mężczyzna biznesman z teczką przechodzący na pasach
fot. Ryoji Iwata / Unsplash
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Przy całym zawrotnym postępie cywilizacji naukowo-technicznej, niezależnie od rzeczywistych zdobyczy i osiągnięć, osoby i wspólnoty, jakby wiedzione wewnętrznym zmysłem wiary, szukają mocy, która zdolna jest człowieka podźwignąć (DeV 65).

W 1997 roku dziennikarka Mary Kenny opublikowała książkę zatytułowaną Goodbye Catholic Ireland (Żegnaj, katolicka Irlandio). Z jednej strony jest to żywa opowieść o irlandzkim Kościele katolickim XX wieku. Z drugiej, jak sugeruje tytuł, stanowi mowę pożegnalną dla świata, który odszedł. „Katolicka Irlandia, którą znaliśmy, znikła”. Ton książki wyraźnie wskazuje, że autorka żałuje odejścia takiej Irlandii. Kenny daje pozytywny, życzliwy opis społecznego i kulturalnego wpływu katolicyzmu przez cały XX wiek. Już sam przyjazny ton sprawia, że pozycja jest godna uwagi, ponieważ kontrastuje on z wrogim krytycyzmem wobec Kościoła zarówno współczesnego, jak i historycznego, który stał się tak wyraźny w komentarzach świeckich w ostatnich dekadach.

Książka wyróżnia się także z innego powodu: pisana raczej przez zwolennika niż przeciwnika Kościoła katolickiego, mówi jednak o katolicyzmie jako o czymś, co wywarło silny i trwały wpływ na życie Irlandii, teraz zaś należy już do przeszłości. Mary Kenny zatem nie tylko wychwala katolicką Irlandię, lecz jednocześnie ją grzebie. Skoro nawet zwolennicy Kościoła odprawiają takie Msze żałobne, czy znaczy to, że pozostał nam już tylko rozkład? Czy w irlandzkim katolicyzmie tli się jeszcze iskierka życia? Czy ma on przed sobą przyszłość?

Oczywiście prawdą jest, że „katolicka Irlandia” taka, jaką miała na myśli Mary Kenny, odeszła. W tamtej Irlandii studenci uniwersytetu przerywali zajęcia w południe, aby odmówić Anioł Pański, było w niej więcej księży i zakonników niż urzędników, ministrowie przyklękali, aby ucałować pierścień biskupa, a Irlandczycy powszechnie uznawali większą część globu — Afrykę, Azję i Amerykę Łacińską — za ziemie, które katoliccy księża i zakonnice powinni zdobywać dla wiary.

Zrobię wszystko, co każe mi Kościół?

Tamta Irlandia została już poddana wielu ocenom. Chciałbym się odnieść jedynie do niektórych szczegółów z pewnego interesującego źródła, które dziwnym trafem przeoczono. Chodzi o obszerne badanie postaw katolików w Dublinie, które na początku lat 60. XX wieku przeprowadził amerykański jezuita Bruce Biever (Biever 1976). Wąski wybór bogatych odkryć tego studium odnoszący się do kwestii religijnych i moralnych, z którymi respondenci mieli się zgodzić bądź nie, przedstawia tabela 1.

Reakcje respondentów, bez względu na to, czy rzeczywiście przedstawiali oni własny punkt widzenia, czy udzielali odpowiedzi, którą uważali za „prawidłową”, pokazują, jak bardzo inny był klimat kulturalny Dublina przed czterdziestu laty. Znaczenie Kościoła katolickiego było zdumiewająco wysokie — prawie dziewięć na dziesięć osób wyrażało chęć poparcia Kościoła w ewentualnym sporze między nim a państwem; postrzegało kapłaństwo jako powołanie, którego szczerze życzyłoby sobie dla własnego syna, i czuło, że Kościół potrafi uczynić więcej dla dobra społecznego niż jakakolwiek inna organizacja. Za istotny uważano także katolicki rytuał — tylko 15% przyznało, że to, w co wierzy człowiek w swym sercu, jest ważniejsze od chodzenia na niedzielne Msze. Na sprawy seksu patrzono z podejrzliwością — prawie trzy czwarte odrzucało sugestię, że seksualna przyjemność jest czymś pozytywnym. Nie tylko w sprawach małżeństwa i płciowości autorytet Kościoła katolickiego był powszechnie akceptowany. Zaskakujące: 61% badanych zgodziło się z sugestią, że „zrobią wszystko, cokolwiek każe im Kościół, czy będzie to miało sens, czy nie”.

Zostało z tego niewiele. Kościelna owczarnia wyraźnie się rozproszyła, lecz nie dziwi to, jeśli weźmiemy pod uwagę skandale z lat 90. XX wieku. European Value Study z roku 1999 pokazuje, że 43% irlandzkich respondentów „ma niewielkie” zaufanie do Kościoła bądź „nie ma go w ogóle” (dla porównania: badania EVS z 1981 roku wskazują na 22%). Przeszło dwie trzecie twierdzi, że Kościół zawiódł i nie udzielił adekwatnych odpowiedzi na problemy moralne i potrzeby jednostki, problemy życia rodzinnego czy problemy społeczne kraju. Przeszło 70% zgadza się ze stwierdzeniem, że „przywódcy religijni nie powinni wpływać na decyzje rządu”. Inne badania wykazują spadek autorytetu Kościoła w odniesieniu do spraw rodziny i moralności seksualnej. W ciągu dwudziestu lat — od początku lat 70. do początku lat 90. — stosunek ludności uważającej seks przedmałżeński za zawsze lub prawie zawsze zły spadł z trzech czwartych do mniej niż jednej trzeciej (Fahey 1999). W latach 90. nawet wśród katolików praktykujących większość nie zgadzała się już z nauczaniem Kościoła w tej i podobnych kwestiach.

Tabela 1. Postawy katolików w Dublinie, początek lat 60.

„tak” = 1 lub 2 punkty, „nie” = 4 lub 5 punktów w pięciopunktowej skali 
(3 = niezdecydowani; tabela ich nie uwzględnia)
tak nie
Jeśli byłby konflikt między Kościołem a państwem, przyznałbym rację państwu3,5%87%
Gdybym miał syna, chciałbym, aby został księdzem ponad wszystko na świecie84%14%
Kościół potrafi zrobić i robi więcej dla dobra publicznego niż jakakolwiek inna instytucja 88%3%
To, w co osoba wierzy w swoim sercu, jest ważniejsze niż chodzenie na Msze św. w niedziele15%69%
Poglądy Kościoła na płciowość są przestarzałe7%82%
Uważam przyjemne doznania związane z seksem za coś dobrego19%73%
Nie wierzę, że ksiądz celibatariusz może udzielić wartościowej rady w małżeńskich problemach 8%88%
Kościół ma prawo określać postępowanie na każdym obszarze, nie tylko religijnym i moralnym 51%43%
Wszystko, co każe mi Kościół, zrobię, bez względu na to, czy ma sens, czy nie  61%39%
Doktryna grzechu jest zbyt surowa jak na współczesne czasy7%88%

Wciąż co drugi na niedzielnej Mszy

Nietrudno byłoby przytoczyć także inne cechy katolickiej Irlandii, które — jak można stwierdzić z dużą dozą prawdopodobieństwa — obecnie zanikły. Jednakże należy się przyjrzeć drugiej stronie tego bilansu i zapytać, co nam jeszcze zostało. Czy mamy jeszcze katolicką Irlandię, być może zmęczoną i pobitą, lecz wciąż skupiającą znaczny autorytet?

Odpowiedź oczywiście brzmi „tak”. Irlandia ciągle jest jednym z najbardziej katolickich państw na świecie i jednym z najbardziej zaangażowanych w zinstytucjonalizowaną działalność religijną. European Values Study z 1999 roku podaje, że 93% dorosłych Irlandczyków wciąż ma zaufanie do Kościoła i uważa się za chrześcijan, a 88% za katolików. Stanowi to wyraźny kontrast z Holandią, najbardziej „niekościelnym” narodem w zachodniej Europie, gdzie 55% osób określa siebie jako nienależących do żadnego wyznania (we Francji, Niemczech, Belgii i innych krajach zachodnich, które też są w tym sensie „niekościelne”, wskaźnik ten wynosi około jednej trzeciej populacji).

Wśród dorosłych Irlandczyków 65% twierdzi, że chodzi do kościoła raz na tydzień albo częściej — jeśli nawet liczba ta jest przesadzona (jak mogą teraz niektórzy podejrzewać), to przynajmniej pokazuje, że Irlandczycy przyznają, iż tak postępują, albo uważają, iż powinni postępować. Jest to wyjątkowo wysoki poziom formalnego praktykowania religii na tle innych państw europejskich — oprócz Irlandii Polska i Malta są jedynymi państwami europejskimi, w których cotygodniowe uczestnictwo w Mszy św. przekracza 50% dorosłych. Poza Włochami, Hiszpanią i Portugalią ze wskaźnikiem rzędu 30–50% dorosłych, procent osób chodzących raz na tydzień do kościoła w państwach europejskich wynosi najczęściej 25% albo mniej (na przykład według danych EVS z 1999 roku: 8% we Francji, 14% w Wielkiej Brytanii i Holandii).

W 1999 roku 46% Irlandczyków stwierdziło, że ma niewielkie zaufanie do Kościoła bądź nie ma go wcale. Z drugiej jednak strony przeszło połowa wyznała, że ma „duże” albo „całkiem spore” zaufanie. Biorąc pod uwagę szokujące rewelacje lat 90., jest to poparcie istotne — i mogłoby jeszcze wzrosnąć, gdyby uraz do Kościoła z ostatnich lat złagodniał. Dla wielu innych instytucji podobny poziom poparcia może być powodem do zazdrości. Na przykład w 1999 roku związki zawodowe cieszyły się poparciem zaledwie 44% Irlandczyków, Dáil (izba niższa parlamentu) — 37%, a prasa — 33% (Gardaí [policja], wojsko i system edukacyjny znalazły się na przeciwnym krańcu tego spektrum, ciesząc się zaufaniem przeszło 80% Irlandczyków). Na podstawie tych liczb można wnioskować, że choć nastąpił spadek wysokiej dotąd pozycji Kościoła w irlandzkim życiu, to jednak wciąż cieszy się on szacunkiem znacznej części społeczeństwa.

Żaden współczesny bilans nie może nam nic powiedzieć o przyszłości, trudno jest więc oceniać perspektywy katolicyzmu albo ogólniej, religii w Irlandii. Do niedawna socjologia i dziedziny pokrewne najczęściej przyjmowały za oczywistość, że sekularyzacja jest nieuniknionym następstwem modernizacji i postępu. Podobna perspektywa sugeruje, że w społeczeństwie, które się rozwija, musi nastąpić spadek znaczenia religii. Zgodnie z tym Irlandia, wkraczając na ścieżkę modernizacji, również będzie musiała charakteryzować się spadkiem religijności. Zdawało się, że potwierdzają to niedawne doświadczenia w Irlandii.

Jednakże najnowsza wiedza stawia wyzwanie temu przekonaniu i kwestionuje wszystkie aspekty ogólnego założenia, że rozwój socjoekonomiczny i sekularyzacja muszą iść ramię w ramię. Zapis tego, co po rewolucji przemysłowej zaszło w krajach zachodnich, okazuje się bardziej złożony i zróżnicowany, niż zakłada powyższa teza. Historycy religii pokazali, że fali urbanizacji i industrializacji, która pojawiła się w XIX wieku, nie towarzyszył schyłek religii, lecz na przeważającym obszarze Europy Zachodniej i Ameryki Północnej w obrębie głównych Kościołów chrześcijańskich — wzrost jej znaczenia (por. szeroki przegląd u McLeoda, 1979). W większej części Europy wzrost ten zatrzymał się i przeobraził w długi, powolny spadek, głównie między pierwszą a drugą wojną światową. W Ameryce jednakże ekspansja trwała: „Chrześcijaństwo dotarło do połowy wieku na fali przypływu”, w wyniku czego w 1961 roku „stosunek ludności będącej członkami Kościołów chrześcijańskich był wyższy niż w jakimkolwiek roku historii narodu” (Latourette 1962, s. 135).

U Amerykanów inaczej

Amerykanie dalej przeczą konwencjonalnej prawdzie na temat sekularyzacji. Charakteryzują się niezwykłym zaangażowaniem religijnym, obecnie utraconym w Europie, a przynajmniej w tych jej rejonach, które historycznie były protestanckie. Znajduje to odbicie w wyłonieniu się w latach 70. XX wieku fundamentalizmu chrześcijańskiego jako siły politycznej w Stanach Zjednoczonych oraz w podtrzymywaniu regularnego praktykowania religii przez większość Amerykanów. W połowie lat 90. około 55% dorosłych Amerykanów twierdziło, że chodzi do kościoła raz na miesiąc albo częściej, a poziom cotygodniowego uczestnictwa wydawał się niezmienny (ok. 40%) od czasu ukazania się wyników narodowego referendum w latach 30. (Inglehart and Baker 2000, s. 46; Iannaccone 1998, s. 1469). Liczba kleru w Stanach Zjednoczonych w stosunku do całości populacji była mniej więcej taka sama pod koniec XX wieku, jak w poprzednich 150 latach (Iannaccone 1998, s. 1469).

Współczesne doświadczenie amerykańskie we wcześniejszych fazach modernizacji, jak i doświadczenia innych państw zachodnich trudno traktować tylko jako wyjątek od stałej reguły sekularyzacji w innych miejscach, państwach. Regułę mającą tak wiele tak długotrwałych wyjątków trudno w ogóle uznać za regułę. Z pewnością znaczenie religii w okresie modernizacji spadało (jak w przypadku Irlandii od lat 60. i większej części Europy od lat 20. albo 30. XX wieku). Jednak tak samo, jak często i powszechnie rosło w XIX wieku, tak dzisiaj powraca falami w wielu częściach świata, ze Stanami Zjednoczonymi włącznie (wzrost znaczenia islamu w wielu rozwijających się rejonach świata w ostatnich dekadach może być uznany za kolejny przykład tego samego ogólnego wzorca).

Ciągłe istnienie i ekspansja religii obok jej schyłku i kurczenia się pobudziło socjologów do fundamentalnego przemyślenia relacji przemian religijnych i społecznych na podstawie współczesnego rozwoju zamożnego Zachodu. Najbardziej znaczący wkład w te przemyślenia wniosła nowa perspektywa uczonych amerykańskich. Początkowo skupiała się ona jedynie na doświadczeniu amerykańskim, lecz wkrótce odniesiono ją do zmiennych losów formalnych religii w całym współczesnym świecie (ostatnie badania czołowych przedstawicieli — Stark and Finke 2000, Iannaccone 1998).

Podejście to odrzuca dominujący pogląd nauk społecznych, że religia jest nieracjonalną pozostałością po tradycji, która w jakiś sposób przetrwała w kilku nietypowych nowoczesnych społecznościach. Uznaje natomiast religijność, w takiej czy innej formie, za istotną i trwałą część kondycji ludzkiej. W takim widzeniu religia jest czymś, co musi przetrwać: może zmieniać formę i może wahać się jej społeczne znaczenie, ale nie ma powodu wierzyć, że obrała ona długotrwały kurs do zupełnego upadku.

Stały popyt na religię

Wychodząc z takiego założenia, socjologowie poświęcili się zadaniu znalezienia spójnych wyjaśnień dla rozmaitych trajektorii formalnej religii w różnych częściach współczesnego świata. Podstawową nowością w tym dążeniu jest przeniesienie uwagi z badania ogólnych warunków społecznych i charakteru społeczności w poszczególnych państwach na przyjrzenie się religijnym „dostawcom”, to znaczy Kościołom, jako kluczowi do zrozumienia losów religii. Czerpiąc wskazówki z neoklasycznej ekonomiki, podejście to dowodzi, że ogólne zainteresowanie religią — to znaczy „popyt” na religię wśród społeczeństwa — jest bardziej niezmienne, niż to się zazwyczaj uznaje, choć konkretna ogniskowa tego popytu może się różnić.

Czynniki, które prowadzą do bardziej zasadniczych zmian — i odpowiadają za zmienne losy religii formalnej — leżą raczej po stronie podaży, to znaczy sposobu, w jaki organizacje religijne (Kościoły) mają bądź tracą zdolność określania popytu na religię i odpowiednio na ten popyt reagują. W tej perspektywie Kościoły — posłużę się tu analogią do firm biznesowych — przetrwają i będą prosperować proporcjonalnie do tego, w jakim stopniu będą czujne i wrażliwe na zmiany swoich „rynków zbytu”, to znaczy na charakter i kierunek religijnego zapotrzebowania ludzi, których uważają za swych aktualnych bądź potencjalnych wiernych. Kościoły, które w tym sensie są oporne i słabo się dostosowują, zbankrutują; te zaś, które są chłonne i wrażliwe, będą mogły prosperować i się rozwijać.

Dlaczego w takim razie religia formalna okazała się bardziej prężna w Ameryce niż w Europie? Zgodnie z tym podejściem odpowiedź leży w odmiennym charakterze Kościołów tych dwóch rejonów świata, które to z kolei odzwierciedlają różny kontekst instytucjonalny. Mówiąc prościej, Kościoły w Europie, jeśli nie obecnie, to przynajmniej w niedawnej historycznej przeszłości, były najprawdopodobniej bardziej stabilne i monopolistyczne. Znaczy to, że cieszyły się na terytorium narodowym pozycją dominującą i najczęściej pewnego rodzaju protekcją państwa. Stany Zjednoczone, przeciwnie, wyrażając swą historyczną tradycję rozdziału państwa i Kościoła, już od dawna miały religijny „wolny rynek”. Kościoły były tam liczniejsze i żaden z nich nie otrzymał szczególnego przywileju od państwa, a społeczeństwo swobodnie mogło wśród nich wybierać w stopniu nieznanym w Europie.

W rezultacie Kościoły europejskie upodabniały się do „zachowawczych monopoli”, podczas gdy ich amerykańskie odpowiedniki były stale przedmiotem współzawodnictwa o „rynkowe udziały”. Analogia z firmami biznesowymi jest oczywista. „Zachowawcze monopole” mogą prosperować pod ochroną, ale kiedy to znika, ujawnia się ich sztywność oraz niewrażliwość na rynek i szybko bankrutują, bardzo często z katastrofalnymi skutkami dla całego sektora ekonomicznego, w którym kiedyś dominowały. Z kolei w otwartym systemie współzawodnictwa poszczególne firmy (albo Kościoły) mogą się pojawiać i znikać. Może się zdarzyć, że te, które odniosły sukces, spoczną na laurach i zostaną wyparte przez „parweniuszy”, którzy lepiej przystosowali się do zmieniającego się rynku. Jednak przeciętny poziom i standard aktywności pozostaje wysoki. W wypadku religii, jak w wypadku innych obszarów działalności człowieka, tak zwana żywotność wymaga efektu wyzwalającego i dopingującego, który daje współzawodnictwo. Skuteczne współzawodnictwo oznacza, że samozadowolenie zostaje ukarane bankructwem, przedsiębiorczość — nagrodzona, a sukces jest nagrodą tych, którzy uznają, że zwycięska formuła współgra z „rynkiem” obecnej doby.

Dziedzictwo jak brzemię

Te krótkie rozważania sugerują, że przyszłość religii w ogólności, a katolicyzmu w szczególności, jest w Irlandii otwarta. Ani schyłek, ani ożywienie religijności nie są czymś nieuchronnym. Mało prawdopodobne, aby Kościół katolicki — albo jakikolwiek jego zamiennik — odzyskał dominację, którą cieszył się do lat 60. Jednak Kościół katolicki w Irlandii może pójść drogą swego odpowiednika, powiedzmy, we Francji, zmierzającego ku całkowitemu skurczeniu się, albo drogą wielu protestanckich wyznań w Stanach Zjednoczonych dążących do stałego ożywienia w obrębie bardziej pluralistycznego systemu kulturowego. To, którą z tych ścieżek wybierze w przyszłości, będzie po części zależało od wrażliwości Irlandczyków na religijne doznania i ideały. Może jednak zależeć również od zdolności przystosowawczych samego Kościoła, to znaczy zarówno od jego umiejętności zakorzenienia w tradycji chrześcijańskiej, jak i wczuwania się w zmieniające się potrzeby duchowe wieku i reagowania na nie.

Kościół katolicki w Irlandii nie po raz pierwszy jest zmuszony stawić czoło takiemu wyzwaniu. Na początku XIX wieku znajdował się w gorszej kondycji niż obecnie i okazał się wojowniczym parweniuszem w zdominowanej przez protestantyzm Wielkiej Brytanii. Energicznie i pomysłowo radził sobie z wyzwaniami narzuconymi przez tę epokę i w końcu udowodnił, że jako Kościół odniósł wtedy największy sukces. Wraz z uzyskaniem wolności narodowej w 1921 roku zdobył status niemal monopolisty i do lat 60. stał się najprawdopodobniej „zachowawczym monopolem”. Dzisiaj dziedzictwo monopolisty okazuje się chyba jego największym brzemieniem. Być może potrzeba mu pobytu na pustyni, aby tego dziedzictwa się pozbyć. Może potem jego pozycja będzie lepiej określona i zdoła on wypowiedzieć to, co stanowi jego sedno, w sposób, który kiedyś znowu rozpali duchową wyobraźnię Irlandczyków.

tłum. Justyna Grzegorczyk

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Religia i dobrobyt
Tony Fahey

doktor socjologii, studiował w Irlandii i USA, wykładowca i pracownik Economic and Social Research w Dublinie, zajmuje się kwestiami rodziny, demografii i religii....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze