Odmitologizować kapłaństwo
Oferta specjalna -25%

List do Galatów

0 opinie
Wyczyść

Świeccy żyją w przekonaniu, że święcenia kapłańskie czynią księdza wolnym od wszelkich pokus. Widzą w nim istotę na poły ludzką, na poły boską – mężczyznę, który uzbrojony w niewidzialną zbroję kapłańską, daną mu wraz z nałożeniem rąk biskupa, może ruszać na wojny ze złem tego świata. Także ze złem, jakie niesie ze sobą cielesność.

Ks. Józef Tischner opowiedział kiedyś dowcip na swój temat, który ściągnął na niego gromy. Zapytany, czy bardziej czuje się księdzem, czy filozofem, rzucił: „Najpierw czuję się człowiekiem, potem filozofem, a dopiero na trzecim miejscu księdzem”. Takie postawienie sprawy w zasadzie musiało, nie tylko w szeregach braci kapłańskiej, ale i wiernych, wzbudzić oburzenie. „Nie uchodzi” – mówiono. Czy jednak reakcja oburzonych i zniesmaczonych Tischnerowym stwierdzeniem nie jest zarazem miarą jego celności? Czy dramaty kapłańskie – w postaci odejść czy łamania celibatu – nie biorą się z tego, że duchowni zapominają o tym, że w pierwszej kolejności powinni być ludźmi, a dopiero potem księżmi? I z drugiej strony, czy wierni świeccy nie popełniają analogicznego błędu, żądając od księży, by byli niemal jak supermani, zamiast traktować ich jak zwykłych braci czy przyjaciół wierzących w tego samego Boga? A zatem, czy zawód i rozczarowanie księżmi nie bierze się z podwójnego samooszukiwania? Pierwsze polega na tym, że oszukują się sami duchowni, sądząc, że przez sakrament święceń dostają od Boga zbroję, która chroni ich przed wszelkimi pokusami i żądzami. Z drugim rodzajem samooszukiwania mamy do czynienia w przypadku wiernych, którzy chcą widzieć w kapłanach ideał, któremu sami nie są w stanie sprostać. Czy to nie prowadzi do swoistej mitologizacji kapłaństwa?

Celem poniższych refleksji będzie próba zdemitologizowania kapłaństwa. Dlatego od razu powiem, że na porażkę skazany jest ten czytelnik, który chciałby tu znaleźć tyrady teologiczne pokazujące subtelny związek kapłana z Chrystusem, czy kapłana z Kościołem. Tego typu „pobożnościowej” i teologicznej literatury jest na naszym rynku bez liku – pisanej zarówno przez papieży, świeckich, jak i samych księży. Moim celem jest natomiast zdekonstruowanie wyobrażeń na temat kapłaństwa, które głoszą i podtrzymują na swój temat sami księża, a także dekonstrukcja wyobrażeń, które na temat księży budujemy my – świeccy katolicy.

Czy jednak, zapyta ktoś, nie jest to podnoszenie ręki na święty urząd kapłański? Nie, gdyż uważam, że największym zagrożeniem dla kapłaństwa (kapłana) są fantazmaty, które on sam tworzy na swój temat. I fantazmaty, które na jego temat budują świeccy.

Mit powołania

Zacznijmy więc do mitów, które na swój temat tworzą sami księża. Kapłaństwo ma swój początek w powołaniu. To słowo klucz w życiu każdego księdza. „Jestem powołany” – mówią. Przez kogo? Przez samego Boga? Do czego? By służyć Bogu, Kościołowi i ludziom. Powołanie kapłańskie w dyskursie pobożnościowym określane jest przez takie słowa jak „szczególne” czy „wyjątkowe”. Nie jest ono jak każde inne – pielęgniarskie, nauczycielskie, żołnierskie… Choć, z drugiej strony, nie każdy przecież może być nauczycielem czy żołnierzem. Zatem także i o innych powołaniach można by rzec, że są szczególne i wyjątkowe. Ale nas, powiadają księża, wybiera sam Bóg. A skoro to Bóg wybiera, to i wybór, i wybranek muszą być „szczególni”. Stąd wybrany i powołany czuje się kimś „wyjątkowym”.

Tyle, że w ten sposób rodzi się mitologia szczególnego powołania do kapłaństwa i mitologia szczególnego wybrania. Gdzie w tym sposobie myślenia tkwi pułapka? Kapłaństwo jest szczególną, a więc lepszą drogą do Boga. Nie mówi się tu o innej drodze, w odróżnieniu np. od drogi małżeńskiej czy drogi singli. Mowa jest o „lepszej” drodze! Mamy więc wartościowanie, a nie rozróżnienie. Tożsamość człowieka wyznaczona jest przez funkcję, którą pełni – funkcję kapłańską – a nie przez to, jakim człowiekiem jest kapłan. Takie rozumienie powołania zakłada, że ten, kto jest powołany, musi być człowiekiem wyjątkowym, gdyż jest księdzem.

Czy może więc dziwić, że powyższa fenomenologia powołania prowadzi do budowania w księżach poczucia, że są ulepieni z innej gliny? I zarazem, czy – kiedy przychodzą problemy dnia codziennego, w czasie których księża zawodzą – ich upadek nie jest odbierany tak, jakby to sam Bóg upadł? Czy kapłani nie mogliby zacząć traktować swojego powołania w taki sam sposób, jak traktuje swoje powołanie lekarz czy nauczyciel? Czyż taka idealistyczna wizja powołania i swojej posługi nie prowadzi w prostej linii do tworzenia narcystycznych i egotycznych osobowości, których styl bycia przejawia się w stwierdzeniu: „Ja chcę”, „To mi się należy”?

Mit celibatu

Inny rodzaj mitologizacji spotkał celibat, który w Kościele rzymskokatolickim nierozerwalnie związany jest z kapłaństwem. Jeśli chcesz być księdzem, musisz być celibatariuszem. Celibat jest zaś ofiarą składaną Chrystusowi – głosi się – a kapłan chce w nim wytrwać ze względu na Królestwo Boże. Dziś jednak celibat nie ma dobrej prasy. Księża porzucają kapłaństwo, gdyż – choć głoszą, że nie mogli już wytrzymać w opresyjnych strukturach kościelnych – to często okazuje się potem, że był powód – moim zdaniem, choć pewnie nie w mniemaniu ich samych i ich przełożonych – dużo ważniejszy: miłość do kobiety. Tak oto miłość i wierność wobec kapłaństwa i Kościoła przegrywa z nowym rodzajem miłości i wierności, jaka rodzi się wobec kobiety i, co znów nie takie rzadkie, poczętego już dziecka. Ksiądz stoi przed wyborem: albo kapłaństwo w zakłamaniu, albo małżeństwo i nadzieja, że jego śluby zostaną unieważnione, by mógł wieść autentyczne życie chrześcijańskie.

Ale jest też druga strona medalu. Celibat przez niektórych kapłanów traktowany jest jak kula u nogi. Jeśli badania prof. Józefa Baniaka, socjologa z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu oddają stan rzeczy, to 53,7 proc. księży deklaruje, że chciałoby mieć rodzinę, a 12 proc. przyznaje się do posiadania kochanki. Ale, co gorsza, wymóg celibatu bywa traktowany jako usprawiedliwienie nieprawości. Nieraz słyszałem z ust księży taki oto argument: „Muszę znosić celibat, dlatego mam prawo do innych przyjemności – luksusowy samochód, wystawne życie, kochanka/ek…”. Czy tak postrzegany celibat nie staje się kulą u nogi, którą bardzo łatwo odciąć, tłumacząc sobie, że to tylko wymóg tradycji, a nie sprawa dogmatów naszej wiary? Czy celibat, który opisuje się w kategoriach religijnej nowomowy, mówiącej o poświęceniu i wyrzeczeniu, nie staje się ostatecznie tak abstrakcyjny, że księża gubią jego istotę?

Mit nieomylności

Kolejnym rodzajem mitologizacji kapłańskiej drogi jest postrzeganie siebie jako nieomylnych nauczycieli. Albo, używając języka teologicznego, wszechwiedzących duszpasterzy. Mając nieraz okazję goszczenia w pokoju księży, przeglądałem, choć może to niezbyt dobrze o mnie świadczy, ich biblioteczki. Próżno tam szukać książek ściśle teologicznych, filozoficznych czy nawet klasycznych pozycji literatury pięknej. Półki uginały się od rozmaitych poradników: jak głosić kazania, jak być liderem, jak zorganizować obóz… Jak wiemy, stajesz się tym, co czytasz. I polski ksiądz myśli o sobie w kategorii nauczyciela, lidera, budowniczego… Do takiej roli jest wychowywany przez długie studia i formację seminaryjną. Co więcej, ma poczucie, że zawsze, gdy przemawia, słuchacze spijają każde słowo z jego ust. Kiedy kapłan wychodzi głosić kazanie, i opowiada czasami to, co mu ślina na język przyniesie, to wie, że nikt nie podniesie ręki, nie wstanie i nie powie: „opowiada ksiądz bzdury”. Ale już inaczej ten sam ksiądz zachowuje się w szkole, gdzie musi znosić trudne pytania, gdzie nieznoszący sprzeciwu ton, którym naucza w kościele, jest niejednokrotnie kwestionowany w czasie lekcji. To dlatego księża jak diabeł święconej wody unikają katechezy.

Ale znowu: czy księża muszą o sobie myśleć tak, jakby posiedli jeden z przymiotów Boga – nieomylność? Czy muszą koniecznie przemawiać i nauczać tonem, który nie znosi sprzeciwu? Czy nie lepiej byłoby być tym, kim się jest – nauczycielem, który się myli, człowiekiem, który chce także słuchać, rozmówcą, który do prawdy dochodzi w dialogu?

Powie ktoś – przesadzam. By zatem nie być gołosłownym, pierwszy lepszy przykład. Pojawiła się ostatnio kampania reklamująca kapłaństwo, aby w ten sposób zachęcać młodych ludzi do przekraczania seminaryjnych i klasztornych bram. Na jednej z reklam widzimy, jak dwóch ubranych w długie czarne płaszcze kleryków stoi na tle białej ściany. Czarną kredą domalowano im skrzydła. A hasło reklamowe brzmi: „Nie jesteśmy aniołami… wykonujemy tylko ich robotę”. Czy ten, kto wykonuje robotę anioła, nie jest doskonały jak anioł? Czy ten, kto potrafi działać jak anioł, nie jest „wyjątkowy” i „szczególny”? W tym haśle reklamowym choć nie wprost, doskonale widać „mitologizację kapłaństwa”, jakiej dokonują księża.

Mit aniołów

A teraz przyjrzyjmy się nieco bliżej, jak kapłaństwo mitologizujemy my, czyli świeccy wierni. Jestem bowiem przekonany, że sposób myślenia polskich duchownych o sobie, który powyżej opisałem, jest w dużym stopniu owocem myślenia na ich temat polskich katolików. Jak więc postrzegamy powołanie już u kleryków?

Widzimy w nich aniołów, stworzonych do wyższych celów. Dokładnie pamiętam, jak siostra Małgorzata Chmielewska opowiadała mi, jaką krzywdę klerykom, a potem księżom wyrządzają ich matki i babki. Otóż kiedy kleryk wraca do domu z seminarium na wakacje, rodzina, sąsiedzi i znajomi wychodzą z założenia, że mu się wszystko należy, gdyż jest klerykiem, gdyż wybrał tak katorżniczą drogę powołania, jaką jest kapłaństwo. Matka więc przygotowuje swojemu ukochanemu synowi posiłek i podstawia go pod nos. Babcia upierze brudne skarpetki. Sąsiedzi podrzucą misę świeżo zerwanych wiśni itd. Tak oto, dopowiada s. Chmielewska, wychowujemy księży, którzy mają poczucie, że im się wszystko należy, że jesteśmy po to, by im służyć, oni zaś są stworzeni do wyższych celów. Może więc rodziny księży i ich znajomi powinni zadać sobie pytanie, czy nie traktują swoich duszpasterzy jak duże dzieci? Może parafianie powinni uderzyć się w piersi, czy ze swoimi duszpasterzami są szczerzy, miast słodzić im przy każdej okazji, jacy to są wspaniali, bo przecież oni są po tej drugiej, czytaj – lepszej stronie ołtarza? Czyż nie jesteśmy więc fałszywymi sługami, którzy nie pozwalają swoim duszpasterzom zmierzyć się ze srogością życia?

Mit supermana

Jak mitologizujemy celibat? To proste: świeccy żyją w przekonaniu, że święcenia kapłańskie czynią księdza wolnym od wszelkich pokus. Widzą w nim istotę na poły ludzką, na poły boską – mężczyznę, który uzbrojony w niewidzialną zbroję kapłańską, daną mu wraz z nałożeniem rąk biskupa, może ruszać na wojny ze złem tego świata. Także ze złem, które niesie ze sobą cielesność. Taki żołnierz kapłan przestaje być niejako z definicji mężczyzną. On jest wolny od pokus ciała, gdyż żyje już tylko innymi, boskimi, sprawami. Żądamy więc, aby był wierny swemu celibatowi. A jeśli już upadnie, chcemy, by zachował ten upadek w tajemnicy, by nie zrzucał sutanny, nie gorszył nas tym, że nie podołał, że się pogubił. Wolimy żyć w przeświadczeniu, że jednak podołał.

Czy jednak, tak myśląc o celibacie księży, nie żądamy od nich wyrzeczeń, których sami nie przestrzegamy? Dlaczego tyle wyrozumiałości mamy dla rozwodów, a tak bardzo gorszymy się tym, kiedy ksiądz zrzuca sutannę? Czy w księżach nie widzimy takiego ideału życia, jakim sami chcielibyśmy żyć, ale jesteśmy na to za słabi, a czasami i za leniwi? I czy to oburzenie, które się w nas podnosi, kiedy nasz idealny, wyobrażony ksiądz „dezerteruje” z pola walki, nie zdradza naszej hipokryzji?

I rzecz ostania: wyobrażamy sobie swoich kapłanów jak supermanów. Oni nie mają prawa nie wiedzieć, nie mają prawa się wahać, nie mają prawa mieć dylematów czy wątpliwości. Ksiądz, to dla wielu z nas chodząca alfa i omega. Dlaczegóż to? Czyż jesteśmy tak naiwni, by rzeczywiście sądzić, że nasz proboszcz czy wikary ulepiony jest z innej niż ludzka gliny? Czyż naprawdę sądzimy, że ksiądz zawsze wszystko wie najlepiej i nie potrzebuje naszej rady, a może czasami nawet niezgody, by odkryć prawdę? Czyż nie powinniśmy odzierać księży z ich iluzji, że są nieomylnymi nauczycielami – od tajemnicy Trójcy Świętej poczynając, a na finansach parafii kończąc?

Realizm zamiast mitów

Oczywiście w żadnym razie nie jest to wyczerpująca lista wyobrażeń, które księża tworzą na swój temat, i które my, katoliccy wierni, tworzymy sobie na ich temat. Jednak już ta krótka charakterystyka podsuwa dwa wnioski:

Po pierwsze: Jest takie chińskie przysłowie: „Kto patrzy na siebie, ten nie jaśnieje”. Księża, którzy patrzą na siebie, którzy w centrum swojej posługi stawiają siebie, a nie Tego, o którym świadczą, Jezusa Chrystusa, przestają jaśnieć. Jednocześnie wtedy znajdują się na najkrótszej drodze, by ich kapłaństwo zakończyło się katastrofą.

Po drugie: Wierni świeccy, którzy pokładają swoją ufność w kapłanie, a nie w Chrystusie, muszą w końcu doznać zawodu. Takie jest życie. Im bardziej więc idealizujemy kapłaństwo, tym głębszy będzie nasz zawód, kiedy ksiądz nie stanie na wysokości zadania. A przyjdzie taki moment, że nie stanie, bo ksiądz jest taki sam, jak każdy z nas – grzeszny.

Odmitologizowanie kapłaństwa polegałoby w końcowym rachunku na odarciu księży z tworzonych przez nich iluzji na swój temat. A świeccy wierni powinni w końcu pojąć, że nie mogą żądać do księdza rzeczy, których sami nie wymagają od siebie. Wtedy grzeszący kapłan w żadnym razie nie stanie się źródłem kryzysu wiary. Zaś i duchownym, i świeckim w ich postrzeganiu kapłaństwa przydałoby się więcej chrześcijańskiego realizmu.

Odmitologizować kapłaństwo
Jarosław Makowski

urodzony 22 kwietnia 1973 r. w Kutnie – polski historyk filozofii, teolog, dziennikarz i publicysta, dyrektor Instytutu Obywatelskiego. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze