”Nie ma w języku angielskim gorszego stwierdzenia niż dobra robota” – to jedna z istotniejszych kwestii, pojawiających się w filmie Whiplash, zwycięzcy ubiegłorocznego Sundance – najważniejszego festiwalu filmowego poświęconego kinu niezależnemu. Twórca filmu, Damien Chazelle, zastosował się do tych słów. Whiplash mógł bowiem być filmem dobrym, jest wybitnym. Dlaczego? Bo jego autor nie bawił się w półśrodki.
Skazany na samotność?
Zaczyna się standardowo: młody Andrew (kolejna znakomita rola Milesa Tellera – według krytyków następcy Roberta De Niro) złapał Pana Boga za nogi; jego zgłoszenie do nowojorskiego konserwatorium zostało rozpatrzone pozytywnie, a on sam, pewny siebie pierwszoroczniak, trafił na zajęcia do słynnego profesora Fletchera.
Flechter to znakomity nauczyciel, spod skrzydeł którego wyfrunęło wielu wybitnych muzyków. Niestety Andrew nie wiedział, że metody szkoleniowe Fletchera bardziej kojarzą się z treningiem marines niż nobliwą alma mater. Fletcher w swoim okrucieństwie jest jeszcze bardziej cyniczny niż sierżant Hartman z Full Metal Jacket; u Kubricka mistrz niszczył uczniów z pogardy dla tzw. mięsa armatniego, żołnierzy usytuowanych najniżej w wojskowej hierarchii, w Whiplash zaś sadystyczny mentor celuje przede wszystkim w najzdolniejszych, rzekomo dlatego, by wyciągnąć z nich absolutne maksimum. Jak jest w rzeczywistości? Być może Flechter – niespełniony muzyk – mści się w ten sposób, że kiedyś nie dostrzeżono jego talentu?
Z kameralnego dramatu historia nabiera iście epickiego oddechu: finałowe solo na perkusji jest nakręcone z taką mocą, że cała widownia mimowolnie wytupuje rytm stopami, starając się choć w drobnym stopniu dogonić szalejącego za bębnami Andrew. Czyli co, jednak się udało? Nie wiadomo, bo nie tylko zakończenie, ale i cały film
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń