List do Rzymian
Czy istnieje jakaś przekonująca argumentacja na rzecz czystości przedślubnej oprócz świadomości, że narusza się prawo przykazań? Wydawać się może, że to powinno wystarczyć. Jednak w dzisiejszych czasach to za mało.
Trudno się dzisiaj żyje młodym ludziom. Wielokrotnie daje się słyszeć opowieści tych, którzy próbują się odnaleźć w życiu dorosłym: inwestycja w zdobycie wyższego wykształcenia, podjęcie pracy zawodowej, konieczność ciągłego rozwijania się, samodzielność w wielkim mieście – często daleko od domu rodzinnego – to wszystko bywa dla wielu nie do udźwignięcia. I do tego jeszcze próby zrealizowania marzenia i zadania życiowego, jakim jest założenie rodziny. Co prawda ludzie młodzi mają zazwyczaj sporo sił i energii w tym ważnym czasie wchodzenia w dorosłość. Trzeba jednak otwarcie powiedzieć, że zadania, które przed nimi stoją, do łatwych nie należą.
Małżeństwo „przy okazji”
Jeśli mowa o dojrzewaniu do małżeństwa, chciałbym już na wstępie podkreślić, że aby zrealizować powołanie do miłości, pośród wszystkich zadań, wyzwań i obowiązków, o których wspomnieliśmy, koniecznie trzeba znaleźć czas na to, by stwarzać okazje do budowania związków otwartych na perspektywę małżeństwa. Nie jest to ani proste, ani nie zrobi się samo i nigdy nie ma optymalnych warunków do takiej duchowej pracy.
Dlatego też często spotyka się dziś osoby, które próbują zbudować małżeństwo jakby przy okazji, bez dodatkowych obciążeń, nie rezygnując z niczego, co może mieć wpływ na budowanie własnej pozycji i przyszłej kariery.
Kolejnym problemem, który pojawia się aż nazbyt często i bywa traktowany bezrefleksyjnie, jest próba budowania relacji narzeczeńskiej, która tak naprawdę sprowadza się do symulowania małżeństwa. Są też tacy, którzy znając się tylko pobieżnie, próbują stwarzać sytuację podobną do małżeństwa, mając nadzieję, że z czasem taki związek w sposób naturalny się w nie zamieni. Przyznam szczerze, że nie potrafię pojąć, czym miałoby być i na czym tak naprawdę miałoby się opierać małżeństwo budowane w taki właśnie sposób.
Trzeba się „dopasować”
Każda relacja miłości, w której zakochani godzą się na udawanie małżeństwa, opiera się zwykle na toku rozumowania, który można streścić w następujący sposób: w zasadzie jest między nami miłość i coraz więcej nas łączy. Myślimy poważnie o wspólnej przyszłości. Warto się lepiej poznać i „dopasować”, być może wtedy z tego wszystkiego „coś” wyjdzie, więc… zamieszkajmy razem. Tak będzie praktyczniej. Dalej, ponieważ mieszkamy razem, nie udawajmy, że nic nas nie łączy. Pragnienie bliskości prowadzi do tego, że zaczynamy sypiać w jednym łóżku. To przecież logiczne. I konsekwentnie, jeśli jesteśmy już tak blisko, czymś naturalnym jest podjęcie współżycia. W ten sposób dochodzimy do skomplikowanej sytuacji, z której można wyjść już tylko na dwa sposoby.
Rozwiązanie pierwsze: ponieważ od dłuższego czasu żyjemy jak małżeństwo i wydaje się, że pasujemy do siebie, weźmy ślub.
Rozwiązanie drugie: ponieważ tak do końca nie jesteśmy dla siebie stworzeni, rozstańmy się.
Tylko czy da się w sytuacji wspólnego mieszkania i podjęcia współżycia powiedzieć odpowiedzialnie i z dystansem, że coś w związku pasuje lub zupełnie nie pasuje? To jest przecież okres przejściowy, w którym z założenia można znieść wiele, aby ocalić miłość. Czy zatem decyzja podejmowana w takim kontekście jest rzeczywiście wolna?
Można zaryzykować stwierdzenie, że w takich sytuacjach budowanie związku staje się ostatecznie sprawą przypadku, spotkania i zauroczenia innością drugiego, które bez pogłębienia i zbudowania solidnego fundamentu przeradza się w formę wspólnego życia naśladującego małżeństwo. Max Scheler definiuje etap zauroczenia i początków tworzenia związku jako „miłość seksualną”, spotkanie płci. Jeżeli to, co rodzi się między zakochanymi, nie zostanie „uczłowieczone”, czyli pogłębione w spotkaniu osób, taki związek nie przetrwa naturalnego procesu zmęczenia i spowszednienia. Bez pozytywnego wyboru osoby przez drugą osobę ze wszystkim, co obie strony wnoszą w relację, związek zostanie skazany na niepowodzenie. Początkiem końca będzie naturalna śmierć emocji, które zmienią się lub zanikną równie naturalnie i niespodziewanie, jak się pojawiły.
Katolickie znaczy szczęśliwe?
Bywa, że taki etap kryzysu i obumierania związku nadchodzi już po ślubie. Historie takie są pełne bólu i cierpienia. Ci, których dotyka rozpad małżeństwa, bardzo często tracą nadzieję na to, że istnieje prawdziwa miłość. Czasem towarzyszy temu poważny kryzys i załamanie w wierze, ponieważ sekwencja zdarzeń świadczy wyraźnie przeciwko Bogu. Przed małżeństwem, w związku budowanym bez troski o łaskę Bożą, wszystko układało się jak najlepiej. Przekraczanie przykazań Bożych nie rodziło żadnych poważnych konsekwencji. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że było pomocne na drodze do podjęcia decyzji o zaślubinach. Natomiast w małżeństwie, gdy wszystko było już na dobrej drodze i w zgodzie z nauczaniem Kościoła, coś zaczęło się psuć i doszło do katastrofy. Statystyka tych przypadków jest zatrważająca. Na siedem małżeństw, które pragnęły trwałego związku, ale nie przetrwały próby czasu, sześć budowało relację, mieszkając ze sobą lub podejmując współżycie przed ślubem. To elektryzuje i zmusza do refleksji.
Z drugiej strony na dowód tego, że sprawa Bożej nauki nie ma w tej dziedzinie większej wagi, przytacza się przykłady „niezliczonych” małżeństw osób niewierzących, które tworzą udane związki. Bardzo często zestawia się je ze stereotypem małżeństw osób religijnych, które opisuje się jako związki sztywne, pełne przemocy i nieszczęśliwe. Sytuacja osób niewierzących wydaje się także dużo korzystniejsza w wypadku rozpadu małżeństwa. Możliwość rozwodu i szukania szczęścia w nowej relacji nie skazuje nikogo na życie w samotności. Oczywiście można tu argumentować, że lekkość w podejściu do takich decyzji, które mogą rodzić się nawet z powodu zwykłego niedogadania się w małżeństwie, nie uwzględnia realności cierpienia zadawanego sobie nawzajem oraz dzieciom, dla których rozpad małżeństwa mamy i taty jest wielką stratą. Można je porównać do przejścia przez chorobę psychiczną z nieodwracalnymi skutkami. Dla dziecka z rozbitej rodziny nic nie jest już takie samo, jak poprzednio.
Niemniej jednak powstaje bardzo ważne pytanie: czy istnieje jakaś przekonująca argumentacja na rzecz czystości przedślubnej oprócz świadomości, że narusza się prawo przykazań? Wydawać się może, że to powinno wystarczyć. Z pewnością warto przypominać młodym ludziom, że uciekanie się do złych środków na drodze ku dobru, jakim jest małżeństwo, sprawia, że dobro, ku któremu dążymy, nie będzie pełne. Jednak w dzisiejszych czasach to za mało. Trzeba szukać innych sposobów argumentacji.
Kiedy inicjacja?
Wydawać się może, że praktyka duszpasterska zbyt często odnosi się do przykładów negatywnych. Zwykle wskazuje się na złe skutki łamania przykazań, co samo z siebie źle wróży związkom małżeńskim budowanym bez uwzględniania Bożych oczekiwań w stosunku do człowieka i relacji, które buduje. Przyznam, że sam również posługuję się taką argumentacją, gdyż dla mnie jest ona ważna i w dużej mierze przekonująca. Jeżeli wiem, że jakieś decyzje, czyny czy słowa mogą zagrozić moim planom dotyczącym rzeczy istotnych, staram się ich po prostu unikać. Jednak takie argumenty nie wszystkich przekonują. Być może nie starcza wiarygodności duszpasterzom czy też małżeństwom dającym świadectwo o swojej miłości, którzy głoszą potrzebę wierności Bogu w kwestiach moralnych. Być może rzeczywiście warto szukać pozytywnego wymiaru Bożych przestróg ukrytych w prawie przykazań? Zamiast pytać, przed czym one nas chronią, zapytajmy o to, co pozwalają nam ocalić.
Niewątpliwie jedną z podstawowych wartości, które trzeba ocalić, jest troska o to, by moment inicjacji seksualnej miał w pełni pozytywny charakter. Wydaje się, że jest to możliwe tylko w wypadku osób, które chcą spędzić ze sobą całe życie, a pragnienie to potwierdziły węzłem małżeńskim. Jeżeli w związku chłopaka i dziewczyny, którzy nie są jeszcze małżeństwem, zdarzyło się nadużycie zaufania, na zasadzie wykorzystania faktu intymności i poczucia bliskości, oraz pójście za emocją, która zdominowała sytuację, to taka pokusa pojawi się przy następnej podobnej okoliczności. To może kierunkować strategię organizowania wzajemnych spotkań w celu wspólnego spędzania czasu z kolejnymi osobami, często już w początkowym okresie budowania związku. Problem ten objawia się zazwyczaj w pełnych rezygnacji stwierdzeniach kobiet, które stereotypowo powtarzają, że „mężczyźni myślą tylko o jednym”.
Dodatkowym aspektem negatywnej inicjacji jest fakt współżycia z kimś, kto nie jest jeszcze małżonkiem. Stwierdzenie, że w zasadzie podjęliśmy już decyzję o zawarciu małżeństwa i już niebawem odbędzie się ślub, nie może być wytłumaczeniem przedwczesnej inicjacji. Pomimo mocnej decyzji o zawarciu małżeństwa prawdą jest, że zdarzył się seks z kimś, kto wciąż nie jest jeszcze poślubiony. Zazwyczaj taka decyzja pociąga za sobą kolejne, podobne czyny. Tak jak grzech z Batszebą pociągnął Dawida do następnych grzechów, tak pierwszy stosunek z kimś, kto nie jest jeszcze moim mężem czy żoną, prowadzi zwykle do podjęcia regularnego współżycia i podkreślania normalności tej sytuacji. Wydaje się, że taka strategia powoduje skierowanie nadmiernej uwagi na aspekt seksualny relacji, która dopiero dojrzewa do pełnego i ostatecznego zawierzenia siebie drugiej osobie. Pominięcie innych wymiarów związku, także na tym etapie jego rozwoju, może być brzemienne w skutki.
Miłość niejedno ma imię
Prawo przykazań ma nam pomóc ocalić wrażliwość na wszystkie aspekty relacji kobiety i mężczyzny. Chodzi o perspektywę możliwie najszerszego rozumienia i odkrywania duchowego oraz osobowego wymiaru zakochania, które z czasem ma się przerodzić w dojrzałą i ugruntowaną miłość. Niektórzy nazywają współżycie przedmałżeńskie „miłością fizyczną”, którą traktują jako uzupełnienie innych aspektów miłości. Pojęcie „miłości fizycznej” zakłada jednak, że istnieją jakieś czyny, które zawsze będą miłością, bez względu na motywy i okoliczności. Takie myślenie jest błędne.
Miłość w ujęciu nauczania Kościoła jest przede wszystkim postawą i decyzją, nie zaś stanem emocjonalnym, a już na pewno nie jest wyłącznie czynem fizycznym. Zarówno postawa, jak i decyzja nie istnieją bez świadomości i aktu woli. Wierzymy więc w prawdziwą miłość, ale tylko jako dobro prawdziwie rozpoznane i faktycznie dokonane. Gest fizyczny ma adekwatnie wyrażać to, co dzieje się w decyzjach osób, i w żaden sposób nie może ich zastąpić. Adekwatność tego gestu musi obejmować to, kim faktycznie zakochani są dla siebie. Akt współżycia oznaczać ma pełne zjednoczenie. Zamiar zawarcia małżeństwa nie jest jeszcze tym zjednoczeniem. W takiej sytuacji gest współżycia kłamie i w rzeczywistości nie buduje miłości.
Wysiłek czystości przedślubnej daje szansę przenoszenia budowanej relacji z poziomu naturalnego przyciągania płci na płaszczyznę związku osób. Nie dzieje się to automatycznie. Trzeba nad tym wspólnie pracować. Znakiem starania się w tym względzie jest asceza w gestach i wysiłek wypełnienia przestrzeni relacji przez znaki pamięci, uwagi, wrażliwości na wyjątkowe potrzeby drugiego, a zarazem badanie granic swojej wolności i nienaruszalności w związku. Pielęgnowanie czystości w relacji otwiera ogromną przestrzeń na różne gesty, słowa i spojrzenia wyrażające miłość i bliskość. Wymusza twórczość, poszukiwanie różnych wyrazów zaangażowania. Pozwala zakochanym rozwinąć się w związku i nauczyć się wrażliwości drugiej osoby.
Ocalić wolność
Brak seksu w związku daje szansę na uniknięcie emocjonalnych szantaży z jednej lub z obu stron. „Jeżeli kochasz, to czy jesteś gotów na wszystko?”. Takie pytanie jest błędem i nadużyciem. Prawdziwa miłość jest gotowa na wspólnie odkryte i rozeznane dobro, ale nie jest gotowa „na wszystko”. Opiera się na poszanowaniu wolności obu stron relacji.
Nie należy też bagatelizować tego, że zachowanie czystości chroni szczególnie osoby wrażliwsze od wpadnięcia w konflikt sumienia i wartości w związku. Niejednokrotnie pragnienie kochania stawia jedną ze stron wobec dramatycznego wyboru. Pozostawanie w relacji z osobą kochaną dokonuje się za cenę odejścia od wyznawanych wartości, na zasadzie kompromisu i wyjścia w stronę osoby mniej uformowanej etycznie. Ktoś, kto tak postępuje, decyduje się na czasowy stan konfliktu wartości. Wówczas ślub, zamiast jako ukoronowanie wspólnej drogi, jawi się raczej jako wyzwolenie z konfliktu sumienia. Druga osoba okazuje się agresorem, od którego uwalnia zawarcie ślubu. W takiej sytuacji trudno odkryć i docenić pozytywny wymiar zaślubin. To doświadczenie nieraz długotrwałego konfliktu wartości i specyficznego podejścia do ślubu jako wyzwolenia sumienia może wrócić po latach w sytuacji kryzysu, w postaci pamięci krzywdy i sformułowań typu: „Ty nigdy tak naprawdę mnie nie kochałeś/kochałaś”.
Miłość domaga się czystości
Powróćmy jednak raz jeszcze do pytania o to, czy istnieją pozytywne argumenty na rzecz wyboru czystości jako drogi przygotowania do ślubu i życia w małżeństwie? Pojęcie czystości odnosi się przede wszystkim do prawych myśli i zamiarów wobec drugiego człowieka oraz uczciwych motywów postępowania. Oczywiście nie jest łatwo ocenić siebie samego, czy jest się prawym i uczciwym wobec drugiej osoby, czy też może realizuje się jakiś całkiem prywatny plan wobec niej. Dlatego też z pomocą przychodzi Bóg z obiektywnym prawem przykazań.
Tak więc czystość jest wewnętrznym postulatem miłości. Mało kto zadowoli się taką relacją, w której byłby wykorzystywany do jakiegoś egoistycznego celu przez drugiego. Dążenie do czystości w relacji mężczyzny i kobiety świadczy o uczciwych zamiarach wobec ukochanej czy ukochanego. Jest znakiem realizmu oraz wyrazem wewnętrznego postulatu miłości. Kto kocha, ten nie udaje, że jest w małżeństwie, podczas gdy jest wciąż w stanie narzeczeńskim. Taka postawa skutkuje w świadomym wyborze unikania określonych gestów związanych ze sferą seksualną. Wszystko to w imię szacunku do drugiego, pielęgnowania relacji oraz pracy na rzecz doświadczania pokoju ze strony ukochanej osoby.
Wysiłek czystości oznacza poszanowanie ciała drugiego i uznanie jego wewnętrznej tajemnicy. Tajemnicy, którą tylko on sam może odsłonić, kiedy znajdzie się w trwałej i wyłącznej relacji miłości, jaką jest małżeństwo. Praktyka pokazuje, że jeżeli ktoś rozpoczyna przedmałżeńskie współżycie, zwykle łatwo przychodzi mu lekceważenie czystości czy wyrazistości znaków i gestów. Zdarza się, że taka osoba stwierdza, że czystość to nadmiar lęku w związku. Być może jednak właśnie ten lęk pomaga stanąć otwarcie i z odwagą wobec pytania drugiej osoby o istotę miłości?
Naucz się czekać
Czystość przedmałżeńska służy również zachowaniu naturalnej dynamiki budowania relacji. Chodzi o przechodzenie przez niewidzialne bariery znajomości, zaangażowania, bliskości i wreszcie dojrzałej i przemyślanej decyzji o miłości bezwarunkowej i trwałej. Pomieszanie tych faz skutkuje tym, że zakochani przestają widzieć sens nazywania jakichkolwiek etapów rozwoju relacji, a w konsekwencji nie potrafią docenić wartości i roli ostatecznej decyzji oraz samego faktu zawarcia małżeństwa. Taka postawa przejawia się często w wypaczonych i pełnych niezrozumienia czy złej rutyny sposobach podejścia do ślubu. Zakochani od dawna żyjący ze sobą na sposób naśladujący małżeństwo decydują się na przykład na wzięcie ślubu tylko po to, by uspokoić najbliższą rodzinę. Inni stwierdzają, że „dla papierka nie będą zawierać ślubu”. Zrównanie roli zaślubin z formalnym uzyskaniem dokumentu świadczy u tych osób o utracie zdolności rozróżniania istotnych rzeczywistości.
Wysiłek czystości pozwala zauważyć braki na danym etapie osobowej relacji miłości, oczyszcza motywy trwania w relacji, pozwala na zaangażowanie wolności w związku i pozwala zrealizować postulat, aby osoba była celem działań, a nie środkiem do jakiegokolwiek innego celu. Chodzi zwłaszcza o to, aby ukochana osoba nie była środkiem do osiągnięcia mojej własnej przyjemności.
To się może przydać
Czystość pozwala ogarnąć miłością całą osobę, nie tylko jej ciało, piękno, atrakcyjność czy użyteczność pod jakimkolwiek innym względem. Sam pociąg seksualny nie jest bowiem automatycznie miłością, choć się jej domaga. Dlatego też osobom, które zdecydowały się na współżycie przedślubne, grozi utrata rozumienia głębszego sensu ciała i jego znaków. Bardzo łatwo można bowiem sprowadzić współżycie małżeńskie do rozrywki towarzyskiej lub wręcz zabiegów fizjologicznych, które później będą należały się małżonkom w ramach zawartego „kontraktu”. Nietrudno zauważyć, że takie myślenie oznacza w praktyce niemal nieuchronną porażkę związku.
Ci, którzy decydują się na czystość, osiągają kilka bezcennych wartości we wzajemnej relacji. Kształtują w sobie zdolność do wytrwania w trudnościach, czyli również w sytuacjach kryzysu małżeńskiego. Wypracowują także umiejętność realizowania miłości na poziomie wyższym niż tylko przeżywanie przyjemności oraz wrażliwość na dobro drugiego. Uczą się chronić ukochaną osobę przed zadawaniem cierpienia ze swojej strony, przed przemocą czy szantażem na płaszczyźnie emocji, czy wreszcie przed wykorzystaniem zaufania i bliskości drugiego do osiągnięcia niejawnego i egoistycznego celu.
Zgoda na głos z zewnątrz
Prawo przykazań jest przez nas często przeżywane jako głos z zewnątrz. Głos, który trzeba przyjąć w jego integralności i spójnej całości. Bywa, że nie jest nam łatwo zgodzić się na takiego doradcę. Ostatnimi czasy powszechny staje się brak konsekwencji w spojrzeniu na nauczanie Kościoła. Często słyszy się stwierdzenia w stylu: staram się zachować przykazania Boże, ale nie wszystkie osobiście uznaję. Wydaje się, że z punktu widzenia Boga wszystkie przykazania dotyczą spraw najważniejszych, a ich naruszanie w kwestiach istotnych zagraża śmiertelnie naszemu życiu duchowemu. Tymczasem zdarza się, że ktoś stwierdza, iż nie wszystkie zagrożenia spośród tych, które zna Bóg, są dla niego osobiście faktycznie niebezpieczne. Uważa na przykład, że przekraczanie szóstego przykazania niczego tak naprawdę nie psuje w jego miłości. A przecież pomijanie tego przykazania psuje i osłabia przede wszystkim podstawową wrażliwość na duchowy aspekt związku. Sprawia, że człowiek nie zauważa niebezpieczeństwa dla miłości, która staje się na swój sposób „miłością fizyczną” z silną komponentą emocji.
Jak jednak wpłynąć na sytuację dwojga dorosłych ludzi, którzy w dobrej wierze weszli w stan przedmałżeńskiego konkubinatu i sądzą, że w ten sposób uda się im stworzyć udane małżeństwo? Praktyka pokazuje, że człowieka, który dokonał praktycznego wyboru, trudno nakłonić do zmiany. Będzie on raczej bronił swojej postawy, szukając słabości ewentualnych argumentów i zarzutów wobec siebie. W ten sposób tworzy się obraz niewyrozumiałych rodziców czy też podejrzliwego i szukającego błędów księdza, który podpiera się argumentem, że jego stanowisko reprezentuje wolę Pana Boga na ziemi.
Istnieją również argumenty bardziej subtelne, w stylu: „My wiemy, że się kochamy. Na jakiej podstawie ktokolwiek z zewnątrz może stwierdzić, że nasza miłość jest fałszywa?”. W takich przypadkach prawdopodobnie nie będą przekonujące zapisane w Ewangelii Jana słowa samego Jezusa, które ukazują wprost związek przykazań Bożych i miłości: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę” (J 14,23). Ten sam św. Jan w innym miejscu stwierdza w sposób jasny i radykalny, że jeżeli ktoś nie zachowuje przykazań, nie ma w nim prawdy, a więc nie ma i miłości (por. 1 J 2,3–5).
Zaufać drodze
Czy można do czystości małżeńskiej tak po prostu przekonać? Czy potrafimy znaleźć argumenty, które będą decydujące i wystarczające w zupełności i dla wszystkich? Z pewnością takie poszukiwania byłyby niełatwe i prawdopodobnie bezowocne. Być może warto wobec tego odwołać się na koniec do naszej wiary i zaufania Tradycji nauczania Kościoła. Jako wspólnota nie pojawiliśmy się nagle, nie przychodzimy znikąd. Stoi za nami tradycja dwóch tysięcy lat zmagania o wiarę i święte życie. To także długa droga dojrzewania do rozumienia istoty i sensu małżeńskiej relacji kobiety i mężczyzny.
Może więc warto, w obliczu naszych wątpliwości i niepewności, zaufać na nowo drodze, którą kroczymy od dnia naszego chrztu. Jest to przecież droga, na której niejednokrotnie doświadczyliśmy realnej obecności żywego Boga w naszym życiu. Zróbmy wszystko, aby ocalić wiarę w to, że to On sam przez swoje prawo pozwala nam ocalić prawdę o nas samych, o pełni miłości, do której nas wzywa.
Oceń