Pytanie o prawidłową formę ludu Bożego

Pytanie o prawidłową formę ludu Bożego

Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Najistotniejsze jest zatem powołanie do życia Kościoła wspólnotowego. Potrzebujemy bowiem żywotnych wspólnot, w których na nowo będzie możliwy exodus, w których wiara będzie przenikać wszystkie obszary życia. Potrzebujemy miejsc zbawienia i uzdrowienia.

Gdy poszukujemy prawidłowej formy ludu Bożego, to nie pytamy o szczegółowe zagadnienia teologiczne, lecz o samo sedno Kościoła. Nieustanna reforma Kościoła, jego głowy i członków, reforma, której każdy sobie życzy, związana jest właśnie z prawidłową formą ludu Bożego.

Nie ma reformy bez znajomości formy ludu Bożego

Dlaczego tak jest? Wielu z tych, którzy w dzisiejszych czasach na nowo odkrywają religię, zafascynowanych jest raczej tym, co pozbawione formy, co bezkształtne, niejasne i nieokreślone; stawiają oni na emocje i na przeżycie religijne. Osoby neoreligijne chcą, by doświadczenie religijne wstrząsnęło nimi, by dało im oparcie i ogrzało wewnętrznie. Taka postawa nie musi oczywiście być niewłaściwa i może stanowić dobry początek, lecz równocześnie może prowadzić na manowce. Wiara jest czymś więcej niż tylko uczuciem. Nie może być bezkształtna. Związana jest ona z historią, która rozpoczęła się od Abrahama.

Wiara chce się nieustannie wcielać i w żadnym razie nie wolno jej odrywać od świata. Pragnie przenikać wszystkie relacje życiowe osoby wierzącej i nadawać im nową postać. Sama z siebie dąży do tego, by zmieniać relacje społeczne i formować materię tego świata. Wiara ma zatem zawsze do czynienia z „formą”. Jaką jednak formę ma wiara?

Wąska ścieżka między państwem religijnym a religią prywatną

Cofnijmy się teraz do epoki starożytnego Egiptu, w którym żyli i ciężko pracowali przodkowie Izraela. Dlaczego Bóg wyprowadził ich z Egiptu? Egipt był przecież krajem na wskroś religijnym. Tak naprawdę nie da się być bardziej religijnym od starożytnych Egipcjan. Ich życie przeniknięte było czcią oddawaną bogom. Egipcjanie żywili nadzieję na sprawiedliwy sąd w zaświatach i wierzyli w życie wieczne.

Istniała ponadto, ucieleśniona przez boginię Maat, wysoko rozwinięta etyka człowieczeństwa i solidarności, wzajemnego szacunku i działania na rzecz drugiego człowieka. Mieszkańcy starożytnego Egiptu byli religijni aż do szpiku kości. Dlaczego zatem Izrael musiał opuścić ten kraj?

Sformułujmy nasz wniosek w sposób zwięzły i radykalny: przyczyną była całkowita tożsamość między religią a państwem. Egipt stanowił system zamknięty. W systemie tym w imponującą jedność zlewało się społeczeństwo i państwo, kultura i natura, kosmos i religia, władza i zbawienie. Jedność wszystkich tych obszarów życia ucieleśniana była przez faraona. To on stanowił centrum nadające sens całemu państwu. Był królem–bogiem. Był realnym obrazem boga słońca. To on zapewniał całemu państwu pełnię życia.

Każdy faraon był kompetentny również w sprawach nieśmiertelności swoich poddanych, a zatem w sprawach ich życia wiecznego, gdyż to on zapewniał i zabezpieczał wszystkie miejsca pochówku w kraju. Rzemieślnicy i artyści zorganizowani byli na sposób niemalże militarny i znajdowali się na służbie króla, a mówiąc ściśle: na służbie królewskiego kultu zmarłych. W ten sposób całe zbawienie, nawet zbawienie w zaświatach, pochodziło od państwa.

Ta pełna tożsamość państwa i religii jedynie zaciemniała obraz prawdziwego Boga. Taka forma społeczna siłą rzeczy produkowała fałszywe obrazy Boga. Wiara w Boga potrzebuje prawidłowej formy społeczeństwa, bo inaczej się zatraca. Z tego powodu Izrael musiał opuścić Egipt i z tego też powodu, gdy tylko Izrael uciekł z tego religijnego państwa, na Synaju została mu ofiarowana Tora, która jest właśnie nowym porządkiem społecznym.

Godna uwagi jest tu rzecz następująca: mniej więcej w tym czasie, w którym Izraelici uciekają z Egiptu, nad Nilem stopniowo, początkowo niezauważalnie, dokonuje się rewolucja religijna, która na swój sposób podważa zamknięty system Egiptu. Albowiem od czasów Nowego Państwa, a przede wszystkim od XIII wieku przed Chrystusem, piśmiennictwo egipskie ujawnia zwrot w kierunku „pobożności prywatnej”, która odnosi człowieka po raz pierwszy bezpośrednio do boga i dzieje się to bez pośrednictwa faraona. Egiptolodzy mówią tutaj o degradacji pojęcia państwa, która spowodowana jest nową bezpośredniością w religii.

W tym samym czasie, gdy z Egiptu ucieka grupa Mojżesza, w Egipcie wielu chroni się w pobożności prywatnej, powoduje to ograniczenie religii do sfery życia prywatnego.

Exodus Izraela ma jednak zupełnie inny cel. Nie chce wpływać na duszę czy dążyć do religijnego spokoju ducha. Nie chce być ucieczką w prywatną religię. Ma na celu społeczeństwo, projekt nowego społeczeństwa. W ten sposób Izraelici zaczynają kroczyć drogą, która była wówczas zupełnie nieprawdopodobna, nieoczekiwana, wysoce niebezpieczna i niezwykła. Z jednej strony nie chcieli tworzyć państwa religijnego, totalnego systemu, w którym religia i państwo są jednym. Z drugiej strony nie chcieli również ucieczki w prywatną pobożność, która w ramach przymusów społecznych rezerwuje sobie trochę przestrzeni, gdzie człowiek może oddawać się swojej religii.

Izraelici podążają trzecią drogą. Poszukują społeczeństwa jedynego w swoim rodzaju, które jest odbiciem prawdziwego Boga; społeczeństwa, w którym można w sposób wolny służyć Bogu i to całym swoim życiem. Droga ta jest bardzo wąska. To ona stanowiła rzeczywiste ryzyko. Była bardziej niebezpieczna niż pustynia czy wozy bojowe faraona.

Dlaczego o tym wszystkim mówię? Nie interesuje mnie przecież wymiar muzealny! Starożytny Egipt ze swymi grobowcami i hieroglifami nie jest aż tak bardzo interesujący. Jestem raczej przekonany, że współcześnie znajdujemy się w sytuacji porównywalnej, a nawet podobnej.

Z jednej strony niedawno przezwyciężyliśmy w Europie narodowy socjalizm i komunizm. Były to systemy zamknięte o ambicjach religijnych. Także one dążyły do jedności społeczeństwa i państwa, pracy i kultury, życia prywatnego i wiary w dyktatora.

Z drugiej strony coraz bardziej rozprzestrzenia się islam. Jest on oczywiście czymś zupełnie odmiennym od komunizmu i narodowego socjalizmu. A jednak także zmierza on do totalnej jedności między państwem a religią. Fundamentalizm islamski żąda, by szariat, prawo koraniczne, stało się we wszystkich państwach muzułmańskich prawem państwowym. Pobożnego muzułmanina przeraża obyczajowa dekadencja Zachodu. Pragnie on jedności między wiarą a życiem. Stąd wynika atrakcyjność islamu nie tylko w Afryce, lecz również w krajach, w których nikt nie spodziewałby się takich tendencji.

Powrót do religii

Równocześnie w krajach zachodnich atomizacja społeczeństwa, które staje się coraz bardziej anonimowe i bezduszne, prowadzi do ponownego odkrycia religii. Religia znowu jest w natarciu. Teraz jednak nie jest już ona związana z tradycją judeochrześcijańską, lecz przybiera formę pobożności wędrownej, wybiórczej, często irracjonalnej oraz neopogańskiej, a w każdym razie indywidualistycznej.

Zarówno wówczas w Egipcie od czasów Nowego Państwa, jak i obecnie religia zostaje ograniczona do wymiaru prywatnego i staje się zupełnie ahistoryczna. Ludzie wybierają za każdym razem to, co wydaje się im sensowne i pomocne: wybierają między astrologią a hipnozą, między uzdrawianiem ducha a olejkiem drzewa herbacianego, między wróżbą księżycową a kalendarzem Majów, między zen a reinkarnacją. Ten nowy rodzaj zachodniej pobożności od mniej więcej dwudziestu lat przenika również do Kościoła, i to na o wiele większą skalę, niż sądzimy.

W rocznym programie jednego z katolickich domów rekolekcyjnych w Niemczech można odnaleźć następującą zapowiedź:

Porzuć codzienność — odnajdź siebie, a w głębi swej duszy znajdziesz wewnętrzną boską iskrę. Obdarowany nowymi siłami powrócisz do codzienności. Proponujemy tańce medytacyjne i medytacje w stylu zen. Dni milczenia i posiłki wegetariańskie będą nam towarzyszyć na tej drodze.

Nie mam nic przeciwko tańcom, medytacjom, milczeniu, a nawet wegetariańskim posiłkom! Ale w rekolekcjach nie chodzi przecież o „odnajdywanie siebie”, lecz o odnajdywanie woli Bożej. Mówiąc dość oględnie, „ja” i „wola Boża” są od siebie dość mocno oddalone. Wola Boża związana jest z konkretnymi dziejami od Abrahama do Jezusa i dalej poprzez dzieje Kościoła aż do nas.

Historii tej nie da się zastąpić istniejącą w nas „boską iskrą”. Życie Boga Trójjedynego, w którym poprzez chrzest i życie w Kościele mamy udział, jest darem. Nie posiadamy go w sposób naturalny. Mówienie o „boskiej iskrze” w człowieku jest wysoce wątpliwe. Człowiek sam z siebie nie ma się czym pochwalić. Zapewne owo religijne „odnajdywanie siebie samego” jest bardzo kuszące. Jest dość przyjemne i nic nie kosztuje. Nie niesie żadnych zobowiązań i absolutnie żadnych skutków.

Izrael nie poszedł drogą, która ujawniła się już wówczas w Egipcie. Został wyprowadzony na pustynię i na górę Synaj. Tam, w płomieniu ognia, spotkał swego Boga. Tora, która została mu ofiarowana w tym ogniu, nie ma na celu religii prywatnej, którą kultywuje się w niszach i na marginesie społeczeństwa. Z pewnością nie ma ona również na celu totalnego państwa religijnego.

Synaj stanowi biblijny symbol tego, co nowe i inne, tego, co dotąd nie zaistniało jeszcze w dziejach ludzkości. Izrael musiał tę nowość najpierw odnaleźć. Z tego względu musiał przejść bardzo długą i bolesną drogę, którą podzielić można na cztery stacje.

Izrael jako społeczeństwo klanowe

Pierwszą stację tej drogi stanowi społeczeństwo klanowe. W swych początkach Izrael nigdy nie był państwem. Przez około 200 lat, czyli między 1200 a 1000 rokiem przed Chrystusem nie miał centralnej władzy. Mówiąc konkretnie, nie miał króla.

Nie należy pomniejszać znaczenia tych dwustu lat, nazywając je epoką przedpaństwową Izraela. Wprawdzie wielu tak czyni, lecz tym samym uznają oni tę epokę za przejściową, a zatem w ich rozumieniu dopiero państwo stanowi właściwą postać Izraela. W taki jednak sposób dochodzi do falsyfikacji problemu. To, że w otoczeniu Izraela wszystkie kraje rządzone są przez królów, a sam Izrael wbrew temu przez 200 lat nie ma władcy, musi zostać w teologii potraktowane z całą powagą.

Epoka, w której Izrael nie ma króla, stanowi świadomą kontrpropozycję dla monarchicznie zorganizowanych miast państw Kanaanu. Izrael nie chciał żyć jak Kanaan czy Egipt. Chciał był wolny i nie pragnął społeczeństwa klasowego.

Decydującą rzeczą dla tej epoki była idea dobrowolnego zrzeszenia. Ujawniało się to szczególnie wyraźnie w okresach kryzysowych, zwłaszcza wtedy, gdy na obszar Izraela napadali wrogowie z zewnątrz. Nie istniał wówczas zaciąg do armii organizowany przez centralną instancję, lecz musiał on odbywać się oddolnie i mocą dobrowolnej decyzji rodów i pokoleń.

Owocem tych dwustu lat była dla Izraela nigdy niegasnąca pasja wolności, równości i braterstwa. Przede wszystkim jednak Izrael dzięki swemu wyjściu z Egiptu oraz dzięki oporowi stawianemu społeczeństwu Kanaanu odnalazł prawdziwego Boga — Boga, który pragnie całego człowieka i pragnie go w wolności i bez żadnego przymusu.

Izrael jako państwo

Drugą fazą drogi Izraela jest eksperymentowanie z państwem. Faza ta rozpoczyna się wraz z Dawidem, który około roku 1000 zostaje uznany za króla przez wszystkie pokolenia. Epoka królów kończy się w Królestwie Północnym wraz z upadkiem Samarii w roku 722, a w Królestwie Południowym wraz z upadkiem Jerozolimy w roku 568.

Nie powinno dziwić, że doszło do tego eksperymentu, który zakończyć się miał w tak przerażający sposób. Potęga Filistynów, którzy przybyli z północy jako tzw. ludy morskie, stale rosła. Około roku 1050 pod miastem Afek Filistyni zadali Izraelowi decydujący cios. Naporowi militarnemu Filistynów na dłuższą metę nie mogłaby sprostać ociężała i źle uzbrojona piechota zrzeszonych pokoleń izraelskich.

Z tego powodu zrozumiała staje się szybka kariera Dawida oraz fakt, że Izrael z dnia na dzień przekształca się w państwo. Ważna jednak jest obserwacja, że Dawid radykalnie zrywa z przeszłością, gdy powołuje własny oddział żołnierzy, a dzięki podbojowi Jerozolimy zapewnia sobie władzę niezależną od pokoleń Izraela.

Od tego momentu w Izraelu istnieje rząd centralny wraz z odpowiednim aparatem urzędniczym oraz z coraz lepiej zorganizowanym systemem podatkowym. Nagle w Izraelu pojawiają się zawodowi oficerowie i zawodowa armia. Luźno ze sobą powiązane obszary należące do poszczególnych pokoleń przeradzają się w zintegrowane państwo terytorialne. A wraz z pojawieniem się państwa terytorialnego Izrael po raz pierwszy w swej historii prowadzi wojny zaborcze.

Jednakże jeszcze bardziej niepokojącą rzeczą jest to, że wraz z następcą Dawida, Salomonem, w Izraelu powstaje królestwo sakralne. Król sprawuje teraz władzę najwyższego sędziego ludu, a równocześnie najwyższego kapłana świątyni jerozolimskiej. Jahwe staje się Bogiem państwowym.

Tym samym po raz pierwszy w dziejach ludu Bożego pojawia się to, co później w Europie nazywane będzie związkiem tronu i ołtarza. Izrael przystosowuje się do orientalnych systemów władzy. W 1 Księdze Samuela (8,19n.), gdy prorok Samuel słusznie broni się przed wprowadzeniem władzy królewskiej, lud mówi:

Niech będzie król nad nami, abyśmy byli również jak wszystkie narody (tłum. za Biblią Poznańską).

W ten sposób zostaje sprzeniewierzony jeden z podstawowych motywów działania Izraela. „Chcemy być jak wszystkie narody”, to jeden z głównych grzechów ludu Bożego, zarówno wówczas, jak i dzisiaj. Bardzo szybko okazuje się, czym było to dopasowanie się do struktur społecznych starożytnego Wschodu. Już pod rządami Salomona wprowadzono w kraju pańszczyznę, czyli dokładnie ten sam system gardzący człowiekiem, z którego powodu przodkowie Izraela uciekli z Egiptu. W krótkim czasie na bazie bezwzględnego, wschodniego prawa kredytowego powstaje społeczeństwo klasowe.

Przeciwko temu wszystkiemu w imieniu dawnych tradycji wolnościowych Izraela podnosi się potężny opór. Można go odnaleźć w wielu tekstach Starego Testamentu.

Polityczny opór wczesnej epoki królewskiej kontynuowany jest później przez opór proroków. Ich ostra krytyka społeczna, w której piętnują pogardę i wyzysk ubogich, łączy się od samego początku z krytyką państwa i systemu.

Gdy królestwo upada pod naporem Asuru i Babilonu, nadchodzi czas opamiętania. Księga Powtórzonego Prawa oraz księgi historyczne spoglądają raz jeszcze na epokę królów, rozważają pozytywne i negatywne skutki, szukają przyczyn katastrofy i dochodzą do niezwykle krytycznej oceny okresu państwowego.

Niemniej jednak faza, w której lud Boży egzystował w formie państwa, nie była daremna. Albowiem wówczas pojawiła się nadzieja, której już nic nie mogło zniszczyć. Była to nadzieja na przyjście potomka Dawida, który żyć będzie całkowicie wolą Bożą i który zaprowadzi społeczeństwo prawdziwie sprawiedliwe. Jest to nadzieja na przyjście Mesjasza.

Izrael jako wspólnota świątynna

Jak historia potoczyła się dalej? W trzeciej fazie Izrael stał się wspólnotą świątynną. Na wiele stuleci utracił on polityczną samodzielność. Dawne ziemie Izraela albo zostały zajęte przez sąsiadów, albo miały ograniczoną suwerenność. Judea podlegała kolejno władzy babilońskiej, perskiej, ptolemejskiej, seleukidzkiej i rzymskiej.

Państwo przestało zatem istnieć, a jednak pod panowaniem wielkich mocarstw Izrael nadal mógł egzystować jako społeczność. Dwie rzeczy umożliwiły ten cud: świątynia oraz Tora.

Świątynia symbolizuje nie tylko macierzysty kraj, lecz również Żydów w diasporze. To ona gromadzi swój lud w dni świąteczne. W przedsionkach świątyni odbywają się wielkie święta, w czasie których Izrael chwali swego Boga i świętuje pamiątkę Jego cudów. W świątyni przez stulecia lud Boży posiada centrum, które ten lud jednoczy.

Chociaż znaczenie świątyni dla trwałości ludu Bożego w czasie po niewoli jest niezwykle duże, to jednak pojawia się tu jeszcze jedna wielkość, która z czasem stanie się dla społecznej formy Izraela o wiele bardziej znacząca aniżeli świątynia: jest to Tora, pięć pierwszych Ksiąg Mojżesza. Mówiliśmy już o tym wcześniej: Tora stanowi rzeczywisty projekt społeczny.

Lud Boży, który Tora ma przed oczyma, ma być społeczeństwem sprawiedliwym i egalitarnym. Należy likwidować wszelkie struktury generujące ubóstwo. Obcemu należy się taka sama pomoc jak bratu. Bóstwa władzy i przemocy nie powinny już mieć miejsca w ludzie Bożym. Jahwe ma być jedynym, przyjmowanym w wolności Bogiem Izraela, a Izrael ze wszystkimi swymi relacjami życiowymi stanowić ma obszar Jego władzy.

Plon tej trzeciej fazy jest niezwykle obfity. Właśnie katastrofa, którą zakończyła się epoka państwowa, pozwala Izraelowi odnaleźć nową formę egzystencji. Jest to lud żyjący pomiędzy narodami, zgromadzony wokół świątyni stanowiącej środek Izraela, niesiony przez Torę, w której zawarte są doświadczenia stuleci na wzór informacji genetycznej. W ten sposób Izrael zostaje przygotowany do tego, by stać się przestrzenią panowania Boga, panowania, którego nie wolno już więcej pomylić ani z obszarem państwa, ani władzy królewskiej.

Izrael jako związek wspólnot synagogalnych

W fazie czwartej, która na niektórych obszarach przebiega równolegle do epoki wspólnoty świątynnej, Izrael staje się związkiem wspólnot synagogalnych. Forma wspólnoty synagogalnej to jedno z najbardziej genialnych i owocnych odkryć Izraela.

Na powstanie wspólnoty synagogalnej wielki wpływ miało z pewnością istnienie Tory. Żydzi żyjący w diasporze bardzo rzadko bądź też w ogóle nie mogli odwiedzać ojczystego kraju i właśnie w Torze znaleźli drugą ojczyznę.

Tora mogła stać się podstawą do formowania wspólnoty synagogalnej tylko dlatego, że nie jest ona przede wszystkim religijną księgą służącą pobożności prywatnej, lecz ma na celu przekształcanie społeczeństwa. Najstarszą nazwą używaną na określenie synagogi jest wprawdzie dom modlitwy, niemniej jednak synagoga nie była używana tylko i wyłącznie w celach kultycznych. Służyła ona również innym zadaniom.

W synagodze zbierano się na naradach i posiedzeniach sądowych, wystawiono tutaj oficjalne dokumenty, na przykład świadectwa rozwodowe, ogłaszano tutaj fakt znalezienia zgubionych przedmiotów, poszukiwano świadków, przybijano do ściany obwieszczenia, załatwiano interesy, wystawiano zmarłych i odprawiano oficjalne nabożeństwa żałobne.

W większości synagog znajdowało się również archiwum wspólnoty oraz kuchnia, w której żywiono ubogich. Często istniała tutaj także możliwość kąpieli, aby wierni nie musieli korzystać z pogańskich łaźni. Synagoga służyła wreszcie także jako schronienie dla podróżujących braci w wierze oraz jako miejsce nauczania.

Synagoga żydowska nie była zatem wyłącznie domem modlitwy. Był to rodzaj domu wspólnotowego, którego nie można sobie wyobrazić bez przynależnej do niego wspólnoty. Jaką jednak formę miała wspólnota synagogalna? Było to z pewnością coś więcej niż tylko związek religijny. Było to coś więcej niż organizacja skupiająca pobożnych indywidualistów. We wspólnocie synagogalnej zgodnie z tym, co mówi Tora, chodziło o pełnię wszystkich obszarów życiowych.

W sieci wielu wspólnot synagogalnych zrodziła się nowa forma istnienia ludu Bożego. Związek synagog nie jest państwem, chociaż z wdzięcznością przyjmuje istnienie państwa i modli się za rządzących. Z drugiej strony nie jest to bynajmniej koalicja potulnych mieszkańców danego kraju. Jest to raczej związek wspólnot, przy czym każda z nich bierze udział w życiu publicznym oraz jest niewielką instytucją zarówno społeczną, jak i polityczną.

Efekt tej czwartej fazy drogi Izraela ma dla nas rozstrzygające znaczenie. Odkryta przez Izrael forma związku wspólnot stała się zasadą formującą wczesny Kościół.

Droga Kościoła

Oczywiście Kościół nie jest możliwy bez gromadzenia się ludzi wokół Jezusa, bez Jego śmierci i zmartwychwstania. Dopiero słowo i czyn Jezusa w sposób ostateczny radykalizują i dopełniają to, co przez stulecia wzrastało w Izraelu. Niemniej jednak Kościół w pełni opiera się na gruncie Izraela, a nawet jest Izraelem czasów ostatecznych. Kościół nie mógłby istnieć bez dziejów Izraela, bez starotestamentowego ludu Bożego poszukującego swej prawidłowej formy.

Wczesny Kościół zbiera plon historii Izraela. Teraz z absolutną oczywistością ujawnia się to, czym jest lud Boży. Jest to sieć wspólnot oplatająca całą kulę ziemską, a równocześnie istniejąca pośrodku społeczeństwa niechrześcijańskiego, tak że każdy może w sposób wolny wybierać, czy chce zostać chrześcijaninem. Jest to rzeczywisty związek społeczny, prawdziwe społeczeństwo, które nie naśladuje jednak struktur społeczeństwa pogańskiego. Jest to prawdziwa ojczyzna, która nie jest jednak państwem.

To, że tego typu konstrukcja była bardzo trudna do pomyślenia, zupełnie nowa w tym świecie i równie mocno w tym świecie zagrożona, widać najlepiej na przykładzie następującego zjawiska. Gdy tylko skończył się okres prześladowań chrześcijan, a chrześcijaństwo mocą edyktu mediolańskiego stało się religią publiczną, szybko dochodzi do aliansu między chrześcijaństwem a państwem rzymskim. A kilka wieków później chrześcijaństwo staje się religią państwową.

W ten sposób dochodzi do zaciemnienia formy Kościoła wspólnotowego, a jego podstawowe struktury zostają podważone. Z czasem miało to złowrogie skutki dla Kościoła i dla świata. Jeśli bowiem Kościół nie był już społecznością „pomiędzy narodami” i jeśli Kościół i społeczeństwo w dużym stopniu były ze sobą tożsame, wówczas ludzie nie mogli już decydować w wolności, czy chcą być chrześcijanami, czy nie. Człowiek stawał się chrześcijaninem siłą rzeczy.

Tym samym zniszczono dobrowolność będącą decydującym warunkiem istnienia wspólnoty chrześcijańskiej. Chrzest nie był już związany z wolną decyzją człowieka dorosłego, który opowiedział się za Kościołem. Również w przypadku chrztu dzieci nie była to już wolna decyzja, którą rodzina podejmowała zastępczo i odpowiedzialnie na rzecz wiary swoich dzieci.

Chrzest stał się czymś nieuniknionym. Przez stulecia żaden człowiek w Europie nie mógł sobie pozwolić na bycie nieochrzczonym. Jedynym wyjątkiem byli tutaj żydzi, jednakże za ten szczególny status musieli gorzko zapłacić. Żydom udało się utrzymać zasadę „narodu pomiędzy narodami” we wszystkich epokach Kościoła państwowego — chrześcijanom się to nie udało.

Wraz z utratą dobrowolności i wolności wiary także naśladowanie Jezusa, o którym mówi każda strona Ewangelii, znalazło się w sytuacji odmiennej od sytuacji wczesnego Kościoła. Naśladowanie Jezusa stało się teraz czymś trudniejszym, ponieważ zakłada ono konieczność wyjścia ze starego społeczeństwa. Jak jednak możliwe było wyjście ze społeczeństwa, które w całości było chrześcijańskie, bądź, mówiąc dokładniej: które utrzymywało, że jest w całości chrześcijańskie?

Znaczenie klasztorów w historii

Exodus mógł wydarzyć się realnie tylko w ten sposób, że człowiek opuszczał „świat” i wstępował do klasztoru. Jest to fenomen niezwykle znamienny: właśnie wówczas, gdy wspólnoty Kościoła starożytnego traciły swą moc oddziaływania, pojawił się ruch pustelników i mnichów.

Początkowo exodus ten był rzeczywiście ucieczką ze świata na pustynię, ale szybko się to zmieniło. Ucieczka chrześcijańskich ascetów na pustynię już wkrótce zyskać miała swą „chrześcijańską formę”, i to dzięki mężczyznom i kobietom, którzy ruch ascetyczny przekształcili w formę życia wspólnotowego. Odosobnione życie pustelników przerodziło się we wspólnotę stołu, we wspólnotę życia, we wspólnotę „nowej rodziny” na modłę Ewangelii. Tym samym przynajmniej we wspólnotach klasztornych odbudowano część tego, co istniało w ramach wspólnot pierwotnego chrześcijaństwa.

Widać to wyraźnie w klasztorach zachodnich. W najstarszej regule zakonnej Zachodu, w Regule św. Augustyna, powiedziane jest już na samym początku:

Zgromadziliśmy się głównie po to, by jednomyślnie mieszkać w domu, mając dusze i serca zjednoczone w Bogu.

Wspólnota klasztorna jest zatem „nową rodziną”, a tym samym częścią nowego społeczeństwa, nowej kultury, przemienionego świata. Dzięki temu jej działanie wykracza poza granice klasztoru. Wiele klasztorów, które były zakładane na terenach nieurodzajnych, z czasem stawało się efektywnymi przedsiębiorstwami, które wpływały na kulturę i gospodarkę okolicznych terenów.

Także tutaj jasne się stało to, że wiara musi doświadczać wcielenia. Wiara nie może istnieć poza światem. Ze swej wewnętrznej istoty zmierza ona ku temu, by przenikać wszystkie obszary życiowe wierzących i nadać im nowy kształt. Sama z siebie dąży do tego, by zmieniać stosunki społeczne i formować materię tego świata.

Klasztory zachodnie kontynuowały tradycję wyjścia ludu Bożego i dzięki temu zachowały cechy wczesnego Kościoła z jego jednością wiary i życia. Już chociażby tylko z tego względu stały się one dla Kościoła obfitym błogosławieństwem.

Jednakże właśnie klasztory w ich nadzwyczajnym znaczeniu dla dziejów świata zachodniego cechuje równocześnie wielki brak: postrzegają się wprawdzie jako klasztorna rodzina, nadal jednak składają się zawsze albo tylko z mężczyzn, albo tylko z kobiet. Dla małżonków — przynajmniej w Kościele katolickim — przez długi czas nie było możliwości naśladowania Jezusa w biblijnie ukształtowanej formie życia.

Z pewnością niezliczone rzesze mężczyzn i kobiet w sposób cichy i ukryty doświadczało swojego exodusu — chociażby w formie miłości bliźniego, która nierzadko stawała się ofiarą z życia. Jednakże nazbyt często nie mogli oni w tym względzie liczyć na pomoc wspólnoty chrześcijańskiej.

Klasztory zastąpiły w Kościele exodus oraz nowotestamentowy Kościół wspólnotowy. To, co tak naprawdę powinno było mieć swoje miejsce w samym środku wspólnoty, stało się formą szczególną. Gdy tylko proces powstawania owej szczególnej formy rozpoczął się w Kościele, nie było już odwrotu — był on kontynuowany przez stulecia, również daleko poza granicami klasztorów. Nie istniał już Kościół wspólnotowy, dlatego pojawiła się konieczność produkowania coraz to nowych szczególnych form życia; były to braterstwa, cechy, chrześcijańskie związki zawodowe, zrzeszenia, kongregacje, instytuty świeckie, ruchy, wspólnoty bazowe…

Prawdopodobnie tutaj należy dopatrywać się także źródeł wielu sekt. W przeciwieństwie do wspomnianych powyżej szczególnych form życia, sekty nie powstawały na gruncie Kościoła, lecz świadomie go porzucały. Często jednak odłączały się od Kościoła tylko dlatego, że nie istniały wspólnoty, w których biblijne naśladowanie Jezusa możliwe byłoby także dla małżonków i rodzin, oraz takie, w których wiara i życie stanowiłyby rzeczywistą jedność. W ten sposób Kościół marnował swoją siłę.

Nie chcemy tutaj oczywiście opisywać dziejów Kościoła jako czystej historii upadku, jak gdyby Kościół od czasów Konstantyna powoli, acz nieustannie podlegał degeneracji. Układ sił późnego antyku niemal narzucił Kościołowi formę Kościoła państwowego i państwowej religii. Być może Kościół musiał pójść tą drogą, która była wielką próbą stworzenia chrześcijańskiego królestwa jednoczącego wiarę, życie i kulturę.

Nawet jeśli droga ta była nieprawidłowa, to jednak Kościół ma tak głębokie korzenie, że błędna droga także może przynieść obfity i piękny owoc. To jednak nie zmienia faktu, że była to droga fałszywa, która spowodowała niewyobrażalne cierpienia i jest współwinna współczesnemu exodusowi ludzi z Kościoła.

Jedynie odniesienie do ludu Bożego w Starym Testamencie, do jego eksperymentowania z instytucją państwa i do okrutnej klęski tego eksperymentu, pozwoliłoby Kościołowi ustrzec się przed powtórką starego błędu. Niemniej jednak u schyłku antyku oraz w średniowieczu nie czytano jeszcze Starego Testamentu w sposób tak zróżnicowany. Teologia polityczna wczesnego średniowiecza upajała się raczej postaciami Dawida i Salomona. Dopiero dzieje nowożytne rozwiały te marzenia.

Dzisiaj eksperyment ten rzeczywiście się zakończył i nigdy więcej nie wolno go powtórzyć, gdyż nie dał on ludziom możliwości podejmowania wolnej decyzji w kwestii wiary. A wszystko to, co stanowi przedmiot naszych rozważań, czyli ścisły związek wiary i życia, Ewangelii i codzienności, ma o wiele lepsze podstawy w formie Kościoła wspólnotowego, wyrosłej z żydowskiej Synagogi. Także nowa religijność prywatna nie rozwiąże problemów Kościoła. Ezoteryka, podobnie jak państwo religijne, istniała już w starożytnym Egipcie. Współczesna próba dopasowania się do społeczeństwa również byłaby ponownym wyborem błędnej ścieżki.

Najistotniejsze jest zatem powołanie do życia Kościoła wspólnotowego. Nie ma to być nostalgiczna rekonstrukcja wczesnej epoki Kościoła, lecz powinna to być próba na miarę trzeciego tysiąclecia. Potrzebujemy bowiem żywotnych wspólnot — wspólnot, w których na nowo będzie możliwy exodus; wspólnot, które będą tak zbudowane, że także małżonkowie będą mogli tutaj praktykować naśladowanie Jezusa; wspólnot, w których wiara będzie przenikać wszystkie obszary życia. Potrzebujemy miejsc zbawienia i uzdrowienia.

„Dopiero wyrasta z pieluszek”

Uczyniłem tutaj coś, czego tak naprawdę nie powinno się robić: przeszedłem szybkim krokiem przez ponad trzy tysiąclecia. Jestem oczywiście w pełni świadom problematyczności tego przedsięwzięcia. W ten sposób chciałem jednak wskazać, gdzie powinna się rozpocząć reforma Kościoła. Jest ona niemożliwa bez spojrzenia wstecz, bez spojrzenia na długą drogę ludu Bożego i jego wszystkie, zarówno błędne, jak i słuszne ścieżki.

To spojrzenie wstecz nie ujawnia wyłącznie niedoli Kościoła, lecz może nam również dać wiele pewności. Albowiem na początku trzeciego tysiąclecia Kościoła rzeczywiście stoimy wobec początku. Dopiero teraz, na początku tego tysiąclecia, Kościół ostatecznie oddziela się od państwa.

Jest to proces o potężnym znaczeniu, który dotyczy nas wszystkich w sposób zupełnie bezpośredni. Współcześnie bowiem dysponujemy, przynajmniej w krajach zachodnich, wolnością, jakiej dotąd nie było. Oświecenie w Europie i wynikająca z niego sekularyzacja obdarowała nas wolnością w wielu obszarach życia; jest to wolność gromadzenia się, możliwość wolnej decyzji na rzecz wiary Kościoła i wreszcie możliwość nadawania naszej wierze prawidłowej formy, która jest zgodna z tradycją Kościoła, a równocześnie w pełni skupiona na współczesności.

Czy zauważymy ów kairos? W żadnym razie nie wolno nam od dzisiaj mówić, że wiara nie ma szans w tym Kościele bądź w tym społeczeństwie. Na podstawie mojego teraźniejszego doświadczenia wspólnoty, które czerpię z życia we wspólnocie Integrierte Gemeinde, powiedzieć mogę tylko tyle: nasze szanse są ogromne. Otworzyły się bramy na przyszłość. Także z tego względu rację ma kardynał Jean–Marie Lustiger, który kilka lat temu powiedział w czasie swojego wystąpienia w Augsburgu:

Chrześcijaństwo dopiero się rozpoczyna. Dopiero wyrasta z pieluszek.

Powiedzmy to raz jeszcze: widzimy dzisiaj o wiele więcej problemów, niż byli w stanie dostrzec chrześcijanie w przeszłości. Nie dlatego, że jesteśmy bardziej święci czy też bardziej pobożni niż nasi przodkowie! Ale historia idzie naprzód. Żadne wcześniejsze stulecie nie miało szansy tak dokładnego oglądu dotychczasowej drogi ludu Bożego: drogi Izraela, drogi wczesnego Kościoła wspólnotowego, drogi Kościoła państwowego od czasów Konstantyna!

Nowoczesna biblistyka i nauki historyczne, o ile nie są uprawiane dla zaspokojenia własnej satysfakcji, stanowią dla Kościoła nieocenioną pomoc. Po raz pierwszy dostrzegamy, jak wiele Kościół zapłacił za swój związek z państwem. Po raz pierwszy możemy rozpoznać, dlaczego Kościół jest tak podzielony. Po raz pierwszy po szoku Oświęcimia pojmujemy, co wydarzyło się między Kościołem a Izraelem.

Gdy papież Jan Paweł II wzywał nas do „oczyszczenia pamięci”, dotyczyło to również naszej refleksji nad prawidłową formą Kościoła. Nigdy nieustająca reforma Kościoła, ecclesia semper reformanda, przyniesie owoce, gdy naszą miarę stanowić będzie biblijna, pierwotna forma Kościoła.

przeł. Eliza Pieciul

Pytanie o prawidłową formę ludu Bożego
Gerhard Lohfink

urodzony 29 sierpnia 1934 r. we Frankfurcie nad Menem, Niemcy – niemiecki ksiądz katolicki, egzegeta Nowego Testamentu, profesor, wieloletni wykładowca Uniwersytetu w Tybindze, autor licznych publikacji. Studiował germani...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze