Powiedzcie wszystkim, że jestem im wdzięczny
fot. aaron huber / UNSPLASH.COM

Powiedzcie wszystkim, że jestem im wdzięczny

Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Wyczyść

Henri Nouwen, autor Zranionego Uzdrowiciela, zmarł w Holandii 21 sierpnia 1996. Sądząc po liczbie nekrologów, był opłakiwany przez wielu. Nazywano go „nauczycielem tysięcy”, a tytułowa strona „National Catholic Reporter” (15 listopada 1996) głosiła – aczkolwiek ze znakiem zapytania – „Czy kandydat do świętości?”

Henri był opłakiwany w sposób publiczny. Informacje o jego śmierci zawierały serwisy w całych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. A jednak każdemu zabierze nieco czasu, aby oswoić się z myślą, że odszedł. Dla tych przyjaciół i czytelników, którzy nigdy nie słyszeli o okolicznościach jego śmierci, być może powinienem opowiedzieć pokrótce, co się stało. Henri pojechał z Kanady do Holandii, by spotkać się z ekipą filmową. Zamierzał udać się z nią do Rosji, aby zrealizować film o swoim ulubionym obrazie Rembrandta Powrocie syna marnotrawnego, który znajduje się w Ermitażu w Sankt Petersburgu. Henri zatrzymał się w hotelu na krótki odpoczynek. Stamtąd zadzwonił do recepcji, prosząc o pomoc lekarską. Został natychmiast przewieziony do szpitala, gdzie stwierdzono, że miał atak serca. Przez następnych kilkanaście dni Henri leżał na intensywnej terapii i straszliwie cierpiał. Sprawy wyglądały poważnie. W pewnym momencie powiedział: „Nie sądzę, abym umarł, ale jeśli tak się stanie, powiedzcie wszystkim, że jestem bardzo wdzięczny”.

Wówczas jego stan nagle się polepszył. Został przewieziony z intensywnej terapii. Tak więc mogła się z nim spotykać rodzina i Nathan Ball, dyrektor Daybreak, który dowiedziawszy się o stanie Henriego wsiadł natychmiast w samolot i przyleciał do Holandii. Henri starał się nie poddawać chorobie i zdołał nawet dwukrotnie zadzwonić w piątek do swego biura. Było mu na tyle lepiej tego wieczoru, że wyszedł ze swoją rodziną na korytarz. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Życiu Henriego nie zagrażało niebezpieczeństwo. Tej nocy został sam. Drugi atak serca nastąpił rano, i Henri odszedł od nas. Miał sześćdziesiąt cztery lata.

Odejście Henriego jest dojmującą stratą dla wielu jego przyjaciół w Arce, w Kościele i na świecie. W Ameryce tylko Thomas Merton i C. S. Lewis mieli porównywalny wpływ na duchowość chrześcijańską. Jednak tę swoją pozycję opłacił sporym kosztem. Poprzednio Henri przez kilkanaście miesięcy przebywał w Bostonie, gdzie i ja mieszkałem. Robert Jonas, jego gospodarz i przyjaciel, dostrzegał wyraźnie jego wyczerpanie i jak wiele stresów przeżywał z powodu swej wielorakiej działalności. Henri nie chciał dopuścić tej prawdy do siebie. Jonas usiłował uchronić Henriego od problemów, które stawały przed nim w tamtych dniach. Wiedział, że jego bezgraniczna wspaniałomyślność musi się kiedyś dla niego skończyć fatalnie.

Henri nie potrafił wstrzymać się z dawaniem ludziom obietnic i wprowadzania ich w orbitę swej miłości. Z pewnością mogę powiedzieć, że nikt z moich nauczycieli nie służył mi i nie kochał mnie tak jak Henri, a jestem przecież tylko jednym z setek, których traktował w ten sposób.

Podobnie jak Jezus, Henri miał wielki talent do sprowadzania wielkich spraw do zrozumiałych wymiarów i mówienia prostych, bliskich każdemu prawd. Po tych dziesięcioleciach, kiedy to zdołał dotrzeć do swych niezliczonych czytelników w więcej niż trzydziestu książkach, jego słowo stało się jeszcze zwięźlejsze i bardziej przenikające. Opuszczenie Harvardu, aby żyć pośród ludzi upośledzonych, było tylko małym znakiem szerszego ruchu w jego życiu — od „skomplikowanego” do „prostego” i od „rozproszonego” do „skupionego”. Dokonał tego zarówno w swoim pisaniu, jak i życiu. Widziałem w nim coraz większy spokój, prostotę i wejrzenie w innych. Jak to ukazywały jego książki, miał niesamowitą zdolność do badania swego serca i sprawiania, że ciężkie przemiany Ducha stawały się wartością pożądaną.

Pamiętam ten dzień, kiedy powiedziałem mu, że jego największą nauką dla mnie była „wolność od lęku”. Spojrzał w dół i pokiwał głową. Uwalnianie siebie i innych od lęku było bezustannym ćwiczeniem w jego kapłaństwie. Większość księży katolickich, których znam, żyje w potwornym napięciu — trzymają się z dala od innych, wypowiadają się sposób bardzo ostrożny i są zawsze świadomi godności swego powołania. Henriemu taki model kapłaństwa był całkowicie obcy. W swych książkach ukazywał intymne walki swego serca. Jego przyjaźnie były niczym nieskrępowane i pozbawione śladów troski o klerykalizm. Tym niemniej ujrzałem w nim wcielenie kapłańskiego ideału. Był alter Christus, jakby drugim Chrystusem. Przeżywał swe kapłaństwo nie poprzez separowanie się, lecz żyjąc jako sługa i przyjaciel ramię w ramię z takimi ludźmi jak ja.

Pogrzeb Henriego był szczególnym darem i spotkaniem z Bogiem. Najpierw odprawiono msze w Holandii. Później ciało Henriego, któremu towarzyszyło kilka osób z rodziny i przedstawicieli Arki, zostało zabrane do Toronto i złożone w trumnie w Daybreak. Trumnę ozdabiały kolorowe naiwne rysunki wykonane przez niepełnosprawnych. Zewsząd przybywali ludzie, aby po raz ostatni zobaczyć Henriego. Henri leżał w kościele otoczony przez grono przyjaciół, słoneczniki i obrazy — był tam „Powrót syna marnotrawnego”, wizerunek Matki Boskiej z Guadelupe i dużo fotografii, na których Henri śmieje z członkami Daybreak i z akrobatami, którzy inspirowali go swoim szybowaniem i wirowaniem w powietrzu. Teraz również Henri wolny unosił się nad ziemią. Obrazy i rysunki włożono do trumny. Podniosłem kartkę leżącą w stopach Henriego, na której znajdował się napis po francusku: „Bóg wybrał najgłupszych tego świata, aby zawstydzić mędrców”.

Nazajutrz, 28 września, odprawiona została uroczysta msza święta z całą rozbrajającą prostotą i miłością, którą potrafi prezentować Arka. Niedaleko Daybreak znajduje się słowiańska katedra z wysokimi pozłacanymi kopułami i wspaniałymi ciemnymi murami. Kiedyś zatrzymaliśmy się tam z Henrim, aby popatrzeć na tę piękną budowlę stojącą samotnie pośród pól pszenicy. Teraz w kruchcie tej katedry spoczywa jego ciało.

Najpierw przemawiała jego rodzina, po angielsku i holendersku. Nie tylko że wspaniałomyślnie zgodziła się na pochówek Henriego w Kanadzie, ale ofiarowała jeszcze jego kielich, rodową pamiątkę.

Śpiewaliśmy, odprawialiśmy nabożeństwo, ale także świętowaliśmy życie, które w niezwykły sposób objawiła nam miłość Boga. Wydrukowano karty pogrzebowe, na których po jednej stronie znajdował się obraz Rembrandta, a na drugiej słowa Henriego. Słowa te wyrażały jego żarliwe pragnienie powrotu do Boga i spotkania tam swego bliźniego jako swego brata. W swych ostatnich dniach Henri był jeszcze bliższy postaci syna marnotrawnego, o którym tyle rozmyślał i pisał. Wyjechał z Kanady w swoją ostatnią pielgrzymkę do Rosji, aby zobaczyć ten obraz, a potem wrócić do swej ojczyzny, by tam umrzeć. Powrócił do obrazu; powrócił do Holandii; powrócił do Boga, a teraz w końcu powrócił nawet do Daybreak.

Dzięki Henriemu nauczyłem się, jak inaczej żyć — bez lęku, i w pełni Ewangelią. Wzruszał ludzi na całym świecie swą prostą nowiną o Bożej miłości. Pogrzeb był wspaniałym wyrazem tego, kim był Henri. Tak bardzo czuło się jego obecność. Niesamowite było także to, że był z nami Laurent, jego brat, który swoim wyglądem i zachowaniem tak bardzo przypomina Henriego. Troszczył się o innych i pilnował spraw, tak jak to zawsze czynił Henri. Kiedy powiedziałem mu, jak wiele nauczył mnie Henri i jak wspaniałym był przyjacielem, odpowiedział silnym, szczęśliwym głosem, takim jak głos Henriego: „No cóż, jego praca nad tobą dobiegła końca! Zatem postępuj nadal tak, jak on cię tego nauczył, i ciesz się na to, co ma nadejść!”

„America”, 10 maja 1997

Powiedzcie wszystkim, że jestem im wdzięczny
Michael O’Lauglhlin

autor książek o Henrim J. M. Nouwenie: God's Beloved: A Spiritual Biography of Henri Nouwen (2004) i Henri Nouwen: His Life and Vision (2005)....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze