Młoda para siedząca na białej ławce i trzymająca się za ręce
fot. Ionela Mat / Unsplash

Brak precyzyjnego myślenia teologicznego dzisiejszych duszpasterzy zastępowany jest pragnieniem znajdywania szybkich i powierzchownych rozwiązań, które niczego nie załatwiają, a jedynie chwilowo pozorują rozwiązanie.

Z uwagą przeczytałem zapis rozmowy z biskupem pilzneńskim Tomášem Holubem, zamieszczony w listopadowym numerze „W drodze” pod bardzo pięknym tytułem Powroty1. Uwaga ta wzmogła się po dość ożywionej reakcji moich braci w klasztorze na propozycję czeskiego biskupa, by osoby rozwiedzione żyjące w kolejnych związkach mogły przyjmować komunię świętą. Zmotywowany głosem dominikańskiej wspólnoty postanowiłem przedstawić odrobinę spostrzeżeń odnoszących się nie tylko do samej rozmowy, ale pozwalających też ukazać szersze spektrum problemu. Ów problem rodzi coraz większy chaos nie tylko na poziomie dyskusji kardynałów czy biskupów, o czym wspomniał sam biskup Holub, ale także wśród księży i zakonników, nie mówiąc już o osobach świeckich. Zatem sprawa nie wydaje się taka prosta i jednoznaczna, jak by ją chciał widzieć i po swojemu porządkować biskup pilzneński.

Prawda jako punkt odniesienia

Na początku chciałbym się odnieść do rozmowy z biskupem Tomášem, a następnie do pojęcia miłosierdzia Bożego, bo chyba z tą tajemnicą wszyscy ostatnio sobie nie radzimy. Ze zrozumiałych względów posłużę się wybiórczym wyciągiem z tej rozmowy, będąc w pełni świadomy, że w tak krótkim ad vocem nie wyczerpię złożoności tematu.

Nie da się nie docenić troski biskupa Holuba, który bada wszystkie drogi dla osób rozwiedzionych żyjących w kolejnych związkach, by pomóc im w znalezieniu ścieżek do najpełniejszego włączenia ich w żywą wspólnotę Kościoła. Takie postępowanie zawsze jest chwalebne i oczekiwane, gdyż nie ogranicza się do głoszenia Ewangelii już przekonanym żyjącym w łasce uświęcającej, lecz jest szukaniem tych, którzy pogubili się duchowo w swoich wyborach i są daleko od domu Kościoła (por. Mt 10,6). Taka jest również postawa dominikańska, z której wyrasta choćby miesięcznik „W drodze”, związana z głęboko zaszczepionym w formacji braci kaznodziejów pragnieniem, by wychodzić na obrzeża, daleko poza granice instytucjonalnego Kościoła. „Co się stanie z grzesznikami?” – pełne troski błagalne pytanie Świętego Dominika na zawsze weszło w kanony dominikańskiego myślenia, a głoszenie wszystkim, wszędzie i na wszelkie sposoby Ewangelii Chrystusowej jest tego dobitnym dowodem. Lecz do fundamentalnych cech dominikańskiej duchowości należy również veritas, prawda, która jest punktem odniesienia i pozwala znaleźć drogę powrotną dla tych, którzy chcą do domu Kościoła wrócić. W tradycyjnym myśleniu spełnieniem chrześcijańskim w tym świecie, wręcz ukoronowaniem drogi powrotnej do tego domu, jest przystąpienie do Stołu Pańskiego, uczta eucharystyczna. Innymi słowy: pojednałem się wreszcie z Bogiem i Kościołem; od tej pory chcę pełnić wolę Boga; w Jego woli znajduję życie i błogosławieństwo, a komunia święta jest tego najświętszym wyrazem i spełnieniem. Ten powrót dość precyzyjnie i bezdyskusyjnie przedstawia przypowieść o synu marnotrawnym. Mówi ona o duchowym procesie nawrócenia we właściwym tego słowa znaczeniu, porzuceniu „dalekich stron”, wyjściu z bagna grzechu, czego symbolem dla Żyda są świnie jako zwierzęta nieczyste, i powrocie do Ojca. Lecz ten powrót musi się faktycznie odbyć, musi zostać podjęta decyzja i nastąpić akt wyruszenia w drogę. Nie może być to tylko marzenie, względnie spekulacja duchowa.

Już na wstępie w leadzie, który został wzięty z rozmowy z biskupem Holubem, pojawia się nieporozumienie, sugerujące, że komunia święta powinna być „pokarmem” na drodze powrotnej dla tych osób, które jej pragną, bez względu na stan ducha i gravitas grzechu, w którym żyją. Biskup mówi, że przyjęcie Eucharystii nie może być „nagrodą” – nagrodą jest Chrystus, który czeka na końcu tej drogi. Po pierwsze, dochodzi tutaj do niezrozumiałego rozerwania wewnętrznej tożsamości Chrystusa i komunii świętej, jakby przyjmowana Eucharystia była symbolem czegoś innego, a nie Chrystusem in se, in propria persona, co stanowiłoby swego rodzaju bardzo niebezpieczną dogmatycznie i duszpastersko aberrację teologiczną. Po drugie, w Powrotach zanika tożsamościowe znaczenie wyrazu „komunia”, które pochodzi od łacińskiego communio, który to termin zawsze oznaczał w Kościele potrójną formę zawiązywania świętej wspólnoty z Bogiem, z Kościołem i ze sobą samym scalonym i uzdrowionym na duszy dzięki łasce uświęcającej, męce i zmartwychwstaniu Chrystusa. Po trzecie, Chrystus nigdy nie był definiowany w Kościele jako „nagroda”, ale jako Zbawiciel i Pan, Pośrednik, jedyny, jakiego mamy, pełen łaski dla wszystkich, którzy Go miłują (por. Rz 8,28). Po czwarte, komunia święta zawsze była pokarmem na drogę do wieczności, pokarmem na życie wieczne, chlebem życia wiecznego dla wierzących (por. J 6,26–59), którzy dzięki wierze już żyją z Chrystusem w Kościele i starają się pełnić wolę Bożą teraz, a nie w nieokreślonej przyszłości. Innymi słowy, karmią się Eucharystią, by nie ustać na drodze świętości i łaski i tym samym nie ulec złudnym propozycjom tego świata. Zatem komunia nigdy nie była świadomie udzielana tym, którzy jeszcze takiej decyzji w życiu nie podjęli bądź odeszli i jeszcze nie wrócili. Jeśli chodzi natomiast o pokarm prowadzący do Stołu Pańskiego, a zatem do pełnego powrotu do domu Kościoła, to zawsze tym pokarmem było głoszone słowo („Powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie” – Mt 8,8; „Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych” – Mt 4,4b). Nawrócenie dzięki słowu, zmiana myślenia i podjęcie działania według woli Bożej („Moim pokarmem jest pełnić wolę tego, który mnie posłał” – J 4,34) dają w konsekwencji – technicznie rzecz ujmując – duchowe uprawnienie do owocnego przyjęcia komunii świętej. No i po piąte, na końcu tej drogi dzięki uprzedniemu życiu z Chrystusem w Kościele, pełniąc Jego wolę, czyli miłując Go i ufając Mu, że tylko On jest Drogą, Prawdą i Życiem, co ma wyrażać przyjmowanie komunii świętej, spotkamy Ojca, a nie Syna. Ojciec jest spełnieniem Drogi. Syn jest Drogą: „Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14,6). Zatem jest czas głoszenia słowa, które prowokuje nawrócenie, i czas przystąpienia do Stołu Pańskiego po nawróceniu, czyli po podjęciu decyzji o prowadzeniu życia zgodnego z wolą Bożą. Tego porządku przez dwa tysiące lat nigdy w oficjalnych wypowiedziach Kościoła nie negowano.

Pokarm dla słabych

Biskup Tomáš Holub dzieli się dość odważnym spostrzeżeniem, że przez dwa tysiące lat w Kościele istniało „niewłaściwe rozumienie Eucharystii”, które skutkowało długotrwałym błędem w nauczaniu Kościoła i tenże błąd zabraniał przyjmowania komunii świętej ludziom żyjącym w grzechu, a samą Eucharystię traktowano jako „nagrodę dla prymusów”. Innymi słowy pilzneński biskup twierdzi, że ponad dwustu sześćdziesięciu papieży, doktorów i ojców Kościoła, świętych mnichów, mistyków zakonnych i świeckich wraz z całą doktryną formułowaną na soborach, włączywszy w to wielowiekową wiarę Kościoła w Najświętszy Sakrament, myliło się! Dopiero on, biskup z Pilzna, odkrył to dzięki ostatnim synodom biskupim i posynodalnej adhortacji Amoris laetitia i zdemaskował błąd Kościoła, a także ukazał duszpasterską metodę zejścia z tej błędnej drogi. To dość odważna demonstracja pewności siebie i niespotykana dotąd śmiałość – trzeba przyznać. Nie da się oczywiście odmówić biskupowi Tomášowi jakiegoś młodzieńczego uroku w tym stwierdzeniu, jakby nie był świadomy do końca tego, co mówi. Problem polega też na tym, że tak zdiagnozowanego „błędu” Kościoła nie chcieli przyjąć nawet pilzneńscy Misjonarze Miłosierdzia, z którymi – jak biskup wyznał w przypływie szczerości – nie zgadzał się: „studiowaliśmy, toczyliśmy bardzo głębokie teologiczne debaty na ten temat, często się ze sobą nie zgadzając” (s. 41). Swoją drogą aż chce się zapytać, jakich argumentów używano w tych debatach, skoro biskup odrzuca dwa tysiące lat tradycji teologicznej w tym względzie? Ostatecznie wybrał siedmiu misjonarzy, którzy podzielili jego opinię.

Przy okazji pasterz z Pilzna zapomniał, że Bożym darem towarzyszącym na drodze powrotu do domu Kościoła jest inny sakrament, czyli spowiedź święta. Choćby spowiedź nie skończyła się rozgrzeszeniem, jest zawsze towarzyszeniem sakramentalnym, podczas którego Bóg miłosierdzia i prawdy jest zawsze obecny. W dodatku po jednej i po drugiej stronie kratek konfesjonału, zarówno penitenta, jak spowiednika, wspiera Duch Święty: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 19,22n) oraz „gdy przyjdzie [Duch Święty], przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie” (J 16,8). Dziś świat zdaje się bać tego przyjścia i zapominać o roli Ducha Świętego w spowiedzi świętej, który oczyszcza ogniem miłości i prawdy. „Kto jednak widzi swoje błędy? Oczyść mnie z błędów przede mną ukrytych” (Ps 19,13) – woła psalmista. Stąd rozeznanie duchowe w tak ważnych sprawach nie powinno pomijać spowiedzi i nie da się jej zastąpić sympatycznym spotkaniem, podczas którego omawia się dyskusyjne kwestie przy kawie, choćby owe katechezy w ramach cyklicznych rozmów, pełnych empatii, zrozumienia i rozeznania pastoralnego trwały rok czy pół roku.

Poza tym Kościół nigdy nie twierdził, że Eucharystia jest „nagrodą” za dobre sprawowanie dla pilnych uczniów i prymusów. Uczył natomiast, że jest pokarmem na życie wieczne dla tych, którzy są słabi, lecz przez spowiedź podnoszą się dzięki łasce Boga, gdyż ta ostatnia ze swej strony utwierdza ich, dodaje im sił i ponownie włącza ich słabe dusze i ciała przez komunię świętą w Najświętsze Ciało Chrystusa realnie obecnego w Eucharystii ze swą męką, śmiercią i zmartwychwstaniem.

W wielu innych fragmentach tej rozmowy biskup Holub zauważa, że większość osób żyjących po rozwodach w ponownych związkach tak naprawdę nie jest zainteresowana przyjmowaniem Eucharystii (choć pod koniec wywiadu sam sobie zaprzecza, przywołując osoby z jednostek wojskowych). Zadowala ich to, że Kościół ich zaakceptował i umocnił w postawie, „że w zasadzie to nie jest jakiś wielki problem, że nie przystępują do Eucharystii, że [i tak] są w łączności z Kościołem (…) i nie widzą w tym niczego niewłaściwego” (s. 38, 40). Oczywiście pilzneński pasterz całkiem słusznie uważa to za problem, lecz jednocześnie nie dostrzega, że popełnia ten sam błąd, jaki wcześniej popełnili duszpasterze, którzy „poklepywali” osoby rozwiedzione żyjące w ponownych związkach po plecach, mówiąc im, że wszystko jest w porządku, że nie muszą nic zmieniać. Podobnie on po odbytych spotkaniach robi w konsekwencji to samo, mówiąc ich uczestnikom, że wszystko jest w porządku, i udzielając im komunii świętej.

Czeski biskup zaprosił Misjonarzy Miłosierdzia, by spotykali się z parami żyjącymi w nieregularnych związkach. Na końcu tego procesu misjonarze przedstawiają ordynariuszowi opinię, na podstawie której ma on podjąć decyzję w sprawie konkretnych par i dopuścić je do przyjmowania Eucharystii. Dlaczego tej funkcji nie powierzył proboszczom, którzy według biskupa Holuba w jego diecezji są bardzo „taktowni” i po to są ustanowieni w Kościele, by rozeznawać i badać kandydatów do sakramentów? – tego się nie dowiedzieliśmy z tej rozmowy. Pasterz z Pilzna jedynie stwierdził, że nie jest to zadanie dla wszystkich księży ze względu na obawę przed ich nadmierną elastycznością.

Nie dowiedzieliśmy się także, na jakiej podstawie można osoby żyjące w ponownych związkach dopuścić do Stołu Pańskiego. Jakie wytyczne przekazał pilzneński biskup Misjonarzom Miłosierdzia? Co jest warunkiem dopuszczającym, a co jest przeszkodą wstrzymującą ten proces? Jakie są inne instrukcje, wskazówki? Co prawda biskup mówi o wzbudzeniu żalu za upadek poprzedniego małżeństwa, ale nie w sakramencie pokuty, tylko w rozmowie, bo spowiedź z rozgrzeszeniem nie wchodzi przecież w grę. Mówi też o pewnym „wspólnym duchu”, jednej „idei”, o swego rodzaju „nakreślonym programie diecezjalnym”, ale nie wiemy, co się za tymi słowami naprawdę kryje. Nie dowiadujemy się również, kiedy para po rozwodzie, lecz już w kolejnym związku staje się dojrzała, by przyjąć zaproszenie do Stołu Pańskiego, poza deklaracją z ich strony, że małżeństwo powinno być na całe życie. Można by przekornie zapytać: A co z poprzednim małżeństwem, potwierdzonym przysięgą i sakramentem, które też miało być na całe życie? Nie da się go ani rozwiązać, ani unieważnić, nawet u tego samego biskupa, który teraz stara się inną drogą zaprosić parę do Stołu Pańskiego, bo tenże biskup jest w pełni świadomy, że poprzednie małżeństwo trwa aż do śmierci jednego z małżonków – gdyby tak nie było, dawno by ten węzeł sakramentalny unieważnił, a nie proponował im drogi naokoło. Takich pytań nie postawiono.

Zasada niesprzeczności

Rozwiązania duszpasterskie, jakie biskup Tomáš Holub nakreśla w opublikowanej na łamach miesięcznika rozmowie, są jednymi z wielu, które ostatnio wzbudzają kontrowersje. Wydaje się, że takich nieporozumień będzie coraz więcej. Brak precyzyjnego myślenia teologicznego dzisiejszych duszpasterzy zastępowany jest pragnieniem znajdywania szybkich i powierzchownych rozwiązań, które niczego nie załatwiają, a jedynie chwilowo pozorują rozwiązanie, jakiego Kościół przez dwa tysiące lat nie znał, bo kierował się zasadą niesprzeczności: Bóg nie jest sprzeczny sam ze sobą. Stąd wszelka próba rzetelnej i merytorycznej dyskusji ze zwolennikami łatwych rozwiązań duszpasterskich skazana jest dziś na zarzut stawiania przeszkody w postaci nadmiernie rygorystycznego legalizmu (por. s. 45), a logiczna rozmowa oparta na nauce płynącej z objawienia i Tradycji nie może się rozwinąć. Sztandarowym zaś argumentem przemawiającym za szybkimi zmianami jest ten odwołujący się do miłosierdzia Bożego i do tego aspektu chciałbym się odnieść.

Obecnie dość powszechnie w Kościele przeciwstawia się tajemnicę miłosierdzia Bożego tajemnicy sprawiedliwości Bożej, jakby te tajemnice stały wobec siebie w opozycji, co w konsekwencji znaczyłoby, że Bóg stałby w opozycji do samego siebie. Są także inne propozycje sugerujące niezauważanie jednej z tajemnic bądź umniejszanie jednej na rzecz drugiej. Niekiedy zagłusza się prawdę, że sprawiedliwość Boża istniała przed stworzeniem świata, w czasie jego stwarzania, w chwili obecnej i na końcu czasów, po powrocie człowieka do Boga. Innymi słowy nie dostrzega się prawdy, że Bóg jest Sprawiedliwością, a samo słowo „sprawiedliwy” należy do najczęściej pojawiających się na kartach Biblii. Dochodzi poza tym do zamętu pojęciowego: rozumiejąc sprawiedliwość Bożą na podobieństwo sprawiedliwości z kodeksów karnych tego świata. Zapomina się, że dzięki sprawiedliwości Bożej działa miłosierdzie, gdyż sprawiedliwość oznacza przywrócenie zbawczego porządku ustanowionego przez Boga we wszechświecie, zarówno przez posłuszeństwo Chrystusa, jak i przez podjęcie woli Boga przez wierzących, która to wola prowadzi do ukazania się samej sprawiedliwości, zwanej inaczej uzdrowieniem pochodzącym od samego Boga bądź samym zdrowiem Bożym: „Bo stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych” (Rz 8,19). Miłosierdzie pracuje na rzecz sprawiedliwości.

Drugie nieporozumienie polega na oddzielaniu działalności pastoralnej od doktryny Kościoła również pod pretekstem miłosierdzia, jakby doktryna była czymś, co hamuje Boga i Jego miłosierne działanie, i była sprzeczna z prawdziwym obrazem Stwórcy. Innym razem prezentuje się doktrynę jako rzekomo godną pochwały, która, ogólnie rzecz biorąc, pomaga Kościołowi zachować wiarę, lecz jeśli chodzi o indywidualne rozstrzygnięcia, trzeba ją dostosować do kontekstu życia danej osoby. Wydaje się, że w tym ostatnim nieporozumieniu utknął biskup pilzneński. Nie zmienia tego nawet to, że ma on dość niezrozumiałe z punktu widzenia logiki wiary wsparcie obecnego prefekta Dykasterii Nauki Wiary kardynała Victora M. Fernándeza, który przed objęciem urzędu prefekta znany był głównie z zajmowania się teologią sztuki całowania.

Rysującymi się na horyzoncie błędami zainteresował się sam papież Franciszek, który w przemówieniu adresowanym do biskupów na zakończenie Nadzwyczajnego Synodu na temat rodziny zwrócił uwagę na nieporozumienia wynikające z błędnego pojmowania miłosierdzia i surowo przestrzegł pasterzy przed „pokusą destrukcyjnej pobłażliwości, która w imię złudnego miłosierdzia bandażuje rany, nie opatrując ich wcześniej ani nie lecząc; jest to leczenie objawów, ale nie przyczyn i źródła choroby. Jest to pokusa »ludzi chcących uchodzić za dobrych«, lękliwych, a także tak zwanych »zwolenników postępu i liberalizmu«2. Czy można bardziej wyraźnie to nazwać? Chyba nie. Papież mówi o pokusie destrukcyjnej tendencji do bycia dobrotliwym za wszelką cenę w imię fałszywego obrazu bycia miłosiernym, dla którego to obrazu pozostawia się człowieka w chorobie, nie szukając jej przyczyny i nie oferując mu pomocy w celu wyjścia z niej. Co więcej, tak demonstrowana troska duszpasterska uczy innych, mniej świadomych członków Kościoła fałszywych postaw i wzorców. Zamiast miłosierdzia proponuje się wyrozumiałość, w imię której każdy ma obwiązywać rany, a nie robić wszystko, by chory odzyskał zdrowie. I zamiast Franciszkowego myślenia o Kościele jako „polowym szpitalu” mamy „polowe hospicjum” – jak to kiedyś określił biskup Robert Barron – a zatem miejsce, gdzie się czeka na śmierć, może w cywilizowanych warunkach, ale jednak na śmierć, a nie na odzyskanie zdrowia, czyli bycie sprawiedliwym – mówiąc językiem biblijnym. „Zwolennicy postępu i liberalizmu” w Kościele, jak ich opisał Franciszek, chcą zapewnić osobom pogrążonym w duchowych chorobach komfort psychiczny i dobre samopoczucie, podczas gdy duchowo te osoby umierają. Nie na tym polega jednak prawdziwe miłosierdzie. Przeciwnie, próbuje zdiagnozować chorobę, poznać ją, opisać i nazwać błędy duchowe, a potem człowiekowi nią dotkniętemu pomagać z niej wyjść.

Natomiast wyrozumiałość pastoralna, którą się teraz promuje, cechuje odsuwanie na bok standardów leczenia, a więc sprawiedliwości i tego, co jest słuszne, i zastępowanie ich podróbką miłosierdzia. Następnie obniża się te standardy, by pogodzić grzeszne i błędne życie człowieka, czyli chorobę, której doświadcza, ze zgodą na nią i tłumaczeniem, że nie musi odzyskiwać zdrowia, bo wszystko jest w porządku i Bóg się na to zgadza. Pokusa ta jest w istocie swej demoniczna, gdyż tylko demonowi, a nie Ojcu, który nas kocha, zależałoby na tym, by usiąść przy łożu naszej choroby i w chwili, gdy umieramy, z uśmiechem zapewniać nas, że wszystko jest w porządku. Lecz Bóg się na to nie godzi, gdyż jest pełen miłosierdzia.

Podsumowując swoją refleksję, chciałbym zwrócić uwagę na to, że z duszpasterskiego punktu widzenia wszelkie inicjatywy mające na celu zwrócenie się ku osobom, które się pogubiły i prowadzą życie z dala od domu Kościoła, są niezmiernie ważne. To wychodzenie naprzeciw powinno cechować się cierpliwością i delikatnością, być dalekie od wywyższania się, pełne pokory i uważności, z zastosowaniem zrozumiałych narzędzi i metod duszpasterskich, włączywszy w to język i słowa komunikatywne dla osób, które się pogubiły. Pomoc ta jednak nie może być pozorna. Gwarantem tego jest ścisłe powiązanie działań duszpasterskich z doktryną Kościoła, gdzie tajemnica miłosierdzia prowadzi do tajemnicy sprawiedliwości Bożej rozumianej zarówno jako porządek i królowanie zamysłu Bożego w całym świecie, jak i pełne zdrowie duszy osoby wierzącej.

  1. Powroty. Rozmowa Tomasza Maćkowiaka z biskupem pilzneńskim Tomášem Holubem, „W drodze” 11/2024, s. 36–47.
  2. https://www.vatican.va/content/francesco/pl/speeches/2014/october/documents/papa-francesco_20141018_conclusione-sinodo-dei-vescovi.html

Artykuł pochodzi z miesięcznika W drodze 2024, nr 12. Kup cały numer.

Wyczyść
Podróbka miłosierdzia
Norbert Augustyn Lis OP

urodzony 13 stycznia 1976 r. w Radomiu – dominikanin, wcześniej ksiądz diecezji radomskiej, doktor teologii UKSW i misjologii Urbanianum, wykładowca w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów w Krakowie.Święcenia ka...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze