Pozwól mi umrzeć księdzem
fot. prints by jfl / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 47,92 PLN
Wyczyść

Ksiądz parafialny, który zechce spotkać swoich sąsiadów, trafi na zasieki w postaci domofonów, strzeżonych osiedli czy ogrodzonych domków jednorodzinnych. Jak sforsować taką zaporę?

Pytasz mnie, co znaczy być księdzem? Co to za pytanie? Jak mam opowiedzieć księdza tobie, który nim nie jesteś? Kiedy ty kąpiesz swoje dzieci i kładziesz się do łóżka z żoną, ja słucham spowiedzi i zasypiam nad brewiarzem.

W życiu dziecka jest kilka momentów traumatycznych, jak choćby początek samodzielnego mówienia. Do tej pory dziecko krzyczało i dostawało to, czego potrzebowało. A tu nagle pojawia się to straszne pytanie: Ale powiedz, czego chcesz? Powiedz, o co ci chodzi? Nazwij to. Właśnie teraz tak się czuję: Powiedz, nazwij, doprecyzuj… Zauważyłem, że inaczej funkcjonują byty nienazwane, a inaczej nazwane. Myślę, że niektórych spraw nie tylko nie potrafię nazwać, ale nawet nie chcę tego zrobić ze strachu, że owe byty intelektualno-duchowe zaczną inaczej funkcjonować.

Nauka pływania

Gdy jeden z moich przyjaciół, bardzo porządny człowiek, odszedł od kapłaństwa, odkryłem, że wszystko jest możliwe i zacząłem się modlić bardzo krótkim wezwaniem: „Panie, pozwól mi umrzeć księdzem. Może nawet jutro, ale księdzem”. Zdaję sobie bowiem sprawę z tego, jak krucha jest konstrukcja naszego konsekrowanego życia.

Gdybym znał odpowiedź na twoje pytanie! Co znaczy być księdzem? Wiedziałem, póki nim nie byłem. Teraz, kiedy nim jestem, wszystko przestaje być takie proste.

Będąc w seminarium, miałem – jak wielu chłopaków – dokładną wizję tego, jak powinno wyglądać moje kapłaństwo. Byliśmy jak kandydaci na pływaków, którzy bez kontaktu z wodą świetnie opanowali technikę pływania. Potem nagle wskoczyliśmy na głębinę i odkryliśmy, że niewiele ma to wspólnego z treningiem na sucho. Że woda wokół nas to nawet nie jest bezpieczny basen, ale wartka rzeka albo wzburzone morze. A ruchy, które musimy wykonywać, niewiele mają wspólnego z tym, co wyćwiczyliśmy wcześniej. Teraz więc jestem w takim punkcie, że płynę, ale nie wiem, czy umiałbym wytłumaczyć – choćby samemu sobie – na czym polega to pływanie.

Życie w seminarium daleko odbiega od księżowskiej egzystencji. Paradoks polega na tym, że choć jestem księdzem diecezjalnym, którego niektórzy nazywają czasami księdzem świeckim – powołanym do życia wśród ludzi – lata mojego pobytu w seminarium poświęcono głównie na to, aby nauczyć mnie raczej życia zakonnego, w oddzieleniu od świata zewnętrznego, w dużej wspólnocie. Większa część dnia jest zwykle zaplanowana za ciebie; gdy po święceniach opuszczasz ten gmach i trafiasz na parafię, znika wyznaczony dzwonkiem seminaryjnym rytm i musisz niemal od zera uczyć się samodyscypliny. Gdybyś chciał przenieść seminaryjne nawyki na życie parafialne, wszyscy dookoła zwariowaliby z tobą.

Może to zabrzmi jak bajka, ale nie stałoby się chyba nic złego, gdyby klerycy zamiast skoszarowania mieszkali po kilku na mieście, w konkretnych parafiach. Na przykład w wynajętych mieszkaniach czy wręcz na stancjach. Mieliby kontakt z ludźmi, wiedzieliby więcej o ich życiu, ale też uczyliby się w praktyce, co znaczy żyć wśród innych – że czasem trzeba pomóc sąsiadce w zakupach albo jej dzieciom w nauce, że ludzie potrafią się pokłócić o segregację śmieci… Ich dobroczynności nie trzeba by ujmować w organizacyjne ramy seminaryjnej akcji. Po drugie, byliby zmuszeni, żeby brać odpowiedzialność także za siebie nawzajem. To od nich zależałoby, czy zmówią wspólnie brewiarz. Oczywiście żyliby we wspólnocie konkretnej parafii. Za ich prowadzenie do kapłaństwa odpowiadałby proboszcz. Studiowaliby teologię, a każdy mógłby korzystać z indywidualnego prowadzenia przez ojca duchownego.

Życie kowboja

Kontakt z ludźmi jest solą naszego kapłańskiego powołania i powinien być jego chlebem powszednim. Jeśli czasem tak się nie dzieje, to prawdopodobnie dlatego, że nie dano nam wystarczającej okazji do nauki w latach przygotowania. Nikt nie wprowadzał nas w doświadczenie bycia z ludźmi. Uczymy się go po omacku, metodą prób i błędów. I nawet ci z nas, którym bardzo zależy, by być blisko innych, mają z tym problemy. Nie dlatego, że jesteśmy księżmi, ale dlatego, że taki jest styl życia – coraz bardziej oddalamy się od siebie i izolujemy. Duszpasterz akademicki, którym jestem, odbija się od twarzy studentów zapatrzonych w Facebooka. Tam jest drugi człowiek. Tam jest życie.

Ksiądz parafialny, który zechce spotkać swoich sąsiadów, trafi na zasieki w postaci domofonów, strzeżonych osiedli czy ogrodzonych domków jednorodzinnych – większość z tych miejsc i tak stoi pusta od rana do wieczora. Jak sforsować taką zaporę? Nawet lokalny sklep nie jest już miejscem spotkań, jak kiedyś. Może jeszcze place zabaw i piaskownice? Aż boję się pomyśleć, co by się działo, gdyby ksiądz zaczął tam regularnie przesiadywać…

By jednak być sprawiedliwym, warto spojrzeć też w drugą stronę. Gdybyśmy uchylili nieco drzwi plebanii, jaki obraz zobaczymy? Więcej tu wspólnoty czy starych kawalerów, mijających się po drodze? Rob Fuller, świecki katolik z Irlandii, pisze na podstawie swoich obserwacji o dominującym modelu życia księży diecezjalnych jako „kowbojów eremitów”1. I pyta: „Tak, wiem, że to lubicie, ale czy naprawdę myślicie, że model samotnego kowboja przemawia do młodego idealisty, zmagającego się z pytaniem o swoje powołanie? Czy perspektywa życia w pojedynkę jest cechą diecezjalnego kapłaństwa, która pierwotnie nas pociągała?”.

W bycie księdzem wpisana jest oczywiście spora dawka samotności. Nie ma w tym nic złego. Ksiądz Krzysztof Grzywocz świetnie to tłumaczy, mówiąc, że nasze życie jest jak wózek na dwóch kołach: jedno to życie we wspólnocie, a drugie to życie w samotności. Jeśli te koła mają dobrą proporcję, wózek może jechać do przodu, jeśli nie, kręci się w miejscu. Żyjemy samotnie, by móc żyć we wspólnocie, i na odwrót. Życie samotne bez wspólnoty może być bardzo frustrujące i pozbawione sensu. Jednak to prawda; nie jest łatwo stworzyć coś na kształt wspólnoty – potrzeba nie tylko wspólnej modlitwy, ale też posiłków, rozmowy, czasu… Wciąż brzmią mi w uszach słowa Benedykta XVI, że nasz celibat tylko wtedy będzie prawdziwym znakiem, a jednocześnie będzie możliwy do udźwignięcia, kiedy będziemy tworzyć niewielkie wspólnoty. Kiedy przezwyciężając izolację, zaczniemy – my, księża – być dla siebie i wspierać się wzajemnie. To bardzo piękne słowa starego człowieka, który niemal całe życie mieszkał samotnie i który wyznaje swoją tęsknotę za wspólnotą2. Myślę, że większość z nas odczuwa podobnie.

Być może istnieje szczególna duchowość księdza diecezjalnego, tyle że niewiele o niej wiemy i jeszcze mniej mówimy. Widać to choćby we wspominanej organizacji seminariów duchownych na modłę życia zakonnego. Brakuje też szeroko uznanych wzorców osobowych, do których moglibyśmy się odwoływać. Święty Jan Vianney był z pewnością wspaniałym człowiekiem, pilnie jednak potrzebujemy także bliższych nam czasowo postaci. A moje wzory kapłaństwa: ksiądz Tadeusz Bozowski i ksiądz Jan Zieja, należą raczej do nurtu alternatywnego.

Pod jednym namiotem

O byciu księdzem niewiele wiemy – każdy z nas musi samodzielnie wymyślić własny pomysł na księdza w sobie – jeśli jednak mamy mówić o takiej duchowości, z pewnością bycie z ludźmi i nawzajem dla siebie należy do jej absolutnych podstaw. Jest to cecha, która wyróżnia nasze powołanie spośród innych dróg do kapłaństwa. Nawzajem dla siebie. A więź się zawiązuje, czyli buduje się Kościół, zarówno wtedy, gdy ja wysłucham czyichś małżeńskich problemów, jak i wtedy, gdy wspólnie posprzątamy plebanię lub jeśli ktoś zaceruje mi sutannę.

Jest w Dziejach Apostolskich bardzo przejmujący fragment dotyczący kapłaństwa. Ten o namiotach. Paweł, przybywszy do Koryntu, zamieszkuje z rodziną Pryscylli i Akwili i wspólnie z nimi zajmuje się wyrobem namiotów, „ponieważ znał to rzemiosło”3. Nie każe uszyć osobnego namiociku dla siebie, nie przygotowuje też wielkich planów ewangelizacyjnych – po prostu mieszka z nimi, je, pracuje, a co szabat chadza do synagogi, aby tam mówić o Jezusie. Właśnie ta otwartość na normalne życie czyni Pawła kimś wiarygodnym. To jest też dokładnie ta sama postawa, która – po dwóch tysiącach lat! – tak nas zachwyca u obecnego papieża. Ta zwyczajność i prostota Franciszka nie wynika z żadnej wyrachowanej strategii, ale po prostu z ciekawości ludzi, z radości przebywania wśród nich. Nie dziwi więc, że święty Paweł powie o sobie, że jest „sługą waszej radości”. Jego i moim zadaniem jest służyć tak, aby przynieść ludziom radość. Radość zbawienia.

współpraca Maciej Pichlak

1 http://vultus.stblogs.org/index.php/2011/08/should-diocesan-priests-live-i/.
2 Światłość świata.
3 Dz 18,3.

Pozwól mi umrzeć księdzem
ks. Mirosław Maliński

urodzony w 1965 r. w Wielkopolsce – „Malina”, ksiądz katolicki, z wykształcenia mgr inż. geodeta, duszpasterz akademicki we Wrocławiu, rektor kościoła św. Macieja, założyciel i redaktor naczelny portalu 2r...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze