Posłuchaj, to do ciebie
fot. camila rubio varon / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Dyscyplina życia chrześcijańskiego polega głównie na umiejętności zatrzymania się i słuchania. Oczywiście, jeśli jesteś zajęty, bo właśnie podwozisz dzieci do szkoły, pędzisz do pracy, może być to trudne.

W czasie przygotowań do chrztu dorosłych kapłan wręcza katechumenom ewangelię, mówiąc: „Przyjmij Ewangelię Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, abyś Go lepiej poznał i wierniej naśladował”. Bycie chrześcijaninem oznacza więc, że powierza się nam Słowo Boże, za które mamy oddać swoje życie. Dlaczego mielibyśmy umierać z powodu jakiejś księgi? Biblia to nie słowa o Bogu, przewodnik po chrześcijaństwie. W rzeczy samej, im bardziej zbliżamy się do Boga i dzielimy Jego życie, tym bardziej odkrywamy Jego niepoznawalność. Kiedy zbliżamy się do kogoś, żeby go pocałować, tracimy go z oczu i tak też jest z Bogiem. Jesteśmy, jak powiedział św. Tomasz z Akwinu, przyłączeni do Boga jako do nieznanego. Przyjęcie Biblii nie polega na stwierdzeniu prawdziwości jej treści. To bardzo nowożytna i zwodnicza koncepcja. Stanowiła reakcję na pretensje nowożytnej nauki do podawania ścisłej prawdy.

Przyjęcie Słowa Bożego oznacza raczej otwarcie się na Tego, który sam jest Słowem Bożym i który się do nas zwraca. Yves Congar powiedział, że poświęcił swoje życie prawdzie. Kochał ją tak, „jak kocha się osobę”. Tak właśnie kochamy dane nam na chrzcie Pismo – jako Słowo skierowane do nas przez Kogoś, kto za nas umarł. Dlatego właśnie chrześcijanin powinien być gotowy umrzeć za Biblię.

Często możemy nie rozumieć Pisma Świętego. Spora część Starego Testamentu jest pełna przemocy i chęci odwetu. Lud Boży potrzebował czasu, żeby przygotować się na przyjęcie Księcia pokoju. Minęły stulecia, podczas których mężczyźni i kobiety zmagali się, aby zrozumieć, jak Bóg działa w ich życiu, zanim byli gotowi na Jego osobistą obecność. Królowie, pisarze, prorocy i poeci modlili się i spierali, znosili wygnanie i porażki, zanim Słowo Boże mogło przyjść do nas jako Człowiek, który powiedział, że należy nadstawić drugi policzek. Nawet Jezus może mówić i zachowywać się w niezrozumiały sposób. Kiedy zaczął mówić o sobie jako o chlebie życia, który należy spożywać, mnóstwo ludzi uciekło. Kiedy zapytał Piotra, czy i on, jak wielu innych, chce Go opuścić, ten odpowiedział: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”.

Zatrzymać się i słuchać

W czasie chrztu zostajemy powierzeni Słowu Bożemu i uczymy się z nim żyć. Jak powiedział Izajasz: „Każdego rana pobudza me ucho, bym słuchał jak uczniowie” (Iz 50,4). Pozwalamy Słowu kształtować nasze życie, nadawać mu kierunek, odkrywać jego przeznaczenie i cel. W zachodnim chrześcijaństwie tradycyjną formą modlitwy jest lectio divina, czytanie Pisma Świętego – wolne i uważne, aby pozwolić mu się zakorzenić głęboko w naszym życiu. Życie Pismem Świętym to życie z kimś, kogo kochasz. Nie słuchasz go po to, żeby uzyskać informacje, ale po to, żeby scementować wspólne życie. Musisz otworzyć się na niespodziankę. Jeśli myślisz, że wiesz z wyprzedzeniem, co ono ma ci do powiedzenia, to źle je zrozumiesz. Podobnie jest w przypadku dwojga ludzi, których miłość zwietrzała, ponieważ każda z nich myśli, że już dostatecznie poznała tę drugą.

Dyscyplina życia chrześcijańskiego polega głównie na umiejętności zatrzymania się i słuchania. Oczywiście, jeśli jesteś zajęty, bo właśnie podwozisz dzieci do szkoły, pędzisz do pracy, może być to trudne. Ale nawet wtedy potrzebujesz chwili wyciszenia – choćby minuty czy dwóch, żeby podtrzymać relację z Bogiem, podobnie jak podtrzymujemy przy życiu miłość do naszych współmałżonków i przyjaciół. Reguła św. Benedykta zaczyna się słowami: „Posłuchaj, synu, pouczeń Mistrza i nastaw ucho serca swojego”. Zaczynamy się wsłuchiwać. „Bracia najdrożsi, czy jest coś słodszego dla nas nad ten głos Pański, który nas zachęca? Oto Pan wskazuje nam w dobroci swojej drogę życia”. Często wydaje nam się, że nic nie słyszymy, ale musimy czekać, wytężać uwagę. W jednym z wywiadów zapytano kiedyś kardynała Basila Hume’a: „Co ksiądz czuje, kiedy się modli?”. Odpowiedział: „Och, po prostu siedzę i trwam. W najlepszym razie to jak bycie w ciemnym pomieszczeniu z kimś, kogo kochasz. Nie widzisz go, ale wiesz, że tam jest”.

Powołanie

Kardynał John Henry Newman napisał: „Bóg stworzył mnie, żebym wypełnił dla Niego określone zadanie. Powierzył mi konkretną pracę, której nie powierzył nikomu innemu. Mam swoją misję. Może jej nie poznam w tym życiu, ale dowiem się o niej w przyszłym”. Spotykam wielu młodych ludzi, którzy czują, że mają powołanie, ale nie mogą rozpoznać, co nim jest. Wiedzą, że Bóg powołuje ich, jak zresztą wszystkich, ale nie jest dla nich jasne, jaką drogą mają pójść. Są ludzie świeccy, którzy chcą służyć Bogu i Kościołowi z całą siłą i miłością, ale nie mogą rozpoznać, w jaki sposób mają to czynić. Inni czują powołanie do życia zakonnego, ale nie mogą odnaleźć właściwej wspólnoty. Wiedzą, że ich życie musi nabrać kształtu. Dzieje się tak szczególnie dlatego, że rozumienie życia ludzkiego jako powołania słabnie w naszym społeczeństwie. W czasach mojego dzieciństwa niektóre profesje uważano za powołanie. Ktoś mógł mieć powołanie do bycia nauczycielem, pielęgniarką, lekarzem, artystą lub księdzem. To były zawody, które nadawały sens czyjemuś życiu, i może dlatego praca z powołania była zazwyczaj słabo opłacana. Przecież jeśli czyimś powołaniem jest bycie nauczycielem, to nie trzeba mu płacić zbyt wiele, bo nie ma on innego wyboru, jak tylko uczyć!

Ale nawet tak szczątkowe rozumienie powołania jest coraz słabsze w społeczeństwie, które w dużej mierze straciło poczucie, że życie ma znaczenie jako całość, a nie jest tylko serią niepowiązanych ze sobą posad. Przeciętny Amerykanin pracuje w swoim życiu na jedenastu różnych posadach. Nicholas Boyle mówi, że gdy tylko zaczynamy być postrzegani jako seria konsumenckich wyborów – „najpierw escort, potem sierra, potem zaadaptowany loft” – to rozumienie życia jako powołania traci sens.

Podróż do Boga

Możemy zatrzymać się na naszych porażkach i ograniczeniach i stawiać opór wezwaniu do wyruszenia w podróż do Boga. Możemy opierać się Słowu Pana, ponieważ kłóciłoby się z naszymi planami i zniszczyło nasze małe zadowolenie. Boża wolność jest przerażająca. Bezpieczniej jest pozostać zamkniętym w jakimś małym więzieniu z jego małymi ambicjami i drobnymi pragnieniami. Carl Stern Lewis próbował uniknąć tego spotkania z Chrystusem, ponieważ bał się, że postawi to na głowie jego łatwe życie. Powiedział, że szukanie Boga przypomina mu szukanie kota przez mysz: „Wyobraźcie sobie mnie, jak sam w moim pokoju w Magdalen, noc za nocą, gdy choć na sekundę oderwę się od pracy, odczuwam wyraźnie nieprzerwaną i nieustępliwą bliskość Tego, którego tak szczerze pragnąłem nigdy nie spotkać. To, czego tak bardzo się obawiałem, w końcu przyszło na mnie. W letnim semestrze 1929 roku poddałem się i uznałem, że Bóg jest Bogiem, i ukląkłem do modlitwy”. W Ewangelii św. Jana Piłat zaczyna rozmawiać z Jezusem. Jest zafascynowany. Pokazuje go Jego wrogom: „Oto król wasz!”. Stoi na skraju nawrócenia, ale boi się i pozwala, aby rozmowa się urwała. Kiedy Jezus konfrontuje się z nim: „Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu” (18,37), Piłat nie zdobywa się na odwagę i chowa się w pełnym znużenia sceptycyzmie, pytając: „Cóż to jest prawda?”.

Film Ludzie Boga opowiada prawdziwą historię małej wspólnoty trapistów mieszkających w Algierii, zamordowanych w 1996 roku. Zakonnicy głęboko wrośli w życie lokalnej muzułmańskiej wioski. Kochają i są kochani, ale mają świadomość rosnącej fali przemocy islamistów, która zagraża ich życiu. Czy są powołani do tego, żeby zostać czy żeby odejść? Film pokazuje, jak rodzi się w nich zrozumienie tego, że ich powołaniem jest zostać. Kiedy dzielą się z mieszkańcami wioski swoimi wahaniami – że są jak ptaki na gałęzi, które może zaraz odlecą – pewna muzułmanka mówi: „My jesteśmy ptakami, a wy gałęzią”. Widzimy więc, jak dochodzą do bolesnego, choć ostatecznie radosnego zrozumienia, że Bóg prosi ich właśnie o to, żeby pozostali, czyli wytrwali w Jego Słowie. Jeden z młodszych mnichów mówi do przeora „Ale ja nie zostałem mnichem, żeby umrzeć”. Na co przeor odpowiada: „Ale ty przecież już oddałeś swoje życie!”. Być ochrzczonym oznacza przeżywać swoje życie jako powołanie, kształtowane przez odpowiedź Słowu Bożemu, prowadzącemu nas powoli przez nieznane i nieraz trudne ścieżki ku pełni życia i szczęścia.

Zaczynać od początku

Często właśnie wtedy, kiedy wydaje się, że idziemy w złym kierunku, odkrywamy drogę naprzód. Apostołowie uciekają z Jerozolimy, gdy spotykają Jezusa na swojej drodze. Szaweł był zajęty mordowaniem chrześcijan, gdy usłyszał głos wybierający go na apostoła pogan. Dante gubi się u podnóża góry, „straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi”, kiedy zaczyna swoją pielgrzymkę do raju. Można obudzić się w wymiocinach, być przyłapanym na kłamstwie lub podkradaniu pieniędzy w pracy, czy w łóżku z czyimś mężem lub żoną i odkryć wówczas, że można zacząć od początku, że można głębiej zrozumieć swoje powołanie. Jeśli jesteśmy skompromitowani lub upokorzeni, to może być to właśnie ciemność poprzedzająca świt. Nie musimy zatem się bać, jeśli okaże się, że osiągnęliśmy totalne dno. Czasem musimy stracić wątek, żeby pełniej go zrozumieć.

Etty Hillesum, młoda Żydówka, która zanim została wysłana na śmierć do Auschwitz, zakochała się w Jezusie, w obliczu śmierci, w ponurej martwocie obozu rozmawiała z Bogiem. Etty szczególnie pokochała Ewangelię według św. Mateusza, najbardziej żydowską ze wszystkich czterech, oraz dzieła Augustyna. Właśnie w opuszczeniu, kiedy nie było już dokąd iść, jej rozmowa z Bogiem kwitła.

Moje życie stało się nieprzerwanym dialogiem z Tobą, o Boże, jednym wielkim dialogiem. Czasem, kiedy stoję w jakimś kącie obozu, z moimi stopami zasadzonymi w Twojej ziemi, oczami wzniesionym do Twojego nieba, czasem łzy spływają mi po policzkach, łzy głębokiej wdzięczności. Również w nocy, kiedy leżę na łóżku i odpoczywam w Tobie, o Boże, łzy wdzięczności spływają mi po twarzy, i to jest moja modlitwa.

Rozmowa twarzą w twarz

Nie słuchamy Słowa Bożego sami. Jesteśmy ochrzczeni, aby przynależeć do wspólnoty słuchaczy. Kiedy pięćset lat temu do Ameryki przybyła pierwsza grupa dominikanów, przeorem został młody brat, dwudziestoośmioletni Pedro de Córdoba. W czasie swojej pierwszej podróży po wyspie Quisqueya (Haiti), którą Kolumb zaanektował i jako zdobywca nazwał La Española, Mała Hiszpania, Pedro zaskoczył hiszpańskich najeźdźców, prosząc o spotkanie z pogardzanymi przez nich tubylcami. Wszyscy oni, mężczyźni i kobiety, starzy i młodzi, zebrali się, a sam Pedro, z krzyżem w dłoni usiadł na drewnianej ławie, by rozmawiać z nimi twarzą w twarz. Taka forma głoszenia Ewangelii, polegająca na stawianiu siebie na tym samym poziomie i patrzeniu tubylcom w oczy, podważyła stosunek Hiszpanów do ludności tubylczej, której nie uważali za ludzi w pełnym tego słowa znaczeniu. Luisa Campos Villalon OP pisze, że to spotkanie doprowadziło do „obustronnego dialogu, w którego wyniku Pedro miał odkryć w oczach tubylców otwartość na Słowo”. Jezus usiadł, gdy nauczał o błogosławieństwach (Mt 5,1), tak jak siedział w łodzi, gdy głosił kazania (Mk 4,1), i jak siedział przy stole, gdy nawracał. Głoszenie kazań jest przekazywaniem Słowa Bożego tylko wówczas, gdy staje się słowem ofiarowywanym komuś, z kim się siedzi i którego się słucha. Tak jak Pedro, który usiadł, aby porozmawiać z tubylcami.

Pomagamy sobie nawzajem rozpoznawać głos dobrego pasterza: „Owce słuchają jego głosu; woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je. A kiedy wszystkie wyprowadzi, staje na ich czele, a owce postępują za nim, ponieważ głos jego znają” (J 10,3–4). Głos Pana wyzwala owce z ograniczeń małej owczarni i przyzywa na przestronne, otwarte pastwiska, aby pasły się bezpiecznie. Wyobraźmy sobie wysokie ogrodzenie, które ma chronić je przed wilkami. W Afryce można często zobaczyć okrąg z kolczastych krzewów, które chronią zwierzęta przed leopardami i lwami. Głos Pana zaprasza nas, żebyśmy opuścili bezpieczną owczarnię i zaufali Jego głosowi. Nie mamy się czego bać. Głos Pana można rozpoznać między innymi po tym, że zaprasza nas, żebyśmy byli odważni. Nie ma potrzeby, żebyśmy uciekali od świata i jego wyzwań. Pan zaprasza nas do opuszczenia każdej dusznej i małej kościelnej fortecy, w której możemy się ukryć. Nie wolno nam stać się myszami kościelnymi. Nie, głos Pana daje nam odwagę, aby wyjść do świata, podzielić się naszą wiarą i stawić czoło wilkom.  

Jest to fragment książki zatytułowanej Daj nura. Życie po chrzcie i bierzmowaniu, która w najbliższym czasie ukaże się nakładem Wydawnictwa W drodze.
Posłuchaj, to do ciebie
Timothy Radcliffe OP

urodzony 22 sierpnia 1945 r. w Londynie w Wielkiej Brytanii – dominikanin, wieloletni profesor Nowego Testamentu na Uniwersytecie Londyńskim, generał Zakonu Kaznodziejskiego (1992-2001). Święcenia kapłańskie przyjął w 19...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze