Poszłam po mąkę, nie mam na autobus

Poszłam po mąkę, nie mam na autobus

Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Na futra, zegarki, buty i torebki wydała w ciągu miesiąca 600 tys. złotych z konta firmy prowadzonej wspólnie z mężem. Zakupów nawet nie przynosiła do domu, tylko zostawiała u znajomych i rodziny. Do kliniki przywiózł ją mąż.

– No nie, to ja takiego problemu nie mam – zarzeka się właścicielka kilkudziesięciu par butów, niezliczonych torebek i trzech piwnic szczelnie wypełnionych zakupami (czwarta właśnie się zapełnia). Małgorzata, czterdziestokilkulatka, prowadzi biuro rachunkowe i ma słabość do lumpeksów. W swoim ulubionym jest kilka razy w tygodniu. – Kiedy nie przychodzę, właściciel wysyła esemesa: „Co, chorujemy?”. Na używane ciuchy wydaje ok. 700 zł tygodniowo.

Nie znoszę dużych sklepów!

Kupuje dla siebie, dla rodziny, przyjaciół, znajomych. – Zdarzało się, że dzwoniła bratowa: „Córka jedzie na narty, nie masz tam jakiegoś kombinezonu?”. Pewnie, że miałam.

Pod stosami rzeczy nie zginęła tylko dlatego, że rodzina systematycznie je wywozi. – Ja kupuję, oni pakują w wory i co miesiąc wywozimy na wieś, gdzie mamy działkę. Rozdajemy wszystko znajomym.

Przyznaje, że większości kupionych ubrań nigdy nie założyła. – Nosi się może jedną trzecią z tego. Wiszą mi w szafie jakieś balowe sukienki, chociaż z zasady w spódnicach nie chodzę. Nie wiem, po co je kupiłam.

Małgorzata uwielbia też starocie. Pudła złożone w piwnicy kryją niezliczone serwisy z porcelany, talerzyki, świeczniki, figurki… Przedmiotami „z drugiej ręki” zapełniła także przyczepę na działce. Po co jej dwadzieścia kompletów filiżanek? – Kiedyś to sprzedam. Kilka rzeczy już zresztą sprzedałam – zapewnia.

Nie koniec na tym. Małgorzata szaleje za butami. Ma ich… No właśnie, ile par? – Nie wiem dokładnie, mnóstwo. Kiedyś chciałam policzyć, doszłam do 26 i stanął nade mną mąż, więc dałam spokój.

W poszukiwaniu nowych butów codziennie zagląda na allegro. Przyznaje, że zdarza się jej ukryć przed rodziną zakup kolejnej pary. Twierdzi, że wszystkie kupione buty nosi. Inaczej niż torebki. Te też namiętnie kupuje, ma ich kilkadziesiąt, ale nie nosi. – To już zbyt skomplikowane, bo trzeba ten cały bałagan ze środka przekładać.

Na zakupy, traci mnóstwo czasu, ale przekonuje, że nie robi tego kosztem pracy czy rodziny. – Owszem, zdarzało się, że musiałam pracować w nocy, bo dzień mi zszedł na wędrówkach po sklepach. Ale niczego nie zawaliłam! – przyznaje w końcu.

Co jeszcze kupuje? – W zasadzie nic. Nie znoszę dużych sklepów! No, może filmy. Jak się zaczęły pokazywać razem z gazetami, wszystkie kupowałam. Przeszło mi już. Zebrałam paczkę i sprzedałam na allegro. Teraz zaczęłam zbierać kolekcję zespołu Queen – książki i płyty. Ale już się zastanawiam, po co mi to?

Jesteś tego warta?

Zakupoholizm to przymus robienia zakupów, w czasie których w siatkach lądują rzeczy niezaplanowane i w zasadzie niepotrzebne. Podobnie jak w wypadku innych nałogów, problem zaczyna się w naszych głowach. Myślimy tak: mam problem, pokłóciłam się z mężem, dostałem reprymendę od szefa, więc muszę sobie poprawić nastrój. A jak to zrobić? Najłatwiej kupić sobie prezent.

Bieganie po sklepach (także tych internetowych) pozwala zapomnieć o kłopotach, rozładowuje napięcie. Człowiek, który kupuje sobie prezent, czuje się dowartościowany. Rośnie mu poziom endorfin (tzw. hormonów szczęścia). W sukurs tym potrzebom idą reklamowe slogany: „Kup to sobie koniecznie. Przecież jesteś tego warta”. Wspierają je dzielnie kolorowe pisma, zachęcając do kupna kolejnych cudownych kosmetyków, najmodniejszych butów, najseksowniejszych sukienek, wymyślnych komórek… Specjaliści od marketingu tworzą świat, w którym szczęście zależy od posiadania kolejnej rzeczy. Kreowany przez nich sposób życia polega na nieustannym sprawianiu sobie przyjemności.

Bezrobotna kupuje garnki i zdrowotną pościel

– Zakupoholizm to bardzo demokratyczna choroba. Dotyka zarówno biednych, jak i bogatych. Tyle, że u biednych szybciej dają o sobie znać skutki – mówi Monika CiszekSkwierczyńska, psycholog, specjalista terapii uzależnień.

U osób z zasobnym portfelem w początkowym okresie nie widać dostrzegalnych strat i konsekwencji. Jednak jak każde uzależnienie, także i to ma tendencję do rozwijania się.

– Panią, która wydała w ciągu miesiąca ponad 600 tys. złotych z konta firmy prowadzonej wspólnie z mężem na futra, zegarki, buty i torebki, na terapię do kliniki przywiózł mąż – opowiada na portalu Psychologia.net Joanna WysoglądWolniak, lekarz psychiatra, dyrektorka Poradni Zdrowia Psychicznego i Terapii Uzależnień przy Klinice Wolmed. – Oboje byli zdruzgotani. Ona bezsensem zakupów, których nawet nie przynosiła do domu, tylko zostawiała u znajomych i rodziny, on – brakiem lojalności życiowej i biznesowej partnerki.

Jak się to zaczęło? Od tego, że aktywna businesswoman po urodzeniu dziecka poczuła się wyalienowana. Jedyną jej rozrywką stały się wypady do luksusowych sklepów, przeglądanie katalogów i polowanie na wszystko, co ma rozpoznawalną markę.

Inaczej wygląda sytuacja osób mniej zamożnych. One szybciej doświadczają skutków uzależnienia od zakupów: trudności z płynnością finansową, debetów, utraty zdolności kredytowej. Pojawiają się kryzysy w związkach, stany rezygnacji i depresji. Ta grupa najczęściej pada ofiarą tzw. prezentacji.

Joanna WysoglądWolniak wspomina bezrobotną pacjentkę, która wybrała się na prezentację „zdrowotnych” materacy i pościeli w luksusowym hotelu. – Spotkanie miało znamiona elitarnego przyjęcia. Prezenterzy przekonywali gości, że bez tych produktów nie mogą być szczęśliwi, ich życie ma obniżoną jakość, a zdrowie jest zagrożone. Przygotowane były już wnioski o pożyczki na nieoprocentowane raty bez żyrantów. I, oczywiście, wyjątkowa oferta ważna była tylko tu i teraz.

Kobieta otrząsnęła się dopiero po powrocie do domu. Na zwrot zakupionego towaru było za późno. W domu miała już komplet garnków, bieliznę antybakteryjną, lampę antydepresyjną i wiele innych „zdrowotnych” gadżetów. Zalegały też dobra upolowane na sklepowych wyprzedażach i promocjach.

Na prezentacjach pokusy jednak się nie kończą. Nie tylko banki, ale też niemal wszystkie wielkie sieci handlowe wydają własne karty kredytowe. Nie brakuje także ogłoszeń typu: szybki kredyt bez żyrantów. Dla podatnych na uzależnienie od kupowania takie oferty to zaproszenie do bankructwa. Zakupoholicy są bezbronni wobec presji reklamy i najnowszych technik marketingowych.

Kobiety lubią ubrania, mężczyźni wolą komórki

Według Jacka Sędkiewicza, psychologa, specjalisty terapii uzależnień, uzależnienie od zakupów w równym stopniu dotyka kobiety i mężczyzn. – Kobiet jest zaledwie dziesięć procent więcej. Te dwie grupy różnią się natomiast tym, co kupują – mówi: Kobiety, zdaniem terapeuty, wydają pieniądze na ubrania, buty, biżuterię, kosmetyki. Mężczyźni nie mogą się oprzeć gadżetom, nabywają telefony, komputery lub sprzęt sportowy – przedmioty związane ze stylem życia.

Zdarzają się też wyjątki. Olaf: – Pociągają mnie gadżety, ale głównie kupuję ubrania. Gdy miałem dziesięć lat, mama ze swoimi koleżankami zabrała mnie na zakupy. W przymierzanych kreacjach czuły się jak gwiazdy. Wtedy mi się to spodobało.

Dwudziestokilkuletni Olaf nosił wszystkie swoje ciuchy. Pytanie tylko, ile razy. Sędkiewicz: – Młodzi wyrastają na pokolenie o nastawieniu rynkowym, konsumpcyjnym, podatnym na reklamę. Natomiast starsze pokolenie wciąż cierpi na lęk przed brakiem. Starsi ludzie często powtarzają: Lubię mieć pełną lodówkę. Rodzice pragną dać dzieciom to, czego sami w dzieciństwie nie mieli.

Jak przypuszczają psychologowie, Polacy mogą być szczególnie podatni na zakupoholizm. Komunizm i puste sklepowe półki przyzwyczaiły nas do kupowania na zapas, co się da i ile się da. Badania socjologiczne dowodzą, że za największy sukces transformacji uważamy pełne sklepy i kupujemy często bez opamiętania. Efektem może być uzależnienie. Ludzie, którzy wpadli w nałóg, wydają pieniądze niekoniecznie na coś mieszczącego się w torbie. Uzależnić można się od remontów czy wymiany mebli.

Zdaniem psychologów, zakupoholizm jest na razie w Polsce ignorowany. Cóż w końcu złego w tym, że zrobimy sobie kilka prezentów? Oczywiście nie każdy, kto lubi robić zakupy, musi być zakupoholikiem. Jeżeli jednak nabywamy nową rzecz tylko po to, żeby rozładować napięcie i poprawić sobie humor, tracimy kontrolę już po pierwszych transakcjach, podnieca nas to, kupujemy rzeczy, na które nas nie stać, to niechybny znak, że mamy problem.

Maria Matuszewska (psycholog, od prawie 50 lat zajmuje się terapią osób uzależnionych): – O uzależnieniu mówimy, gdy pojawiają się szkody. Brakuje nam pieniędzy na życie, a kupujemy wazoniki. Kiedy tracimy miarę, nie możemy poprzestać na kupnie jednej rzeczy. To tak jak z alkoholikiem, który nie może skończyć na jednym kieliszku.

Na Zachodzie zakupoholików jest więcej niż np. alkoholików. Jak obliczyli specjaliści, w Stanach Zjednoczonych nawet do sześciu procent społeczeństwa może być uzależnione od robienia zakupów. – Także w Polsce ten problem narasta. Choć u nas jeszcze nie prowadzi się żadnych statystyk – ocenia Sędkiewicz. Liczba polskich zakupoholików (lub kupnoholików) procentowo może odpowiadać amerykańskim statystykom. Dla porównania, alkoholicy to trzy procent naszego społeczeństwa.

Błędne koło, w które wpada zakupoholik, wygląda tak: mam chandrę, jestem zmęczona, żeby się odstresować, idę po zakupy (lub kupuję w sieci). Kiedy wybieram kolejne towary, wpadam w euforię, mam poczucie spełnienia. Potem jednak przychodzi kac – po co mi tyle rzeczy? Większości z tego, co kupiłam, nie potrzebuję. Gdy uświadamiam sobie, ile wydałam, czuję się fatalnie. Spada też poczucie własnej wartości: zrobiłam to kolejny raz, choć obiecałam sobie, że już nigdy więcej. A najlepszy sposób na poprawienie nastroju, to… zrobienie sobie prezentu. Kółko się zamyka.

Niekontrolowane wydawanie pieniędzy często idzie w parze z innymi nałogami. Na zmartwienie wypiję lub łyknę tabletkę, potem budzi się we mnie ułańska fantazja i rzucam się w wir zakupów. I znów smutek i wyrzuty sumienia. Nierozpakowane przedmioty zalegają w szafach.

Rekordzistka wydaje sto tysięcy

– Uwielbiam robić zakupy, czuję wtedy coś w rodzaju podniecenia. To mnie relaksuje – tłumaczy Olaf. Do sklepów, najczęściej w dużych centrach handlowych chodzi regularnie, przynajmniej dwa razy w tygodniu. Czy widzi w tym jakiś problem? – Żadnego. Fajnie jest spotkać się ze znajomymi na przyjemnych zakupach. Po chwili jednak przyznaje, że od jakiegoś czasu nie udaje mu się kontrolować wydatków.

– Ludzie nie widzą problemu, dopóki nie okaże się, że wszystkie konta zostały już zablokowane, wszędzie zalegają sterty niezapłaconych rachunków i straszy kupa długów. Rodzina mojej pacjentki musiała siedzieć w domu po ciemku, bo nie było z czego zapłacić rachunków za prąd. Inna pacjentka trafiła za długi do więzienia – opowiada Monika CiszekSkwierczyńska. – Rekordzistka? Potrafiła wydać każdego dnia 100 tys. złotych. Dzienne wydatki rzędu 20–30 tys. złotych można uznać za często spotykane.

Z podobnymi przypadkami spotkał się też Jacek Sędkiewicz. – Mam np. pacjentkę, której matka nabrała kredytów. Teraz jest umierająca, a długi, ponad 200 tys. złotych, musi spłacić córka z pensją poniżej średniej krajowej. Ten nałóg nie dotyka tylko uzależnionego, ale też jego bliskich. To bardzo poważne uzależnienie. Nie można tego bagatelizować czy się z tego zaśmiewać – ostrzega Jacek Sędkiewicz.

Maria Matuszewska: – Żeby się zorientować, że coś jest nie w porządku, muszą spaść na dno.

Kupuje, by zapomnieć, że kupuje

Monika CiszekSkwierczyńska: – Jak przy każdym innym uzależnieniu, tak samo i tutaj pojawia się kłamstwo, emocjonalne odcięcie od rodziny. Zaczynamy zaniedbywać nie tylko pracę, ale też najbliższych. Zakupoholikowi trudno jest samodzielnie zerwać z nałogiem. W Małym Księciu jest znamienny dialog. Mały Książę spotyka pijaka: – Co robisz? – Piję. – Dlaczego pijesz? – Aby zapomnieć. – O czym zapomnieć? – Że się wstydzę. – Czego się wstydzisz? – Wstydzę się, że piję.

Niestety, Narodowy Fundusz Zdrowia nie finansuje terapii zakupoholików, jeżeli jest to jedyne uzależnienie. Taki człowiek może liczyć na bezpłatną pomoc, jeżeli jest dodatkowo uzależniony np. od alkoholu. Pozostają więc gabinety prywatne. Trafia do nich niewielu pacjentów.

CiszekSkwierczyńska: – W pierwszej kolejności trzeba uzależnionemu uświadomić konsekwencje jego działania. Ci ludzie nie chcą przyznać, że mają problem, udowadniają, że wszystko jest w najlepszym porządku. Dopiero na samym końcu uczymy taką osobę zarządzania pieniędzmi, rozpisujemy harmonogramy wydatków. Terapia może potrwać nawet półtora roku. Bywa, że zakupoholika trzeba na jakiś czas odizolować w zamkniętym ośrodku.

Małgorzata nigdy nie podliczała miesięcznych wydatków na zakupy. – I wolałabym tego nie robić. Na szczęście ani w lumpeksach, ani na pchlich targach nie można płacić kartą, więc się nie zadłużyłam – mówi. Mało tego, Małgorzata w zasadzie na swoich zakupach zarabia. – Ja poluję na okazje, nie kupuję czegokolwiek. Jeżeli widzę, że jakaś kurtka kosztuje w sklepie 350 zł, a ja ją mogę kupić na allegro za 120 zł, to jak tu nie skorzystać?

Ostatni jej zakup, to… harmonia. Warto dodać, że Małgorzata nie umie grać. – Ale może się nauczę? Sprawdziłam stare aukcje, takie harmonie chodziły po 700800 zł. A ja moją kupiłam za 107 zł – wylicza. – Jeśli z grania nic nie wyjdzie, to wystawię ją dalej.

Także Olaf unika odpowiedzi na pytanie o to, ile miesięcznie wydaje na zakupy: – Czasami sam się tych sum boję! Nie jest to mało. Ale też nie kupuję na siłę. Kupuję tylko to, co mi się podoba.

Gwiazda po szampanie chce etolę z soboli

„Konsumpcjonizm włada naszym życiem. Korporacje chcą wszystkie nasze doświadczenia zredukować do kupowania ich produktów” – ostrzega na swojej stronie internetowej nowojorski kościół The Church Of Stop Shopping. Od dziesięciu lat bardzo aktywnie działa on w mediach i na ulicach. Nic dziwnego. Zakupoholicy w Stanach Zjednoczonych, mimo dotkliwego kryzysu ekonomicznego, nie zrezygnowali z wydawania w sklepach sześciocyfrowych sum. Żeby się nie rzucać w oczy, po prostu zeszli do podziemi. Jak donosi „New York Times”, w czasach recesji bardzo popularne stały się elitarne spotkania w prywatnych domach, hotelach czy salach wystawowych, w czasie których między kieliszkiem szampana a miłą pogawędką z dobrze sytuowanym znajomym można kupić etolę z soboli z diamentowo–szafirową broszką.

Znacznie więcej luksusowych towarów znika też z amerykańskich sklepów internetowych. – W obecnej sytuacji gospodarczej otwarte wydawanie pieniędzy jest w pewien sposób napiętnowane. Ci ludzie nie chcą uchodzić za arogantów, którzy nie przejmują się kondycją gospodarki, ale jednocześnie nadal pragną kupować i znaleźli na to sposób – komentuje Eric Spangenberg, psycholog ze szkoły biznesu Washington State University, zajmujący się rynkiem konsumentów.

CiszekSkwierczyńska: – W czasach, gdy wszystko trzeba mieć natychmiast i nie ma czasu na czekanie, także stan dobrego samopoczucia ludzie próbują osiągnąć szybko, bez wysiłku. Szukają drogi na skróty i idą po zakupy. Mogą wydać ostatnie pieniądze, żeby tylko dobrze się poczuć. Ludzie zamieniają się w nałogowych konsumentów. Ważne rzeczy odchodzą na dalszy plan.

Amerykanie nakręcili nawet o zakupoholizmie film: Wyznania zakupoholiczki (premiera w lutym). Pod zapowiedzią na polskiej stronie internetowej od razu pojawił się wpis: „To będzie film o mnie”.

Olaf nie poszedłby na odwyk

Czy w epoce wszechobecnych reklam, coraz wymyślniejszych chwytów marketingowych i kart kredytowych można uciec przed konsumpcjonizmem?

Psycholog Maria Matuszewska uspokaja: – XXI wiek to wiek uzależnień. Jeżeli człowiek nie ma własnego twardego systemu wartości, to się gubi. Chciejstwo bardzo się w nas ostatnio rozwinęło. Ale jeżeli ktoś szerzej patrzy na świat, niż tylko przez pryzmat tego, co chce mieć, to w momencie kiedy zacznie za dużo jeść, spać czy kupować, zapali się mu czerwone światło.

– Ważna jest więź w rodzinie, bliskość. Rozwój duchowości, religia. Pozytywna grupa przyjaciół. Rozwój zainteresowań, pasji. Często ludzie uzależnieni od zakupów nie potrafią wymienić niczego, co ich pasjonuje, nie mają hobby. Szukają tylko czegoś na chwilę, łatwego i szybkiego – wtóruje CiszekSkwierczyńska.

Olaf ma zainteresowania, i to jeszcze jakie! – Moda, muzyka, dziewczyny, szybkie samochody. Lubię też robić drinki – takie małe hobby – wymienia.

Czy gdyby ktoś mu zaproponował terapię, zgodziłby się? – Nigdy nie poszedłbym na odwyk. Nie odebrałbym sobie tego, co lubię!

Małgorzata: – No cóż, jakieś nałogi trzeba przecież mieć.

Poszłam po mąkę, nie mam na autobus
Marta Tylenda-Wodniczak

absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, przez dziesięć lat, do 2008 roku była dziennikarką poznańskiego oddziału „Gazety Wyborczej”, swoje teksty publikowała też w „Życiu”, „Polityce”, „Gazecie Poznańskiej”....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze