Skazani na bliskość
fot. shudipto sarker / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Wyczyść

Jutro przypłynie królowa, Maciej Wasielewski, Czarne, Wołowiec 2013, s. 168

Nie przeczytałem tej książki jednym tchem. Wcale nie dlatego, że jest gruba, przewidywalna i nudna. Przerwy w lekturze miały zawsze tylko jeden cel: nie udusić się. Jutro przypłynie królowa Macieja Wasielewskiego opowiada bowiem historię, od której robi się człowiekowi duszno. Tropiki, odległe i utęsknione plaże z palmami zamieniają się tu w zgniłe jajko, a od tego zapachu trudno się uwolnić. Duszno i jakoś tak nieswojo robi się już od samych faktów: na Pitcairn – wulkanicznej wyspie na środku południowego Pacyfiku zajmującej 4,6 kilometra kwadratowego – mieszka sześćdziesiąt osób. Do najbliższego zamieszkałego lądu trzeba płynąć dwie doby. Nigdzie nie da się uciec. Wszyscy są uzależnieni od siebie, skazani na bliskość, która czasem mocno boli. Byłem w trakcie lektury, gdy znajoma przysłała mi SMS: „Skończyłam Wasielewskiego. Ale masakra, czytasz i nie wierzysz (albo nie chcesz wierzyć), że coś takiego może się dziać”. Każdy szuka jakiegoś znieczulenia, jakiegoś otwartego okna ze świeżym powietrzem, żeby przebrnąć przez ten reportaż. Można nie chcieć wierzyć, można czytać po kilkanaście stron, jednak nie da się tak łatwo uciec od tego, że Pitcairn istnieje naprawdę. Nie mam także powodów, by nie wierzyć autorowi. To, co opisał, wydarzyło się naprawdę.

Antropolog

Maciej Wasielewski dał się poznać jako bystry obserwator rzeczywistości dwa lata temu w reportażu 81:1. Opowieści z Wysp Owczych, który opublikował razem z Marcinem Michalskim. Książkę opisującą świat o wiele bliższy, większy i mniej skomplikowany niż Pitcairn czytałem z przyjemnością. Duża liczba spotkań ją promujących, na których nigdy nie brakowało czytelników, świadczyła o sporym zainteresowaniu tym skandynawsko-atlantyckim rajem na ziemi. Miejsce idealne, z pięknym krajobrazem, gdzie nikt się nie śpieszy i gdzie po prostu jest cicho, gdzie na dodatek wysoki standard życia rekompensuje odległość od wielkiego świata – z pewnością takie pragnienia mogły popychać do lektury pierwszego reportażu Wasielewskiego. Zastanawiam się nad powodami, które każą sięgać po książkę o Pitcairn. Czy chodzi tu tylko o naszą wstydliwą, ale jakże głęboko zakorzenioną potrzebę czytania, słuchania i oglądania tego wszystkiego, co przekracza normy i pachnie kryminałem?

Okoliczności powstania reportażu z Pacyfiku mają swoją pikanterię. Autor nie mógł bowiem pojechać tam oficjalnie jako dziennikarz opisujący ciekawy, ale zapomniany kawałek świata. Mieszkańcy Pitcairn takich ciekawskich dziennikarzy po prostu do siebie nie dopuszczają. Nie chcą dać się opisać i sfotografować, strzegą swojej tajemnicy, chowając się za klauzurą poprawności i relatywizmu. Wasielewski pojechał na Pitcairn jako antropolog badający morskie sagi. Udało mu się pozostać anonimowym przez krótki czas. W sumie spędził na wyspie dziesięć dni. Wyjeżdżał, słuchając gróźb, które nie były dziecinnymi żartami.

Seks jest jak jedzenie

O czym jest ta książka? Najmocniej przemawia do mnie historia z ananasem. Pitcairneńczycy nazywają te owoce „jabłkami”. Ktoś kiedyś skrócił pineapple (ananas) do apple (jabłko) i tak już zostało. Drobiazg, ciekawostka dla filologów. Ale ta niewinna zamiana skupia w sobie jak w soczewce procesy, które zaszły i wciąż jeszcze zachodzą na Pitcairn. Ktoś kiedyś nazwał zło dobrem i… tak już zostało. Niewielka i hermetyczna wspólnota potomków buntowników z legendarnego okrętu Bounty, którzy wylądowali na bezludnych czterech kilometrach kwadratowych w 1790 roku, stworzyła dla siebie wygodny i w miarę kompletny opis świata. Wyraźny podział na swoich, obcych i zdrajców. Na tych, którzy są silni, więc rządzą i można im zaufać, i tych, którzy muszą władzy słuchać. Jest to opowieść o życiu w zamkniętej puszce ze wszystkimi ludzkimi namiętnościami, potrzebami i pragnieniami. W takiej ograniczonej przestrzeni wszyscy wiedzą o sobie wszystko. Każdy jest czyimś dłużnikiem, zależnym aż po granice lojalności. I wszyscy w końcu musieli uwierzyć w to, że ich życie to raj na ziemi położony w połowie morskiej drogi z Ameryki Południowej do Australii. Po obejrzeniu oficjalnej witryny internetowej Pitcairn, kuszącej fantastycznymi opisami idylli na środku Pacyfiku, i zderzeniu tego z książką Wasielewskiego odczuwa się nieznośny kontrast.

Zastanawiam się, jak napisać o najważniejszym wątku historii z Pitcairn. Nie ma co owijać w bawełnę i bawić się w poezję. Jest to także historia o mężczyznach, którzy gwałcili dziewczynki i dorosłe kobiety, traktując te czyny jako element swojej kultury i codzienności. Sporo miejsca w książce zajmuje opis procesu sądowego, który miał miejsce w 2004 roku. Obrona katów przez ofiary, podawana w wątpliwość przynależność wyspy do Korony Brytyjskiej i w końcu wyrok odsiadywany w luksusowym więzieniu zbudowanym na Pitcairn rękami skazanych, nadały temu procesowi znamiona absurdu. Jak dostosować tak odległą od światowego mainstreamu społeczność do kryteriów sprawiedliwości, którymi posługujemy się na co dzień? Jak pokazać tym ludziom, że popełnili zbrodnię i zadali niegojące się rany, a nie tylko kontynuowali zwyczaj sławnych ojców założycieli z Bounty? A może wyrok był wyrazem niezrozumienia, wtrącania się Europy w sprawy dalekiego Pacyfiku bez próby inkulturacji i jakiejś formy empatii? Napisanie, że nie ma na te pytania łatwych odpowiedzi jest banałem. Jutro przypłynie królowa jest po prostu świetnym reportażem, a nie jednostronnym głosem w dyskusji, więc z oczywistych względów nie trzyma niczyjej strony. Można powiedzieć, że odpowiedzi i strona, po której stanie czytelnik są oczywiste. Przynajmniej tak mi się wydaje z ludzkiej, a także ewangelicznej perspektywy. „Czy mam prawo pisać o ludziach, którzy nie chcą, by o nich pisać? Czy pomagam, czy krzywdzę?” – pyta autor na koniec.

Sklep czynny dwie godziny w tygodniu

Między opowieści o skomplikowanym życiu zamkniętej wspólnoty i brutalnych gwałtach Wasielewski umiejętnie wplótł obrazki przedstawiające codzienne życie na Pitcairn. Choć statek podpływa do wyspy jedynie kilka razy w roku (ze względów bezpieczeństwa nie ma na Pitcairn żadnego portu), jej mieszkańcy próbują nadążać za światowymi trendami. Tak jak potrafią. Sklep, biblioteka, cotygodniowe kino nikogo nie dziwią. Oczywiście w bibliotece i na ekranie prezentowane są treści mocno ocenzurowane przez włodarzy wysepki. Wszystko po to, by nie mieszać ludziom w głowach, nie rozbudzać niemożliwych do zaspokojenia pragnień, a przede wszystkim utrzymać status quo enklawy tworzącej sprawiedliwość na potrzeby okoliczności.

Zadaję sobie niełatwe pytanie: czy Pitcairneńczycy tak bardzo różnią się od nas? Czy opisane tu mechanizmy nie cechują całej ludzkości? Jutro przypłynie królowa opowiada o powszechnej tęsknocie za ładem i porządkiem, ukrytej w dyskretny sposób w tytule książki. Niech pojawi się ktoś, kto zrobi tu porządek i przywiezie ze sobą wszystko, czego nam potrzeba. Carl, bohater książki, który nigdy nie dopuścił się gwałtów, mówi na koniec: „Człowiek to okrutnie zabawne zwierzę. Zastał sad, zatruł i zatęsknił”.

Skazani na bliskość
Wojciech Dudzik

były dominikanin....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze