Odpowiedź zrodzi się w drodze
Oferta specjalna -25%
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 27,90 PLN
Wyczyść

Paweł Kozacki OP: Jakie odczucia towarzyszyły Ci, gdy zostałeś prowincjałem?

Krzysztof Popławski OP: Pierwsze odczucie to świadomość, że się do tego nie dorasta. Bracia obdarzają mnie zaufaniem, które — i to nie kokieteria — jest bardzo na wyrost. Z drugiej strony miałem już takie doświadczenie w zakonie, że Pan Bóg poprzez braci, stawiał mnie przed czymś, co mnie przekraczało. I wybór na prowincjała się w to wpisuje.

Jest w Tobie więcej ufności czy lęku?

Zdecydowanie więcej jest ufności, ale może dlatego, że nie widzę jeszcze wszystkich trudności. Niemniej skoro bracia mnie wybierają, to znaczy, że wierzą, iż mogę podołać tym obowiązkom, a poza tym — i to jest wielkie źródło ufności — wiem, jak wielu ludzi modli się w intencji mojej i braci.

Kim powinien być prowincjał? Do czego został powołany?

Przede wszystkim ma być bratem między braćmi, być z braćmi i dla braci. Prowincjał, jako przełożony, ma być również kimś, kto będzie z konkretnych braci wydobywał dobro, posyłając ich do konkretnych zadań. Dla ich dobra, dla dobra Zakonu i Kościoła.

W pierwszych dniach po wyborze powiedziałeś, że idee mogą poczekać, bracia nigdy. Co to oznacza w praktyce?

Można mieć bardzo dobry pomysł na jakieś konkretne działanie duszpasterskie, pomysł na zagospodarowanie nowego, świetnego miejsca, a zarazem braci nieprzygotowanych jeszcze do podjęcia tych zadań. Nie można ich więc tym obarczyć. Pierwsze powinno być pytanie o człowieka, o brata, a potem pytanie o ideę. Czasami jest tak, że mamy naprawdę świetne pomysły, możemy sobie wyobrazić wspaniałe rzeczy, które moglibyśmy zrealizować, a zarazem, ze względu na brata, ze względu na jego sytuację, powinniśmy poczekać z realizacją tych idei.

Masz swojego mistrza życia duchowego, zakonnego?

Od czasu, kiedy wstąpiłem do Zakonu, bliska mi jest św. Teresa z Lisieux ze względu na ogromną prostotę i świętość realizującą się w jej codziennym życiu w klasztorze, w którym sprzątała, prała, zajmowała się zakrystią. Zarazem jednak miała niezwykłą wiarę w Bożą obecność, wiarę, która przeszła również przez doświadczenie ciemności. Właśnie ta wiara mimo ciemności i wierność w codzienności uczyniły jej osobę kimś mi bliskim. W tym samym nurcie duchowym znalazłem potem jezuitę Jean–Pierre Caussade, który mówił o „sakramencie chwili obecnej”.

Nie tyle w sensie drogi duchowej, ile traktowania życia jako wędrówki, ważny jest dla mnie Edward Stachura. Czytam go od szkoły średniej.

Bardzo sobie cenię refleksje Hansa Ursa von Balthasara, a z polskich teologów ks. Tomasza Węcławskiego, którego — jak sam to określił w książce W teologii chodzi o Ciebie — próby przerzucenia mostu między światem naszych doświadczeń a podstawowymi formułami wiary są dla mnie źródłem wielu inspiracji i przemyśleń.

O ile takie nazwiska jak Balthasar czy w Polsce Węcławski przystają w potocznym rozumieniu do funkcji prowincjała, to jak połączyć małą drogę Teresy od Dzieciątka Jezus, która nie była przełożoną, a widziała świętość w podnoszeniu igły, czy drogę wolnego ducha Stachury, który raczej nie zmieściłby się w życiu zakonnym — z funkcją, która jest przełożeństwem i odpowiedzialnością?

Próba spojrzenia na przełożeństwo w wymiarze prostoty i posługi jest dziś bardzo potrzebna. Nie widzę sprzeczności między drogą świętej Teresy z Lisieux a byciem przełożonym. Stachura jest może bardziej bliski mojemu dotychczasowemu, osobistemu doświadczeniu związanemu z wędrówkami i spotkaniami z innymi ludźmi. Bardzo mi też odpowiada język jego narracji.

Jakie widzisz mocne i słabe strony Polskiej Prowincji Dominikanów?

Od lat powtarza się, że nasza Prowincja jest w okresie dynamicznego rozwoju: mamy wiele powołań, podejmujemy liczne dzieła w Kościele polskim, można powiedzieć, że odnosimy duszpasterskie sukcesy, jeśli mierzyć to liczbą osób do nas przychodzących. To bogactwo dzieł — zabrzmi to pewnie paradoksalnie — jest naszą silną stroną, a równocześnie naszą słabością. Mamy tyle dzieł, które nas pochłaniają, że nie potrafimy do końca nazwać naszych priorytetów, skoncentrować się na tym, co dla nas najważniejsze. Rozproszenie powoduje brak skupienia na tym, co mogłoby być naszą specyfiką jako polskich dominikanów. Obecny czas wymaga przemyślenia na nowo naszych zaangażowań. Sądzę, że istnieje potrzeba większego zaangażowania w — jak to określał Jan Paweł II — „posługę myślenia”, a także, co jest oczekiwaniem Zakonu w stosunku nas, większego zaangażowania się w działalność misyjną.

Czy, mówiąc o bogactwie i priorytetach, o posłudze myślenia i misyjności, widzisz, coś, co uważasz za formy przeszłe, z których trzeba się wycofywać i zostawiać je innym?

To trudne pytanie, ponieważ znajduję się u początku posługi i nie mam jeszcze precyzyjnego rozeznania całej naszej działalności. Poza tym, demokratyczna struktura powoduje, że najpierw takie rozeznanie dokonuje się na poziomie wspólnot. To klasztory, znając kontekst, w jakim pracują, i swoje możliwości personalne, decydują o podejmowaniu lub nie konkretnych form zaangażowania.

Oczywiście musimy pamiętać, że żyjemy w Polsce i kontekst Kościoła polskiego jest tu niezwykle ważny. Jeśli np. jesteśmy zaangażowani w działalność parafialną, to ona wyznacza nam konkretne zadania, które musimy podjąć.

Świat, w którym żyjemy, wymaga także od przełożonych, aby byli sprawnymi administratorami. Jak postrzegasz ten wymiar?

Wspomaga mnie grono braci, którzy pełnią przy prowincjale funkcje pomocnicze: socjusz, osoby odpowiedzialne za finanse i sekretarze. Odpowiadam oczywiście także za sprawy administracyjne, muszę jednak przyznać, że nie jest to coś, co wzbudza moje największe zainteresowanie.

Skoro mówisz o byciu bratem między braćmi, chciałbym poruszyć problem kryzysu autorytetów, kryzysu przywództwa, tego, co się wiąże z potrzebą ojca. Ludzie czują się zagubieni, potrzebują punktu odniesienia i czasem czekają na wskazówkę od osoby, od której mogą w dobrym tego słowa znaczeniu oczekiwać jakichś wytycznych. Czy „ojcostwo” wchodzi w zakres Twojego posługiwania?

„Ojcem” czynią cię inni, a nie ty sam siebie. Nie można tego ani zaplanować, ani zadekretować. Jednym ze sposobów, który może ułatwiać dorastanie do tej roli, jest podjęcie wysiłku bycia dostępnym i uczenie się słuchania i rozumienia braci.

Dziś często się podważa autorytety, mówi się o demokratyzacji, o realizowaniu siebie. Nasi starsi bracia twierdzą, że kiedyś było posłuszeństwo, a teraz jest posłuszeństwo dialogiczne, z którego wynika, że to przełożony musi sprostać wymaganiom podwładnych. Co oznacza dla Ciebie dziś posłuszeństwo?

Nie ma sprzeczności między mówieniem o tym, że kiedyś był ślub posłuszeństwa, a teraz jest posłuszeństwo dialogiczne, bo jest to proces, który wpisany jest w rozwój społeczeństwa i związany z większą samoświadomością braci, którzy wstępują do Zakonu. Nie widzę nic złego w tym, że bracia mogą wyrażać swoje pragnienia, także w wymiarze tego, co chcą w Zakonie robić. Oczywiście byłoby niedobrze, gdyby to słuchanie było jednostronne, to znaczy, że tylko przełożony ma słuchać braci. Mam nadzieję, że w przestrzeni ślubu posłuszeństwa, jeżeli go przeżywamy w duchu wiary, możliwy jest moment wzajemnego słuchania i wzajemnego odnajdywania woli Bożej wobec konkretnej osoby. Nasze konstytucje są niezwykle precyzyjne: każdy ma prawo przedstawienia swojej opinii, natomiast decydujący głos należy do przełożonego.

Niektórzy ludzie oczekują, że dominikanie będą w rozwichrzonym świecie kwestionującym różne wartości uczyć drogi Kościoła, pokazywać, jaka jest prawda. Kiedy wśród zakonników pojawiają się głosy podważające nauczanie Kościoła, czują się oszukani, mają pretensje do zakonu, twierdzą że tracą zaufanie do posługi dominikanów.

To zależy, w jakim stopniu zarzuty te są słuszne. Czasami opinie wygłaszane przez kapłanów czy teologów mogą być kontrowersyjne, mogą burzyć nasze dotychczasowe przyzwyczajenia w myśleniu, ale ciągle mieścić się w nauczaniu Kościoła. Nierzadko ludzie niepokoją się czy gorszą niektórymi opiniami, ponieważ w Polsce dotąd takich właśnie teologicznych problemów nie podejmowano lub nie robiono tego w taki sposób. Uważam, że próba dialogu czy też próba pisania lepszych artykułów jest w obecnych czasach znacznie bardziej owocna niż nakazywanie milczenia tym, którzy są kontrowersyjni. Zgadzam się ze sformułowaniem Pawła VI, który ponaglany przez biskupów, żeby zadziałał w sprawie jakiegoś nieposłusznego teologa, miał powiedzieć: „To piszcie lepsze książki”. Wydaje mi się, że znacznie więcej możemy osiągnąć czy też zbudować, podejmując próbę dialogu i odnajdywania się w bogactwie tradycji chrześcijańskiej, niż stosując administracyjne czy karne środki, które również mamy w Kościele.

Istnieje napięcie między korzeniami naszego życia zakonnego a światem współczesnym, nasz styl życia bardzo się różni od stylu życia świata. Które z elementów naszej zakonności stały się już dzisiaj formami archaicznymi, a o które trzeba szczególnie zadbać, bo są potrzebne współczesnemu światu?

Jako dominikanie powinniśmy szczególnie dbać o nasz sposób rządzenia, używania demokracji i pokazywać go światu. Świat polityki potrzebuje lekcji demokracji, która kieruje się zarówno dobrem wspólnym, jak i moralnymi zasadami. Poza tym w naszej dominikańskiej tradycji bardzo mocne jest poszukiwanie prawdy. Nasze zawołanie veritas jest czymś, co ciągle staje przed nami jako wyzwanie i zarazem czymś, co możemy zaoferować. Natomiast w wymiarze tradycji tomistycznej warta ukazania jest próba wsłuchania się w rzeczywistość i próba udzielenia jej teologicznej odpowiedzi.

Jesteśmy zakonem kaznodziejskim, jak powinniśmy realizować charyzmat przepowiadania?

To była rzecz, która mnie najbardziej zachwyciła, kiedy jeszcze przed wstąpieniem do Zakonu studiowałem konstytucje dominikańskie i przeczytałem, że bracia powołani są do głoszenia słowa „wszystkim, wszędzie i na wszelkie sposoby”. Uświadomiło mi to, że kaznodziejstwo, o którym mówimy, obejmuje całe nasze życie i całą naszą działalność. Później doszły jeszcze słowa św. Franciszka z Asyżu: „Zawsze głoście, a kiedy potrzeba, używajcie słów”. Stanowiły one dla mnie dopełnienie dominikańskiego hasła. Co przez to rozumiem? Pierwszym i podstawowym świadectwem jest to, jak żyjemy we wspólnotach zakonnych. We współczesnym świecie ludzie znacznie żywiej reagują na autentyczność czyjegoś życia niż na słowo, które jest wypowiadane. Głoszenie słowa bardzo mocno powinno opierać się na próbie wsłuchania się w pytania współczesnego świata i w słowa Ewangelii.

Przebywałeś przez trzy lata poza granicami Polski, masz ze sobą doświadczenie wchodzenia w dzieło misyjne. Jak zdefiniowałbyś „krańce świata”, na których mamy głosić Ewangelię, i czy widzisz potrzebę odważniejszego wyjścia poza nasze podwórko.

Wyjazd z Polski, z rzeczywistości polskiego Kościoła był dla mnie wielkim darem. Polski Kościół jest specyficzny, co jest zarówno naszym błogosławieństwem, jak i ograniczeniem. Często myślimy o Kościele jako o rzeczywistości takiej jak w Polsce, masowej, bardzo silnie związanej z kulturą i zapominamy, że chrześcijaństwo nosi w sobie również doświadczenie słabości i zetknięcia się z kulturami, w których jest obce. Kiedy byłem w Azji, jednym z najważniejszych doświadczeń było dla mnie to, że spotkałem się z kulturą, w której chrześcijaństwo jest zupełnie obce. Jest to niezwykle płodne przeżycie zarówno w sensie doświadczenia osobistego, jak i myślenia teologicznego.

Jeżeli chodzi o krańce świata, to nie muszą być one krańcami geograficznymi. Z takimi krańcami spotykamy się też w Polsce wśród ludzi, którzy utracili wiarę, są wobec niej obojętni lub żyją na marginesie czy też doświadczają swojego życia — jak to określił wielki socjolog Zygmunt Bauman — jako „życia na przemiał”, w którym nie widzą możliwości godnego funkcjonowania w społeczeństwie. Tych krańców, na które ciągle nie docieramy, jest bardzo dużo. W sensie geograficznym wszędzie jest blisko, prawdziwe krańce są w przestrzeni społecznej i duchowej.

Widzę w tym rozdarcie. Skoro krańce są blisko, zarówno w ludziach z wyżyn społecznych, jak w ludziach z marginesu społecznego, a jednocześnie woła nas świat, który jeszcze nigdy nie miał okazji się zetknąć z Chrystusem — myślę o Azji albo o pierwszych pokoleniach zdechrystianizowanych Europejczyków — to jak pogodzić te wyzwania?

Nie mam żadnych gotowych recept. Wierzę, że spotkania z braćmi, także z tymi spoza polskiej prowincji, będą mi pozwalały odnajdywać odpowiedź. Takie rozdarcie, niepokój mogą być niezwykle inspirujące i wpływać na rodzenie się nowych pomysłów, otwieranie serca i odważne w podejmowanie decyzji.

Dotknąłeś kwestii sekularyzacji, która jest bardzo wyraźna na Zachodzie, a w mniejszym stopniu widać ją i w Polsce. Pracowałeś przez pewien czas w formacji, masz kontakt z młodszymi braćmi, czy myślisz, że oni nasiąkają atmosferą tego świata i że będzie to wpływać na kształt Zakonu?

Bracia, którzy wstępują do Zakonu, przynoszą „świat” ze sobą. To naturalne w każdym czasie. Pytania czy też problemy, które wnoszą, są zupełnie inne niż 10 czy 20 lat temu, a zarazem są bardzo podobne do pytań, które padają w społeczeństwie, pytań o miejsce Kościoła, miejsce wiary w życiu człowieka, znaczenie wspólnoty, autorytetu i własnej drogi.

Czy należy się tego bać?

Myślę, że nie, bo przyglądając się historii naszego Zakonu, można powiedzieć, że każda epoka ma swoje trudności, swoje pytania i dotychczas zarówno Zakon, jak i Kościół, dzięki tym pytaniom i problemom na nowo odkrywał swoją drogę w świecie, drogę prowadzącą do Boga. Między innymi dlatego, że podstawowym punktem odniesienia było zawsze poszukiwanie Pana Boga, a skoro tak, to możemy powiedzieć, że w każdą epokę, każdy czas, w każde nawet największe przemiany społeczne może być wpisane nasze poszukiwanie Pana Boga i nasze dążenie do Niego.

Nie wzdychasz zatem: „Co to za czasy nastały!”?

Nie, przeciwnie, cieszę się, że żyję w takich czasach.

Czy masz plan, który chciałbyś zrealizować jako prowincjał?

Nie mam planu szczegółowego, co nie znaczy, że nie mam żadnego planu. Wydaje mi się, że plan, to, w jaki sposób będziemy posługiwali jako dominikanie w Polsce, będzie się odkrywało po drodze. Zresztą kategorie „bycia uczniem” i „bycia w drodze” są zdecydowanie ewangeliczne. Bardzo w to wierzę, że wsłuchując się w braci, wsłuchując się w potrzeby Kościoła i świata, będziemy mogli wspólnie udzielić odpowiedzi.

Odpowiedź zrodzi się w drodze
Krzysztof Popławski OP

urodzony 5 października 1964 r. w Ostródzie – dominikanin, rekolekcjonista, misjonarz na Tajwanie i w Chinach, dwukrotny prowincjał polskich dominikanów (2006-2014), socjusz generała zakonu ds. Europy Wschodniej i Środkowej (2014-2020). Mieszka w Rzymie....

Odpowiedź zrodzi się w drodze
Paweł Kozacki OP

urodzony 8 stycznia 1965 r. w Poznaniu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz, spowiednik, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, w latach 2014-2022 prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego. Obecnie mieszka w Dom...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze