Odkłamać siebie
fot. phuong nguyen / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Dzieje Apostolskie

0 votes
Wyczyść

Chcemy różnych rzeczy – nażreć się kilograma czekoladek, wypić morze piwa czy wina, oglądać pornografię całymi godzinami. Tego wszystkiego możemy chcieć. Ale tego nie potrzebujemy.

Roman Bielecki OP: Skąd się w nas biorą zachowania nerwicowo-kompulsywne? Mam na myśli tak powszechną współcześnie bulimię, anoreksję, masturbację, niekontrolowane zakupy, szybką jazdę samochodem czy przejadanie się.

ks. Dariusz Larus: Często przyczyną takich zachowań jest lęk.

A skąd ten lęk?

Ogromną rolę w rozwoju i utrzymywaniu się lęków odgrywają czynniki środowiskowe, czyli otoczenie, w którym się człowiek obraca. Wczesne doświadczenia z dzieciństwa, różnego typu traumy, ale nie tylko. Przysłowiowe trzy grosze dokładają genetyka i czynniki neurologiczne, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi. Przyczyną lęku może być strach przed zmianami, utratą kogoś bliskiego, niestabilną sytuacją rodzinną, materialną, zawodową, a także charakterystyczna dla naszych czasów dezinformacja związana z nadmiarem wiadomości, bodźców, itp. Niejednokrotnie sami rodzice nie uczą swoich dzieci przeżywania sytuacji trudnych, czy radzenia sobie z frustracją.

Może sami tego nie umieli?

Być może. Pewne schematy zachowań nabywamy podpatrując innych. Patrzymy, w jaki sposób się komunikują, jak budują więzi, jaki jest poziom ich zaufania i szczerości. Z taką obserwacją wchodzimy w dorosłość i często w podobny sposób funkcjonujemy. Jeśli nasi rodzice w obliczu trudnych sytuacji przeżywali lęk, nie radzili sobie ze stresem, nie rozwiązywali konfliktów, ujawniali swoją bezradność, to my – będąc świadkami takich zachowań – przejmowaliśmy ich styl jako obowiązujący i normalny. Nieświadomie mogli zasiać w nas poczucie, że jeśli coś jest zagrożeniem, to należy tego unikać. Nie tłumaczyli powodów takiego zachowania, nie wzmacniali w nas poczucia zdolności sprawczej, czyli tego, że z ich pomocą, czy w ich obecności moglibyśmy sobie z takimi trudnymi sytuacjami poradzić.

W wielu sytuacjach rodzice zawstydzają dzieci, czy też karcą za okazane uczucia, mówiąc bez słowa wyjaśnienia: Tak nie wypada, tak nie wolno, to niedopuszczalne.

Istnieje cała mozaika różnych przyczyn, które sprawiają, że żyjemy w okowach lęku i próbujemy sobie z nimi radzić poprzez uniki, sztuczny dystans, kłótliwość albo sarkazm.

Jest w tym wszystkim element mocno autodestrukcyjny.

Bo coś, co w zamierzeniu ma pomóc, zaczyna ranić. Doświadczamy coraz większego przymusu zachowań, przy coraz mniejszej przyjemności z nich płynącej. A ból, który sobie zadajemy, jest specyficzny. Nie chcemy go, ale jednak go wybieramy. Czyli musi płynąć z tego jakaś korzyść. Nieuświadamiana, ale jednak realna. Jest jak jest, ale jakoś sobie radzimy. Może nie jest to pełnia szczęścia, której byśmy oczekiwali, ale cóż, przecież nie można mieć wszystkiego, prawda? I choć nieraz widzimy irracjonalność naszych zachowań, to jednak boimy się wziąć za nie odpowiedzialność i je zmienić. Chcemy zjeść jabłko i mieć jabłko. Trwamy więc w układzie, który zawarliśmy sami ze sobą.

Jeżeli jest ból, to dlaczego tak trudno zerwać z takim życiem?

Ponieważ przy wszystkich naszych chorobach, fiksacjach czy uzależnieniach – jakkolwiek to nazwiemy – możemy jednocześnie robić dużo dobrych rzeczy, dla siebie i innych. Można być sprawnym dyrektorem, dobrym nauczycielem, pomocnym lekarzem, a jednocześnie, co jakiś czas, wpadać w destrukcyjny ciąg. I po jakimś czasie, kiedy minie napięcie – trzeźwieć, wracać do siebie i znowu dobrze robić swoje. Tyle tylko, że dalej nie radzimy sobie ze stłumionymi uczuciami, emocjami czy relacjami z innymi ludźmi.

A jeżeli ktoś chce zerwać z tym, co go niszczy, ale nie potrafi – jest moment abstynencji i powrotu do działań destrukcyjnych, kolejnej abstynencji i kolejnego powrotu – to gdzie popełnia błąd?

Jeśli ktoś nie potrafi z czymś skończyć, może to wynikać z przekonania, które nosi w głowie. Mówi: Nie potrafię, a w rzeczywistości po prostu się boi. Bo skąd może wiedzieć, że nie potrafi, skoro nie spróbował? Owszem, ktoś może powiedzieć: Próbowałem wiele razy, ale mi się nie udało. A może się chwytał mało skutecznych sposobów? Może prosił o pomoc niekompetentne osoby? Być może sam nie był do końca zmotywowany? A może poczucie lęku na tyle wzrastało, że zamiast ten lęk przekroczyć, cofał się o krok? To jest dość częsta pułapka, w którą nie tak trudno wpaść: z jednej strony ktoś nie chce powielać złych zachowań, ale jednocześnie boi się je zmienić. A trwanie w takich kleszczach lęku przed sobą i wyolbrzymianie lęku przed nieznanym rodzi ogromną frustrację. Dopóki więc mówię sobie, że zachowuję się tak, bo… i tu wymieniam różne powody, to w gruncie rzeczy usprawiedliwiam siebie i zrzucam odpowiedzialność na innych.

Ale może w takich momentach wola zwyczajnie nie panuje nad ciałem?

To zgrabny wytrych, ale nie do końca prawdziwy. Człowiek jest istotą rozumną, ma wolną wolę, może być panem swoich czynów. Traktowanie woli jako czegoś, co się wymyka rozumowi i nad czym nie ma się kontroli, szybko i skutecznie zwalnia z odpowiedzialności za siebie. Bo z różnych powodów wybieram pewien sposób życia i styl funkcjonowania, dogadzając sobie i chcąc wszystkiego w życiu spróbować, a jednocześnie po czasie robię smutną minę w chwilach destrukcji, wyznając: Ja już teraz inaczej nie potrafię. Pewne wybory się jednak utrwalają i rzeczywiście może się zdarzyć, że ktoś zaczyna tracić wolność decydowania o sobie, bo mniej lub bardziej świadomie jakaś reakcja stała się w jego życiu zautomatyzowana.

Dlatego w Ewangelii nieustannie aktualne jest zaproszenie: Czuwajcie! – czyli bądźcie uważni, zwracajcie na siebie uwagę. Oczywiście, chodzi o kwestię rozeznawania i demaskowania działania złego ducha, ale ma to też zastosowanie w kontekście, o którym mówimy. Uważajcie na to, jak żyjecie i co wybieracie.

Czyli chcieć to móc?

Nie do końca, ale w którymś momencie niewątpliwie potrzebujemy pomocy po to, żeby umieć odróżnić to, czego ja chcę, od tego, czego ja potrzebuję. Bo chcemy różnych rzeczy – nażreć się kilograma czekoladek, wypić morze piwa czy wina, oglądać pornografię całymi godzinami. Myślimy o kobietach albo mężczyznach, którzy nam się podobają, w kontekście ewentualnego romansu. Tego wszystkiego możemy chcieć. Ale tego nie potrzebujemy.

Nie wystarczy jednak powiedzieć sobie koniec i zamknąć sprawę.

Moment przerwania mechanizmu jest problemem. Każdy, kto nosi w sobie jakąś destrukcję, zrobił to wiele razy. Ważne, by nie zacząć znowu tak samo.

Trzeba osiągnąć życiowe dno, żeby się uwolnić i zerwać z natręctwami?

Bałbym się takich uogólnień, bo wyszłoby na to, że trzeba sobie zafundować życiową katastrofę, żeby coś zmienić. Niemniej, kiedy człowiek jest na dnie, zyskuje świadomość, jak wiele rzeczy traci i że korzyści płynące z destrukcyjnych zachowań – mniejszy lęk czy mniejsze poczucie winy – są niewspółmierne z życiowymi stratami. Jeśli ktoś zdobędzie się wówczas na uczciwą refleksję, ma szanse zobaczyć, że straty ponosi nie dlatego, że ktoś się na niego uwziął, że skończył studia nie te co trzeba, że szef jest wredny, a żona straszna, tylko że on sam dokonał pewnych wyborów i sam stoczył się na to dno.

A może trudność bierze się stąd, że lubimy się oszukiwać?

Przyjęcie prawdy o sobie nie jest takie proste. Prawda bez miłosierdzia jest okrucieństwem. Myślę, że ludzie chorzy, na przykład na anoreksję czy bulimię, nie umieją zobaczyć wartości własnego człowieczeństwa, bo ono jest tak strasznie pokręcone i zakłamane. Problemem nie jest przejedzenie czy pornografia, tylko nieuczciwość wobec samego siebie. Największym wyzwaniem jest zobaczenie własnej bezsilności wobec czegoś, co mnie poniża, co poniża moje ciało i moje życie.

Czy oprócz mechanizmu lękowego, o którym tyle mówimy, powodem takich zachowań może być mechanizm nagrody i kary?

Pytanie, dlaczego akurat w taki sposób ktoś chce sobie zrobić przyjemność albo dlaczego chce się w taki sposób ukarać? Można się też temu przyjrzeć pod kątem tego, czy są inne sposoby zafundowania sobie przyjemności. Może takie zachowanie bierze się z przyzwyczajenia, nawyku albo utartych schematów. Często idziemy po linii najmniejszego oporu, czyli wybieramy coś, co jest w zasięgu ręki i przynosi szybką ulgę. I korzystamy z tego bez ograniczenia. Tak może być z masturbacją, która niekoniecznie musi być problemem na poziomie seksualnym, ale może być sposobem radzenia sobie z frustracją.

Wiele osób, które zmagają się z kompulsjami, nie potrafi sobie wyobrazić niegrzesznej przyjemności. Komunikat, w którym zwraca się uwagę na pozytywną przyjemność dla ciała, wywołuje w takim wypadku zaniepokojenie.

Mogą tego nie znać, a mogą też być na tyle nieuważni w swoim życiu, że ta niegrzeszna przyjemność może mieć miejsce, ale oni jej po prostu nie zauważają albo przechodzą nad nią do porządku dziennego. Czasami trzeba bardzo wnikliwie się przyjrzeć czyjemuś życiu, żeby razem z tą osobą wyłapać momenty, które były przyjemne, miłe, satysfakcjonujące, rozładowujące napięcie, ale nie były związane z grzechem.

Czy w takich przypadkach powinno się raczej skorzystać z pomocy terapeuty, czy też prowadzić bardziej intensywne życie sakramentalne?

Jedno i drugie jest ważne. Wiemy, że łaska buduje na naturze i z jednej strony nam, osobom wierzącym, potrzebna jest jedność, bliskość z Panem Bogiem i siła, którą od Niego otrzymujemy, ale z drugiej strony potrzebna jest niejednokrotnie pomoc doświadczonego terapeuty.

Jak w takim razie patrzeć na łaskę i Bożą wszechmoc, które powinny pomóc? Ktoś powie: Spowiadam się w miarę regularnie, a mój problem nie mija. Czy to znaczy, że źle się spowiadam albo że miłosierdzie Boże mnie omija?

Częste spowiadanie się może być również zachowaniem kompulsywnym, przejawem wewnętrznego nieuporządkowania. Formą zrzucenia z siebie napięcia psychicznego i sposobem, by na krótko poprawić sobie samopoczucie. Takim osobom nie chodzi o to, by przeprosić Boga za popełnione zło, ale o to, żeby im było lepiej. Ktoś może też się spowiadać ze szczerą chęcią zmiany, ale jednocześnie ulegając lękowi i powielając stare schematy funkcjonowania, nie wybierać niczego nowego.

W efekcie częstej spowiedzi dochodzi do marnowania łaski?

To raczej objaw tego, że wszystkiego oczekuję od Pana Boga, a niczego od siebie. Liczę na cud, choć sam też jestem w stanie czegoś dokonać, przy współpracy z Bożą łaską. To trochę tak, jakby Pan Bóg mówił: Ja daję sto procent od siebie, ale ty też się w stu procentach zaangażuj i wtedy dokonamy wielkich rzeczy. Oczywiście, że w moim sposobie myślenia może być rys młodego proroka Jeremiasza: Panie, jestem młodzieńcem i nie umiem mówić. Co ja tutaj poradzę? A Pan Bóg mówi mu: Nie mów, że jesteś młodzieńcem. Będziesz robił, cokolwiek ci polecę. Pójdziesz do namiestników, do królów i możnych tego świata i przekażesz im moje słowa. Żebym Ja ciebie czasem nie napełnił lękiem przed nimi. To Ja ci daję moc. To jest takie Boże oddziaływanie na struktury poznawcze, w których Bóg mówi: Ja wierzę w ciebie.

Ale oni mogą w siebie nie wierzyć.

A dlaczego nie wierzą w siebie?

Bo mają niskie poczucie własnej wartości.

Skąd ono się wzięło?

Może to kwestia studiów, niepowodzeń w pracy, doświadczeń w życiu, samotności…

Trudno pomóc osobie, która przyczynę swoich problemów widzi we wszystkim dookoła, a nie w sobie. Trzeba uchwycić chociażby jeden procent, za który samemu jest się odpowiedzialnym albo na który ma się wpływ. To dobry punkt wyjścia. Jeśli nawet  99 procent zła, które się nam przytrafia, to wina kogoś innego – możemy sobie to różnie tłumaczyć, i po części słusznie: że okoliczności, słabe nerwy, niesprawiedliwość społeczna, geny, etc. – to jednak zawsze jest jakiś jeden procent, za który sami jesteśmy odpowiedzialni. Dlatego warto przyjrzeć się roli, jaką odgrywamy, nawet jeśli jest ona bardzo ograniczona. Tak już jest, że każdy wyzyskiwacz musi mieć wyzyskiwanego. Jeśli wciąż od nowa pełnię rolę osoby wyzyskiwanej, to najwyraźniej rola ta musi mieć dla mnie jakiś urok. 

Jak te zachowania klasyfikować od strony moralnej? Czy mówimy teraz o grzechu?

Między innymi. Mówimy o problemach wynikających z trudności psychologicznych, ale to nie oznacza, że nie mamy do czynienia z rzeczywistością grzechu. To, że w błędne koło takich lub innych niszczących nas zachowań kiedyś weszliśmy, zależało przecież od nas. To my sami podjęliśmy taką decyzję, a nie ktoś za nas. Nie jesteśmy zupełnie bezwolni, a co za tym idzie, pozbawieni odpowiedzialności. Oczywiście w sytuacjach występowania uzależnienia, czyli przymusu powtarzania jakichś zachowań, kwalifikacja czynu grzesznego może zostać umniejszona i niekoniecznie za każdym razem będziemy mieć do czynienia z kategorią grzechu ciężkiego. To jest jednak kwestia bardzo delikatna, subtelna i do indywidualnego rozstrzygania. Trzeba wystrzegać się porównywania sytuacji jednego człowieka z sytuacją drugiego. Doświadczenie każdego jest zupełnie inne, niepowtarzalne. Ważne, by nie wejść w postawę łatwego samousprawiedliwienia się. Nieoceniona może się tu okazać pomoc ze strony kierownika duchowego lub stałego spowiednika. 

Jesteśmy wobec siebie okrutni?

Tak. To, w jaki sposób myślimy o sobie i w jaki sposób siebie traktujemy, jest konsekwencją tego, jak traktowali nas inni, jak o nas myśleli i myślą. Bardzo często lokujemy swoją wartość w tym, co o nas powiedzą inni ludzie. Jak ocenią nasze zachowanie i nasz wybór. Potrafimy zrobić wiele, żeby się komuś przypodobać i na tej podstawie uznać, że jesteśmy coś warci. W efekcie możemy fałszować rzeczywistość. Trudno nam uwierzyć w czyjeś dobre słowa na nasz temat, jeśli nie są one spójne z tym, co sami o sobie myślimy. Dlatego zaczynamy się doszukiwać drugiego dna, ukrytego interesu czy manipulacji. Nie potrafimy uwierzyć w to, że ktoś przyjmuje mnie takiego, jaki jestem.

Czyli pytanie brzmi: Czy ty sam możesz siebie przyjąć?

Czy jesteś w stanie przyjąć inną prawdę na swój temat. Myślę, że obecna kultura, styl życia i mentalność nie pomagają nam w tym. Przeciwnie. Ciągle słyszymy: Powinieneś funkcjonować tak, myśleć tak, wyglądać tak. A jeśli odbiegasz od tego schematu, to nie licz na to, że zostaniesz zaakceptowany. Dlatego tak bardzo potrzebujmy dobrej teologii ciała.

Jak to rozumieć?

Tak, że ja jako człowiek, który wyszedł z ręki Boga, jestem bardzo dobry, że moja cielesność jest dobra. To jest taki prezent od Pana Boga – warto go rozpakować i zobaczyć. Oczywiście, ktoś może twierdzić, że jest brzydki, gruby, a jego ciało nie jest tak symetryczne, jak ciało modela. Tyle tylko, że to są nakładki kulturowe związane z modą, z tym, żeby być na topie, podobać się. A teologia ciała to najbardziej pierwotne odniesienie do Pana Boga. On mnie stworzył pięknego i dobrego i chce mnie zbawić razem z moim ciałem, o które mam dbać, a nie je niszczyć.

Trudno w to uwierzyć…

No tak, bo jeżeli ktoś słyszał przez wiele lat, że nie jest ani dobry, ani piękny, ani kompetentny, to trudno mu uwierzyć, że jest inaczej. Jeżeli mama ciągle powtarza synowi: Ty sobie beze mnie nie poradzisz; jeżeli ojciec mówi dziecku: Ty jesteś taką fajtłapą, która za cokolwiek się weźmie, to wszystko zepsuje, to dziecko zaczyna w to wierzyć. Przyjęcie Bożej perspektywy spojrzenia na siebie jest początkiem drogi do wolności, pogodzenia się ze sobą i zaprzestania walki z własną cielesnością.

To dzięki takiemu podejściu ktoś może w końcu zrozumie, że jest człowiekiem bardzo emocjonalnym i sentymentalnym. Przez całe życie tak bardzo się bał tej uczuciowości, że przykrywał ją racjonalnością. Zajmował się wieloma rzeczami, byle tylko zagłuszyć własne uczucia. Ale kiedy się do nich dokopał i polubił je, to może nie będzie już taki okrutny dla siebie. Może polubi swoją wrażliwość i będzie płakał na Królu Lwie. I, co najważniejsze, nie będzie się tego wstydził.

Odkłamać siebie
ks. Dariusz Larus

urodzony w 1972 r. – ksiądz diecezji gnieźnieńskiej, teolog, psycholog, psychoterapeuta, biegły sądowy w Gnieźnieńskim Trybunale Metropolitalnym, duszpasterz gnieźnieńskiego Centrum Edukacyjno-Formacyjnego, duszpasterz do pomocy ofiarom wykorzystania seksualnego, ich rodzino...

Odkłamać siebie
Roman Bielecki OP

urodzony w 1977 r. – dominikanin, absolwent prawa KUL i teologii PAT, kaznodzieja i rekolekcjonista, od 2010 redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, były Prowincjalny Promotor Środków Społecznego Przekazu (2018-2022), autor wielu wywiadów, recenzji filmowych i literackich...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze