Rzeczy nieprzypadkowe
Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 45,90 PLN
Wyczyść

Michał Golubiewski OP: Mamy nadzieję, że niezależnie od widzialnej przynależności do Kościoła, wszyscy ludzie mają szansę na zbawienie. Wydaje się jednak, że dawniejsi misjonarze mieli dużo silniejszą motywację do głoszenia Chrystusa, poważnie martwiąc się, że bez chrztu wszyscy poganie zostaną potępieni. Po co dziś zatem wyjeżdża się na misje?

Bonifacio G. Solis OP: Na całym świecie jest ok. 5000 dominikanów, z czego w Azji ok. 500. To niewiele. Tymczasem na tym kontynencie żyje 3,5 miliarda ludzi, z czego katolicy stanowią 3%. Jeśli odliczymy Filipiny, katolików pozostanie tylko 1,9%. Chciałbym przez to powiedzieć, że przykazanie Jezusa „Idźcie i nauczajcie” nadal obowiązuje.

Ewangeliczna opowieść o bogatym młodzieńcu, który chciał poznać drogę do doskonałości, wciąż pozostaje ważna dla powołania misyjnego. Ci, którzy są powołani, zanim ruszą w drogę, powinni zrozumieć, że potrzebują wolności. Muszą być gotowi zostawić rodzinę, kraj, kulturę oraz język, by być w stanie na nowo wcielić się w nową kulturę i nowy świat.

Podziwiam odwagę tych, którzy w wieku 60 czy 65 lat zaczęli się uczyć języka koreańskiego, chińskiego czy też angielskiego. Jestem pewien, że Bóg wynagrodzi ich poświęcenie. Jeśli dzisiaj usłyszysz Jego głos, powiedz: „Oto ja, poślij mnie”. Oczywiście nasze kapituły generalne zalecają nam, żeby przemyśleć na nowo sposób głoszenia.

Oznacza to, że współcześnie należy głosić Ewangelię inaczej niż kiedyś?

Jest bardzo ważne, aby nasi bracia kończyli studia świeckie. Pozwoliłoby im to odgrywać bardziej znaczącą rolę w społeczeństwie, z którym dzisiaj trudno nawiązać kontakt. Bardzo mnie cieszy, że w Polsce niektórzy z was przed wstąpieniem do zakonu ukończyli studia wyższe. Są oni, być może, w lepszej sytuacji niż ja, który wstąpiłem do zakonu, mając 11 lat. Przeszedłem przez niższe i wyższe seminarium, studiowałem filozofię i teologię. Później korzystałem właściwie tylko z teologii. Czy to było najwłaściwsze przygotowanie do głoszenia? Może mogło mieć ono nieco inny profil?

Kościół na wszystkich kontynentach i w każdym kraju ma swoje słabości. Prawie wszędzie w jakimś wymiarze przeżywa kryzys. Kto w takim razie powinien podjąć zadanie misji?

Duch Święty. Musimy zrozumieć, że ani Kościół, ani królestwo Boże nie należą do nas. Jesteśmy wezwani, by iść i głosić, ale to Boża moc daje owoce. Chciałbym być narzędziem w Jego rękach oraz starać się każdego dnia robić nie to, co ja chcę, ale to, czego chce On. Jestem też jednak zanurzony w tym świecie i to, co robię, mam wypełniać najlepiej, jak potrafię.

Czy jakieś kraje bardziej niż inne są powołane do misji?

Jeżeli chodzi o nasz zakon, to odpowiedzialność za misje, tak jak to było w przeszłości, spoczywa na prowincjach z dużą liczbą powołań. Proszę zauważyć, że niektóre prowincje w Azji, gdzie pracuję, mają tych powołań dużo. Na przykład prowincja wietnamska ma 100 braci studentów. Prowincja filipińska z kolei może nie ma ich aż tak wielu (ok. 40 czy 50), jednakże jest tam sporo instytucji dominikańskich (np. dwa uniwersytety i kilka szkół). Są jeszcze dwie inne prowincje, które mają dużo powołań – kolumbijska i polska.

Święty Dominik pragnął iść głosić Chrystusa „na krańce świata”, do Kumanów. Czy wasza działalność jest odpowiedzią na to jego pragnienie? A co z dominikanami, którzy nie wyjeżdżają poza swój kraj, czy oni nie zaniedbują czegoś ze swego powołania?

Jestem przekonany, że dominikanie naprawdę nie zaniedbują swojego powołania, choć nie wszyscy idą na misje. Trzeba szanować różne talenty i dary dane przez Boga. Myślę jednak, że wszyscy dominikanie powinni w jakiś sposób zaangażować się w misje. Nasza prowincja zgodnie z ideą św. Dominika została założona ze względu na misje w Azji. Coś osiągnięto – współpracowaliśmy na misjach na Filipinach i teraz właściwie cały kraj jest katolicki. Powstała samodzielna prowincja filipińska. Angażujemy się w pracę w Wietnamie oraz ponawiamy starania o wejście do Chin. Obecnie cały Kościół wpatruje się w przyszłość tamtejszego Kościoła i miejmy nadzieję, że nasz zakon również nie straci tej szansy. Jednocześnie staramy się angażować w Japonii, w której liczba męczenników wynosi ponad 200. Niestety, nie mamy tam zbyt wielu powołań. Nie zapominajmy, że główne religie świata mają swoje korzenie w Azji, dlatego też ewangelizacja tego kontynentu nie jest tak prosta, jak było to chociażby w Afryce.

Czy to nie zniechęcające – kilkaset lat obecności i tak niewiele owoców?

Jeśli patrzymy na to z ludzkiego punktu widzenia – być może. Jeśli jednak spojrzymy na to z Bożej perspektywy – to od Niego zależy, kiedy nadejdzie czas. My powinniśmy kontynuować nasze starania, by przyprowadzić wszystkich ludzi do prawdziwej wiary, uznając przy tym, że można zostać zbawionym dzięki naturalnej wierze, której Bóg w swej dobroci i sprawiedliwości może udzielić każdemu człowiekowi.

Jakie są główne zaangażowania braci w waszej prowincji?

Wszystko zależy od miejsca, w którym jesteśmy. W Hongkongu i Makau mamy na przykład dwie szkoły, a w nich około 3000 uczniów. Ważnym zadaniem ewangelizacyjnym jest tu pozostawanie w kontakcie z tymi ludźmi, bo ich właśnie możemy jakoś ukierunkować, z nimi możemy rozmawiać o chrześcijaństwie.

W Japonii bracia angażują się na dwa sposoby. Pierwszym jest szkoła. Na południu kraju mamy ok. 1000 uczniów. Próbujemy być obecni na uczelniach wyższych, np. dwóch ojców wykłada na uniwersytecie w Osace. Bracia prowadzą także placówki misyjne, teraz właściwie wszystkie są parafiami.

Misje są tam po to, by utrzymać wiarę tych, którzy zostali ochrzczeni oraz naprawdę wierzą, oraz by spróbować poprzez nich dotrzeć również do innych, którzy są w jakiś sposób otwarci na wiarę. Mamy tam wiele chrztów. Praca duszpasterska jest dość dobrze zorganizowana.

Na Tajwanie sytuacja wygląda inaczej. Mamy tam po prostu placówki misyjne. Cieszymy się, że jedno z miejsc na Tajwanie jest szczególnie znaczące i wpisane na trwałe w tradycję wyspy – bazylika w Wanchin, gdzie 70% mieszkańców stanowią katolicy. Prowadzimy przedszkola, jest to sposób dotarcia do dzieci i ich rodziców. Jednak sytuacja jest trudna, ponieważ ludzi interesuje głównie praca i pieniądze. Zadajemy sobie pytanie, jak powinniśmy być obecni w społeczeństwie.

Czy można mówić o dominikańskiej specyfice waszej pracy?

Nasza obecność nie różni się szczególnie ani od tego, co robią inne zgromadzenia zakonne, ani od tego, co starają się robić Kościoły lokalne. Niedawno spotkaliśmy się z kardynałem Hongkongu, który zaprosił przedstawicieli wszystkich zgromadzeń zakonnych prowadzących szkoły. Obecnie w Hongkongu niewiele jest małych dzieci i część szkół trzeba będzie zamknąć. Kardynał podkreślał, że Kościół nie może sobie pozwolić na ich utratę, ponieważ szkoła to jeden z najlepszych sposobów ewangelizacji. Jestem przekonany, że to prawda. Salezjanie, jezuici, wszystkie ważniejsze zgromadzenia zakonne na terenie Hongkongu, starają się zaznaczyć swoją obecność poprzez prowadzenie szkół. Bardzo niewielu księży chce jednak w nich pracować, bo jest to praca rutynowa, apostolat, który związuje. Tu musisz być obecny od rana do wieczora.

Ale w szkołach pracują także świeccy.

Prawie wyłacznie, ale potrzebna jest obecność duchownych po to, żeby utrzymać charakter szkoły, żeby mieć na niego wpływ.

Istnieją różne programy pozwalające świeckim wolontariuszom na krótsze lub dłuższe wyjazdy o charakterze misyjnym. Czy również je prowadzicie?

Tak i nie. Jeśli chce się być obecnym w Hongkongu, problemem jest język. To samo dotyczy Japonii i Tajwanu.

Jak w takim wielokulturowym kontekście rozeznawać, co należy do istoty Ewangelii, a co jest kulturowym dodatkiem? Niektórzy mówią, że chrześcijaństwo nosi „grecką szatę”. Czy istnieje „azjatycka szata” chrześcijaństwa?

Rzeczywiście żyjemy w kontekście wielu kultur. W mojej wspólnocie na przykład jeden z ojców pochodzi z Hongkongu, jeden z Chin, trzech z Korei, jeden z Singapuru i jeszcze pięciu z Hiszpanii. Od czasu soboru watykańskiego II mówimy o inkulturacji, ale prawda jest taka, że ona jeszcze nie nastąpiła. Obawiam się, że przeprowadzenie jej zajmie nam całe wieki. Wiara, czy nam się to podoba czy nie, jest wyrażona w pojęciach filozofii greckołacińskiej. Chrześcijaństwo jest obce kulturze azjatyckiej. Zatem będziemy musieli zacząć od przemyślenia na nowo jego założeń filozoficznych i kulturowych w kontekście azjatyckim. Następnie trzeba będzie spróbować wyjaśniać naszą wiarę w ramach tamtejszej mentalności kulturalnej i filozoficznej. To, co zrobiliśmy dotąd i co nadal robimy, to pewna adaptacja zewnętrznych znaków, na przykład wyglądu miejsc kultu, sposobu celebrowania liturgii itp. Jednak dla mnie to nie jest inkulturacja. Uważam, że pozostaje to poważnym wyzwaniem dla Kościoła.

Jak często Ojciec opowiadał o Chrystusie ludziom, którzy Go nie znają?

Szczerze mówiąc, nie mam zbyt wielu takich doświadczeń, ponieważ zostałem asygnowany na Uniwersytet w Manili, a potem do domu w Hongkongu. Jednak pamiętam dwie osoby, które przyszły i zapytały, czy mogłyby otrzymać formację religijną. Spróbowałem je jakoś wpisać w mój rozkład zajęć. Nauczałem je przez rok, a potem powiedziałem: „Teraz przyszedł czas, żebyście włączyli się w życie parafii, z której pochodzicie. Jeden z tych ludzi tak zrobił, drugi zrezygnował.

Dlaczego?

Prawdopodobnie dlatego, że było to środowisko, którego nie znał.

W podobnych wypadkach w naszych szkołach, szczególnie w Makau, przez dwa lub trzy lata opiekujemy się takimi osobami – towarzyszy im siostra zakonna lub ksiądz. Potem, podczas ostatniego roku przygotowań, włączamy je w formację katechetyczną w parafiach, ponieważ uważamy, że potrzebują silnego poczucia przynależności. Obawiamy się, że inaczej zagubią się w rodzinach, gdzie większość ich krewnych jest niewierząca.

Inne doświadczenie związane jest z obchodami roku eucharystycznego w Wanchin. Bardzo się cieszyłem, kiedy kardynał ochrzcił tam 40 osób z różnych parafii, chociaż były pewne wątpliwości; niektórzy mówili, że katecheza przedchrzcielna była zbyt krótka, bo chciano urządzić wielką uroczystość – chrzest aż czterdziestu.

A jakie inne momenty w ojca doświadczeniu były trudne lub szczególnie poruszające?

Jedno z ważnych doświadczeń to udzielenie sakramentu bierzmowania bratu, któremu towarzyszyłem w procesie stawania się katolikiem. Byłem także naprawdę poruszony w momencie, kiedy później jako prowincjał dawałem mu nasz zakonny habit.

Także udział w święceniach pierwszego dominikanina w prowincji koreańskiej był wzruszający, bo spełniło się to, nad czym pracowaliśmy. Na dodatek mama naszego współbrata została ochrzczona trzy miesiące przed jego święceniami, żeby mogła w pełni w nich uczestniczyć. Pamiętam również święcenia drugiego brata z Korei. Była obecna wówczas siostra, która odegrała zasadniczą rolę w jego nawróceniu. Kiedy ci dwoje uściskali się, wszyscy płakali. Nawet biskup wyjął chusteczkę…

W Piśmie znajdujemy opisy znaków i cudów czynionych przez apostołów. Czy podobne znaki zdarzają się też dziś i jak Ojciec ocenia ich rolę?

Jestem wielkim realistą. Uważam, że wiara nie opiera się na emocjach, ale jest nadprzyrodzonym darem oraz cnotą wlaną. Jednak zdarzają się rzeczy niezwykłe. Na przykład tam, gdzie pracuję, nasz zakon zaczyna mieć powołania, których długo nie było. Niezwykłe było dla mnie, kiedy miejscowy biskup powiedział: „Zobaczcie, mam tu dziewięciu ludzi, którzy ukończyli filozofię, chciałbym, żeby zostali dominikanami. Zgodzicie się?”. Jakie miałem prawo, by odmówić? Czy to cud? Nie wiem. Czy to znak? Nie wiem. Ale jestem przekonany, że Bóg działa w swojej Opatrzności, a my mamy być wyczuleni na Jego znaki i mamy z nimi współpracować. Nie jestem entuzjastą nadzwyczajnych czynów, ale wierzę, że wydarzają się rzeczy nieprzypadkowe.

Czy da się określić, kiedy dany kraj przestaje być terenem misyjnym?

Wtedy, kiedy nadejdzie królestwo Boże, czyli kiedy wszyscy mężczyźni i kobiety będą w pełni uczestniczyć w misterium Pana naszego Jezusa Chrystusa. Kraj przestanie być terenem misyjnym na końcu czasów, a dopóki królestwo miłości musi być głoszone, żyjemy w kraju misyjnym.

Niektórzy mówią, że jeśli chodzi o misje, Kościół w Polsce jest ciągle „uśpionym olbrzymem”. Złośliwi dodają, że szkoda by było, gdyby tak umarł we śnie. Co by nam Ojciec w związku z tym doradził?

Gdybym miał dzisiaj zacząć od nowa moje życie jako ksiądz, nie wahałbym się zaryzykować i wyruszyć na misje. Polska rzeczywiście jest olbrzymem. Jestem przekonany, że jeśli zaryzykujecie, będzie to błogosławieństwem dla Kościoła w Polsce i dla Kościoła powszechnego. Niemniej jednak powołanie misyjne jest szczególne. Jeśli dzisiaj usłyszysz Jego głos, po prostu odpowiedz: „Oto jestem, Panie, przyszedłem wypełniać Twoją wolę”. Stańcie się narzędziami w Bożych rękach.

tłum. Orest Pawlak

Rzeczy nieprzypadkowe
Bonifacio G. Solis OP

hiszpański dominikanin, przełożony Prowincji Różańca Świętego, której zadaniem jest praca misyjna, szczególnie w Azji....

Rzeczy nieprzypadkowe
Michał Golubiewski OP

urodzony w 1975 r. w Gdyni – dominikanin, doktor teologii, redaktor w Wydawnictwie W drodze. Do Zakonu Kaznodziejskiego wstąpił w 2001 roku. Pięć lat później złożył śluby wieczyste, a następnie przyjął święcenia kapł...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze