Pan Bóg nie jest toksyczny
fot. dose juice / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 44,93 PLN
Wyczyść

Jeśli ktoś ma dobre wyczucie więzi z Bogiem, to kwestia częstotliwości spowiedzi reguluje się sama. Sakrament pojednania powinien być po prostu rzeczywistością naszego życia.

Anna Sosnowska: W dyskusjach o sakramencie pokuty i pojednania często pada pytanie: Dlaczego mam wyjawiać moje grzechy obcemu człowiekowi, który sam nie jest doskonały? Jak ojciec odpowiada na te argumenty?

Tomasz Kot SJ: Nie mam gotowej odpowiedzi, bo ona zależy w dużej mierze od kontekstu spotkania i od tego, dlaczego ktoś zadaje mi takie pytanie. By powierzyć w sakramencie pojednania swoje słabości i grzechy Bogu przez pośrednictwo niedoskonałego człowieka, potrzeba pewnej dojrzałości. Nie da się tego zrobić bez pragnienia pojednania z Bogiem, które czyni nas zdolnymi do nieskupiania się na pośredniku i jego słabościach. Opór przed spowiednikiem może być sygnałem, że bronimy swojego dobrego imienia, że nie chcemy źle wypaść – można w tym momencie zapytać, co z naszą gotowością do wyznania grzechów. Dobrze więc, że spowiednik staje obok nas przed Bogiem jako świadek pojednania. Dzięki temu mamy też pewność łaski otrzymanej przez ten sakrament.

Myślę, że pomocne jest odwołanie się do doświadczenia kłótni, sporu czy konfliktu między ludźmi. Często w takich sytuacjach początkowo obwiniamy drugą stronę albo zarzucamy jej, że nas nie rozumie. Jeśli jednak znajdziemy w sobie chęć czy potrzebę pojednania, wtedy mniej ważne staje się to, że ktoś mnie zranił, że ma swoje za uszami. Liczy się to, że chcę odbudować z nim więź. Podobnie jest ze spowiedzią: jeśli naprawdę pragnę pojednania, to niedoskonałość spowiednika jest rzeczą drugorzędną.

Okazuje się jednak, że potrzeba pojednania, o której ojciec mówi, wcale nie ułatwia sprawy – spowiedź dla wielu, nawet głęboko wierzących osób, jest po prostu trudna.

Może to wynikać z różnych rzeczy – o niektórych już wspomniałem. Niełatwo odsłonić siebie przed kimś nieznajomym, bo może mnie oceniać, nie zrozumieć, skrzywdzić – ja się przed nim otworzę, a on mi nagada. Odzywa się tutaj poczucie własnej godności czy przywiązanie do dobrego imienia. Ale myślę, że najważniejszy jest opór przed samym sobą.

Przed przyznaniem się do winy, do grzechów?

Bardziej przed nazwaniem pewnych rzeczy. To, co dzieje się w konfesjonale, jest kropką nad „i” procesu pojednania, który zaczął się o wiele wcześniej – od rachunku sumienia, podczas którego zdobywam się na odwagę spojrzenia uczciwie w swoje serce. I tu właśnie napotykamy największą trudność. Weźmy przykład z dziedziny psychoterapii. Kiedy alkoholik sam przed sobą przyzna się, że jest uzależniony, to powiedzenie tego w środowisku AA, przed grupą ludzi – też niedoskonałych – jest już o wiele łatwiejsze. Myślę, że podobnie jest z sakramentem pojednania.

Rachunek sumienia to pierwszy z pięciu warunków dobrej spowiedzi. Kolejne to żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, szczera spowiedź i zadośćuczynienie. Niektórzy księża narzekają, że penitenci nie przykładają do nich zbyt dużej wagi.

Spowiedzi są bardzo różne, niektórzy penitenci są niezwykle dojrzali, inni nie. Natomiast rzadko się zdarza, że pojawia się ktoś, u kogo rzeczywiście nie można znaleźć żadnego punktu zaczepienia i trzeba mu powiedzieć: Pomyliłeś się, przychodząc tu. Czasem przychodzi ktoś, kto mówi, że nie wierzy, ale został poproszony na przykład o bycie świadkiem na ślubie i potrzebuje papierek, bo nie chce bliskim sprawić przykrości czy zawodu. Na szczęście takich sytuacji jest coraz mniej, bo wielu ludzi ma w sobie taką wolność, żeby powiedzieć: Nie wierzę, nie idę, to nie dla mnie. Jednak kiedy taka osoba pojawia się w konfesjonale, trudno mówić o procesie pojednania i sakramencie – to raczej tak zwana duszpasterska okazja.

Może kłopot z pięcioma warunkami spowiedzi polega też na tym, że niezbyt dobrze je rozumiemy?

Pytanie, co zrobić, żeby to się zmieniło? Penitenci sygnalizują na przykład problemy z żalem za grzechy, który utożsamiają ze stanem emocjonalnym. Wydaje im się, że jeśli człowieka coś szczypie w sercu, to jest OK, a jeśli nie szczypie, to coś jest nie w porządku. A przecież to nieprawda i spowiednik powinien to wyjaśnić. Najważniejsze jest nie to, czy ten człowiek ma wszystko poukładane w głowie, ale czy szuka pojednania – nawet jeśli robiłby to niewprawnie. Jeśli ktoś przychodzi do spowiedzi, ale jednocześnie nie chce zerwać z grzechem, to trzeba zapytać, po co w takim razie przyszedł?

Sporo rozmawiamy o relacji między penitentem a spowiednikiem, a przecież w sakramencie pokuty uczestniczy i odgrywa bardzo ważną rolę Ten Trzeci – Bóg.

To z Nim jedna się penitent i to On go tak naprawdę prowadzi. Dlatego spowiednik, żeby nie zakłócić ich spotkania, musi w pewnym sensie się „wymazać”.

Co ojciec rozumie przez to „wymazanie” się spowiednika?

Wytłumaczę to z perspektywy tradycji ignacjańskiej. W Ćwiczeniach duchowych czytamy, że osoba towarzysząca komuś, kto je odprawia (moglibyśmy ją nazwać kierownikiem duchowym, ale to nie jest słownictwo Ignacego), musi siebie umniejszyć, w pewnym sensie „zniknąć”, bo przecież spotkanie Boga i człowieka to zagadka, tajemnica. Więc jeżeli osoba towarzysząca ciągle mówi „ja, ja” i udziela rad, to znaczy, że jest złym kierownikiem. Podobną miarę można przyłożyć do spowiednika. Pewnie, że on nie może być naiwny czy mówić: wszystko w porządku, jeśli w rzeczywistości to nieprawda. Ksiądz ma pomagać penitentowi nazywać rzeczy po imieniu, ale jednocześnie ciągle pamiętać, że odgrywa rolę pośrednika.

Skoro spowiednik w konfesjonale powinien niejako „zniknąć”, to czy może się dzielić z penitentem swoim własnym doświadczeniem? Wydaje mi się, że wtedy łatwiej zobaczyć w księdzu brata, który także idzie drogą wiary, a nie kogoś, kto jest ponad.

Trzeba mieć dużo wyczucia i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy penitent rzeczywiście tego potrzebuje. Spowiednik może oczywiście sięgnąć do własnych doświadczeń, dając penitentowi sygnał: Rozumiem, co mówisz, bo ja też zmagam się z grzechem, prawdą i pojednaniem.

Konfesjonał to przestrzeń, w której mamy wyznać swoje grzechy. Czy może być także miejscem rozmów, nazwijmy to, o życiu?

Wiele zależy od okoliczności. Jeśli penitent ma spowiednika i kierownika duchowego w jednej osobie, to trudno czasem oddzielić spowiedź od rozmowy. Ale ważne jest, by tych dwóch obszarów nie mylić. W spowiedzi trzeba jasno określić, że coś jest grzechem albo że nim nie jest, a kierownictwo polega na towarzyszeniu w poszukiwaniu.

A jeśli spowiadamy się u przypadkowego księdza?

Nie są to sprzyjające warunki, by prowadzić długie rozmowy – ludzie czekają w kolejce, a inni księża zgrzytają zębami, dlaczego ten tak długo trzyma penitenta w konfesjonale. Jednak dla wielu osób, które nie słyszały o kierownictwie duchowym albo nie mają możliwości skorzystania z takiej posługi, jest to czasem jedyna okazja, żeby porozmawiać o swoich wątpliwościach czy trudnościach. Jeśli więc proszą spowiednika, by powiedział im coś więcej czy coś wyjaśnił, powinien taką rozmowę podjąć. Natomiast na pewno nie powinien nikomu aplikować w konfesjonale kierownictwa duchowego na siłę. Anonimowość spotkania naprawdę nie jest zła, chociaż wymaga dużo pokory. Warto sobie w tym kontekście przypomnieć, że z Ewangelii znamy właściwie tylko imiona uczniów Jezusa i paru innych osób, a reszta uzdrawiających spotkań z Nim była anonimowa – czytamy np. o pewnej kobiecie czy pewnym młodzieńcu.

A tymczasem my niekiedy kombinujemy: im lepszy spowiednik, z lepszą opinią, tym bardziej owocny sakrament pokuty.

Naprawdę nie lekceważyłbym spowiedzi, która może wydawać się spowiedzią anonimową i przypadkową. Wiele razy w takiej właśnie sytuacji, kiedy nie znałem penitenta, a on stanął w kolejce do mojego konfesjonału, byłem świadkiem czegoś wielkiego – niezwykłego pojednania, jakie dokonało się między nim a Bogiem. Dobry spowiednik to bez wątpienia duża wartość, ale najwięcej w sakramencie pokuty zależy od Boga, który daje łaskę, i od samego penitenta. Nasuwa mi się analogia z psychoterapią, choć oczywiście nie chcę tych rzeczywistości ustawiać równolegle. Kiedy ktoś szuka terapeuty, wertuje różne źródła, by sprawdzić, kto jest w tym dobry i czy pomógł ludziom. Jednocześnie każdy terapeuta powie, że sukces terapeutyczny zależy przede wszystkim od tego, czy pacjent podejmie pracę.

Jak często powinniśmy się spowiadać?

Przykazanie kościelne mówi, że przynajmniej raz w roku, ale dla mnie to wyraz porażki duszpasterskiej i wstydziłbym się coś takiego podpowiadać komuś, kto świadomie żyje wiarą. To jest trochę tak, jakby mnie pani zapytała, jak często małżonkowie powinni szczerze ze sobą rozmawiać. Jeśli ktoś ma dobre wyczucie więzi z Bogiem, to kwestia częstotliwości spowiedzi reguluje się sama. Zdarzają się sytuacje awaryjne, kiedy sumienie jasno nam podpowiada, że spowiedź jest nieunikniona, jeśli chcemy utrzymać więź z Bogiem. Nie ma wtedy co ściemniać i nie ma co odkładać sakramentu pojednania.

A kiedy uda nam się przez dłuższy czas nie popełnić grzechu śmiertelnego?

Jest coś takiego jak spowiedź z pobożności i w tym momencie znowu wraca analogia szczerej rozmowy w małżeństwie. Ona nam podpowiada, że nie da się utrzymać bliskiej, dobrej więzi, jeśli co jakiś czas nie podejmiemy wysiłku nazwania rzeczy po imieniu i stanięcia w prawdzie. Różne duszpasterskie zalecenia – np. mówiące o comiesięcznej spowiedzi – przypominają nam o czymś bardzo ważnym: że sakrament pojednania powinien być po prostu rzeczywistością naszego życia. Obawiałbym się jednak udzielania odpowiedzi na pytanie: jak często się spowiadać, bo łatwo można nią manipulować.

Czy sakrament spowiedzi jest tylko biletem do Eucharystii i komunii świętej? Czy jednak powinniśmy go traktować odrębnie i docenić jego wartość formacyjną?

Nie wiem, czy to dobrze postawiony problem. Liturgia mszy zawiera przecież akt pokutny i zgładzenie grzechów. Jeśli traktuję go poważnie, to nie mówię wtedy o jakiejś ogólnej kondycji ludzkiej, ale osobiście staję w tym momencie z sercem skruszonym. I potem słyszę: „Niech się zmiłuje nad nami Bóg wszechmogący i odpuściwszy nam grzechy, doprowadzi nas do życia wiecznego”.

Nazywamy zresztą tę część także spowiedzią, tylko że powszechną.

Skoro więc Eucharystia zawiera taki moment, to nie powiedziałbym, że spowiedź jest biletem do pełnego uczestnictwa we mszy, raczej mamy tu do czynienia ze spójną jednością. Mówimy: przyjąć komunię, być w komunii z Jezusem. A pojednanie też jest przecież byciem z Nim w komunii. Gdybyśmy stwierdzili, że komunia to bilet do komunii, robi nam się z tego tautologia. Zresztą w ogóle żaden z sakramentów nie istnieje sam dla siebie – wtedy łatwo byłoby je uprzedmiotowić czy potraktować magicznie. Istotna jest nie tyle msza czy spowiedź, ile Bóg, który nam się daje w tych rzeczywistościach.

Kiedy dla utrzymania więzi z Bogiem może nam wystarczyć akt pokutny odmawiany w czasie Eucharystii, a kiedy powinniśmy jednak pójść do spowiedzi?

Pozwolę sobie na kolejną analogię z życia. Czasem zrobię coś, co było niefajne, ale nie jest to rzecz poważna. Potrącę na przykład kogoś na ulicy. I wtedy wystarczy, że powiem proste i szczere „przepraszam”. Nie ma sensu dłużej się zatrzymywać i tłumaczyć, jak do tego doszło i jak bardzo mi przykro. Ale są też sytuacje, które domagają się czegoś więcej i zwykłe „przepraszam” zabrzmiałoby wówczas niepoważnie. Chodzi o naprawienie więzi, przy czym w tym drugim przypadku potrzeba dłuższego procesu. Spowiedź jest właśnie takim procesem.

Niektóre osoby codziennie uczestniczą w Eucharystii i przystępują do komunii świętej. Czy jeśli w związku z tym chciałyby przystępować także do sakramentu pojednania kilka razy w tygodniu, to mamy tu do czynienia z jakąś szczególną wrażliwością, czy już raczej z przewrażliwieniem?

Zdrowa i niezdrowa duchowość to trudny temat. Pan Bóg nigdy nie jest dla nas kimś toksycznym, ale my możemy wypaczyć więź z Nim w taki sposób, że ona będzie nas ciemiężyła i niszczyła, a nie budowała i podnosiła. W przypadku takich osób trzeba polegać na wyczuciu spowiednika: czy rzeczywiście ktoś taki ma potrzebę pojednania, czy jest to raczej sprawa niewiary w odpuszczenie grzechów. Natomiast wszyscy ludzie, którzy chcą często przystępować do spowiedzi, powinni sobie odpowiedzieć na pytanie, jaką wartość ma dla nich akt pokuty w czasie mszy.

Po czym możemy rozpoznać, że grzechy zostały nam odpuszczone? Nie zawsze po spowiedzi czujemy ulgę, pokój czy radość.

Zdawanie się na to, co czujemy, może się okazać pułapką – zarówno jeśli chodzi o sakrament pojednania, jak i o życie duchowe w ogóle. Wiemy przecież, że w spowiedzi łaska jest gwarantowana. Pytanie brzmi: czy w to wierzymy i czy wierzymy w odpuszczenie grzechów. Są też oczywiście sytuacje, kiedy doszło w życiu penitenta do rzeczy nieodwracalnych, których nie da się naprawić. W związku z tym mimo szczerej i dobrej spowiedzi poczucie, że wszystko wróciło na dobrą drogę, jest niemożliwe, a recepcja przebaczenia musi trochę potrwać. Jeśli spowiedź odbył ktoś, kto na przykład pozbawił życia drugą osobę, to tego życia już jej nie przywróci. Ten drastyczny przykład mówi o tym, że tu nie ma co liczyć na uczucia. Natomiast ważne jest, by spowiednik w takich okolicznościach nie tyle próbował na siłę uszczęśliwiać czy pocieszać penitenta, ile raczej mu towarzyszył.

Dużą popularnością cieszą się teraz rekolekcje przygotowujące do spowiedzi generalnej. Kiedy powinniśmy do takiej spowiedzi przystąpić i jaki właściwie jest jej sens, skoro kolejny raz wyznajemy grzechy, które zostały nam już odpuszczone?

Decyzja o odbyciu spowiedzi generalnej może wiązać się z jakimś ważnym wydarzeniem, np. wstąpieniem w związek małżeński. Chcę poprzez nią jeszcze raz spojrzeć na moje dotychczasowe życie i powierzyć je Bogu. Są też takie sytuacje, kiedy dojrzewając, zyskuję głębszą świadomość wyznanych wcześniej grzechów i teraz jestem zdolny do większej komunii z Bogiem, więc chcę do niej przystąpić. Spowiedź generalna może być bardzo znaczącym, a nawet przełomowym wydarzeniem w dynamice relacji człowieka z Bogiem. Dlatego musimy uważać, żeby jej nie nadużywać, bo w ten sposób ją zdewaluujemy.

Chciałabym jeszcze poruszyć z ojcem kwestię mało poprawną politycznie. Nieraz słyszałam od księży, że spowiadanie kobiet jest dla nich trudniejsze od spowiadania mężczyzn. Narzekali, że kobiety zbyt długo opisują sytuację i równocześnie są za mało precyzyjne i nie nazywają rzeczy po imieniu.

Gdyby kobiety były szafarzami sakramentu pojednania, też pewnie mogłyby powiedzieć, że spowiadanie mężczyzn jest dla nich trudne, bo faceci potrafią bardzo złożoną rzeczywistość zredukować tylko do jednej rzeczy. Zazwyczaj jest nam łatwiej, kiedy ktoś ma taką samą wrażliwość jak nasza, a inność zawsze stanowi dla nas wyzwanie – to pole do ćwiczenia cierpliwości i zrozumienia. Ksiądz powinien w takich momentach pamiętać, że to jest spowiedź tej penitentki i ona staje przed Bogiem taka, jaką On ją stworzył.

A o czym powinna pamiętać kobieta?

Że będzie jej słuchał facet.

A ojciec woli spowiadać się czy kogoś?

Moja osobista spowiedź jest dla mnie o tyle łatwiejsza, że wiem, co wnoszę, z czym przychodzę. Spowiadanie innych to rzeczywistość o wiele bardziej nieprzewidywalna – nie mam pojęcia, jak długo będę siedział w konfesjonale, kogo tam spotkam, jaki obrót przybiorą sprawy. Poza tym w sakramencie pojednania spowiednik w jakiś sposób współdzieli ciężary penitentów – nie można się tak zupełnie znieczulić i powiedzieć: Tyle się nasłuchałem, więc nic mnie już nie rusza. A z drugiej strony byłem świadkiem takich spowiedzi, często zupełnie anonimowych, które są do dzisiaj wielkim świadectwem dla mojego życia wiary i to mnie bardzo niesie. Natomiast nie wyobrażam sobie, że mógłbym spowiadać innych, samemu się nie spowiadając.

Pan Bóg nie jest toksyczny
Tomasz Kot SJ

urodzony 3 stycznia 1966 r. w Lublinie – polski jezuita, prowincjał Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego (2009-2015), doktor teologii biblijnej na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, teolog, biblista, redaktor naczelny „Przeglądu Powszechneg...

Pan Bóg nie jest toksyczny
Anna Sosnowska

urodzona w 1979 r. – absolwentka studiów dziennikarsko-teologicznych na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w WarszawieWspółpracowała z kanałem Religia.tv, gdzie prowadziła programy „Kulturoskop” oraz „Motywacja...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze