Przekraczając równoleżnik „ja”

Przekraczając równoleżnik „ja”

Oferta specjalna -25%

List do Galatów

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Sławomir Mrożek, Dziennik, tom 1: 1962–1969, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010, s. 732

Pod datą 16 października 1968 roku zapis: ”Dwadzieścia lat temu zacząłem pisać mój dziennik, najpierw spalony, zaniedbywany, prowadzony, jeśli prowadzony, nieszczerze, nawet w granicach możliwości. Moje ostateczne odejście od Polski jest tylko znakiem całkowitego przekręcenia się mojego wewnętrznego wyglądu (piszę: wyglądu, reszta mojego środka, niestety, zostaje ta sama). Zmienia się mój model, jego już właściwie nie ma. Nic nie przychodzi mi do głowy na jego miejsce. Smutno pomyśleć, że przez całe życie nie stałem się niczym innym, niż tym, którym byłem na początku, a którego wtedy nie było”. Pisząc to, ma 40 lat, pięć lat wcześniej wyjechał z kraju, próbuje się wyzwolić spod ciężaru Tanga, dzieła swego życia, i napisać coś nowego. Pisze Dziennik.

W krainie zapisanych dni

Sławomir Mrożek zaznacza na wstępie: ”Ten Dziennik nie był pisany do wydania”. Otrzymujemy zatem diariusz w stanie surowym, z wszelkimi chropowatościami faktury. Pisarz zmęczony, pisarz radosny, pisarz bełkoczący i prawiący mądre rzeczy. Wściekłość, udręka, ekstaza, maligna. Pokój własny, hotelowy, z hałasującym sąsiadem za ścianą, z widokiem lub bez. To specyficzny typ zapisu kronikarskiego, daleki od świadomej autokreacji charakterystycznej dla Dziennika Gombrowicza. Bliżej tu do kategorii dzienników, które – zapożyczając termin od Agnieszki Tomasik – stały się arcydziełami nienapisanymi. Dla Mrożka, podobnie jak dla Andrzeja Kijowskiego, Jana Józefa Szczepańskiego, zapisy czynione dzień po dniu to swego rodzaju ćwiczenia duchowe. Tu właśnie, przed czystą kartką i w samotności, roztrząsano własne życie z odwagą równą stanięciu przez Panem. Nie istnieją tematy niegodne poruszenia, słowa brzydkie, gdy dramatycznie próbuje się rozliczyć swoje ”ja” z przeżytego świata. Nie wiem jednak, czy Dziennik będzie miał dla Mrożka tę samą wagę, co zapiski Józefa Czapskiego czy Sándora Máraia, którzy mówili, że to najlepsze rzeczy, jakie kiedykolwiek napisali. Na to pytanie nie znamy jeszcze odpowiedzi, otrzymujemy bowiem dopiero pierwszy tom z zapowiadanych trzech (dwa kolejne będą obejmować lata 1970–1979 oraz 1980–1989). Przypuszczam, że odpowiedź będzie twierdząca.

Przywołane nazwiska są próbą znalezienia dla Mrożka miejsca w konstelacji diariuszy. Nie jest to zadanie łatwe, dotykamy bowiem dzieła w trakcie ”dziania się”. Nic nie jest jeszcze przesądzone, najważniejsze rzeczy, być może, nie zostały jeszcze zapisane. Już teraz, po lekturze pierwszego tomu (niemal 700 stron), z obawą myślę o kolejnych. Jest to dzieło, które drażni i irytuje, nuży i wciąga, a w ostatecznym rachunku czytelnik pozostaje bezradny. Obezwładniony Mrożkiem – tak chyba najprościej można podsumować tę lekturę. To wiwisekcja polskiego pisarza, rozliczanie się z samym sobą, z Polską, z własną historią. To wciąż ”ja” egocentryczne, jeszcze niezuniwersalizowane (przypadek Máraia). Niemniej już teraz czuje się, że kolejne tematy w następnych tomach Dziennika muszą być poruszone – rozliczenie z Europą, zachłyśnięcie i zwymiotowanie Ameryką, mowy do Boga, odnalezienie siebie i miłości – że po tym pierwszym tomie tamten Mrożek z lat 60. XX wieku jest na to gotowy.

Poszerzanie dystansu

Najciekawszy obraz z lektury? Mrożek kupuje lornetkę, by podglądać. Przyznaje się do tego bez wstydu (wszak to dziennik). Chce podglądać innych: jedzących, śpiących, palących. Czego w nich szuka? Poniekąd samego siebie. Dzięki lornetce odzyskuje dystans, siebie samego ogląda bowiem bardziej skrupulatnie. Pod szkłem powiększającym, pedantycznie, ale bez rozczulania się. Gdy to piszę, zdaję sobie sprawę, że radość z posiadania lornetki pojawia się tylko raz w zapiskach, dalej wątek ten nie jest rozwijany. Odłożył ją? Zawstydził się i głęboko schował? Wątpię. Móc obserwować innych, gdy samemu jest się przez nich niedostrzeganym, to dla artysty zbyt duża pokusa. Zapewne podpatruje, zerka i bezczelnie podgląda, gdy tylko ma na to czas. Inni, w przeciwieństwie do myśli Sartre’a, nie są piekłem. Dla Mrożka inni to wybawienie; on sam jest swoim piekłem, włas-nym udręczeniem. I choć portretuje tu i tam innych ludzi, głównym bohaterem jest Mrożek. Dlatego cieszą te momenty, gdy potrafi nabrać dystansu i celnie opisać otaczającą go rzeczywistość. Najciekawszy opis? Gdy podsumowuje – krótko, dobitnie, z ironią – rewolucję młodzieżową z 1968 roku. Pisze wtedy, będąc w Paryżu, na gorąco: ”Nomenklatura jest przestarzała. Czuję to, kiedy mówią »rewolucja« i kiedy dla ilustracji potrząsają sztandarami koloru barszczu. Na ich obrazach widać jakichś brodatych osobników dawno zmarłych. Wszystko to nie tak, jak to się nazywa”. Rozpoczynając swój Dziennik, Mrożek wspomina o poprzednich zeszytach. Monstrum, jak je pieszczotliwie nazywa, składało się z kilkunastu lub dwudziestu kilku zeszytów – spalił je bez żalu. Stracił do nich serce. Dlaczego więc teraz rozpoczyna pisanie raz jeszcze? Ciągle bez odpowiedzi pozostaje jedno pytanie: jak żyć.

Dystans, porzucenie siebie, próbuje uzyskać, rzucając się w literaturę. Dziennik to także wypisy z przeczytanych książek (Freud, Jung, Kierkegaard, Nietzsche, Sartre, Szekspir, a przede wszystkim Kafka i Gombrowicz), to również przechodzenie z języka polskiego na zapisy po angielsku, włosku, jakby chciał siebie zostawić coraz dalej. Raz po raz samooskarża się: stop mrożking, przestań mrożkować. Twórczość, którą nazywa zwyczajnie pracą, jest oderwaniem się od socrealistycznego kraju, jego prześladującego zapachu i groteskowych schematów. Ta sama twórczość, niemożność przekroczenia samego siebie, będzie udręką. Tango powstaje już na włoskiej ziemi, choć niesione jest jeszcze polskim wspomnieniem. Mrożkowi wydaje się, że będzie w stanie utrzymać siebie i żonę z pisania. Generalnie to się udaje, choć nie można mówić o ponadprzeciętnym standardzie życia. Dopada go jednak niemoc twórcza. Coś pisze, nie poddaje się, ale zawsze skręca w stronę Tanga. Gdy nie może pisać swojego, tłumaczy innych. Mrożek przy biurku, przy maszynie do pisania terminuje. Nie uważa się za inteligenta, za genialnego artystę, ledwo przyjmuje do siebie określenie pisarz. Przekornie stwierdza: ”Oby moja rodzinna gnojówa, ta chamskość w dialektyce, z którą się uszlachciłem, przyszła mi z pomocą. Obym nigdy nie został inteligentnym i kulturalnym człowiekiem, człowiekiem mądrym, dobrym, udoskonalonym”. Pisanie Mrożka to rzemiosło, którego się nie wstydzi. A w rzemiośle trzeba mieć swego mistrza i trzymać się wyznaczonych terminów. Za mistrza uważa Gombrowicza, którego nazywa Szefem. Jest pod jego olbrzymim wpływem: ”Tacy, co czują siłę, interesują mnie szczególnie, bo oczywiście chciałbym takim zostać. Czasem wydaje mi się, że cała moja nędza, zakurzenie, ciamkanie to tylko dlatego, że zgodziłem się żyć pod kocem. Wstydzę się mojego istnienia. Nie mam odwagi stać się żyjącym faktem, żyję na pograniczu bezwładu i zawstydzenia”. Po okresie fascynacji przychodzi trudny czas zwiększania dystansu. Odruch śmiały i dowodzący niezależności. Mrożek ciągle to podkreśla. Konfrontuje się z innymi pisarzami, a często są to porównania dla niego bolesne. Zdaje sobie sprawę, że jeszcze mało napisane, mało przemyślane, mało przeżyte. Ocenia siebie surowo, nieraz wręcz bezwzględnie, pochwał sobie szczędząc. W tym pisaniu i w takiej postawie wciąż przebija postawa ucznia, rzemieślnika. Dziennik to przejście przez ciemną dolinę pisarza emigracyjnego, któremu nie po drodze ani wracać do kraju, ani bratać się z innymi ”banitami”. Czytelnik jest świadkiem momentów popadania Mrożka w nałogi, do których przyznaje się w sposób brutalnie szczery: raz – upiłem się, bo miałem powód, innym razem – upiłem się, bez powodu. Nikotyna, od której ucieka nie dość stanowczo, jakby sam siebie karał.

Mrożking, mrożkowanie

Nie boję się tego napisać: Dziennik Mrożka to trudna lektura. Rozliczanie siebie, swoiste ”ćwiczenia duchowe”, namysł nad swoim ”ja” jest przechadzką po czyśćcu. Dla wielbicieli autora Tanga rzecz z pewnością niebywale ważna, idąca pod ramię z wydanymi wcześniej listami do Jana Błońskiego, Adama Tarna, Wojciecha Skalmowskiego. Czy zwykły czytelnik znajdzie tu własną przystań? Dla mnie Dziennik zaczął się otwierać, twórczo i egzystencjalnie dojrzewać dopiero w dwóch ostatnich latach.

Gdyby szukać zwięzłego autoportretu Mrożka, pewnie ten fragment mógłby powiedzieć najwięcej: ”Talent by się przydał, ale potężny, ale mocny. Powiadają, że talent to ciężka praca. Co robić, kiedy ja nie mam talentu do wielkiej pracy. Dupa mnie boli, oczy mnie bolą i noga mnie boli. I każdy test na inteligencję jest dla mnie za trudny. Byłem za dobrym i za grzecznym uczniem w szkole. Ze strachu i z przymilności”. W Dzienniku z przymilnością zrywa, dopracowuje własny kształt i głos. Pozostaje strach, z którym wkracza dalej.

Przekraczając równoleżnik „ja”
Marcin Cielecki

urodzony w 1979 r. – polski poeta, eseista, recenzent, pisarz.  Autor m.in. zbioru esejów Miasto wewnętrzne, książek poetyckich Ostatnie Królestwo, Czas przycinania winnic....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze