Przystań opodal rzeki
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 39,90 PLN
Wyczyść

Przystań na Skarpie i Projekt Promocji Zawodowej dla dziewcząt to nie ośrodek wypoczynkowy w stolicy, ale kilkumiesięczny kurs kształtujący aktywność w poszukiwaniu pracy i podejściu do życia.

Pochodzą z wiosek i miasteczek, w których bezrobocie wynosi ponad czterdzieści procent. Przyjechały do Warszawy z nadzieją, że dostaną pracę, i z obawą, czy potrafią się odnaleźć w wielkim mieście. Pięć procent z nich po miesiącu wraca w rodzinne strony. Inne wtapiają się w anonimowość molocha, jak kamyk w rozgrzany asfalt.

Lubię wyzwania

Jolanta Samosionek przyjechała do Warszawy z powiatu braniewskiego. Skończyła studia licencjackie z zakresu ekonomii. Teraz jest na magisterskich. Pracę końcową będzie pisała na temat Wykorzystania środków funduszu pracy na przykładzie Krajowego Urzędu Pracy. Po przyjeździe do Warszawy i zakwaterowaniu w bursie szybko znalazła zatrudnienie — najpierw w sklepie. Od kilku miesięcy natomiast pracuje na miejscu: w Caritas Archidiecezji Warszawskiej jako referent finansowy. Mieszka już na swoim, to znaczy wynajmuje pokój. — Tak się zdarzyło, że byłam wcześniej przez miesiąc w Warszawie. Ogromnie polubiłam to miasto. Miałam sentyment do stolicy — mówi Jolanta Samosionek. — Ale też się trochę bałam tego wielkiego monstrum. Lubię jednak wyzwania. Zanim trafiłam do Projektu Promocji Zawodowej Caritas Archidiecezji Warszawskiej, słyszałam o nim dobre rzeczy. Zaskoczeniem była tylko konieczność mieszkania w jednym pokoju z siedmioma koleżankami. Okazało się, że nie musi być źle, że warto konfrontować nasze wyobrażenia z rzeczywistością. Dopiero wtedy się uczymy. Rozwijamy.

Zmiana wzorców

Przystań na Skarpie, czyli ośrodek dla dziewcząt szukających pracy w Warszawie, powstała w 2001 roku z inicjatywy dyrektora Caritas Archidiecezji Warszawskiej księdza Mirosława Jaworskiego. Jest to jedyna tego typu placówka w Polsce. Na razie przyjmuje tylko dziewczęta z terenów „szczególnie dotkniętych bezrobociem”: czyli województw warmińsko–mazurskiego, pomorskiego i zachodniopomorskiego. Impulsem do założenia Projektu Promocji Zawodowej było spotkanie dyrektora Caritas z młodymi ludźmi, którzy chcą pracować, ale nie mają gdzie. Jeśli nawet niektórzy z nich znajdują pracę w wielkich miastach, to nie stać ich na wynajęcie mieszkania. Często więc śpią w noclegowniach. Bywa też, że jeśli już mają pracę, to nie mają godziwego wynagrodzenia ani zabezpieczenia socjalnego. Jest też spory procent młodzieży, która nie umie pracować. Zarówno chłopców, jak i dziewcząt. Są zmęczeni pracą, zanim ją jeszcze podjęli. Taki wzorzec przekazali im rodzice. Żyją więc od zapomogi do zapomogi z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Wynosi ona na ogół pięćdziesiąt złotych miesięcznie.

Siostra od różnych dziewcząt

Do projektu kierowane są dziewczęta, które mają maturę i pochodzą z rodziny o niskich dochodach. Przynajmniej jedno z rodziców musiało też kiedyś pracować w PGR, bo bursa współfinansowana jest przez Agencję Nieruchomości Rolnej.

Ksiądz Mirosław Jaworski znalazł w Adamie Tańskim, ówczesnym szefie Agencji Rolnej Skarbu Państwa, entuzjastę pomysłu, by udzielić pomocy wiejskiej młodzieży. Spodobała mu się idea Projektu Promocji Zawodowej i postanowił ją wesprzeć finansowo. Merytoryczną stronę organizacji projektu ksiądz dyrektor powierzył siostrze Ewie Ranachowskiej ze zgromadzenia sióstr urszulanek. Tych od świętej Urszuli Ledóchowskiej z Lipnicy Murowanej.

Będziesz je uczyć

Ewa Ranachowska nie jest kostyczna ani chuda, jak zwykły opisywać zakonnice lewicowe pisma. Mówi dużo i dynamicznie. Często się śmieje. Absolwentka biologii na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, jest pedagogiem z 25–letnim stażem. — Ksiądz w bardzo ogólnym zarysie przekazał mi swoją koncepcję. Brzmiała ona mniej więcej tak: „Będziesz je uczyć szukać pracy” — opowiada siostra. — Nie miałam żadnego doświadczenia w prowadzeniu tego typu placówki, ale też nie sądziłam, że będą z tym jakiekolwiek kłopoty.

Siostra Ewa stworzyła koncepcję Przystani na Skarpie i Projektu Promocji Zawodowej dla dziewcząt. Wykorzystała swe doświadczenie pedagogiczne i wiedzę psychologiczną. Nie chciała zbyt ingerować w prywatność — pamiętała jednak, że dziewczętom trzeba stawiać wysokie wymagania. Siostra bowiem nie miała wątpliwości, że ten Projekt to nie ośrodek wypoczynkowy w stolicy, ale kilkumiesięczny kurs kształtujący aktywność.

Prace po kilka miesięcy

Dwudziestodwuletnia Wioletta Chomik pochodzi z niewielkiej popegeerowskiej wioski nieopodal Stargardu Szczecińskiego. Po skończonym dwa lata temu ogólniaku pracowała tylko sezonowo, po kilka tygodni lub miesięcy. Imała się różnych zajęć. Pracowała też jako ochroniarka w sklepie spożywczym. Po kolejnej utracie pracy rozpaczliwie szukała następnej. Nie miała innego wyjścia, bo rodzice od lat są bez pracy i mają na utrzymaniu jeszcze jedną córkę. Dopiero na początku tego roku dowiedziała się w Powiatowym Urzędzie Pracy o szansie znalezienia zajęcia w Warszawie. Zakwalifikowała się z koleżanką do programu Projektu Promocji Zawodowej. Od czterech miesięcy mieszka na Bednarskiej. Pracuje jako kelnerka w ekskluzywnej kawiarni na Starym Mieście. — Jestem bardzo zadowolona — mówi Wioletta. — Pracując w tej kawiarni, musiałam nauczyć się niemal wszystkiego o kawie. I bardzo mi się to podoba. Dobrze zarabiam i kiedy odłożę pieniądze, będę zdawała na psychologię.

Budujemy wspólnie

Koncepcja Projektu przedstawiona przez siostrę została zaakceptowana, choć spory o jeden z jej aspektów trwały kilka tygodni. Ksiądz bowiem uważał, że do prowadzenia Przystani na Skarpie trzeba zatrudnić starsze osoby. Siostra zaś była zdania, że powinny jej pomagać młodsze — raczej koleżanki, starsze siostry dla dziewcząt, a nie ciocie czy babcie, aby bez pokoleniowego dystansu łatwiej mogły nawiązać kontakt. — Musiałam wypracować ogólne założenia domu. Przede wszystkim, jaki będzie udział pedagoga, jaki psychologa — opowiada s. Ewa Ranachowska. — Pracujemy dla człowieka wykształconego — maturzystek bądź absolwentek szkół wyższych. Ten dom budujemy wspólnie. Personel i dziewczęta. Mówimy, że krzyk i głośnie mówienie czy też spożywanie wspólnych posiłków przy włączonym telewizorze to nie jest szczęście. Chcemy dziewczęta uczyć poprzez klimat naszego domu, estetyki, historii. Pracujemy nad rozwojem ich osobowości. Oprócz pracy, którą mamy na co dzień, chodzimy na koncerty, do teatru, muzeów. Jeździmy po Warszawie. Pokazujemy historię poprzez architekturę — kościoły czy cmentarze na Powązkach i w Palmirach. Zachęcamy je do podjęcia innego modelu życia, niż znały do tej pory. Niektóre z nich najchętniej patrzyłyby przez okno. Szczególnie wtedy, kiedy nie tak od razu znajdują pracę.

Nie tylko związane z Kościołem

Budynki ulicy Bednarskiej przy Królewskim Trakcie pochyło schodzą ku Wiśle. Kamienna droga półkolistą bramą prowadzi na zadbane podwórce z klombami i młodymi drzewami, na dziedziniec, na którym jeszcze niecały wiek temu rozstawiał swoje sztalugi Leon Wyczółkowski, przenosząc na płótno kaskady mariensztackich dachów, tratwy piaskarzy i strugę Wisły. Dziś w dwu osiemnastowiecznych mieszczańskich kamienicach swoją siedzibę ma Caritas Archidiecezji Warszawskiej.

Tu znajduje się Przystań na Skarpie. Jej wnętrza: złote kolory ścian i białe stiuki sufitów bardziej przypominają zamożne mieszkanie niż pensjonat dla dziewcząt (nie tylko tych „związanych z Kościołem”) szukających pracy. Obszerna kuchnia połączona z jadalnią wyposażona jest w najnowocześniejszy sprzęt. Okrągłe stoliki w jasnobrązowym kolorze podkreślają wrażenie czystości. Wysokie pokoje, choć mieszka w nich po osiem dziewcząt, są przestronne. W Przystani można mieszkać do sześciu miesięcy. Obecnie przebywa w niej około czterdziestu uczestniczek Projektu. Na ogół po czterech miesiącach znajdują sobie mieszkanie.

Strategiczne działanie

Dziewczęta, które pracują, idą do pracy na określoną godzinę. Te, które szukają zatrudnienia, wychodzą na ogół około ósmej. Pozostałe zasiadają do komputerów i uczą się pisania CV, lisów motywacyjnych. Przez okres około trzech tygodni odbywają w kilkuosobowych grupach zajęcia z siostrą, psychologiem — doradcą zawodowym czy pedagogami.

Młoda psycholog Edyta Skorupska jest absolwentką Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu. W Projekcie Promocji Zawodowej pełni funkcję specjalisty do spraw pracy i doradztwa zawodowego. Każda z uczestniczek programu ma z nią indywidualny kontakt. W trakcie takich spotkań wspólnie ustalają, jakie oczekiwania i cele ma dziewczyna szukająca pracy. W Projekcie uczestniczą też dziewczęta, które jeszcze nie pracowały. — Testuję je, jak się mogą odnaleźć na rynku pracy — wyjaśnia Edyta Skorupska — co zrobić, by pracodawcy byli nimi zainteresowani. Mamy zajęcia z autoprezentacji. Jeśli któraś już wie, co chce robić, to wówczas próbujemy znaleźć pracodawcę. Podczas kolejnego spotkania określamy też cały plan działania. Natomiast jeśli dziewczyny mają niesprecyzowane potrzeby, staramy się wspólnie je określić. Zastanawiamy się, jakie konkretna dziewczyna powinna podjąć kroki, czy sama ma szukać pracy, czy też poszukamy jej wspólnie. Jakie ma mocne, a jakie słabe strony. Jakich pytań może się spodziewać, a o co sama powinna pytać — na przykład o warunki pracy, płacy, o to jak wygląda umowa. Równolegle tego samego uczymy dziewczyny na zajęciach grupowych. Dobrze się z nimi pracuje. Chłoną wiedzę, mają motywację do pracy. Czasem mają też problemy w kontaktach z ludźmi. Są nieco przestraszone. Jednakże z punktu widzenia psychologa właściwie nie ma z nimi większego problemu.

Najmłodszy stróż w powiecie

Urszula Graf pochodzi z pomorskiego. Bez pracy była dwa lata. Podejmowała wiele dorywczych zajęć. Była nawet stróżem na budowie. Zaraz po liceum, które ukończyła z wyróżnieniem, przez semestr studiowała rusycystykę na Uniwersytecie Gdańskim. Musiała jednak przerwać studia, bo nie mogła znaleźć pracy pozwalającej jej zarobić na naukę. Teraz kończy drugi rok zaocznych studiów polonistycznych na tej samej uczelni i pracuje w jednej z fundacji wspomagających chore dzieci. — Jak mogę nie być zadowolona? — pyta Urszula. — U siebie szukałam pracy przez lata. Tu znalazłam ją w ciągu ośmiu dni. Ani chwili się nie wahałam, czy tu przyjechać. Do niedawna miałam męczącą pracę kelnerki. Bez przerwy przez trzynaście godzin, ale za to dwa dni były wolne i można się było uczyć. Tęsknię za domem, rodzicami i rodzeństwem, tam jednak nie ma do czego wracać. Sprowadziłam swoją kuzynkę. Też już ma pracę. Nie można przegapić takiej szansy.

Lalka za kilka tysięcy

— Różne dziewczęta do nas przyjeżdżają. Niektóre mają postawę roszczeniową: chciałyby przez dwa, trzy miesiące pobyć w Warszawie na koszt Skarbu Państwa — opisuje siostra urszulanka. — Choć nie trzeba pochodzić z wioski popegeerowskiej, by mieć taką postawę. Takie sytuacje zdarzają się na szczęście rzadko. Na ogół osoby o roszczeniowym nastawieniu nie pozostają w bursie dłużej niż kilka tygodni. Nie są w ogóle zainteresowane jakąkolwiek pracą. Pojawiają się i takie, których życie upływa z dnia na dzień. Inne mają kłopoty z zaakceptowaniem tego, co spotykają w wielkim mieście. Kiedyś pytam dziewczynę, dlaczego ma pochmurną twarz, a ona mi opowiada, że w sklepie, w którym pracuje, jest lalka za trzy i pół tysiąca złotych. Tymczasem jej cała rodzina ma zapomogę czterdzieści złotych miesięcznie. To może boleć. Ta wiedza jest dla nich gorzka. Do naszego Projektu trafiają dziewczęta, które miały bardzo trudne warunki materialne. Okazuje się, że można jeść przez trzy lata tylko ziemniaki, choć ma się krowę, bo mleko od niej zabierał sąsiad za długi rodziny.

Toczyłam ze sobą walkę

Iwona Andrearczyk jest jedną z pierwszych, która trafiła do Przystani na Skarpie. Od dwóch lat jest na swoim i pracuje w Sądzie Apelacyjnym. Ukończyła już studia licencjackie. Zamierza w przyszłym roku studiować prawo. Odkłada na to pieniądze. — Bałam się bardzo, nie mogłam się przyzwyczaić do mieszkania w Warszawie. Huk, mnóstwo ludzi dokądś biegnących, jak mrówki. Każdego dnia myślałam, że ucieknę. Toczyłam ze sobą walkę, żeby wytrzymać — opowiada Iwona Andrearczyk — szczególnie wtedy, kiedy nie mogłam zdobyć pracy. Choć ledwie przez tydzień biegałam za nią, wydawało mi się, że to bardzo długo. Nie honor jednak byłoby mi uciec z Warszawy. Zarówno ja bym to uważała za klęskę, jak i ludzie z mojej wsi. Zawzięłam się i przetrzymałam te pierwsze tygodnie samotności. Dzisiaj? Kiedy jestem tutaj, chciałabym jechać do domu. Kiedy jestem w rodzinnym domu, chcę szybko wracać do Warszawy. Lubię to, czego w tym mieście nie lubiłam. Ruch. Dużo ludzi. Już wiem, że nawet gdybym miała zapewnioną stałą pracę w rodzinnej miejscowości, to bym do niej nie wróciła. Zbyt wielki tam widać marazm i to mnie nie nastraja do życia. Rodzice są ze mnie dumni, że mam pracę.

Pensjonarki w białych bluzeczkach

Założeniem Projektu jest aktywne poszukiwanie pracy i współpraca z uczciwymi pracodawcami. Takimi, którzy godnie płacą za dobrą pracę, by pensja nie była mniejsza niż 1000 złotych netto. Takimi, u których dziewczęta mogą poznawać nową organizację pracy. Na początku na ogół pracują w sklepach, ale to ich nie satysfakcjonuje. Dla niektórych bowiem takie zajęcie to dyshonor. W małych miasteczkach awansem jest praca w biurze.

Jolanta Rajewska jest współwłaścicielką dwóch tysięcy metrów kwadratowych sklepu delikatesowego na warszawskich przedmieściach. I, co mocno podkreśla, jest ateistką. Za chwilę dodaje, że siostra Ewa „nad nią pracuje”. Projekt Caritas Archidiecezji Warszawskiej uważa za świetny pomysł na promowanie dobrego modelu życia i pracy. — Kilka lat temu miałam kłopoty z naborem załogi. Właściwie stale mam — mówi Jolanta Rajewska. — Któregoś dnia siostra odpowiedziała na nasze ogłoszenie. Przyszła z czternastoma dziewczętami. Ubranymi w białe bluzeczki i czarne spodnie. Wszystkie je przyjęłam. Mówiły, że mają chęć do pracy. Okazało się później, że nie wszystkie, ale większość. Część nie rozumiała, że w pracy trzeba pracować, a nie spędzać czas. Kilka z nich do dziś u mnie pracuje. Nie odbiegają od tych, które są z Warszawy. Niektóre awansują. Inne nie. Szefem rejonu jest dziewczyna z Przystani. Inne odnajdują się wśród innych profesji. I bardzo dobrze. Ta pierwsza praca daje im możliwość spojrzenia na to, czego naprawdę oczekują. Szybkich sukcesów czy trudu, która rozwija intelektualnie i duchowo. I chyba zdają sobie sprawę z tego, że Przystań daje im tę niepowtarzalną, kapitalną szansę: dokonania wyboru, jaką drogą chcą iść.

Przystań opodal rzeki
Mateusz Wyrwich

urodzony 21 września 1951 r. – politolog, dziennikarz, publikował m.in. w „Kulturze”, „Literaturze”, „Polityce”, autor około 500 reportaży prasowych o tematyce społecznej i historycznej oraz książek Łagier Jaworzno, Czarne i białe, W celi śmierci....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze