Opowieść Adama: pokój, który nie jest z tego świata
fot. aarn giri / UNSPLASH.COM

Opowieść Adama: pokój, który nie jest z tego świata

Oferta specjalna -25%

Dzieje Apostolskie

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Jak mówić o pokoju? W ciągu ostatnich lat w moim życiu zaszły zmiany, które sprawiły, że utraciłem sporo wiary w siebie. Jeszcze niedawno wydawało mi się raczej proste stanąć przed tłumem ludzi i przedstawić kilka sugestii na temat tego, jak być człowiekiem pokoju. Byłem w stanie uczynić to z określoną łatwością, jak i przekonaniem, że mam coś ważnego do powiedzenia. Jednakże, przygotowując się do tego występu, doznałem głębokiej wewnętrznej pustki, jałowości i zwątpienia w słowo, a nawet niewiary na temat mówienia czegokolwiek o pokoju, czynieniu pokoju, czy duchowości pokoju. Kusiło mnie, aby w ogóle odwołać ten wykład. Moje ubóstwo wydawało się zbyt paraliżujące.

Jednak jestem tutaj, a to dlatego, że w końcu postanowiłem podzielić się tym ubóstwem i uwierzyć w to, że Bóg nie chce, abym się przed wami ukrywał. W przeszłości mówiłem często, że modlitwa, sprzeciw, wspólnota są trzema głównymi aspektami pracy nad pokojem. Nadal wierzę, że to jest prawda. Jednakże powątpiewam w wartość mówienia o tym. Czy te pojęcia przynoszą to, co wyrażają? Nie jestem już tego taki pewien, jak byłem wcześniej. Nie jestem już pewien, czy jakiekolwiek słowa są w stanie nam pomóc osiągnąć człowieczeństwo, do jakiego powołał nas Bóg.

Cóż zatem czynić? Po kilku pełnych cierpienia godzinach rozmyślań poczułem, że powinienem powiedzieć wam trochę o moim obecnym życiu i spróbować odkryć w nim pewne aspekty pokoju Jezusa, pokoju, którego wszyscy poszukujemy.

Dwa lata temu przeprowadziłem się z Harvardu do Daybreak, to znaczy z instytutu dla najlepszych i najzdolniejszych do wspólnoty ludzi upośledzonych umysłowo. Daybreak niedaleko Toronto jest częścią międzynarodowej federacji wspólnot zwanych Arką, gdzie ludzie upośledzeni umysłowo i ich asystenci próbują wspólnie żyć w duchu błogosławieństw. Mieszkam w domu z sześciu upośledzonymi i czterema asystentami. Żaden z asystentów nie kształcił się specjalnie do pracy z ludźmi upośledzonymi, ale otrzymuje potrzebną pomoc od miejscowych lekarzy, psychiatrów, socjologów, psychoterapeutów. Pominąwszy wyjątkowe chwile kryzysów, żyjemy wspólnie jak rodzina, stopniowo zapominając, kto jest, a kto nie jest upośledzony. Jesteśmy po prostu Johnem, Billem, Trevorem, Raymondem, Adamem, Rose, Stivem, Jane, Naomi i Henrym. Wszyscy mamy jakieś talenty, swoje zmagania, swoje silne i słabe punkty. Razem jemy, bawimy się, modlimy i razem wychodzimy pospacerować. Każdy z nas ma swoje upodobania, jeśli chodzi o pracę, pożywienie, filmy, i każdy z nas ma swoje problemy we współżyciu z pozostałymi domownikami, nieważne, upośledzony czy nie. Dużo się śmiejemy. Także dużo płaczemy. Czasami robimy jedno i drugie naraz. Każdego ranka, kiedy mówię: „Dzień dobry Raymond”, on odpowiada „Jeszcze się nie obudziłem. Mówienie dzień dobry wszystkim każdego dnia jest nierealne”. W wigilię Trevor owinął żelatynki w srebrny papier i podarował je wszystkim jako prezent pokoju. W czasie obiadu świątecznego wszedł na krzesło uniósł swoją szklankę i powiedział: „Panie i panowie, to nie jest święto, to jest Boże narodzenie”. Kiedyś jeden z tych ludzi, rozmawiając przez telefon, zdenerwował się z powodu dymu od papierosa, jakiego palił asystent, i wrzasnął wściekły: „Przestań palić, bo nic nie słyszę”. Każdy gość, który przychodzi na obiad, jest witany przez Billa pytaniem: „Hej, powiedz mi, jak wygląda wystraszony indyk?” Kiedy nowo przybyły wyznaje, że nie wie, Bill uśmiechając się od ucha do ucha mówi: „Powiem ci jutro”. A potem zaczyna się śmiać tak głośno, że i gość musi się śmiać wraz z nim, bez względu na to, czy uważa żart za zabawny czy nie.

Taka jest Arka, takie jest Daybreak. Taka jest ta dziesięcioosobowa rodzina, w której żyję. Czyż życie w tej rodzinie z kilku biednymi ludźmi może objawić nam coś ciekawego na temat pokoju Chrystusa, którego poszukujemy? Pozwólcie, że opowiem wam historię Adama, jednego z dziesięciu ludzi w naszym domu. Niech stanie się on milczącym głosicielem pokoju, który nie jest z tego świata.

Nie pracując nigdy wcześniej z ludźmi upośledzonymi, nie tylko, że byłem niepewny, ale nawet bałem się wejść w ten nieznany świat. Ta obawa nie osłabła, kiedy zostałem zaproszony do pracy właśnie z Adamem. Adam jest w naszej rodzinie osobą najsłabszą, ma dwadzieścia pięć lat. Nie umie mówić, nie potrafi się sam ubrać ani rozebrać, nie może sam chodzić ani jeść bez pomocy. Nie płacze ani się nie śmieje i tylko czasami jest z nim wzrokowy kontakt. Ma wykrzywione plecy, ruchy nóg i rąk są bardzo niezborne. Cierpi z powodu ciężkiej epilepsji i pomimo że dostaje silne leki, w jego życiu jest niewiele dni bez dotkliwych ataków. Czasami, kiedy robi się nagle sztywny, z ust jego wydobywa się wycie. Kilka razy widziałem w takich chwilach, jak wielka łza spływa po jego policzku. Budzenie Adama, podanie mu lekarstwa, rozebranie, zaprowadzenie do wanny, umycie, ogolenie, umycie mu zębów, ubranie go, pójście z nim do kuchni, podanie mu śniadania, wsadzenie go na wózek i zawiezienie go do miejsca, gdzie spędza większość dnia na różnych terapeutycznych zajęciach, zajmuje mi codziennie około półtorej godziny. Jeśli podczas tych czynności spada na niego atak choroby, potrzeba na nie o wiele więcej czasu i często musi wrócić z powrotem do łóżka, aby odzyskać trochę sił, które stracił podczas ataku.

Mówię wam o tym wszystkim nie po to, aby przekazać wam raport pielęgniarza, ale po to, aby podzielić się z wami czymś bardzo intymnym. Po miesiącu takiej pracy z Adamem zaczęło mi się przytrafiać coś, czego nigdy wcześniej nie zaznałem. Ten głęboko upośledzony młody człowiek, który przez wielu ludzi z zewnątrz jest postrzegany jako wykrzywienie człowieczeństwa, bezużyteczne stworzenie, któremu nie powinno pozwolić się narodzić, zaczął stawać się moim najbliższym towarzyszem. Kiedy stopniowo moje obawy zaczęły mijać, pojawiła się miłość tak pełna czułości i współczucia, że większość innych moich prac wydawała mi się nudna i sztuczna w porównaniu z godzinami spędzonymi z Adamem. Z tego kalekiego ciała i okaleczonego umysłu wyłaniała się najpiękniejsza ludzka istota, ofiarująca mi większy dar, niż kiedykolwiek ja mógłbym mu podarować. Trudno mi znaleźć odpowiednie słowa, aby wyrazić to doświadczenie, ale w pewien sposób Adam objawił mi, kim jest i kim ja jestem, i w jaki sposób możemy się wzajemnie kochać. Kiedy zanurzałem jego nagie ciało w wannie, robiłem duże fale, aby woda biegła szybciej wokół jego piersi i karku; pocieraliśmy się nosami i mówiłem mu różne rzeczy o nim i o sobie, wiedziałem, że dwaj przyjaciele porozumiewają się ponad królestwem myśli i emocji. Głębia przemawia do głębi, duch przemawia do ducha, serce przemawia do serca. Zacząłem sobie uzmysławiać, że istnieje wzajemna miłość, która nie opiera się na wspólnym poznawaniu czy uczuciach, ale na wspólnocie człowieczeństwa. Im dłużej przebywałem z Adamem, tym wyraźniej zaczynałem widzieć go jako mojego łagodnego nauczyciela, przekazującego mi to, czego nie mogła mi dać żadna książka, szkoła, czy profesor.

Czy ja tego wszystkiego nie uromantyczniam? Nie czynię z brzydoty piękna? Czy ja na tego głęboko upośledzonego człowieka nie projektuję swej ukrytej potrzeby ojcostwa? Czy nie uduchawiam tego, co w swej istocie jest wstydliwą kondycją człowieka, której powinno się zapobiegać za wszelką cenę? Mam wystarczająco dużo psychologicznej wiedzy, aby postawić sobie te pytania. Ostatnio — kiedy spisywałem tę historię — przyszli z wizytą rodzice Adama. Zapytałem ich: „Powiedzcie mi, co wam dał Adam przez te wszystkie lata, kiedy mieliście go w domu”. Jego ojciec uśmiechnął się i powiedział bez chwili wahania: „On dał nam pokój… jest naszym pojednawcą… naszym synem pokoju”.

Pozwólcie zatem, że opowiem wam o pokoju Adama, pokoju, którego świat nie może dać. Jestem wzruszony samym faktem, że prawdopodobnie najważniejsze zadanie, jakie stoi przede mną, to przekazanie słów pokoju od tego, który nie ma żadnych słów. Dar pokoju ukryty w krańcowej słabości Adama jest darem nie z tego świata, ale z pewnością darem dla świata. Aby ten dar stał się znany, ktoś musi go unieść i przekazać. Być może jest to najgłębszy sens bycia asystentem ludzi upośledzonych — pomoc w dzieleniu się tymi darami.

1. Pokój Adama jest przede wszystkim pokojem zakorzenionym w istnieniu. Jakże prosta to prawda, a jak trudno nią żyć! Istnienie, bycie jest ważniejsze niż działanie. Jest on całkowicie zdany w każdym momencie swego życia na innych. Jego dar to czyste bycie z nami. Każdego dnia zauważam, że najlepsza rzecz, jaką mogę uczynić dla Adama, to bycie razem z nim. Jeśli Adam czegoś chce, to tylko, abyś z nim był. I to jest naprawdę wielka radość: mieć całkowicie zaprzątniętą uwagę tym, jak oddycha, je, ostrożnie stąpa; patrzeć, jak próbuje podnieść łyżkę do ust albo jak unosi lekko lewą rękę, aby pomóc ci, kiedy zdejmujesz mu koszulkę. Patrząc na niego zawsze domyślasz się bólu, którego on nie potrafi wyrazić, ale który wciąż doprasza się ulgi. Większość mojego życia była zbudowana wokół przekonania, że moja wartość zależy od tego, co robię. Myślałem tak w szkole i na uniwersytecie. Zdobywałem stopnie i nagrody, i robiłem karierę. Tak, z wieloma innymi wspinałem się na samotny szczyt z kiepskim powodzeniem, wątpliwą popularnością i niewielką siłą. Jednak kiedy siedzę obok wolno i głęboko oddychającego Adama, zaczynam dostrzegać, jak gwałtowna i nerwowa była to wędrówka. Jakże byłem przepełniony pragnieniami bycia lepszym niż inni, naznaczony przez rywalizację i współzawodnictwo, przeniknięty przymusami i obsesjami. Ulegałem podejrzeniom, zazdrościom, urazom, chęciom zemsty. Och, z pewnością, większość z tego, co robiłem, nazywało się posługą, posługą sprawiedliwości i pokoju, posługą przebaczenia i pojednania, posługą uzdrawiania i scalania. Lecz kiedy ci, którzy chcą pokoju, są zainteresowani sukcesem, popularnością i władzą, tak samo jak ci, którzy pragną wojny, jaka jest wówczas realna różnica pomiędzy wojną a pokojem? Jeśli pokój jest z tego świata, tak samo jak wojna, jakiż pozostaje wybór oprócz wyboru między wojną, którą eufemistycznie nazywamy pacyfikacją, a pokojem, w którym rozjemcy wzajemnie gwałcą swoje najgłębsze wartości.

Adam powiada do mnie: „Pokój jest przede wszystkim sztuką bycia”. Wiem, że ma rację, ponieważ po czterech miesiącach przebywania z Adamem odkrywam w sobie początek wewnętrznego zadomowienia, jakiego wcześniej nie znałem. Czuję nawet niezwykłe pragnienie, by o wiele mniej „robić”, a bardziej „być” — najchętniej z Adamem.

Kiedy nakrywam Adama do snu i gaszę światło, modlę się z nim. On wówczas zawsze jest bardzo spokojny, jakby wiedział, że mój modlitewny głos brzmi nieco inaczej niż głos, którym do niego mówię w ciągu dnia. Szepczę mu do ucha: „niechaj chronią cię wszyscy aniołowie”, a on często spogląda na mnie ze swej poduszki i wydaje się, że wie, o czym mówię. Od kiedy zacząłem modlić się z Adamem, poznałem lepiej niż przedtem, że modlenie się jest byciem z Jezusem i po prostu traceniem z Nim czasu. Adam uczy mnie tego bezustannie.

2. Pokój Adama jest nie tylko pokojem zakorzenionym w byciu, ale także pokojem zakorzenionym w sercu. To, że prawdziwy pokój przynależy do serca, jest stwierdzeniem niezwykle radykalnym i tylko ludzie tak upośledzeni jak Adam wydają się w stanie je przeniknąć. Przez stulecia uwierzyliśmy, że to nasze umysły czynią nas ludźmi. Wydaje się, że wielu, chociaż nie zna łaciny, zna jednak definicję istoty ludzkiej jako rozumnego zwierzęcia: rationale animal est homo (Seneka). A Adam bezustannie powtarza mi, że to, co czyni nas ludźmi, to wcale nie nasze umysły, a nasze serca, nie nasza zdolność do rozumowania, ale zdolność do kochania. Ktokolwiek mówi o Adamie jako stworzeniu podobnym do zwierzęcia, gubi tę świętą tajemnicę, że Adam jest w pełni zdolny przyjmować i dawać miłość, jest w pełni człowiekiem, a nie tylko trochę człowiekiem, nie pół–człowiekiem, nie prawie człowiekiem, ale człowiekiem w pełni, całkowitym, ponieważ on cały jest sercem. To właśnie nasze serce zostało stworzone na obraz i podobieństwo Boga. Gdyby tak nie było, jakże mógłbym wam powiedzieć, że Adam i ja wzajemnie się kochamy? Jakże mógłbym kiedykolwiek doświadczyć nowego życia, tylko z nim przebywając? Jakże mógłbym uwierzyć, że przejście od nauczania utalentowanych ludzi do bycia nauczanym przez Adama jest rzeczywiście krokiem naprzód? Mówię tutaj o czymś bardzo, bardzo realnym. To znaczy o prymacie serca.

Przez serce nie rozumiem siedliska ludzkich uczuć, w przeciwieństwie do umysłu jako siedliska ludzkich myśli. Nie. Poprzez serce rozumiem ośrodek naszego istnienia, gdzie Bóg ukrył święte dary wiary, nadziei i miłości. Umysł próbuje zrozumieć, uchwycić problemy, rozróżnić odmienne aspekty rzeczywistości i dotknąć tajemnicy życia. Serce pozwala nam wejść w relację i stać się synami i córkami Boga, stać się nawzajem braćmi i siostrami. Długo zanim nasz umysł jest w stanie użyć swej władzy, nasze serce jest już w stanie rozwinąć ludzkie więzi oparte na zaufaniu. Jestem przekonany, że te ludzkie więzi poprzedzają nawet moment naszych narodzin.

To tu właśnie dotykamy początku naszego duchowego życia. Często ludzie myślą, że to duchowe życie przychodzi najpóźniej, i śledzą najpierw rozwój życia biologicznego, emocjonalnego oraz intelektualnego. Jednak życie z Adamem i rozmyślanie o moim doświadczeniu z nim sprawia, że zauważam, iż kochający Duch Boży dotknął nas na długo, zanim potrafiliśmy chodzić, czuć czy rozmawiać. Duchowe życie jest dane nam od momentu naszego poczęcia. To właśnie ten święty dar miłości sprawia, że osoba ludzka jest w stanie objawić obecność znacznie większą niż ona sama. Kiedy mówię, iż wierzę głęboko, że Adam jest w stanie dawać i otrzymywać miłość i że istnieje prawdziwa wzajemność między nami, nie oznacza to, iż nie zauważam jego poważnego upośledzenia. Mówię o miłości między nami, która przekracza wszystkie myśli i uczucia właśnie dlatego, że jest zakorzeniona w pierwotnej miłości Boga. Mówię o miłości, która poprzedza wszelką ludzką miłość. Tajemnica Adama polega na tym, że w swym głębokim umysłowym i emocjonalnym upośledzeniu stał się on tak wolny od wszelkiej ludzkiej pychy, iż stał się uprzywilejowanym pośrednikiem tej pierwotnej miłości. Być może właśnie to pomoże wam dostrzec, dlaczego Adam daje mi całkiem nowe zrozumienie Bożej miłości do biedaków i uciśnionych. Ofiarował mi nowe spojrzenie na dobrze znaną „preferencyjną opcję” na rzecz ubogich.

Pokój, który wypływa ze złamanego serca Adama, nie jest pokojem z tego świata. Nie jest rezultatem politycznej analizy, rozmów przy okrągłym stole, rozpoznania znaków czasu czy dobrze obmyślanych strategii. Wszystkie te aktywności umysłu mają swoją rolę do odegrania w złożonym procesie zaprowadzania pokoju. Jednakże wszystkie one z łatwością przemienione zostaną w nową drogę rozniecania wojny, jeśli nie zostaną zaprzęgnięte w posługę Bożego pokoju wypływającego ze złamanego serca tych, którzy są nazywani ubogimi w duchu.

3. Trzecią i najbardziej poruszającą wartością Adamowego pokoju jest to, że będąc zakorzeniony bardziej w byciu niż działaniu, i bardziej w sercu niż w umyśle, jest to pokój, który zawsze stwarza wspólnotę. Najbardziej znaczącym aspektem mojego życia w Arce jest to, że ludzie upośledzeni trzymają nas razem jak rodzinę. Adam jest najbardziej „złamanym” z nas wszystkich, lecz niewątpliwie stanowi najsilniejszą więź między nami. Z powodu Adama zawsze ktoś jest w domu, z powodu Adama ten dom ma swój spokojny rytm. Z powodu Adama są chwile ciszy i spokoju, z powodu Adama są zawsze słowa czułości, łagodności, delikatności. Z powodu Adama istnieje cierpliwość i wytrwałość. Z powodu Adama jest uśmiech i są łzy widoczne dla wszystkich. Z powodu Adama istnieje zawsze przestrzeń dla wzajemnego przebaczenia i uzdrowienia… Tak, z powodu Adama pomiędzy nami jest pokój. Jakże inaczej ludzie z tak różnych narodowości i kultur, ludzie z tak różnymi charakterami i ułomnościami, czy to umysłowymi czy fizycznymi, mogliby żyć razem w pokoju? Adam prawdziwie skupia nas wszystkich wokół siebie i kształtuje tę pstrą grupę obcych ludzi w rodzinę. Adam, najsłabszy spośród nas, jest naszym prawdziwym rozjemcą. Jakże niezbadane są Boże drogi: „Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to, co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga” (1 Kor 1,27–30). Adam tym słowom Pawła nadaje ciała. Uczy mnie prawdziwej tajemnicy wspólnoty. Większość mego dorosłego życia starałem się pokazać światu, że mogę zbudować je sam. A ci, którzy pomogli mi, pomogli mi stać się silnym, niezależnym, wyznaczającym sobie samemu cel, twórczym człowiekiem. Z wieloma innymi chciałem stać się samowystarczalną gwiazdą. Większość moich kolegów intelektualistów podzielała to moje pragnienie. Lecz każdy z nas, ludzi o wyższym wykształceniu, staje dziś wobec świata znajdującego się na skraju destrukcji i zaczyna nagle zastanawiać się, jak mógłby dołączyć do sił zaprowadzających pokój. Lecz jaki mógłby to być rodzaj pokoju? Kto jest w stanie namalować portret ludzi, z których wszyscy chcą się znaleźć na centralnym miejscu? Kto potrafi zbudować piękny kościół z ludźmi, którzy są zainteresowani tylko wznoszeniem wieży? Kto potrafi upiec urodzinowy tort, z ludźmi, którzy pragną tylko na nim postawić świeczki? Znacie ten problem. Jeśli wszyscy pragną być honorowanym ostatecznym rozjemcą, nigdy nie będzie pokoju.

Adam potrzebuje wielu ludzi, lecz w pracy z nim nikt nie będzie mógł się niczym chełpić. Zdrowie Adama nigdy nie będzie lepsze. Bezustanne ataki padaczki prawdopodobnie potwierdzają, że z punktu widzenia medycznego rzeczy będą się miały coraz gorzej. Nie ma żadnych sukcesów, które ktoś mógłby sobie przypisywać, a każdy, kto z nim pracuje, wykonuje tylko małą cząstkę. Moja cząstka w jego życiu jest bardzo mała. Ktoś dla niego gotuje, inni piorą jego rzeczy, ktoś robi mu masaż, inni mu grają, zabierają na spacer albo idą z nim popływać. Ktoś bada mu ciśnienie i wyznacza dawki lekarstw, inni dbają o jego zęby. I mimo że ta cała troska nie zmienia Adama, a on często popada w stan całkowitego wyczerpania, to wokół niego zawiązała się wspólnota pokoju. Jest to wspólnota, która z pewnością nie pragnie trzymać swego światła pod korcem, ponieważ wspólnota pokoju, którą Adam powołał, nie jest tylko dla niego, ale dla wszystkich, którzy należą do rasy Adama. Wspólnota ta głosi, że Bóg postanowił zejść do nas w całkowitej słabości i w ten sposób objawić nam chwałę Boga.

Tak oto, jak widzicie. Adam stopniowo uczy mnie pokoju, który nie jest z tego świata. Adam nigdy nie powiedział do mnie żadnego słowa i nigdy tego nie uczyni, jednak każdej nocy, kiedy kładę go do łóżka, mówię mu: dziękuję. Czy można bardziej zbliżyć się do Słowa, które stało się ciałem i zamieszkało pośród nas?

Opowiedziałem wam o Adamie i o pokoju Adama. Jednak wy nie jesteście częścią Arki, nie żyjecie w Daybreak, nie jesteście członkami rodziny Adama. Lecz podobnie jak ja poszukujecie pokoju i pragniecie znaleźć pokój w swoim sercu, rodzinie i świecie. Rozglądając się wokoło, widzimy obozy koncentracyjne i obozy uchodźców; widzimy przepełnione więzienia, widzimy płonące wioski, eksterminacje narodów, porwania, tortury i mordy; widzimy głodujące dzieci, niechcianych starców i ludzi pozbawionych jedzenia, schronienia czy pracy. Widzimy ludzi śpiących na ulicach miast, młodych chłopców i dziewczęta sprzedających się dla przyjemności innych, widzimy przemoc i gwałt, i rozpacz milionów zastraszonych i osamotnionych ludzi. Widząc to wszystko, jesteśmy świadomi, że na świecie nie ma pokoju, który jest tym, czego najbardziej pragnie nasze serce. Ty i ja możemy spróbować dać pieniądze, podemonstrować, snuć projekty i robić wiele innych rzeczy — ale starzejąc się, stajemy wobec faktu, że pokój, na który czekaliśmy, jeszcze nie nastąpił. Grozi nam, że staniemy się zimni, zgorzkniali i pełni uraz, ulegniemy pokusie wycofania się z tego wszystkiego i ograniczenia się do łatwiejszych zadań w imię osobistego przeżycia. Jednak jest to pokusa diabelska.

Opowiedziałem wam o Adamie i jego pokoju, aby dać wam milczącego przewodnika o łagodnym sercu, który wnosi trochę światła na drodze, wiodącej przez ten ciemny świat. Adam nie rozwiązuje niczego, pomimo całej pomocy, którą otrzymuje, nie może zmienić nawet swej własnej słabości. Wraz z wiekiem staje się coraz biedniejszy. Niewielka infekcja, nieszczęśliwy upadek, połknięcie języka podczas ataku i wiele innych małych wypadków może nagle zabrać go od nas. Kiedy on umrze, nikt niczym nie będzie mógł się chełpić. A mimo wszystko jakież niesie on światło! W imieniu Adama dlatego mówię wam: nie rezygnujcie ze swojej pracy na rzecz pokoju, pamiętajcie zawsze, że pokój, nad którym pracujecie, nie jest z tego świata. Nie pozwólcie się rozproszyć hałasami wojny, dramatycznymi opisami biedy i sensacyjnymi przypadkami ludzkiego okrucieństwa. Gazety, filmy, powieści wojenne mogą was oszołomić, jednak nie zrodzą w was prawdziwego pragnienia pokoju. Stworzą raczej uczucie wstydu, poczucia winy i bezsilności, a te uczucia są najgorszymi motywami w pracy nad pokojem.

Trzymajcie wzrok utkwiony w księciu pokoju, w Tym, który nie trzymał się swej boskiej władzy, w Tym, który nie chciał zmienić kamieni w chleb, nie chciał skakać z wysokości i rządzić mocarstwami, w Tym, który powiedział: „Błogosławieni ubodzy, cisi, ci, którzy płaczą, cierpią głód i pragnienie dla sprawiedliwości. Błogosławieni miłosierni, czystego serca, pokój czyniący i ci którzy są prześladowani za słuszną sprawę” (Por. Mt 5,3–11); ci, którzy dotykają trędowatych, chromych i ślepych; ci, którzy mówią słowami wybaczenia i zachęty; ci którzy umierają samotnie, odrzuceni i porzuceni… Miejcie wzrok utkwiony w Tym, który staje się biedny dla biednych, słabym dla słabych, który jest odrzucony z odrzuconymi. On jest źródłem wszelkiego pokoju.

Gdzie można znaleźć ten pokój? Odpowiedź jest jasna. W słabości. Przede wszystkim we własnej słabości. W tych miejscach naszego serca, w których czujemy się najbardziej złamani, najbardziej zagrożeni, najbardziej cierpiący i przerażeni. Dlaczego tam? Ponieważ tam znane nam sposoby kontrolowania świata są bezużyteczne; tam jesteśmy wzywani do poniechania nadmiernego działania i myślenia, i polegania na samowystarczalności. Dokładnie tam, gdzie jesteśmy najsłabsi, leży ukryty pokój, który nie jest z tego świata.

Przebywałem niedawno w Hondurasie. Był to mój pierwszy pobyt w Ameryce Środkowej, odkąd przybyłem do Daybreak i zaprzyjaźniłem się z Adamem. Nagle zdałem sobie sprawę, że stałem się trochę mniej sfrustrowany przez polityczne manipulacje, trochę mniej rozbity przez rażące niesprawiedliwości i trochę mniej sparaliżowany przez świadomość, że przyszłość Hondurasu wygląda bardzo ciemno. Odwiedzając ciężko upośledzonego Raphaela we wspólnocie Arki, niedaleko Tegucigalpa, zobaczyłem w nim ten sam pokój, jaki dostrzegłem u Adama. Zrozumiałem, że ten pokój jest darem Boga, często ukrytym przed mądrymi i bogatymi, a objawiony nie potrafiącym się wypowiedzieć i biednym. Nie chcę powiedzieć, że pytania na temat pokoju w Ameryce Środkowej, Afganistanie, Północnej Irlandii, Afryce Południowej, w Iranie czy Iraku nie są już ważne. Jestem od tego daleki. Chcę tylko powiedzieć, że ziarna narodowego i międzynarodowego pokoju zostały już wsiane w glebę naszego własnego cierpienia i cierpienia biednych; i że możemy naprawdę zaufać, że te ziarna, jak ziarna gorczycy z Ewangelii, zrodzą wielkie krzewy, w których wiele ptaków znajdzie miejsce do odpoczynku.

tłum. Justyna i Jan Grzegorczykowie

Epilog

Pierwsze wydanie Opowieści Adama kończyło się w tym punkcie. Jednak jego historia wymaga dopowiedzenia. Adam Arnett zmarł 13 lutego 1996 roku w wieku trzydziestu czterech lat. W ostatnim etapie jego choroby Henri Nouwen korzystał ze swego roku szabasowego, i był poza Daybreak. Dowiedziawszy się o krytycznym stanie Adama, Nouwen szybko powrócił do Arki, aby być przy łóżku umierającego w szpitalu Adama. Zdążył na czas, aby pomóc swemu przyjacielowi dokonać ziemskiej wędrówki. Trzymał jego dłonie, szepcząc mu do uszu słowa czułości. Czuwał przy Adamie na zmianę z jego rodzicami, bratem i członkami wspólnoty w Daybreak. Adam wydał swe ostatnie tchnienie otoczony, przez tych, którzy go kochali i troszczyli się o niego do samego końca.

Opłakawszy Adama, Henri odszedł za nim w niecałe osiem miesięcy później.

Wykład wygłoszony 10 lutego 1987 roku w kościele św. Pawła, Hard, Cambrige. Z: Seeds of Hope, księgi pamiątkowej, wydanej przez Roberta Durbacka. Doubleday 1997.

Opowieść Adama: pokój, który nie jest z tego świata
Henri J. M. Nouwen

(ur. 24 stycznia 1932 r. w Nijkerk, Holandia – zm. 21 września 1996 r. w Hilversum, Holandia) – holenderski ksiądz katolicki, pisarz, laureat Nagrody im. Thomasa Mertona, profesor m.in. Uniwersytetu w Notre Dame, Yale Divinity School i Harvard Divinity School, jeden z najpop...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze