica Piotra jest ostateczną na tej ziemi instancją, której obowiązkiem jest troska o jedność Kościoła i autentyczność wiary katolickiej.

Zatem katolik, który na własną rękę rozgłasza negatywne opinie o tych czy innych biskupach, jest siewcą zamętu i zadaje rany własnemu Kościołowi. Biskupi są następcami apostołów. Dlatego ich osoby otaczamy w Kościele szacunkiem szczególnym. Nawet wrogowie Kościoła dobrze to rozumieli i zazwyczaj starali się niszczyć w wiernych zaufanie do biskupów. Tak jeszcze niedawno, w czasach komunistycznych, wrogowie Kościoła nieraz „pouczali” nas, którzy nasi biskupi są „dobrzy”, a którzy „źli”. Oni też przekonywali nas, że chodzi im wyłącznie o dobro Kościoła.
 

1 Kard. Karol Wojtyła, Osoba i czyn, Kraków 1969, s. 313.
2 Mamy dwa polskie przekłady listów świętego Ignacego: Pisma Ojców apostolskich, Poznań 1924, s. 197–248; Pierwsi świadkowie. Wybór najstarszych pism chrześcijańskich, Kraków 1988, s. 121–181.

Skłócone dzieci jednego Kościoła
Jacek Salij OP

urodzony 19 sierpnia 1942 r. w Budach na Wołyniu – polski prezbiter rzymskokatolicki, dominikanin, profesor nauk teologicznych, pisarz, publicysta, autor setek książek i tysięcy artykułów, przez 40 lat prowadził rubrykę...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze