Radość kapłaństwa
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Od kilku dni ojcowie Wojtek i Paweł, dwaj młodsi współbracia, redaktorzy miesięcznika „W drodze”, nagabywali mnie, abym napisał artykuł o tych braciach, którzy rzucili zakon i kapłaństwo. Nie mam zamiaru odpowiadać na wszystkie pytania i zajmować się tematem nie swoim ani też uczestniczyć w fali aktualnych problemów. Zawsze też, kiedy ulegałem namowom i pisałem coś o braciach, nawet bez wymieniania ich z imienia, dostawałem imiennie, i to od tych, od których ciosu bym się nawet nie spodziewał. Ale że proszący mnie bracia nie są mi obojętni, zamówienie przyjmuję.

Zaznaczam, że piszę o sprawach mi odległych. Zawsze odejście od kapłaństwa czy z zakonu uważać trzeba za tragedię, za głęboką ranę i ogromny ból samego zainteresowanego. Jeśli stwierdzamy pewnego dnia, że nie jesteśmy na drodze, którą uważaliśmy za jedyną dla siebie, wybraną, wymarzoną, musimy odczuwac ból. Wielki ból. Zawracanie z drogi, którą już tak daleko się uszło, musi być denerwujące i zawstydzające. A przynajmniej jest człowiekowi głupio, jeśli moralne czujniki ma już niesprawne.

Najpierw w stosunku do Boga. Odbierać Mu pewnego dnia to, co Mu się dało w pięknym młodzieńczym uniesieniu. To budzi przynajmniej niesmak. Jak można przerwać nić wewnętrznych powiązań z Tym, który mnie pierwszy umiłował i wezwał ku sobie, jeśli codziennie się z Nim rozmawia i obcuje? Jeśli ten kontakt jest prawdziwy, realny, podstawowy? Jestem człowiekiem małym i strachliwym, ale bałbym się Boga. Bałbym się odbierać Mu to, co Mu już raz dałem, samego siebie. To przecież straszne mieć sprawę z Panem Bogiem.

Potem w stosunku do ludzi, którzy mi zaufali, łożyli na moje wykształcenie i utrzymanie. W końcu mają prawo do przyzwoitego kapłana, duszpasterza, przewodnika. Kto z ludźmi wspólnie się modlił, kto ich spowiadał, karmił Słowem, podawał Komunię Świętą, kto patrzył ludziom w oczy – czy może ich opuścić, aby iść za samym sobą? Jeżeli ktoś w życiu doświadczył, że innym zależy na nim, to jakże może ich zostawić?

Wreszcie w stosunku do samego siebie… Mam swoje lata i swoją godność. Ból odejścia i porzucenia dotychczasowej drogi i świadomość, że się nie podołało, muszą być spore i zawstydzające, tak że nie śmiem potępiać kogokolwiek czy nawet wskazywać palcem. Przy tej właśnie okazji zastanawiam się, czy przypadkiem sam nie jestem winien, że nie podałem mu ręki, że stojąc przy mnie, on zawrócił z dotychczasowej drogi? Czy mogłem coś zrobić, a tylko pycha zagrodziła mi drogę do niego? Odejście od kapłaństwa daje do myślenia, jest oskarżeniem nie tylko tego, który odchodzi. Żyjemy we wspólnocie i jesteśmy wspólnotą. Wspólnotowością często wycieramy sobie buzie. Odejście od kapłaństwa jest dramatem nie tylko obolałego, naznaczonego piętnem delikwenta, ale i nas jako wspólnoty. Kapłaństwo nie jest osobistym przywilejem zainteresowanego, ale darem posługi wspólnocie. Dlatego wspólnota powinna się modlić o świętość swoich kapłanów, a tym, którzy odeszli, okazać miłość.

O tych, którzy odeszli, myślę z bólem, ale i ogromnym szacunkiem dla ich dramatycznej decyzji i równocześnie zastanawiam się nad sobą. Czy ja żyję tak, aby inni pytali mnie o Boga? Czy nasze środowisko jest przyjazne rozwojowi powołania czy tylko nastawione na produkcję usług religijnych mierzonych liczbą uczestników? Czy istnieją jeszcze ludzie, którzy patrząc na moje życie, chcieliby iść razem ze mną, chcieliby żyć tak jak ja? Czy ja sam nie jestem zaprzeczeniem tego, co głoszę?

Oczyściwszy nieco przestrzeń wokół siebie, pragnę jednakże z całego serca wyrazić swoją wdzięczność najpierw Panu Bogu za dar kapłaństwa. Za to, że mnie wynalazł i powołał na swoją służbę. Że mi podpowiedział, co mam robić, jak zainwestować swoje życie. Bez tego jasnego wskazania straciłbym wiele czasu i energii na poszukiwania i próby. Jasność wezwania, a później pokierowanie mnie do pracy z młodzieżą obdarowało mnie jasnością niebiańską tak, że inwestowanie w tę działalność stało się oczywistością.

Przede wszystkim zaś pragnę podziękować za ten nurt wewnętrznego dialogu z Nim. Nurt codzienny, od porannego wstania aż do zaśnięcia. Niekończącą się rozmowę, dialog. Opowieść o wszystkim i o wszystkich. Nadsłuchiwanie odpowiedzi. Żale na niesprawiedliwość i zaskakującą mnie, nieoczekiwaną wdzięczność spływającą znienacka. Być z Chrystusem to wielkie szczęście. Móc z Nim rozmawiać i uzgadniać wszystko. A w sytuacjach trudnych czy kryzysowych prosić o dodatkowe światło. Współofiarować się razem z Chrystusem podczas codziennej mszy świętej. Ofiarować Mu wszystko, całego siebie, wszystko, co we mnie i wokół mnie. Nie tylko dawać Mu to, na czym mi zbywa, ale siebie w nadmiarze, to, co najbardziej moje: cierpienie i upokorzenie. Tak, moje upokorzenie to jest coś, co jest najbardziej moje, co mnie boli i osobiście dotyka.

Chrystus wypełnia całe moje życie i dlatego właśnie Nim pragnę się podzielić z innymi. Nie mam innego życia poza Chrystusem, dlatego pragnę do niego zaprosić innych. To bycie z innymi i dla innych wytworzyło specyficzną wzajemność. Mnie zaczęło zależeć na innych. Tym innym zaczęło zależeć na mnie. Nie jesteśmy sobie obojętni. Zależy nam na sobie ze względu na Chrystusa. Kiedy ludziom zacząłem dawać siebie, oni odpowiedzieli mi wzajemnością. Oni też zaczęli mi dawać siebie. W naszych sercach znajdywaliśmy miejsce dla siebie. Wytworzyła się nieporównywalna z niczym wzajemność. Wzajemność to także zależność. Oni wybrzmiewali mną, a ja nimi. Nie mogłem ot tak sobie pójść i zamknąć drzwi. Oni szli za mną, ale szli też ze mną. I już zawsze byliśmy razem. Mnie nie ma bez nich. Ich nie ma beze mnie. Ojca się nie wyprą. A jeśliby przyszło im to do głowy, staną w miejscu i się zablokują. Bo bez uporządkowania relacji z ojcem nie ma postępu, nie ma wzrostu, rozwoju. A ja jestem ich ojcem. Wcale nie chciałem sam z siebie, ale jestem z woli Bożej.

Kapłaństwo Chrystusa jest w ten sposób źródłem radości i szczęścia. Jest źródłem szczęścia dlatego najpierw, że jestem w sercu Jezusa, a On jest w moim. I to jest wspaniałe, nie jestem sam. Komuś na mnie zależy, bardziej niż mnie samemu. Jestem szczęśliwy, że jest między nami relacja i wzajemność. Jeśli tylko na chwilę zejdę z tej drogi, duszę się i jestem bardzo nieszczęśliwy, więc staram się trzymać formę.

Jestem szczęśliwy, ponieważ żyję we wspólnocie braci, którzy potrafią się cieszyć z tego, co robię, i mogę im o tym opowiedzieć, a nawet zdarza się, że pytają mnie o to sami, co sprawia mi niemałą przyjemność. Żyję w klasztorze, który ma swój rytm przewielebny, a ja ze względu na młodzież mam rytm młodzieży. Jednak te dwa rytmy się nie znoszą, ale ubogacają. Bracia mi pomagają, często mnie zastępują, radzą, przestrzegają i modlą się za mnie.

Jestem szczęśliwy, ponieważ ludzie mnie kochają i potrzebują. Nie żyję po nic, ale żyję po coś i dla kogoś. Stale ktoś u mnie jest albo do mnie dzwoni, albo pisze. Chwilami łaknę samotności i ciszy. Coraz częściej muszę je sobie brać samemu. Jestem z ludźmi i dla ludzi z powodu Chrystusa. Niech łaskawy Chrystus nadal mnie podtrzymuje w tym istnieniu, niech pozwoli się zestarzeć w Jego służbie i na Jego ordynansie.

Jezus okazał nam wielką łaskę, pozwalając żyć w świetle kapłaństwa Jana Pawła II. Krystaliczna postać tego kapłana Chrystusowego była dla mnie natchnieniem i zobowiązaniem. Wszystkie lata mojego duszpasterzowania płynęły w świetle jego pontyfikatu i były naznaczone jego błogosławieństwem i wsparciem. Może dlatego i mnie było tak wzniośle i pięknie. Byłem osobiście świadkiem przemówienia do kapłanów w bazylice Świętego Piotra, kiedy Jan Paweł II powiedział jedno zdanie, które wywarło na mnie piorunujące wrażenie: „Światu potrzeba kapłanów”. A potem podniósł głos o oktawę albo i więcej jeszcze i krzyknął wielkim głosem: „Bo światu potrzeba Chrystusa!”. Obecni w świątyni zamarli. Potrzebowali czasu, aby oswoić się z tą informacją, która wybrzmiewała w przestrzeniach bazyliki. I na własne oczy widziałem entuzjazm zgromadzonych i nieopisane szaleństwo radości tych, którym ktoś sformułował najgłębszą rację ich istnienia.

Radość kapłaństwa
Jan Góra OP

(ur. 8 lutego 1948 w Prudniku – zm. 21 grudnia 2015 w Poznaniu) – Jan Wojciech Góra OP, dominikanin, prezbiter, doktor teologii, duszpasterz akademicki, rekolekcjonista, spowiednik, prozaik, twórca i animator, organizator Dni Prymasowskich w Prudniku i Ogólnopolskiego Spotka...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze