Rodzina jako ikona Trójcy Świętej

Rodzina jako ikona Trójcy Świętej

Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Mój bratanek Tom, pierwszoklasista, przyszedł do domu cały obolały. Przy obiedzie ledwo mógł powstrzymać swoje sześcioletnie oczy od płaczu. Kiedy rodzice przycisnęli go, by dowiedzieć się, co się stało, odpowiedział: „Ten dzieciak w szkole mówi, że mam śmieszne imię”. Jego rodzice wymienili spojrzenia, myśląc: „Tom Shea jest śmiesznym imieniem?”. Przywołując całą swą najlepszą rodzicielską mądrość, powiedzieli mu, by zignorował dzieciaka, a ten da mu spokój.

Oczywiście to nie zadziałało. Dzieciak kontynuował swoje przez następny dzień lub dwa, aż Tom naprawdę zaczął się martwić: „Może rzeczywiście mam śmieszne imię?”.

W końcu rodzice Toma zdecydowali, że nadszedł czas podjąć działanie. Sądząc, że będą musieli pogadać z rodzicami tego chłopca, spytali tamtego wieczoru przy kolacji: „Tom, jak ma na imię ten chłopak?”.

Tom spojrzał na nich, mrugając swymi dużymi niebieskimi, niewinnymi oczami i powiedział: „Farquhar Muckenfussen”.

Parę minut po tym, jak rodzice Toma wyczołgali się spod stołu kuchennego (pod który wpadli pod wpływem niepohamowanych parkosyzmów śmiechu), powycierali mleko ze ściany (nie śmiej się z pełnymi ustami!) i wytarli mokre oczy, wyjaśnili chłopcu, jakie inne przyczyny mogą sprawiać, że mały Farquhar znęca się nad Tomem z powodu jego imienia.

Myślę o tej historii często, kiedy zastanawiam się nad miejscem chrześcijanina w świecie. Gdyż podobnie jak Farquhar świat bez przerwy stara się powiedzieć nam, chrześcijanom, że mamy śmieszne imię. Jeszcze gorzej — bez przerwy trudzi się, by powiedzieć naszym dzieciom to samo. Dzieci — mówi świat — powinny nazywać się Maddona lub Beavis, lub Dennis Rodman, lub Bart Simpson, lub Trent Reznor, lub Ted Turner. Powinny być ofiarami, którym może pomóc tylko państwo, albo konsumentami, którzy istnieją po to, by obsługiwać machinę handlu. Powinny być tak bogate, by nie potrzebować nikogo, lub powinny mieć taką obsesję na punkcie równości, żeby zazdrościć każdemu. Powinny być Jego Wysokością Niezależnym Ja, nieodpowiedzialnymi przed nikim, lub powinni być pod opieką Państwa zależni od wszystkich. Powinny być Twardymi Indywidualistami lub Pracownikami w Ulu. Powinny przyłączyć się do stada niezależnych umysłów, uznać prawdę, że podstawą społeczeństwa jest Państwo… lub Korporacja… lub Jednostka (nie jesteśmy jeszcze pewni) i przyjąć program budowy świeckiej Wieży Babel. Na pewno nie powinny być chrześcijanami. Chrześcijanie są dziwni. Chrześcijanie mają śmieszne imię.

Powód, dla którego chrześcijanie mają śmieszne imię, jest taki, że to ni pies, ni wydra. Myślimy, że przyjemność, bogactwo i ustanowiony porządek nie są bogami, ale darami. Myślimy, że Państwo, Korporacja i Jednostka są rzeczami miłymi, ale nie ostatecznymi. Z całego serca wierzymy, że rodzina, a nie Państwo ani nie Korporacja, ani nie Jednostka, leży w centrum zdrowego społecznego porządku i kieruje nas ku wieczności. Gdyż wierzymy, że rodzina jest ikoną lub żywym uosobieniem życia samej Trójcy Świętej, która ustanowiła porządek społeczny i wzywa nas do życia wiecznego.

Katolicka nauka mówi, że rodzina jest podstawową komórką społeczną. Według objawienia jest najstarszą instytucją ludzką. Starszą niż państwo, Kościół, Izrael, patriarchowie, pogaństwo i Noe. Sięga wstecz aż do naszych pierwszych rodziców, Adama i Ewy. I jest zakorzeniona w Bogu, którego jedność jest jednością nie pojedynczości, ale miłości między trzema Osobami — Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Nie jest więc dziwne, że autor Księgi Rodzaju oddaje ten typ jedności, pisząc: „na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27). Dla Księgi Rodzaju to mężczyzna i kobieta razem wyrażają obraz Boga. I podobnie, jak związek miłości między Ojcem i Synem jest fuzją miłości tak rzeczywistej, że z niej pochodzi Duch Święty, tak i my w pewnym sensie naśladujemy ten związek w seksualnej jedności mężczyzny i kobiety, wydając na świat dzieci. Nie jest dobrze człowiekowi być samemu, ponieważ człowieczeństwo odbija w sobie obraz Boga w trzech Osobach. Rodzina wyobraża w ciele to, czym Bóg jest w Duchu.

Jest to, oczywiście, całkowicie zgodne z rzeczywistością, którą jest Słowo, które stało się Ciałem. Bóg jest niepoprawnie konkretny. Nie posyła nam abstrakcji. Posyła nam Syna z krwi i kości, który ma prawdziwe linie papilarne i określony rozmiar buta. I zapełnia swoją drogę całą masą ludzi z krwi i kości, a także sakramentami, kamiennymi ołtarzami, dymem, krwią, ogniem i tym, co odwołuje się nie tylko do naszego intelektu, ale także do naszych oczu, uszu, nosa, języka i dłoni. W ten sam sposób daje nam rodzinę jako pierwsze ucieleśnienie Bożej łaski, które spotykamy. To w zapachu pieczonego chleba, dotyku dłoni naszej matki na rozpalonym czole, w surowym ostrzegawczym spojrzeniu, kiedy uderzymy naszego młodszego brata, wyrazach zachwytu po naszym pierwszym udanym siadaniu na nocniczek, bólu, którym jest zetknięcie się ze śmiercią naszych dziadków, w sekrecie pewnego wczesnego październikowego poranka dzielonego tylko z tatusiem — to w tych zdarzeniach po raz pierwszy spotykamy się z łaską i zostajemy wprowadzeni, chcąc nie chcąc, w życie rodziny, by odkryć, że jest ona brzemienna ogromną tajemnicą, którą jest dające samo siebie życie Boże.

Natura Trójcy i natura rodziny są pierwotnie powiązane w trudny do wyobrażenia sposób. W czasie chrztu jesteśmy wezwani po imieniu do życia w Trójcy. Nasze matki i nasi ojcowie zostają powołani do tego, by nauczyć nas naszych imion, nie tylko słowem, ale samym swoim istnieniem. Ojcowie i matki są wielkimi arcykapłanami, którzy zastępują Boga w sposób, o którym nie mogą nawet marzyć papież czy biskup. Rodziny — ten wielki szalejący bałagan pochwał i kupek, paniki i przyjemności — oblekają w ciało wizję Trójcy w cudownym, bolesnym i pięknym przejawie, którym są rzeczywiste ludzkie istoty żyjące ewangelią w stanie łaski. Są one ikonami, oknami na cud. W ich twarzach widzimy pierwszą twarz Chrystusa. Przez nie zostajemy wciągnięci do szkoły podstawowej miłosierdzia. Przez ich niezdarne pieszczoty i niezręczne klapsy zostajemy zaznajomieni z dotykiem dłoni samego Boga. Od nich uczymy się naszych imion i odkrywamy, że nie znajdujemy się pod opieką Państwa, nie jesteśmy niewolnikami Korporacji ani Twardymi Indywidualistami, ale synami i córkami powołanymi do życia w Trójcy Świętej, i mamy imię, które możemy czcić, dom, który możemy kochać, i wieczność, w której możemy się radować.

tłum. Jan J. Franczak

Rodzina jako ikona Trójcy Świętej
Mark P. Shea

urodzony 5 sierpnia 1958 r. w Everett, Waszyngton – amerykański katolicki pisarz i rekolekcjonista, prowadzi programy telewizyjne i radiowe, redaktor portalu Catholic Exchange, współpracownik Instytutu św. Katarzyny ze Sienny w Kolorado....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze