Reklama może ogłupiać, może śmieszyć, może przestraszać – parafrazując Wieszcza z Pani Twardowskiej. Prawdą jest, że w latach osiemdziesiątych oglądałem w Anglii prześmieszne reklamy. Oto Indianin z jednym piórem. Pije z kufla reklamowane piwo i hop, już mu wyrósł cały pióropusz. A teraz areny. Koloseum. Jeden gladiator pokonał drugiego. Przeciwnik leży na ziemi i czeka, co go spotka. Zwycięzca unosi w górę miecz i patrzy na Cezara. A temu kciuk lata w prawo i w lewo. Fanfary. Wnoszą kufel piwa. Cezar wypija jednym duszkiem, a widzowie wstrzymują oddech. Wielki uśmiech na licu władcy. No i kciuk w dół. Miecz też. A podpis – „Radość życia”.
Na początku telewizyjnej swobody w Polsce reklamy też mogły zachwycać i wzruszać. Na przykład, gdy trzech młodzieńców reklamujących proszek do prania, znanych z sienkiewiczowskiej powieści, pytało „Ociec, prać?”. Mnie, może dlatego, że narty to moja miłość, wzruszała taka oto reklama. Dziadek w goglach z epoki Toniego Sailera pędzi w śnieżnej zawierusze. Okazuje się jednak, że tkwi na swoich drewnianych nartkach w miejscu. A ta zamieć to sprawka babci, która rwie puch z poduszki i rzuca pierze na wentylator. Efekt szampański.
Reklama mówi o wiele więcej, niż by chci
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń