Show w piórkach obiektywizmu
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 52,90 PLN
Wyczyść

Pierwszym wielkim nieistniejącym we współczesnych mediach jest człowiek i jego rzeczywista kondycja.

Dariusz Jaworski: Żyjemy w czasach, w których wiele elementów rzeczywistości poznajemy nie przez osobiste doświadczenia, a przez pośredników – najczęściej media. One nas kreują, ale i wykluczają. Zgadza się pan z tą tezą?

Dariusz Karłowicz: Przypomniał mi się metafizyczny żart, który usłyszałem kiedyś z ust Marka Jurka: współczesna filozofia bytu opiera się na koncepcji ”zaistnienia” – zaistnienia w mediach oczywiście.

Człowiek jest więc bytem istniejącym wtedy, kiedy pojawia się w telewizji, radiu, gazetach lub internecie?

Jak wiemy od Parmenidesa, ”byt jest, a niebytu nie ma” [śmiech]. W tej koncepcji media mają moc demiurga zdolnego unicestwić albo wydobyć z nieistnienia. Demiurgowie lepią coś z przedmedialnej materii, która występuje poza studiami telewizyjnymi i ma – jak wiadomo – dość niejasny status ontologiczny. Potem media nadają temu czemuś kształt i w końcu obdarzają istnieniem.

Bez mediów jednak trudno sobie dziś wyobrazić skuteczny obieg informacji.

Wiele naszych problemów to problemy skali, masowości. Arystoteles i Platon zalecali wspólnotę polityczną nieprzekraczającą 10 tys. obywateli. Tu problemy komunikacji w naszym sensie tego słowa nie istnieją. Wymiana informacji odbywa się na targu, agorze, w codziennym życiu. Oczywiście, już wtedy istniał problem fałszowania wizerunku czy nieuczciwej perswazji, ale weryfikacja obrazu kreowanego przez polityka, demagoga, stratega czy kapłana na ogół nie przekraczała poznawczych możliwości zwykłego człowieka. Dziś mały podwarszawski Józefów, w którym mieszkam, ma 15 tys. mieszkańców i nie ma agory (bo życiem politycznym mogą się parać tylko ludzie wolni od trosk codziennego życia, a my jesteśmy pracownikami najemnymi i nie mamy czasu). Tak więc trzeba ze smutkiem powiedzieć, że Józefów – mimo jego zalet – nie ma szans na miano idealnego polis – jest za duży. A my mówimy o wspólnotach wielomilionowych. Żeby między obywatelami wielomilionowych państw istniał jakiś obieg informacji, to komunikacją musi ktoś zarządzać. Ci, którzy dystrybuują, selekcjonują i hierarchizują informacje, uzyskują ogromny wpływ polityczny.

W Polsce aż za dobrze rozumiemy, że określenie mediów mianem czwartej władzy nie jest żadną metaforą. Medium doskonale przeźroczyste nie istnieje. Każde ma jakieś sympatie, idiosynkrazje, interesy, dążenia, biznesowe ambicje, czasem, wcale nie tak rzadko, ma swój projekt polityczny, wizję państwa czy spraw międzynarodowych, ulubioną partię etc.

I uzyskuje wpływ na politykę?

Duże medium czy grupa medialna to bardzo silna i względnie stabilna instytucja władzy. I to oparta na – dodajmy – bardzo nieoczywistych, jak na standardy demokratyczne, zasadach legitymizacji. To bardzo silna władza, która nie podlega żadnej procedurze demokratycznej weryfikacji. Dotyczy to szczególnie mediów prywatnych. Mówi się, że odbiorcy mediów głosują na nie portfelami – i jest tu coś na rzeczy, ale pamiętać należy, że wielu odbiorców płaci za program rozrywkowy, dobry dział sportowy czy dodatek z ogłoszeniami, a nie za poglądy czy ambicje polityczne redakcji. Te otrzymuje w pakiecie. Oczywiście, póki w mediach panuje pluralizm, a one same z sukcesem nie udają przeźroczystych, sprawa nie jest groźna. Niestety, pod oboma tymi względami sytuacja w Polsce wygląda marnie.

A czy internet powoli nie pozbawia władzy zarządzających tradycyjnymi mediami?

Internet koryguje raczej hierarchię informacji – rzadko wprowadza nowe. Oczywiście to już sporo. Zwłaszcza jeśli ktoś te rozrzucone w mediasferze informacje potrafi łączyć, ale przecież to jeszcze nie jest alternatywa wobec potężnych ośrodków informacji. Zdarzają się takie sprawy, jak WikiLeaks, ale to raczej wyjątek.

Czyli rzeczywistość internetu nie jest autonomiczna wobec rzeczywistości tradycyjnych mediów?

Tak, choć trzeba przyznać, że w stosunku do modeli nieomal w pełni homogenicznych, takich, jakie mieliśmy w Polsce w latach 90. XX wieku, gdzie pluralizm, poza retoryką, w zasadzie nie istniał – internet mocno spluralizował scenę medialną. Nie można już udawać, że czegoś nie ma, gdy portale huczą od komentarzy. Takie sytuacje, jak w czasach kwitnącej kwaśniewszczyzny, kiedy pewne informacje można było praktycznie wykluczyć z obiegu albo co najmniej zmarginalizować, dziś są już niemożliwe.

Wróćmy do wykluczenia w mediach – do wykluczenia politycznego, jakiego dopuszczają się rozmaite media.

Zanim porozmawiamy o polityce, warto powiedzieć o nieobecności wcale nie mniej poważnej. Otóż media wykluczają ze swojego obrazu całą sferę ludzkiej przygodności. Jest to zjawisko bardzo ciekawe, a jednocześnie niezwykle przygnębiające. Kiedy przegląda się kolorowe czasopisma czy ogląda telewizję, to widać, że sfera ludzkiego losu, którą jest choroba, śmierć, ułomność, ba, nawet brzydota zostały praktycznie unicestwione. Okazuje się, że kultura posthedonistyczna, która przedmiotem kultu uczyniła idealne, przetworzone w Photoshopie ciało, jest niezwykle okrutna wobec cielesności empirycznej – wobec całej sfery ludzkiego przemijania i ułomności.

Proszę zwrócić uwagę, że – wbrew arcyhumanistycznym pozorom – pierwszym wielkim nieistniejącym we współczesnych mediach jest człowiek i jego rzeczywista kondycja. Przyzwyczailiśmy się myśleć, że media wykluczyły duchowość na rzecz cielesności. Ale sprawy zaszły dalej – media wykluczyły również cielesność. Tę empiryczną cielesność zastąpiono cielesnością idealną. Współczesna kultura masowa opowiada nam o rzeczywistości tylko na pozór hedonistycznej, wesołej – tylko na pozór cielesnej. Media budują narrację o pewnym abstrakcie, quasi-materialnym bycie duchowym, który jest obiektem swoistego kultu – kultu z rozbudowaną sferą ascetyki (katorżniczymi ćwiczeniami w siłowniach, surowymi dietami), rozmaitymi praktykami, ”nawróceniem”, ze swoimi ”świętymi” i ich historiami pełnymi upadków i wzlotów. A wszystko w imię pewnego ideału, który jest nieosiągalny: przecież nawet Cindy Crawford tak naprawdę nie przypomina tej, którą znamy z reklam i okładek kolorowych pism. Cóż mówić o zwykłych śmiertelnikach.

To jest sytuacja dramatyczna, gdyż skutkuje gwałtowną dehumanizacją kultury, i to już na poziomie najlżejszym – na poziomie rozrywki.

Schodząc jednak z poziomu kulturowego na polityczny, proszę powiedzieć, jaka jest przyczyna medialnego wykluczenia w tej sferze?

Widzę trzy przyczyny: oportunizm, wygodę i reguły widowiska.

Oportunizm…

…który jest chyba najbardziej widoczny. Wystarczy zajrzeć do mediów, by dostrzec, jak szybko, jakby ”na rozkaz”, zmieniają się opinie w określonych sprawach. Przy tym zaznaczam, daleki jestem od teorii, że istnieje jakieś wspólne ”centrum dowodzenia”. Kto śledzi media, wie, jak – poza nielicznymi wyjątkami – zwarta i karna jest dziennikarska opinia publiczna.

Z czego to wynika?

Wywodzę to z daleko posuniętej wspólnoty ideowej i politycznej właścicieli polskich mediów. W kwestiach zasadniczych nie ma istotnych sporów między koncernem Agora [właściciel m.in. ”Gazety Wyborczej – red.] a ITI [właściciel TVN-u – red.] – politycznie, ideowo i kulturowo ze sobą sympatyzują. Zresztą koncern Zygmunta Solorza [Polsat – red.] też jest blisko tego ”etosu”. Dla dziennikarzy innych, dużo mniejszych mediów jest rzeczą oczywistą, że każdy z tych trzech gigantów może być miejscem ich przyszłej kariery. Wchodzenie w konflikt z potencjalnym chlebodawcą uważane jest za nieroztropne czy wręcz szaleńcze. Do tego dochodzi cała warstwa symboliczna – z jej rytuałami, gwiazdami, nagrodami dla prymusów etc. Stąd tak niewielka liczba dziennikarzy, którzy mają odwagę kontestować główny nurt, a jeszcze mniejsza tych, którzy w tej niezgodzie są zdolni wytrwać, pozostając w zawodzie.

Sugeruje pan, że dziennikarze kierują się swoistym instynktem stadnym?

Raczej instynktem samozachowawczym. Kto nie wdroży się w umiejętność myślenia stadnego, ten prędzej czy później znika z zawodu. To się nazywa selekcja naturalna. Wyjątki oczywiście istnieją, ale to tylko wyjątki. Większość to ci, którzy odnajdują się w głównym nurcie, nie czując potrzeby wyrażania zdania odrębnego. Oczywiście, mówię tu o dziennikarzach politycznych oraz częściowo tych, którzy zajmują się gospodarką i kulturą – bo działów sportu, nauki, urody, turystyki czy rozrywki dotyczy to w niewielkim stopniu.

Ludzie w różnych okresach zarządzający mediami publicznymi opowiadali mi o swoim zaskoczeniu, jak sprawnie dziennikarze tam pracujący odgadywali ich najskrytsze myśli i jak prędko się dopasowywali do nowej linii. Wbrew wyobrażeniom rodem z tandetnej gazetowej ”literatury” zmiana władzy na Woronicza nie polega na tym, że nowy szef wydaje rozkazy, upokarza, niszczy i wyrzuca.

Czy dzisiejszy oportunizm jest podobny do tego z lat 90., gdy – jak pan powiedział – medialny pluralizm poglądów istniał tylko w retoryce?

On przypomina ten z lat 90., ale na szczęście wiele się zmieniło. Wprawdzie główne stacje telewizyjne mówią jednym głosem, większość gazet – może poza ”Rzeczpospolitą” i ”Gazetą Polską” – w kwestiach zasadniczych wiele się nie różni, jednak obecna sytuacja jest dużo bardziej złożona.

Dzisiejszy świat mediów jest wielokrotnie większy od tego z lat 90. Okazuje się, że w jakimś sensie tę monokulturę medialną ogranicza skala i bogactwo rynku. Z pewnością też główny nurt bardzo się od tamtych czasów poszerzył, a świat mediów jest tak wielki, że niezwykle trudno poddać go regulacji. Dziś nie wystarczy jeden artykuł, by wszyscy się dowiedzieli, na kogo spada anatema, kto jest autorytetem, a kto oszołomem, kogo czytać, a z kogo drwić. Całe to ”zarządzanie oburzeniem” jest dziś dużo trudniejsze. Dziś, żeby taką akcję przeprowadzić, potrzeba kampanii. A i tak w medialnym szumie ktoś może nie usłyszeć, co wypada, a czego nie wypada robić.

A wygoda…

Wygoda wpływa na selekcję zapraszanych osób. To ona – i to znacznie częściej niż polityka – decyduje o tym, kto pojawia się w mediach. Wielu dziennikarzy ma takie notesy – posługując się pewnym skrótem – w których znajdują się nazwiska i telefony specjalistów z różnych dziedzin: artyści, księża, lekarze, politycy, tanatolodzy, orientaliści, fizycy czy socjolodzy. Te notesy są trwalsze niż decyzje władz medialnych; są kapitałem, który w redakcjach trwa, niezależnie od zawirowań na szczytach. To są nazwiska ludzi, jak to się mówi, medialnych. Dlatego polskie media obsługuje dziesięciu psychologów, tyluż socjologów i kilku księży.

Tylko że przyczyną tej wygody jest często sprawność medialna, którą wykazują się te osoby, a nie tylko wartość merytoryczna ich wypowiedzi.

Zgoda. Jednak pamiętać trzeba, że przy zaniku sprawności retorycznej w Polsce ci sprawdzeni w ”bojach” mogą liczyć na permanentne zainteresowanie mediów. Nikt nie zaryzykuje w studiu dukającego artysty, gadającego monotonnie profesora czy kogoś, kto nie jest zdolny pominąć sześciominutowego wstępu. Trudno się dziwić.

I tak doszliśmy do trzeciej przyczyny medialnego wykluczenia: potrzeby widowiska.

Chodzi mi nie tylko o to, że media wykluczają tzw. osoby niemedialne. To jasne. Chodzi o sprawę poważniejszą. Współczesne media opierają się na idolu kontradyktoryjności. Mówię idolu, bo to, co dobre w procesie sądowym, nie zawsze musi służyć ciekawej rozmowie, analizie czy informacji.
Otóż istnieje dość bałamutne przekonanie, że obiektywne dziennikarstwo polega na konfrontacji dwóch skrajnych postaw. Nie chodzi o dociekanie prawdy, ale o samą konfrontację. A przecież prezentacja ekstremów rzadko kiedy pokazuje coś istotnego. Podejrzewam, że za retoryką obiektywizmu kryje się imperatyw widowiskowości. Zderzenie skinheada z feministką niewiele nam powie o polskiej rzeczywistości, ale gwarantuje show, i to show ustrojone w piórka obiektywnego dziennikarstwa.

Jakie ma to skutki w sensie politycznym?

Takie, że media wytwarzają osobliwy model parapolitycznej reprezentacji. Wirówka mediowa, która wywirowuje najskrajniejsze opcje, wytwarza wrażenie, że te skrajności kogoś lub coś reprezentują. Wykluczony zostaje środek. Normę zastępują anomalia. Media okazują się niezdolne do opisywania rzeczywistości, czyli wykluczają rzeczywistość, która przecież wcale nie zawiera się między ekstremami. Nie jest prawdą, że np. o sytuacji polskich kobiet będzie się można czegoś sensownego dowiedzieć z dyskusji między radykalnymi feministkami a zwolenniczkami szariatu. Nawet jeśli dyskusja będzie porywająca.

Czy ten model medialnego wykluczenia ma wpływ na późniejsze wybory polityczne?

Tak sądzę. Ciągle zapominamy o tym, że współczesne media bardziej zajmują się utrzymywaniem naszej uwagi niż opowiadaniem o rzeczywistości. A ponieważ ciągle padamy ofiarą podtrzymywanego przez media złudzenia, że one służą informacji, a nie zabawie, więc na podstawie obrazu z medialnej wirówki zaczynamy wyciągać wnioski o naturze rzeczywistości – np. politycznej czy społecznej. Stąd zresztą biorą się publiczne kariery pewnych postaw, które wprawdzie w świecie medialnym mają ogromne poparcie, ale ono nijak się ma do rzeczywistości.

Na przykład?

Radykalny, histeryczny antyklerykalizm, który pojawił się podczas sprawy krzyża przed pałacem prezydenckim. Mainstreamowe media tak się zachłysnęły obecnością nihilistycznych antyklerykałów, że ogłosiły wielki tryumf antykościelnej rewolucji i przy okazji wielki sukces laickiej lewicy. Gdy potem jednak się okazywało, że kolejne demonstracje i happeningi kończyły się frekwencyjną klapą, to media zaczęły się chyłkiem wycofywać ze swojej tezy.

Bywa więc tak, że mechanizm kreowania rzeczywistości, która abstrahuje od rzeczywistości, bywa zwodniczy dla samych twórców tych iluzji. Mamy tu bardzo często do czynienia nie tyle z intencjonalnym, ile z mimowolnym samooszukiwaniem się mediów. One zaczynają wierzyć w tworzoną przez siebie fikcję.

Jeśli dzisiejsze media bardziej utrzymują naszą uwagę, niż opowiadają o rzeczywistości, to jakie obowiązują je kryteria oceny?

Pamiętać należy, że klientami mediów są reklamodawcy, a nie słuchacze czy czytelnicy. Dlatego kryterium, które stosuje się do oceny mediów, jest czytelnictwo, oglądalność czy słuchalność – a nie np. jakość informacji czy rzetelność komentarza. Media – zwłaszcza te elektroniczne – handlują naszą uwagą. Ich ”produktem” jest więc uwaga widzów – to ją media produkują, a potem sprzedają swoim klientom pod nazwą czasu reklamowego. W wielu wypadkach treści i walory informacyjne są wyłącznie funkcją procesu produkcji. Czasami dziennikarska jakość jest istotna, czasami ma znaczenie drugorzędne – zależy to od tego, czyją uwagę chcemy przyciągnąć. Kiedyś media sprzedawały nam swoją zawartość. Dziś jednak, kiedy sprzedają reklamodawcom możliwość kontaktu z nami – informacja czy rozrywka to tylko różne rodzaje przynęt. Dla pewnej grupy przynętą jest rzetelne dziennikarstwo, dla innej tendencyjność czy ”jechanie po bandzie”. Liczy się skutek. Dziennikarz ma tak prowadzić program, by przykuć do odbiorników grupę ludzi, którzy mogą być interesujący dla potencjalnych reklamodawców. Dziennikarz ma wyprodukować jak najwięcej uwagi. A im więcej, tym lepiej.

To jednak stawia zupełnie inne wymagania przed dziennikarzami.

Tak, ponieważ kryteria rzetelnego informowania nie mają z tym zajęciem wiele wspólnego. To nie znaczy, że muszą zniknąć – ale będą istniały tylko tak długo, jak długo będą przydatne, a więc jak długo siła nabywcza grupy ceniącej rzetelną informację będzie dostatecznie duża, by produkować dla niej przynętę.

No i dobrze mieć ofertę dla wszystkich. Byłem niedawno gościem w radiu, gdzie po jednej stronie szyby robiono audycję katolicką, a po drugiej antykatolicką. Właścicielem obu była ta sama firma. Jak widać, w ofercie dla reklamodawców koncern chciał mieć zarówno uwagę katolików, jak i antykatolików. Idee, to nie było coś, co zaprzątało im głowy. Dodać trzeba, że programy robiły różne zespoły. Zastanawiałem się jednak, czy następnym etapem komercjalizacji będzie sytuacja, w której oba programy zrobi jeden zespół – takich prawdziwych, wszechstronnych profesjonalistów od skupiania uwagi (śmiech).

Właśnie dlatego potrzebne są media publiczne. Prawdziwe media publiczne. Nie takie, które będą ścigać się z komercyjnymi na oglądalność, ale takie, które wezmą na siebie obowiązki, od których spełnienia zależy rozwój każdej polis liczącej więcej niż 10 tys. obywateli.

Show w piórkach obiektywizmu
Dariusz Karłowicz

urodzony w 1964 r. – polski filozof, publicysta, nauczyciel akademicki, wydawca książek i działacz społeczny, członek zarządu grupy Allianz Polska. Współautor programu telewizyjnego w TVP Kultura "Trzeci punkt widzenia"....

Show w piórkach obiektywizmu
Dariusz Jaworski

urodzony w 1961 r. – polonista, filozof, dziennikarz i publicysta, menedżer. Mieszka w Poznaniu....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze