Przemiany
Oferta specjalna -25%

List do Galatów

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Zryw emocjonalny był mocny, ale po nim pozostała pustka. Zamiast wprowadzać postulowany przez Papieża czyn miłości bliźniego, stawiamy coraz więcej pomników, które potwierdzają tezę, że Jan Paweł II był bardziej potrzebny jako symbol niż ktoś, z kogo brano przykład w codziennym życiu.

Szczeniak

„Bóg umarł, myśmy Go zabili”, powiedział Nietzsche ustami Zaratustry i w tym duchu mijały lata mojego dzieciństwa i młodości. Codziennie zabijałem swoich bożków, tworząc nowe istoty astralne, raz cześć oddając Księżycowi, by potem czcić siły przyrody, aż nadszedł mroczny czas, gdy w moim życiu pojawił się pierwiastek satanistyczny.

Zacząłem się ubierać na czarno, nosić glany, słuchać metalu, jakimś cudem zakupiłem w Zakopanem pentagram, który następnie z dumą nosiłem. Tam też zdarzyło się moje pierwsze spotkanie z Janem Pawłem II. Chodziłem ze znajomą po tym pięknym mieście, gdy jakaś osóbka płci pięknej krzyknęła, widząc mój medalion: „satanista!!!”, z nienawiścią i odrazą w głosie. Nie przejąłem się tym zanadto i poszliśmy dalej. Jednak los chciał, że niewiastę tę spotkałem chwilę później ponownie. W kościele, do którego weszliśmy. Dziewczyna przeżyła szok, bo jej zły, opętany satanista nie dość, że był w kościele, to jeszcze uklęknął przed obrazem papieża, a potem wyszedł, niczego nie profanując.

W tamtym okresie mój stosunek do Jana Pawła II nie był jasno określony. Odczuwając odrazę do katolicyzmu, jego szanowałem, choć nie wiem za co, bo w ogóle nie współgrał z moim światopoglądem, bądź to inspirowanym satanizmem, bądź ateizmem, zależy, w które szatki chciałem się ubrać. Patrząc z perspektywy kilku lat, wydaje mi się, że moja tajona potrzeba miłości dźwięczała mi słabo w duszy za każdym razem, gdy gdzieś pojawił się On, mówiąc o jakiejś tandetnej miłości bliźniego i podobnych bzdetach, którymi wtedy pogardzałem.

Pływając w głębokiej wodzie

Kierkegaard postulował skok na ślepo w objęcia wiary, odrzucając wszelkie przesłanki rozumowe, które by taki skok usprawiedliwiały. Miał rację, żeby uwierzyć, trzeba zaryzykować, zostać bożym wariatem. Tak się czułem, gdy stłamsiłem dumę i w 1999 roku po paru latach abstynencji religijnej poszedłem do pierwszej spowiedzi. Pentagram wyrzucił ksiądz, w zamian dostałem egzemplarz Nowego Testamentu. Jednak nawet to zdarzenie nie zmieniło mojego stosunku do Jana Pawła II. Nie czytałem encyklik, nie słuchałem jego wypowiedzi w telewizji. Za to poczułem, że mam swojego papieża, wzór, z którego mogę czerpać na nowej ścieżce życia. Ja, nowo narodzony katolik, mogę być dumny. To było dziecinne, papież był emblematem, ja jestem dobry, bo papież jest dobry. Czułem, że należę do elity, dopiero z upływem lat zobaczyłem, że do ideału człowieka, który zarysował papież, jeszcze mi bardzo daleko. Jednak czas mijał, a ja powoli dojrzewałem.

Pewnego dnia, gdy byłem w Czernej na rekolekcjach u karmelitów, pojawiła się myśl o pójściu do seminarium, do którego trafiłem, chcąc rozpoznać, czy to jest to, czego oczekuje ode mnie Bóg. Tam przeżyłem piękny okres, gdy moja wiara mogła się naprawdę ugruntować, a ja się rozwinąłem. Tam też po raz pierwszy mogłem zapoznać się z dziełami Jana Pawła II, bo większość wykładów oparta była w dużej części na nauczaniu papieskim, np. na etyce musieliśmy przeczytać, a następnie zaliczyć pisemnie encyklikę Veritatis splendor.

Także ojcowie duchowni zalecali jako lektury duchowne papieskie książki i encykliki. I faktycznie, gdy siedziałem rano w kościele na medytacji czy też wieczorem po nabożeństwie, widziałem w wielu kleryckich dłoniach dzieła papieża. Czy były tego widoczne efekty? Nie wiem, nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, bo z klerykami to jest tak, jak chyba z każdym wierzącym. Kto się chciał rozwijać duchowo, to się rozwijał, nawet jeśli nie czytał lektur papieskich, a kto nie chciał się rozwijać, ten mógł przeczytać wszystkie encykliki i adhortacje po kilka razy, a i tak w życiu codziennym nie widać było efektów.

Nie było też jakiejś grupy kleryckiej, która by szczególnie zainteresowała się treścią nauczania Jana Pawła II. Było ono obecne na tej samej zasadzie, na której całe nauczanie kościelne, po prostu było, ale poza specjalistami z każdej dziedziny nikt się w nie zbytnio nie wgłębiał, były inne rzeczy, ciekawsze lub ważniejsze. Oczywiście byli klerycy, którzy chcieli poznać tę naukę, ale stanowili wyjątek. Jak w każdej dużej grupie. Raczej każdy był dumny, że ma papieża Polaka.

Stabilizacja

Hegel powiedziałby, że to swoista dialektyka: satanizm — kapłaństwo (a raczej przymiarki do niego) — dojrzałe życie jako świecki katolik. Dla mnie to był symbol. Odszedłem z seminarium, a kilka dni później odszedł z tego świata Jan Paweł II. W dodatku na pożegnanie dostałem w prezencie multimedialny zestaw dokumentów papieskich. Gdy ja załatwiałem urlop dziekański, klerycy szykowali czarne szarfy na ramię.

Tamten czas był dziwny, wiedziałem, że dużo się zmieni, a nic się nie zmieni. Czułem smutek, jak każdy, na myśl, że naszego papy już nie będzie między nami, ale na bloga wrzuciłem radosną notkę informującą o nowym świętym. Potem były procesje żałobne, czuwania i różnorakie zgromadzenia, jednak nie brałem w nich udziału. Myśl, że to tylko chwilowy zryw emocjonalny, brała górę nad solidaryzowaniem się z innymi w smutku. Dziwiłem się, że tyle osób nagle na chwilkę przeobrażało się w istoty religijne. W dniu pogrzebu w domu przed telewizorem poza mną zasiadły dwie osoby, które z Kościołem nie mają nic wspólnego, poza tym, że miały chrzest i bierzmowanie.

Sądzę, że mówienie o pokoleniu Jana Pawła II to postulat, teoretyczne założenie, które ułatwi socjologom określenie ludzi urodzonych w konkretnym przedziale czasowym. To postulat, bo zryw emocjonalny był mocny, ale po nim pozostała pustka. Zamiast wprowadzać zalecany przez Papieża czyn miłości bliźniego, stawiamy coraz więcej pomników, które potwierdzają tezę, że Jan Paweł II był bardziej potrzebny Polsce i Polakom jako zewnętrzny symbol — tak jak, daleko nie szukając, swojego czasu Adam Małysz — niż ktoś, z kogo brano przykład w codziennym życiu. Papież będzie żył w naszej pamięci, jego ideał pociągnie kilku ludzi, ale nasze życie będzie takie, jakie było, i nic na to nie można poradzić.

Gdańsk, luty 2006 roku

Przemiany
Marek Doskocz

urodzony w 1983 r. – absolwent technikum ekonomicznego w Prudniku, studiował 3 semestry teologię w seminarium duchownym, obecnie przygotowuje się do zawodu asystenta osoby niepełnosprawnej, interesuje się filozofią i teologią oraz kognitywistyką, pisze wiersze i eseje....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze