Ewangelia według św. Łukasza
Czy Chrystus naprawdę umierał opuszczony przez Boga? Jeśli tak, to jakie jest ostateczne znaczenie tej deklaracji Syna Bożego? I co może znaczyć, że Bóg opuścił Jezusa Chrystusa?
W encyklice Fides et ratio Jan Paweł II pisze, że śmierć Jezusa jest skałą, o którą rozbija się filozofia, myśl człowieka, każdy projekt teologii budowany tylko na rozumie1. Objawienie judeochrześcijańskie utkane zostało ze słowa obietnicy. Ale wydaje się, że to słowo obietnicy w Wielki Piątek zostało roztrzaskane na drobne kawałki. Wydarzenie śmierci ponownie okazuje się silniejsze niż jakakolwiek obietnica. Nawet ze strony Tego, który w czasie swojej działalności uchodził za Bożego Pomazańca. Rdzeń tej śmierci wyraża modlitwa Jezusa: „Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił…”. Te słowa umierającego Jezusa, zaczerpnięte z Psalmu 22, prowokują do postawienia wielu pytań. Przede wszystkim: Czy są to autentyczne słowa Jezusa wiszącego na krzyżu, czy też zostały Mu przypisane przez pierwszą wspólnotę uczniów? Czy Chrystus naprawdę umierał opuszczony przez Boga? Jeśli tak, to jakie jest ostateczne znaczenie tej deklaracji Syna Bożego? I co może znaczyć, że Bóg opuścił Jezusa Chrystusa?
Przywołana na wstępie uwaga błogosławionego Jana Pawła II może wskazywać, że modlitwa Jezusa na krzyżu stanowi początek dyskursu teologicznego. Teologia rodzi się właśnie tu, w skardze Jezusa na opuszczenie. Nie tylko dlatego, że śmierć jest doświadczeniem, które stawia znak zapytania przy wszystkim, co dla człowieka stanowi wartość, ale również dlatego, że teologia staje przed wydarzeniem śmierci Syna Bożego i musi, poddając się rygorowi metody naukowej, zmierzyć się z irracjonalnością tej śmierci.
Co powiedział Jezus na krzyżu
Już pobieżna lektura wszystkich czterech opisów męki Jezusa pokazuje, że w każdej Ewangelii wypowiada On na krzyżu inne słowa. U Łukasza mamy trzy wypowiedzi: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (23,34), „Zaprawdę powiadam ci, dziś ze Mną będziesz w raju” (23,43) oraz „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego” (23,46). U Jana również mamy trzy zdania umierającego Pana: „Niewiasto, oto Twój syn. Synu, oto Twoja matka” (19,26), następnie „Pragnę” (19,28) i „Wypełniło się” (19,30). W Ewangelii Marka i Mateusza natomiast czytamy to jedno zdanie, które tak bardzo nas niepokoi: „Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił” (Mt 27,46, Mk 15,34).
Współczesna egzegeza, która uznaje ewangelię Marka za najwcześniejszy skodyfikowany przekaz dobrej nowiny o Jezusie, próbuje odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście umierający Jezus skarżył się, że został opuszczony przez Boga. Za tą hipotezą przemawia to, że Marek przekazuje słowa psalmu w języku aramejskim, który był językiem ojczystym Jezusa. Był to również język pierwszych uczniów Skazańca.
Mało prawdopodobne wydaje się też, żeby wspólnota włożyła w usta Syna Człowieczego tak trudne i kontrowersyjne słowa, gdyby On sam ich nie wypowiedział2. Swoisty pesymizm tej modlitwy, tak bardzo odstający od reszty Ewangelii, a zwłaszcza tych jej fragmentów, kiedy Jezus mówi o swojej bliskości z Ojcem, może przemawiać za autentycznością tych słów.
Wysuwane są jednak kontrargumenty mające pokazać, że fragment Psalmu 22 to nic innego jak teologiczna interpretacja haniebnej śmierci Jezusa. Interpretacja autorstwa pierwotnej wspólnoty, która posługiwała się w swojej liturgii językiem aramejskim. Na rzecz takiej hipotezy przemawiałoby również to, że w Ewangeliach i w Dziejach Apostolskich zachowane są ślady stosowania psalmów dla interpretacji tajemnicy Jezusa Chrystusa, a w Markowej narracji Męki Syna Człowieczego znajdujemy inne aluzje do Psalmu 22. Musi również zastanawiać postawa ewangelistów Jana i Łukasza. Z pewnością znali opowieść Marka i zapisane w niej słowa o opuszczeniu. Czy odważyliby się je pominąć, gdyby byli przekonani, że Jezus faktycznie je wypowiedział? Mało prawdopodobne.
Obydwie strony tego sporu trwają przy swoich argumentach i wydaje się, że obecnie nie dysponujemy dowodami, które bezspornie mogłyby potwierdzić lub zaprzeczyć prawdziwości tych słów.
Jak zatem wyjść z tego impasu? Jeden z najwybitniejszych katolickich teologów, nieżyjący już Hans Urs von Balthasar, zauważa, że każdy z ewangelistów pokazuje zatrważający paradoks śmierci Syna Bożego: Mesjasz okazał się kimś, kto nie umiał ocalić siebie samego. Mesjasz okazał się również kimś, za kim nie ujął się Bóg. Być może właśnie dlatego każdy z ewangelistów na swój sposób przekazał, że ta haniebna śmierć oznacza katastrofę Jezusa i Jego sprawy (przynajmniej do poranka zmartwychwstania). I każdy z nich znalazł inną formułę teologiczną wyrażającą tę klęskę.
Kryzys wiary?
Joseph Ratzinger napisał kiedyś, że bogactwem Jezusa jest Jego relacja z Ojcem, że Jezus nie ma nikogo innego jak tylko Ojca. Na swój sposób wyraził to również Jürgen Moltmann, protestancki teolog, autor Boga ukrzyżowanego, pisząc, że Jezus był (i jest) w komunii z Bogiem w szczególny sposób – bez zapośredniczenia w Przymierzu, w Ludzie i w Tradycji.
Sam Jezus w celu wyrażenia tej niepowtarzalnej i wyjątkowej więzi posługiwał się słowem „ojciec”. Co ciekawe, najrzadziej w Ewangelii Marka. Zaledwie cztery razy. Najczęściej natomiast u świętego Jana (aż 109 razy), która uchodzi za najpóźniejszą kanoniczną Ewangelię. To mogłoby oznaczać, że rodzący się Kościół z czasem uświadamiał sobie, jak istotne było to słowo dla Pana.
W jednym z czterech fragmentów zapisanych w Ewangelii św. Marka słyszymy, jak Syn podczas modlitwy w Getsemani woła do swojego ojca Abba. Jednak już kilkanaście godzin później, na chwilę przed zgonem na krzyżu, ten sam Syn będzie przywoływał nie Ojca, a Boga, który milczy. Abba zostanie zastąpione przez Eloi. O ile aramejskie słowo abba oznacza tyle co „tato, tatuś” i używanie go przez dorosłego mężczyznę w odniesieniu do Boga musiało wywoływać konsternację (i de facto było czymś wyjątkowym i jedynym w historii judaizmu), to Eloi było terminem określającym Boga i znajdowało zastosowanie w modlitwie oraz w kulcie świątynnym i synagogalnym.
Czy ta zmiana w modlitwie Jezusa (od Abba do Eloi) oznacza również zmianę stosunku Jezusa do Boga? Czy śmierć Jezusa i towarzyszące jej milczenie Ojca zmienia obraz Boga, który miał Jezus? Mówiąc wprost: Czy mamy do czynienia z kryzysem wiary Jezusa Chrystusa?
Pytanie wydaje się obrazoburcze. Choćby dlatego, że w naszej teologii tak mało mówimy o wierze Jezusa. On jest wzorem miłości, wzorem posłuszeństwa. Ale pierwotna wspólnota nie postawi Go jako wzoru wiary, gdyż sam jest przedmiotem wiary uczniów. Z drugiej strony, skoro Nowy Testament nie boi się mówić o tym, że Jezus się modlił, że uczestniczył w kulcie świątynnym i synagogalnym, to cóż może być fundamentem tego uczestnictwa, jeśli nie wiara Jezusa Chrystusa w Boga Izraela?
Na pytanie o wiarę Jezusa chrześcijaństwo przez dwa tysiące lat udzielało różnych odpowiedzi. Starożytność chrześcijańska w słowach Jezusa na krzyżu widziała nade wszystko smutek spowodowany postawą grzeszników, a także smutek Głowy Ciała (Kościoła) wyrażający cierpienie członków Kościoła. Głos Jezusa w takiej interpretacji jest bardziej głosem ludzkości niż wyrazem Jego osobistego doświadczenia. Wygląda to na łagodzenie słów Jezusa (łagodzenie niepozbawione sensu teologicznego, zważywszy na organiczny związek Jezusa i Kościoła).
Średniowieczna scholastyka w swojej klasycznej odpowiedzi twierdziła, że cierpienie Słowa Wcielonego dotyczy Jego ludzkiej natury, ciała i duszy, bez naruszenia jednak tego, co nazywano visio beatifica – wizją uszczęśliwiającą. Taka formuła (uzależniona od starożytnej i średniowiecznej antropologii) pozwalała scholastyce wierzyć, że Jezus mógł w tym samym czasie cierpieć z powodu milczenia Boga i cieszyć się oglądaniem Go.
To myślenie scholastyczne próbowali modyfikować mistycy, którzy w słowach Jezusa na krzyżu widzieli przede wszystkim doświadczenie „ciemnej nocy”. Dla nich opuszczenie Syna Bożego nie polega w pierwszej kolejności na tym, że Bóg nie ujmuje się za Nim w śmiertelnym starciu z przeciwnikami, ale na tym, że Bóg usuwa się niejako sprzed oczu Chrystusa, czym wywołuje cierpienie Jego duszy.
Niewiele tłumaczy również odwoływanie się do starej żydowskiej zasady, która mówiła, że zacytowanie początku modlitwy było równoznaczne z przytoczeniem jej całości. Niemała część teologów zwraca uwagę, że Psalm 22, chociaż rozpoczyna się od poczucia opuszczenia, to jednak kończy się ufną modlitwą zawierzenia. To prawda. Nie da się jednak uniknąć wrażenia, że to łatwy (i chyba tani) sposób uniknięcia konfrontacji z tekstem, który wstrząsa podwalinami naszej wiary i teologii.
Wszystkie te interpretacje borykają się z tym samym: w jaki sposób pogodzić doświadczenie opuszczenia z twierdzeniem, że w Jezusie Chrystusie mamy do czynienia z prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem oraz z relacją, jaka zachodzi między Słowem a Ojcem. Odzwierciedleniem tej relacji są chociażby deklaracje Jezusa przechowane u Jana: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”(por. 10,30) lub: „Kto Mnie widzi, widzi Tego, który Mnie posłał” (12,45). Przecież w Ukrzyżowanym Mesjaszu nikt już nie dostrzegał Boga!
Co począć z opuszczonym Jezusem? Jestem przekonany, że należy z całą powagą przyjąć Jego skargę, ponieważ w niej odsłania się Jego człowieczeństwo – narzędzie odkupienia rodzaju ludzkiego! Czyż w skardze Jezusa nie słychać milczenia Abrahama, który wspina się na wzgórze Moria, aby zabić tam swojego syna i złożyć w ofierze Bogu? Czyż w skardze Jezusa nie słychać milczenia Hioba, który wydany w ręce Złego, zostaje ogołocony ze wszystkiego? Dlaczego tak jest? Bo w każdy akt wiary wpisany jest moment próby, doświadczenia. I w każdy akt wiary wpisane jest doświadczenie Boga, który wymyka się łatwemu oswojeniu. Bóg wcześniej czy później objawia oblicze, które wydaje się obce. Możemy to nazywać na różne sposoby: irracjonalnością aktu wiary lub wymiarem krzyża aktu wiary (jak chociażby papież Franciszek w Evangelii gaudium), ale za każdym razem mamy do czynienia z doświadczeniem, które nie poddaje się naszej ludzkiej logice. Dla Jezusa momentem próby była Jego śmierć. Doskonale rozumieli to pierwsi uczniowie Pana. Autor Listu do Hebrajczyków wyznaje: „Mając więc arcykapłana wielkiego, który przeszedł przez niebiosa, Jezusa, Syna Bożego, trwajmy mocno w wyznawaniu wiary. Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (4,14–15). To świadectwo jest szczególnie cenne, gdyż pochodzi ze środowiska judeochrześcijańskiego, w którym żywa była pamięć o Abrahamie i Hiobie. Żywa była świadomość tego, że człowiek jest doświadczany w swojej wierze. Kontemplując Jezusa Ukrzyżowanego i skarżącego się na opuszczenie, widzimy kogoś, kto wierzy i wyznaje swoją wiarę w Boga, w Ojca.
Samotność śmierci
Czy wydarzenie Golgoty (tak jak zostało nam przekazane przez ewangelistów) nie mobilizuje nas do dokonania rozróżnienia między śmiertelnością a śmiercią? Ta pierwsza związana jest z dziełem stworzenia i pojawia się od samego początku. Umieranie nie jest wymysłem człowieka. To naturalny wymiar naszego istnienia. W takim sensie Jezus Chrystus, będąc człowiekiem, jak każdy z nas był naznaczony śmiertelnością. Śmierć natomiast stanowi owoc grzechu pierworodnego i oznacza zdemolowanie pierwotnego projektu stworzenia (rozdzielenie człowieka od Boga, rozdzielenie człowieka od człowieka i rozdzielenie duszy od ciała). Śmierć zawłaszczyła ludzką śmiertelność.
Mesjasz umierający z taką skargą doświadcza istoty śmierci, czyli nie-obecności Boga. Ale skoro Chrystus nie popełnił grzechu, a śmierć jest z grzechem nierozerwalnie związana, to jak to możliwe, że Jezus jej doświadcza? Jedyna odpowiedź, jaka się tu nasuwa, brzmi, że źródłem tej nie-obecności mogła być wyłącznie wolna decyzja Ojca, który ukrył swoje oblicze przed Synem.
Na kilka dni przed uwięzieniem i procesem Jezus Chrystus musiał zmierzyć się z podobną skargą nieobecności. Wtedy kierowaną pod Jego adresem. Siostry Łazarza, Marta i Maria, powiedziały Mu, że gdyby był przy Łazarzu, ich brat by nie umarł. Z przekazu ewangelicznego wiemy, że nieobecność Jezusa nie była przypadkiem, ale jego świadomym wyborem. Pozostaje to dla nas zagadką, bo nie potrafimy zrozumieć, dlaczego na wieść o poważnej chorobie przyjaciela Jezus opóźniał przybycie do Betanii. Czyżby ten ostatni znak przed Paschą miał być zapowiedzią tego, co się za kilka dni wydarzy na krzyżu?
Takie widzenie śmierci Jezusa, obnażającej radykalną nie-obecność Boga, przybliża nam znaczenie tajemniczych słów Pawła Apostoła z Drugiego Listu do Koryntian: „On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą” (2 Kor 5,21). Ten, który jest bez grzechu, doświadcza śmierci jako esencji grzechu. W śmierci Jezusa, pojętej właśnie jako nieobecność Boga, Bóg schodzi na samo dno ludzkiej egzystencji, na samo dno ludzkiej historii, aby spotkać również tych, którzy żyją w przestrzeni naznaczonej nie-obecnością Boga. W tym miejscu warto chyba przytoczyć słowa Moltmanna z jego traktatu teologicznego Bóg ukrzyżowany: „To, co Jezus w kazaniu na Górze przedstawił jako miłość nieprzyjaciół, w Jego agonii na krzyżu (…) zostało przetłumaczone na miłość, która obejmuje tych-bez-Boga i tych-bez-miłości”3.
Jezus umiera odrzucony przez lud, potępiony przez imperium, opuszczony przez Ojca. W absolutnej samotności śmierci objawia się miłość Boga do człowieka. Nikt z niej nie jest wykluczony. Ta śmierć (i taka śmierć) była jedynym sposobem przekonania, że miłość dotyka każdego. Jego modlitwa za wrogów na krzyżu niewątpliwie stanowi świadectwo takiej miłości. Jednak dopiero Jego modlitwa opuszczenia pokazuje, że ta miłość wrogów (owych bez-miłości i bez-Boga) wykracza poza naoczność doświadczenia. Jezus Chrystus, który schodzi na samo dno ludzkiego osamotnienia, określonego przez grzech ludzi i wolność Ojca, spotyka tych, którym wydawało się, że nie ma żadnej łaski.
1 „Ukrzyżowanie Syna Bożego jest wydarzeniem historycznym, o które rozbijają się wszelkie podejmowane przez umysł próby zbudowania – na fundamencie czysto ludzkich argumentów – wystarczającego uzasadnienia sensu istnienia. Problemem węzłowym, stanowiącym wyzwanie dla każdej filozofii, jest śmierć Jezusa Chrystusa na krzyżu. Tutaj bowiem wszelka próba sprowadzenia zbawczego planu Ojca do kategorii czysto ludzkiej logiki musi się skończyć niepowodzeniem” (Fides et ratio 23).
2 Podobnie zresztą rzecz ma się z chrztem Jezusa w Jordanie. Niewygodny epizod, który stawał się argumentem przeciwko Jezusowi i wyznaniu, że był bezgrzeszny, bo przecież był to chrzest na odpuszczenie grzechów. Poza tym istniejące jeszcze w I wieku grupy uczniów Jana cały czas utrzymywały, że przyjęcie chrztu z rąk Jana Chrzciciela dowodzi niższości Jezusa.
3 Jürgen Moltmann, Il Dio crocifisso, Brescia 2008, s. 289.
Oceń