Podobni do małpy
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 39,90 PLN
Wyczyść

Śmiech do zbawienia nie jest koniecznie potrzebny, ale smutek wpycha wprost w objęcia grzechu. Z drugiej strony czai się inny błąd: wesołkowatość. Jak znaleźć złoty środek?

Śmiech to znak głupoty – mawiał Jorge z Burgos, czarny charakter Imienia róży. – Wstrząsa ciałem, zniekształca rysy twarzy, czyni człowieka podobnym do małpy – dowodził stary, oślepły bibliotekarz. Nie była to zupełnie oryginalna myśl: przemyślenia na temat ludzkiej radości Jorge oparł na Regule swego zakonu i Księdze Koheleta.

Żeby się dodatkowo pognębić, spójrzmy do Summy św. Tomasza z Akwinu: „Śmiech jako grzech powszedni nie znosi łaski, jednak przez to, że skłania nas do grzechu śmiertelnego, staje się szkodliwy dla zbawienia”. Czy ponury mnich i doktor anielski mają rację? Czy śmiech nie jest aby potępioną przez Boga przeszkodą na drodze do Nieba?

Trzykrotne napomnienie

Korzenie podobnego myślenia o radości tkwią w czasach papieża Grzegorza Wielkiego (VI wiek). – Wtedy zrodziła się metodyczna podejrzliwość wobec wszystkiego, co przyjemne – tłumaczy bp Grzegorz Ryś, teolog i profesor historii Kościoła. – Grzech z reguły bywa przyjemny, łatwo to odwrócić i powiedzieć, że w takim razie przyjemność jako taka jest grzeszna. W rezultacie wykształciła się duchowość chrześcijańska, nakazująca wystrzegania się tych przyjemności, które nie są konieczne: sam Grzegorz Wielki zastanawiał się na przykład, czy wolno się kąpać w niedzielę, a jeśli już, to czy koniecznie trzeba przy tym myć głowę.

Od przyjemności do radości droga niedaleka, stąd i ona znalazła się w kręgu podejrzeń. Nie były one zupełnie bezpodstawne, ponieważ księgi mądrościowe Pisma Świętego rzeczywiście krytykują śmiech. Najdosadniej czyni to Kohelet: nazywa go szaleństwem, po czym twierdzi, że „serce mędrców jest w domu żałoby, a serce głupców w domu wesela”. Syrach jest nie mniej surowy: według niego tylko „głupi przy śmiechu podnosi swój głos”. Jeśli już się śmiać, to po cichu i dyskretnie. – Biblia jednak nie potępia śmiechu w ogóle, ale taki śmiech, który jest wyrazem bezmyślności życiowej. Kohelet pisze przecież, że „wszystko ma swój czas” i wymienia płacz i śmiech. Pismo Święte surowo traktuje śmiech, który lekceważy i obśmiewa rzeczywistość, obraca w żart wszystko, co ważne i poważne. To nie jest prawdziwa radość, ale źle pojęty dystans, który zwalnia z zaangażowania i jest tak naprawdę ucieczką przed życiem, a może i przed Bogiem – zaznacza bp Ryś.

Brak tolerancji wobec śmiechu – wydawałoby się – wykazał też św. Benedykt w swojej Regule, na której fundamentach wykształcił się średniowieczny monastycyzm (a w przeważającej mierze to on nadał kształt całej średniowiecznej duchowości). Do ulubionych przez Jorgego i jemu podobnych fragmentów Reguły należał choćby ten: „Nie dopuszczamy zaś nigdy do niestosownych żartów oraz do gadania pustego i pobudzającego do śmiechu; potępiamy je zawsze i wszędzie. Nie pozwalamy uczniowi otwierać ust do takich rozmów”. Albo ten: „Nie pozwólmy, aby rozpraszał nas śmiech głupców i żarty. Jeśli jeden z braci zostanie przyłapany na śmiechu, (…) dostanie trzykrotne napomnienie, aby pamiętał o przyzwoitości i strachu przed Bogiem”. – Św. Benedykt był przeciwnikiem lekkoduchostwa, Regułę pisał z myślą o mnichach-włóczęgach, którzy nigdzie nie zagrzali miejsca i „służą tylko własnym zachciankom i rozkoszom podniebienia” – mówi bp Ryś. – Ale czytajmy całą Regułę, a nie pojedyncze paragrafy, bo zgubimy jej ducha. Święty Benedykt pisze też przecież, że mnisi mogą pić litr wina dziennie i że potrzebują się wyspać. Nie wzywa do ascezy za wszelką cenę i w każdych okolicznościach. Trzon jego nauki to nie samoumartwienie, ale umiar i pokój.

Zresztą sam św. Benedykt, kiedy trzeba było, potrafił się posłużyć komizmem. Niegdyś król Gotów Totila, który najechał Italię, chciał wypróbować, czy święty rzeczywiście miał w sobie „ducha proroczego”. Przebrał więc giermka we własne królewskie szaty i wysłał go wraz z reprezentacyjną konną świtą na Monte Cassino. A św. Benedykt na jego widok krzyknął: „Zdejmij, synu, zdejmij to, co nosisz! To nie jest twoje…”.

Te elementy tradycji bywały jednak odsuwane na dalszy plan, a na czoło, nieraz na długie wieki, wysuwali się różnej maści Jorgowie z Burgos. Już niektórzy Ojcowie Kościoła ostrzegali przed śmiechem, ponieważ kojarzył im się głównie z pogańskimi rytuałami, często pełnymi wyuzdanego erotyzmu. Inni jednak studzili radykalne zapędy: Tertulian na przykład przyznawał, że „ze względu na prawdę przystoi i śmiać się, jako że prawda rozwesela”. Ale ostrożnie: zły jest taki śmiech, który ową prawdę będzie wyśmiewał. Blisko tu, trzeba uczciwie przyznać, do przestrogi ślepca z powieści Umberto Eco: „Kto śmieje się, nie wierzy w to, co jest powodem śmiechu, ale też nie czuje do tego czegoś nienawiści. Tak zatem, jeśli śmiejemy się z czego złego, oznacza to, że nie zamierzamy owego zła zwalczać”.

Żarłok i pijak

Jorge najwyraźniej nie ufał sumieniu swojemu ani współbraci i dlatego pilnował, by w klasztornym skryptorium mnisi nie tworzyli zbyt wymyślnych iluminacji, ponieważ „arcydzieło stworzenia, jeśli je pokazać do góry nogami, staje się materią do śmiechu” – jak mawiał. Bał się wyśmiania dzieła Boga, więc na wszelki wypadek potępił śmiech jako taki.

Wzorem do naśladowania dla chrześcijan jest oczywiście Jezus. Sprawa moralnej wartości śmiechu byłaby z pewnością prostsza do rozstrzygnięcia, gdyby wszyscy czterej ewangeliści nie poskąpili nam informacji o tym, czy nasz Zbawiciel się śmiał. Płakał, cierpiał – owszem, ale czy się cieszył – nad tym opuszczono zasłonę milczenia. Święty Tomasz dowodził, że Bóg na pewno się nie śmieje, bo jest przecież bytem najwyższym i „nie mogą w nim tkwić te przypadłości, które wypływają z istoty, takie jak np. poczucie humoru, które wypływa z istoty człowieka”. Istotnie – rzeczywiście trudno rozśmieszyć istotę wszechwiedzącą, wszak śmiech opiera się zazwyczaj na zaskoczeniu…

Jeśli Biblia mówi o Bogu śmiejącym się, przeważnie chodzi o antropomorfizm: Pan Zastępów śmieje się np. z wielkich (we własnym mniemaniu) ziemskich władców – podobnie jak Eliasz śmiał się na Karmelu z proroków Baala. Nie chodzi tu o śmiech radosny, raczej o wyszydzenie, pokazanie wyższości.

Chrystus jednak jest Bogiem, który stał się człowiekiem, i to człowiekiem stuprocentowym – jak zapewnia choćby List do Hebrajczyków. Dominikanin o. Jacek Salij pytany kiedyś o milczenie ewangelistów na temat Jezusowego śmiechu, udzielił klasycznej już odpowiedzi: Pisma nie wspominają przecież, by się mył, czesał czy ubierał… Ewangelie nie są kronikami, ale katechezą o zbawieniu. – Gdy powstaje film o Jezusie opierający się wyłącznie na narracji ewangelicznej, w efekcie główny bohater zdaje się niesłychanie płytki pod względem charakteru – zauważa bp Ryś. – Ewangeliści nie mieli bowiem na celu dokładnego opisania Chrystusa i Jego zachowań.

Egzegeci zwracają uwagę na jeszcze jeden hipotetyczny powód powściągliwości biblijnych autorów. Benjamin Boisson, autor książki Uśmiech Pana Boga, wspomina, że być może chcieli oni uniknąć przy redagowaniu swoich pism herezji doketyzmu, według której Chrystus tylko pozornie był człowiekiem. Aby więc podkreślić prawdziwość Jego męki i doświadczenia bólu związanego z ludzką dolą, nie ukazywali Go śmiejącego się. Wprost przeciwnie niż skażone herezją pisma gnostyckie, w których (jak w tzw. ewangelii Judasza) Jezus śmieje się nawet przed pasją.

Jednak w istocie Chrystus, objawiając się uczniom jak Syn Boży – dowodzi Boisson – musiał się śmiać, żeby pokazać im, że jest prawdziwym człowiekiem i posiada w całości ludzką naturę. Miał w sobie wszystkie ludzkie emocje. – Skoro przeżywał pokusy czy płakał nad Jerozolimą, niemożliwe, by nie doświadczał z drugiej strony pogody ducha – mówi bp Ryś. – Nie unikał miejsc, w których radość była czymś oczywistym i spontanicznym, choćby przyjęć i wesel. Ale najbardziej przekonują mnie Jego własne słowa, kiedy porównuje siebie i Jana Chrzciciela: śmiertelnie poważnego ascetę i radykała, który żyje z dala od ludzi, nie je i nie pije. Jezus jest jego zaprzeczeniem, ale to wcale nie przysparza Mu uczniów, lecz staje się powodem oskarżenia: oto „żarłok i pijak”. Ten dramat podkreśla przypowieścią o dzieciach, które w zabawie dogadują sobie: „Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie płakali”. Ten drugi obraz przedstawia Jezusa, który zaprasza do tańca, do radości (!), ale nikt nie chce do Niego dołączyć…

Inni ryzykują nawet przekonanie, że Jezus w pewnym stopniu stosował komizm w swoim nauczaniu. Biskup Antoni Długosz lubi wskazywać pewną finezję w Jego zachowaniu, kiedy na pytanie faryzeuszy, czyją mocą czyni cuda, odpowiada też pytaniem: czy chrzest Jana był z ziemi czy z nieba? A gdy oni przyznają, że nie wiedzą, Chrystus mówi: „więc i Ja wam nie powiem, jakim prawem to czynię”. A innym razem, upomniany, by zapłacił podatek, nie składa po prostu ofiary, tylko wysyła Piotra nad jezioro, mówiąc: „zarzuć wędkę, weź pierwszą rybę, którą wyciągniesz, i otwórz jej pyszczek: znajdziesz statera. Weź go i daj im za Mnie i za siebie”.

Podobnej finezji można przy pewnej dozie dobrej woli doszukać się (pamiętając o głębokiej wymowie teologicznej) w jednej ze scen po zmartwychwstaniu, kiedy zaskoczonych i przerażonych jego widokiem uczniów Jezus pyta: „Czy macie coś do jedzenia?”.

Dobry śmiech

Biskup Ryś, wbrew logicznym, ale zimnym jak lód rozważaniom św. Tomasza, lubi wierzyć, że Bóg ma poczucie humoru. – O tym świadczy wiele ludzkich historii – mówi – ale trzymajmy się Biblii. Popatrzmy: oto śmiertelnie obrażony Jonasz, który nie chce zrozumieć, dlaczego Pan nie zniszczył Niniwy, i Bóg, który sprawia, że wyrasta nad nim krzak, a potem wysyła robaczka, by ten krzak podgryzał…

– Wiele ksiąg Biblii jest tak naprawdę przepełnionych radością – ciągnie bp Ryś – ale nie jest to prosta wesołkowatość, tylko postawa wynikająca z przyjęcia wiary w Boga i Jego uczestnictwo w życiu człowieka. Dobry przykład to choćby hymn Magnificat. Biblia chce nas nauczyć dobrego śmiechu.

Dlaczego w takim razie wśród błogosławieństw nie ma takiego, które rozpoczynałoby się „błogosławieni radujący się…”? – Bo błogosławieństwa trzeba czytać od tyłu – odpowiada biskup. – Wiemy, że błogosławieni są ci, którzy płaczą, albowiem będą pocieszeni. Błogosławieństwo (szczęście) polega na byciu pocieszonym przez Boga. Zawarta jest tutaj przestroga przed tym, by nie szukać taniej namiastki tej pociechy w postaci jakiejś doraźnej pseudoradości, jak choćby pokusy utopienia smutku w alkoholu. Żeby to lepiej zrozumieć, weźmy inny przypadek: „błogosławieni ubodzy, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”. – To znowuż nie potępienie bogactwa jako takiego, ale uświadomienie, że aby przeżyć szczęście związane z tym, że Bóg uporządkuje moje wnętrze, lepiej być ubogim niż bogatym. I przestroga przed utratą tej Bożej propozycji, jeśli życie poświęcimy walce o grosz.

Ten złoty środek jest też zachowany w liturgii. Przykład pierwszy z brzegu: w połowie wielkiego postu, na Niedzielę Radosną, kapłan ubiera różowe szaty. Owo „złamanie rytmu” jest potrzebne, by od postnych umartwień nie przewróciło się nam w głowach…

Radość nie może być zła, skoro jest owocem Ducha Świętego, jak pisze św. Paweł, ale musimy wobec tego pilnować, czy to, co nazywamy radością, rzeczywiście nią jest. Zagrożeniem jest z jednej strony pusta wesołkowatość, z drugiej – wiara przybrana w barwy ponurej surowości, jak u Jorgego z Burgos. Ale jak rozpoznać prawdziwą radość?

Wskazówek dostarcza życie św. Franciszka: jego nawrócenie jest przejściem od jednego rodzaju radości – powierzchownego, „dystansującego” od świata w złym tego słowa znaczeniu – do tego właściwego, płynącego ze świadomości działania Boga w jego życiu. Co mu dawniej sprawiało radość, nie cieszy go po nawróceniu – i odwrotnie, pociąga go coś, co wcześniej w ogóle nie było atrakcyjne. Nie jest to przy tym radość prosta, bo przecież wpisana w krzyż: Franciszek do końca życia nosił stygmaty. – Dobra Nowina polega na tym – tłumaczy bp Ryś – że Bóg kieruje do nas wezwanie „raduj się” jako odpowiedź na naszą postawę lęku wobec życia i wobec Boga. A także wejścia Boga w nasze życie.

Grzeszny smutek

Jorge błądził w swoich przekonaniach o tyle, że smutek… jest grzechem. Katalog grzechów głównych nie zawsze liczył siedem pozycji. Jan Kasjan, jeden z Ojców Pustyni, nauczyciel św. Benedykta i autor jednego z takich wykazów, umieścił w nim właśnie smutek. Biskup Ryś: – Była to intuicja o tyle słuszna, że może on prowadzić do wielu konkretnych grzechów. Pierwszym smutnym człowiekiem Biblii jest Kain: gdy jego ofiara nie zostaje przyjęta, grzech „łasi mu się do nóg”. To zazdrość, która wiąże się z pychą. Kain, wciąż porównując się z Ablem, traci spokój ducha, co doprowadza go do smutku, a ten pcha go do morderstwa.

Biskup Ryś patrzy na Pismo Święte jako na naukę o pocieszeniu. Trudną do zrozumienia na naszym „łez padole”, bo poprzez swój płacz człowiek nie widzi, że Pan już go pocieszył. – U Jeremiasza czytamy, że „Rachel opłakuje swoich synów, nie daje się pocieszyć, bo już ich nie ma”. Tymczasem Izraelici już powracają z niewoli babilońskiej, ale ona tego nie widzi. Mimo że Bóg wzywa: „Powstrzymaj głos twój od lamentu, a oczy twoje od łez, bo jest nagroda na twe trudy, (…) wrócą synowie do swych granic”.

Notabene prorok opisuje radość z powodu tego powrotu w sposób jak najbardziej ziemski, ludzki: „ogarnie dziewicę radość wśród tańca, i młodzieńcy cieszyć się będą ze starcami”.

Dramat Jorgego z Burgos polegał na tym, że potrafiąc dostrzec niebezpieczeństwo dla zbawienia w wesołkowatości właściwej głupcom, nie chciał wykonać kolejnego kroku: w kierunku pogody ducha. Czytając księgi mądrościowe, musiał to czynić wybiórczo, bo przecież wspomniany na początku Syrach mówi też: „Nie dopuszczaj do siebie zgryzoty i nie wyniszczaj się przez samoudręczenie. Radość serca jest życiem człowieka, pogoda ducha ludzkiego odpędza gniew, (…) wielu zgubiła troska, a udręka korzyści nie przynosi”. A Księga Przysłów dodaje, iż „radość serca wychodzi na zdrowie, a duch przygnębiony wysusza kości”.

Dobre trawienie

Na szczęście pozytywnych przykładów dostarczają prawdziwi święci. Choćby Tomasz Morus, który uwięziony w Tower, mówi strażnikowi, że gdyby się zaczął skarżyć na warunki, pozwala się wyrzucić za drzwi. A w drodze na szafot zagaduje kata, by pomógł mu wspiąć się na górę, bo „z powrotem sobie sam poradzę”. – Żartował do samego końca, ale nie dlatego że był wesołkiem nierozumiejącym powagi sytuacji – tłumaczy bp Ryś. – Dzięki wierze nie pogrążył się w lęku przed śmiercią (choć go odczuwał, co wiemy z jego listów), był pewny dokonanego wyboru i dawał temu świadectwo.

Do naszych czasów przetrwała piękna modlitwa autorstwa Morusa. To modlitwa o… dobry humor. Warto ją na koniec przytoczyć w całości i mieć w pamięci na wypadek zagubienia złotego środka w rozumieniu radości i przyjemności.

Panie, daj mi dobre trawienie i także coś do przetrawienia. Daj mi zdrowie ciała i pogodę ducha, bym mógł je zachować. Panie, daj mi prosty umysł, bym umiał gromadzić skarby ze wszystkiego, co dobre, i abym się nie przerażał na widok zła, ale raczej bym potrafił wszystko dobrze zrozumieć.

Daj mi takiego ducha, który by nie znał znużenia, szemrania, wzdychania, skargi, i nie pozwól, bym się zbytnio zadręczał tą rzeczą tak zawadzającą, która się nazywa moim „ja”.

Panie, daj mi poczucie humoru. Udziel mi łaski rozumienia żartów, abym potrafił odkryć w życiu odrobinę radości i mógł sprawiać radość innym.

Podobni do małpy
Maciej Müller

urodzony w 1982 r. – studiował historię na Uniwersytecie Jagiellońskim i dziennikarstwo w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera. W „Tygodniku Powszechnym” odpowiedzialny za dział „Wiara”. Współpracuje r...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze