Obraz Boga w kobiecie
Oferta specjalna -25%

Dzieje Apostolskie

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Jeśli kobieta nie może reprezentować Chrystusa ze względu na swoją naturę, trudno zrozumieć, w jaki sposób Chrystus poprzez swoją męską naturę może reprezentować ją w swej śmierci i zmartwychwstaniu.

Rozważanie problemu święceń kapłańskich kobiet wymaga zagłębienia się w bogactwo chrześcijańskiej myśli teologicznej. Jest to trudna podróż, na drodze piętrzy się wiele przeszkód, toczą się żarliwe debaty i wszyscy wokół gorliwie bronią czystości Ewangelii. To oczywiste. Wincenty z Lerynu, który zdefiniował ortodoksję jako coś, w co wierzą „wszyscy, zawsze i wszędzie”, nie miał, niestety, racji. Ortodoksja jest i była od samego początku walką, na co wielokrotnie wskazują listy apostolskie. Odwoływanie się do niezmiennej nauki Kościoła nie oddaje sprawiedliwości Ojcom Kościoła, którzy angażowali swoje umysły i dusze w głoszenie i obronę prawdy opartej na Piśmie Świętym, rozważaniu, liturgii, szczególnych wątkach filozoficznych, i rozmaitym innym sprzymierzeńcom, których gromadzili po swojej stronie. Studia nad historią doktryny ukazują rozwój nauczania Kościoła. Znajdujemy się obecnie na rozdrożu między tym, co może się stać kolejnym stadium rozwoju, a odrzuconą herezją.

Pytanie natury ontologicznej

Pytanie o święcenia kapłańskie kobiet jest pytaniem natury ontologicznej. Chociaż istnieją argumenty za i przeciw nim również innego rodzaju, nie są one przekonujące w tej debacie. Biblijne nakazy o milczeniu kobiet w kościele nie są przestrzegane wszędzie, nawet w Kościołach, które nie dopuszczają kobiet do ołtarza. Kobiety śpiewają, intonują psalmy, modlą się i mówią językami ludzi i aniołów. Co więcej, zakazy dotyczące przemawiania i sprawowania władzy przez kobiety są wewnętrznie sprzeczne w świetle znajdującego się również w Biblii świadectwa o działalności kobiet w najwcześniejszym okresie Kościoła: Maryja, Matka Boża modląca się z uczniami, Pryscylla pouczająca Apollosa, Feba służąca jako diakonisa i tak dalej. Ojcowie Kościoła przyznają to również: Bazyli z Cezarei uważał swoją starszą siostrę Makrynę za swego duchowego przewodnika, a Augustyn zawdzięczał swój katolicyzm, jak sam przyznawał, swojej matce Monice.

Tak samo nieprzekonujący jest argument, że Jezus powołał tylko mężczyzn, aby Mu służyli jako apostołowie, i że musimy podążać za Jego przykładem. Znowu nasza uwaga zwraca się ku kobietom, które Mu towarzyszyły, a następnie poprowadziły Kościół u jego początków. Co więcej, jakkolwiek o święceniach kapłańskich kobiet nie ma mowy w Ewangeliach, ponieważ rozwinęły się w ciągu kilku następnych pokoleń, to nie ma tam mowy również o święceniach mężczyzn. Jeśli zatem kobiety w Nowym Testamencie nie były powołane do kapłaństwa liturgicznego, to nie byli doń powołani również mężczyźni.

Oprócz powyższych zagadnień biblijnych po obu stronach zbierają się argumenty natury socjologicznej i ideologicznej. Tutaj zostaną one celowo pominięte, choć mogą zawierać ważkie treści, ponieważ są w taki czy inny sposób podważalne.

Sprawa ma podłoże ontologiczne, gdyż najpierw należy dostrzec prawdziwą naturę płci i jej istotne znaczenie dla nauki Kościoła. Może jest tak, że płeć jest kategorią absolutną, która odpowiada za wszelkie relacje na ziemi w Kościele i poza nim. Lub, przeciwnie, może być jedynie tymczasowa, a nawet nieistotna, jeśli chodzi o sprawy Kościoła. Prawda może również leżeć pośrodku. Są trzy poziomy, na których powinno się rozważać tę sprawę: poziom Trójcy Świętej, wewnętrznej relacji między Ojcem, Synem i Duchem Świętym; poziom chrystologiczny odnoszący się do faktu, że Jezus Chrystus narodził się jako prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek; i poziom antropologiczny dotyczący mężczyzn i kobiet stworzonych na podobieństwo Boże. Od samego początku — to znaczy poczynając od Księgi Rodzaju — mówiąc o Panu Bogu, używa się zaimków rodzaju męskiego. Jezus zwraca się do Boga jako do swego Ojca i zachęca swoich naśladowców, aby czynili podobnie. Chrzcielna formuła z Ewangelii św. Mateusza, rozdział 28, używana przez chrześcijan dwadzieścia wieków później brzmi: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Są to jednoznacznie męskie określenia. Jakie zatem możemy stąd wyciągnąć wnioski na temat płci i Trójcy Świętej?

Bóg rodzaju męskiego

Od początku wyraźnym błędem było twierdzenie, że Bóg jest wewnętrznie, ontologicznie rodzaju męskiego. Ten sam Stary Testament, który używa w odniesieniu do Boga zaimków rodzaju męskiego, mówi: „Pilnie się wystrzegajcie — skoroście nie widzieli żadnej postaci w dniu, w którym mówił do was Pan pośród ognia na Horebie — abyście nie postąpili niegodziwie i nie uczynili sobie rzeźby przypominającej podobiznę mężczyzny lub kobiety” (Pwt 4,15–16). Wyciąganie wniosku o męskości Boga jest nie tylko niedokładnością, ale wręcz bałwochwalstwem. Męskie zaimki funkcjonują jako konwencja. Mogły być preferowane w celu odcięcia się religii chrześcijańskiej od lokalnych religii płodności, które utożsamiały boskość zbyt blisko z ożywczą matką ziemią. Istnieje odwrotne niebezpieczeństwo — a sądząc z biblijnych opisów walki, nawet groźniejsze — a mianowicie wiązanie boskości z męskością na podstawie rzekomo podobnych cech, takich jak transcendencja, w kontraście z immanentną ziemią. Równałoby się to wyniesieniu procesów biologicznych do rangi świętości, co jest bardziej podobne do czczenia boga deszczu Baala zapładniającego bierną matkę ziemię, aniżeli Boga Izraela. Pogaństwo widzi męskość w bóstwie, a kobiecość w ziemi i jej mieszkańcach; natomiast judaizm i chrześcijaństwo przeciwnie.

Chociaż chrześcijanie muszą zdecydowanie odrzucić tę właśnie linię obrony użycia męskich zaimków i słów Ojciec i Syn w Piśmie Świętym, są istotne powody, aby te słowa zachować bez zmian. Te słowa są przede wszystkim językiem Biblii, kolebką Ewangelii. Są także językiem wiary — pierwszą odpowiedzią pierwszych świadków zmartwychwstania, zanim jeszcze zostały napisane pierwsze fragmenty Nowego Testamentu — a także językiem wyznań wiary, które w krótkich słowach streszczają cztery wieki walki o prawdę. Nic z tego nie może być odrzucone, jeżeli mamy uznać chrześcijaństwo w jego 2000–letniej historii.

U podstaw tego języka leżą dwa drogie chrześcijanom zwroty. Jezus zwraca się do swego Boga jako do Ojca: zachowało się nawet Jego aramejskie zawołanie Abba! Tenże Bóg i Ojciec nazywa Jezusa w odpowiedzi swoim umiłowanym Synem. Te właśnie określenia są dane Kościołowi i nie ma powodu, aby używać innych. Niosą one zapewnienie wiary.

Jednakże wnioskowanie na ich podstawie o wewnętrznie męskiej relacji między Ojcem a Synem byłoby błędem. Terminy te nie odnoszą się do męskości. Od czasu ery patrystycznej rozumiano je jako odniesienie do odwiecznego stworzenia drugiej Osoby Trójcy Świętej przez Pierwszą. Syn jest zrodzony przez Ojca z wieczności i do tego faktu metafora ta ma przykuwać naszą uwagę. Metafory z trudem utrzymują swoje znaczenie w dzisiejszych czasach: są one albo absolutyzowane (w tym przypadku przestają być metaforami i stają się tożsamościami), albo uznaje się je za nieobowiązujące, a zatem mogą być swobodnie odrzucone (co pozbawia je treści). Metafora Ojca i Syna nie może oznaczać ojca i syna w ziemskim znaczeniu tych określeń. To uczyniłoby z Syna następcę Ojca w czasie, co oznaczałoby więcej problemów teologicznych, niż możemy sobie wyobrazić. Raczej, jak wyjaśnia Ireneusz, metafora ta narzuca pewną konieczność i ograniczenie „[Boga] można najsłuszniej nazwać Światłem, ale w niczym nie przypomina On tego światła, które znamy. I tak we wszystkich innych szczegółach, Ojciec wszelkiego stworzenia nie jest w żadnym stopniu podobny do nas w naszych ludzkich słabościach. Mówi się o Nim, używając takich słów, które dyktuje nam miłość, [którą w Nim pokładamy], ale jeśli chodzi o Jego wielkość, nasze myśli dotyczące Go wykraczają poza granice tych określeń. Bóg jest Ojcem, ale niepodobnym do ziemskich ojców, których znamy”.

Każda próba określenia Boga Ojca jako ziemskiego ojca poprzez słowa typu: troskliwy, bezinteresowny i wyrozumiały dla swoich dzieci, może być zaakceptowana, jeśli te określenia są Mu nadawane przez Pismo Święte, ale może być myląca, jeśli użyjemy tych słów w kontraście z matką: matki można określić takimi samymi słowami. Jak pisała święta Juliana z Norwich: „Macierzyństwo cechują z natury takie właściwości, jak miłość, mądrość i wiedza — i taki jest Bóg”.

Najistotniejszym punktem naszej dyskusji o święceniach kapłańskich jest to, że mężczyzna nie jest dokładniejszym obrazem Trójcy aniżeli kobieta; Bóg nie ma płci.

Męskość Jezusa

W nauce chrześcijańskiej doktryna wcielenia jest najistotniejsza przy odkrywaniu natury Boga. Bóg nie jest jedynie kimś odległym, niewyraźnym, obojętnym i niepoznawalnym. Bóg naprawdę objawia się poprzez posłanie swego Syna Jednorodzonego, Jezusa Chrystusa, który jest obrazem Ojca w niebie. To, co wiemy o Bogu, nie może nigdy być oddzielone od tego, co wiemy o Jezusie.

Jedną z rzeczy, które wiemy o Jezusie ponad wszelką wątpliwość, jest to, że urodził się jako mężczyzna, a nie jako kobieta. Zgodnie z powyższą logiką można z tego wyciągnąć wniosek, że Bóg jest mężczyzną, ponieważ Jego podobieństwo jest istotą ludzką płci męskiej. Na podstawie nauki o Trójcy Świętej taki wniosek musi zostać odrzucony. Jednak fakt męskości Jezusa nadal budzi wątpliwości.

Tak się składa, że te wątpliwości nurtują chrześcijan od kilku dekad znacznie silniej aniżeli kiedykolwiek przedtem. Współcześni wierzący chcą wiedzieć, co oznacza męskość Jezusa, podczas gdy ich poprzednicy, jeśli w ogóle stawiali sobie podobne pytanie, szukali raczej odpowiedzi na to, czego męskość Jezusa nie oznacza.

Tradycyjne pomijanie tego aspektu widzimy już w Biblii. Bardzo mało mówi się o Jezusie jako mężczyźnie w tekstach kanonicznych. Święty Jan Ewangelista, na przykład, posługuje się dialektyką: z jednej strony wspomina, że Jezus jest Słowem Boga i mieszka w Bogu, z drugiej strony, że Słowo stało się ciałem (sarx) i zamieszkało między nami. Ta typologia Słowo–ciało stała się przyczyną sporu podczas synodu w Efezie, na którym ortodoksyjny Cyryl z Aleksandrii utrzymywał, że Jezus był ciałem stworzonym ze Słowa, a nie Słowem zjednoczonym z człowiekiem, mężczyzną — subtelna różnica, ale tylko, jeśli ktoś przywiązuje wagę do faktu przyjęcia całkowicie ludzkiej natury przez Słowo w odróżnieniu od wybrania mężczyzny przez Boga. Lepszym tłumaczeniem słów credo nicejskiego: „który się począł z Ducha Świętego, narodził się z Maryi Dziewicy”, byłby zwrot: „stał się ciałem z Ducha Świętego i Maryi Dziewicy”.

W listach świętego Pawła, który w rzeczywistości ma bardzo mało do powiedzenia o życiu Jezusa na ziemi, natomiast o wiele więcej o Chrystusie zmartwychwstałym, nacisk jest położony na Zbawiciela jako człowieka albo z greckiego anthropos — termin odnoszący się do obu płci. Najbardziej znanym i lubianym fragmentem, który nas o tym zapewnia, jest hymn w Liście do Filipian, który głosi, że Jezus Chrystus w postaci Boga „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka uniżył samego siebie” (2,7–8, w obu przypadkach słowo „człowiek” jest tłumaczone z greckiego słowa anthropos). Najbardziej istotne jest poświęcenie przywilejów boskich na rzecz skromnego człowieczeństwa, niezależnie od płci. Analogia małżeństwa z Listu do Efezjan (napisana przez św. Pawła lub — co bardziej prawdopodobne — przez jego naśladowcę) musi, podobnie jak metafora Ojca–Syna, być traktowana ostrożnie. Sam piszący mówi o relacji małżeńskiej jako o „wielkiej tajemnicy, którą odnosi również do Chrystusa i Kościoła”. Łączenie się w pary mężczyzn i kobiet nie jest wewnętrzną cechą Kościoła i Boga, ale przenośnią, która pomaga zrozumieć intymność i trwałość tego związku.

Znowu więc pytamy, skąd to wzmożone ostatnio zainteresowanie męskością Jezusa jako takiego. Dyskusja zaczęła się z inicjatywy feministek i ich sprzymierzeńców i nic dziwnego, że została podjęta przez tych, którzy nie są zadowoleni z feministycznych wniosków. Najbardziej znaczącym tekstem, który rozpoczął całą debatę, był esej Rosemary Radford Reuther Can a Male Saviour Save Women? (Czy Zbawiciel mężczyzna może zbawić kobiety?). W swoim eseju Reuther stawia soteriologiczne pytanie wynikające z natury Jezusa–mężczyzny: Jeśli zbawienie dzieje się poprzez przyjęcie natury ludzkiej przez boską, to czy człowiek będący kobietą może być zbawiony przez człowieka będącego mężczyzną? Czy też macica jest blokadą nie do pokonania pomiędzy kobietami a życiem wiecznym?

Oczywiście w ortodoksyjnym chrześcijaństwie zbawienie kobiet nigdy nie było podawane w wątpliwość, przynajmniej nie w praktyce wiary. Teologicznie kwestia ta również nigdy nie stanowiła problemu ze względu na to, że nacisk kładzie się na ciało, na anthropos, na fakt, że Jezus przyjmuje całe człowieczeństwo, co oznacza, że do jego męskości przykłada się mniejszą wagę. Nie tylko samo ukrzyżowanie, ale ukrzyżowanie Boga wcielonego przynosi zbawienie ludzkości. Podstawą chrystologii św. Grzegorza z Nazjanzu zapewniającej, że Jezus przybrał ludzką naturę w całości, jest stwierdzenie, że „nieprzyjęte nie jest zbawione”. Jeśli tak jest i jeśli przyjmiemy, że mężczyźni i kobiety są dogłębnie różni, a Jezus jest dogłębnie męski, w takim przypadku elementarna logika dopowiada resztę sylogizmu. Teologia patrystyczna nie zmierza do zaznaczenia różnic, ale podstawowych podobieństw z ich oczywistymi implikacjami. Podejrzenia Reuther nabierają wiarygodności w świetle chrześcijaństwa bardziej rozmiłowanego w męskości Jezusa niż w Jego człowieczeństwie.

Nie jest zatem przesadą stwierdzenie, że kwestia święceń kapłańskich kobiet jest ściśle powiązana z kwestią ich zbawienia. Jeśli kobieta nie może reprezentować Chrystusa ze względu na swoją naturę, trudno zrozumieć, w jaki sposób Chrystus poprzez swoją męską naturę może reprezentować ją w swej śmierci i zmartwychwstaniu.

Do tego momentu powinno być już jasne, o co chodzi w konstruowaniu antropologii męskich i kobiecych istot ludzkich. Oddzielanie natury kobiecej i męskiej na poziomie ontologicznym pociąga za sobą poważne konsekwencje.

Właśnie w tej chwili powinniśmy jednak zauważyć, jak niejasny jest termin „ontologia”. Z Trójcą Świętą i Jezusem Chrystusem sprawa jest cokolwiek prostsza, ponieważ mamy tu do czynienia z czymś jedynym w swoim rodzaju, o czym wiele już zostało powiedziane w chrześcijańskiej tradycji. Co więcej, nasze stwierdzenia o naturze Boga są stosunkowo skromne ze względu na naszą ignorancję. Jednak kiedy mówimy o mężczyznach i kobietach, o rodzaju ludzkim i jego ontologii, sam ten termin odsłania pewną wieloznaczność. O czym tak właściwie rozmawiamy?

Trzy poziomy człowieczeństwa

Dyskusja na temat właściwego zastosowania filozoficznej kategorii ontologii zaprowadziłaby nas tu za daleko. Rozważmy na razie człowieczeństwo na trzech podstawowych poziomach istnienia. Przede wszystkim jest ciało. Nie ma wątpliwości, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety należą do gatunku homo sapiens. Biologicznie rzecz biorąc, różnica nie jest aż taka duża: podstawowa różnica leży w liczbie pewnych chromosomów podczas ciąży, które rozwijają identyczną tkankę w dwa różne rodzaje organów. Inne części ciała są takie same. Zapewne jednak jako chrześcijanie nie koncentrujemy się na poziomie naukowym.

Jeśli chodzi o duszę, znów wahalibyśmy się przed stwierdzeniem, że dusza mężczyzny różni się diametralnie od duszy kobiety. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni mają tę samą ludzką naturę na podobieństwo Boże, we wszystkich jej aspektach, które przyjął na siebie Chrystus. Twierdzenie przeciwne oznaczałoby popadanie w kolejną pułapkę teologiczną. (Inna chrystologiczna kontrowersja pojawiała się, ponieważ niektórzy utrzymywali, że Chrystus nie miał duszy ludzkiej, w związku z tym dusza ludzka nie zostałaby przyjęta, a w konsekwencji nie byłaby zbawiona. To samo rozumowanie, które zostało przedstawione powyżej, znajduje zastosowanie i tutaj). Z całą pewnością nikt nie pokusi się o stwierdzenie, że mózgi mężczyzn i kobiet są ontologicznie różne, ponieważ genealogia tej linii rozumowania doprowadziła do zdecydowanie mizoginistycznych sądów na temat kobiecego intelektu.

Jeśli wykluczymy z pojęcia ontologii różnice dotyczące ciała, umysłu i duszy, zostanie nam dziwna mieszanka cech personalnych i kulturowych. To, że kobiety i mężczyźni różnią się w pewien sposób, jest niezaprzeczalne, ale sprecyzowanie tych różnic jest często trudnym zadaniem. W momencie, kiedy mówimy „kobiety są delikatne”, natychmiast myślimy o mężczyznach, którzy są tacy nawet bardziej, i o kobietach, które wcale takie nie są. Stwierdzenie typu: „mężczyźni są agresywni”, przywodzi od razu na myśl kontrargumenty. Sam fakt, że mamy skłonność do kojarzenia pewnych cech z pewną grupą, a następnie jesteśmy zmuszeni odnieść je do innej, odsłania stereotyp jako skrót myślowy preferowany przez leniwe umysły i społeczeństwa. Przynajmniej jesteśmy zmuszeni stwierdzić, że zespół cech, szczególnie tak złożony jak te dotyczące istot ludzkich, może stanowić „ontologiczną” różnicę.

Być może u podstaw stanowczych twierdzeń na temat różnic między pierwiastkiem męskim a kobiecym leży strach przed takim upodobnieniem się tychże, że staną się zamienne. Biologia jasno blokuje taką możliwość, mężczyźni są ojcami z powodu organów, które posiadają oraz kobiety są matkami z powodu organów, które posiadają, i poza wysoce inwazyjnym zabiegiem chirurgicznym nic nie jest w stanie zmienić tej rzeczywistości. Jednak rodzicielstwo jest wspólne dla obu płci i jeśli biologia może wyjaśnić różnice między odgrywanymi przez nie rolami, nie potrzebujemy w tym celu odwoływać się do ontologii. Rzeczywistość biologiczna podważy stwierdzenia tych, którzy posłużą się pojęciem wymienności, aby bronić homoseksualizmu — prawdopodobnie kolejna obawa, która leży u podstaw ontologicznego myślenia tam, gdzie w grę wchodzi płeć.

Wszystko to jest wysoce teoretyczne: rozsądnie byłoby pozwolić wypowiedzieć się teologii. Sprzeciw wobec święceń kapłańskich kobiet wynika głównie z pewnej linii myśli chrześcijańskiej, która upiera się przy istnieniu ontologicznych różnic między mężczyznami a kobietami pomimo niejasności tego pojęcia. Jednak inna, równie chrześcijańska i szacowna linia teologii jest jej zupełnie przeciwstawna. Według tej perspektywy podział płci na męską i żeńską nie był dobrą wolą Trójcy Świętej od samego początku, ale antycypacją Upadku i umożliwieniem prokreacji. Grzegorz z Nyssy zakłada podwójne stworzenie, najpierw istoty ludzkiej jako obrazu Boga, a potem jako pary mężczyzna–kobieta będącej ułatwieniem wobec problemów związanych ze zbliżającym się nieuchronnie grzechem. W odniesieniu do pierwszej Księgi Rodzaju pisze on:

Następuje koniec stworzenia tego, co powstało „na podobieństwo”, a potem następuje wznowienie aktu tworzenia w słowach „mężczyzną i niewiastą stworzył ich”. Przypuszczam, że każdy wie, iż chodzi tu o odejście od Prototypu, dlatego „w Jezusie Chrystusie”, jak mówi apostoł, „nie ma ani mężczyzny, ani kobiety” (…). Zatem stworzenie naszej natury jest w pewnym sensie dwoiste: jedno według obrazu Boga, drugie, rozdzielone na dwie płcie.

Maksym Wyznawca idzie dalej, twierdząc, że Chrystus „wyzwala całą naturę od atrybutów męskości i kobiecości (…). Człowiek nie miał być podzielony na kategorie płci męskiej i żeńskiej, jak to się dzieje obecnie”. Oznacza to bardzo poważne potraktowanie Listu do Galatów (3,28). Nowy Testament (podobnie jak Stary) dostarcza wielu przykładów na to, że ontologiczny rozdźwięk wyobrażony pomiędzy nie–Żydami a Żydami był nawet silniejszy niż między mężczyznami a kobietami i przeważająca część Kościoła pierwszych wieków stara się ten podział obalić. Maksym stosuje tę samą logikę do innej pary pozostającej w separacji, to znaczy mężczyzny i kobiety, którzy również w Jezusie Chrystusie byli jedno.

Te dwa rywalizujące ze sobą odłamy ortodoksyjnej tradycji chrześcijańskiej (odłam ontologicznego zróżnicowania i odłam traktowania płci jako kompromisu) w równej mierze przypisują sobie poprawną interpretację historii stworzenia z Księgi Rodzaju. W krótkim wersecie z Księgi Rodzaju (1,27) czytamy: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę”. Temu krótkiemu tekstowi przypisuje się większe znaczenie, niż może pomieścić tych kilka słów, jakkolwiek wspaniałe by były. Obecnie możemy bezpiecznie stwierdzić, że ten fragment oznacza dwie rzeczy: po pierwsze, że wszyscy ludzie zostali stworzeni na podobieństwo Boże, a po drugie, że wszyscy ludzie są albo mężczyznami, albo kobietami. Nic innego nie można dodać do wyżej wspomnianej dysputy, ponieważ nie ma nic na poparcie którejkolwiek ze stron.

Drugi opis stworzenia w Księdze Rodzaju zawarty w rozdziale drugim wnosi trochę więcej światła. Adam — co po prostu znaczy ziemia — zapada w głęboki sen, podczas gdy Bóg wyjmuje z jego boku żebro, z którego stwarza Ewę. Oto odpowiedź człowieka w formie radosnego rozpoznania po wielu nudnych dniach spędzonych w towarzystwie zwierząt: „Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała!”. Nacisk na jedność i podobieństwo kobiety i mężczyzny pochodzi bezpośrednio od mężczyzny, a w akcie prokreacji mężczyzna wychodzi z kobiety, (co podkreślają też typologie Adam — Chrystus i Ewa — Maryja). Razem przestają oni być dwoma odrębnymi istnieniami i stają się jednym ciałem.

Kiedy mówimy o różnicy, najlepiej posłużyć się scholastycznym rozróżnieniem pomiędzy istotą i egzystencją. Istota wyjaśnia, czym jest dany byt (odnosząc się do ontologii, oczywiście), egzystencja oznacza, w jaki sposób istnieje. Istotowo mężczyzna i kobieta są tym samym, ale egzystencjalnie się różnią. Konflikt pomiędzy nimi jest przekleństwem Upadku, ale jest pokonany poprzez jedność Chrystusa. Jedność nie jest sprawą społecznej uprzejmości czy współpracy, ale istotowej jedności tych, którzy dzielą to samo ciało i te same kości. Stąd riposta Jezusa skierowana do chytrych saduceuszy — „Przy zmartwychwstaniu bowiem nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, lecz będą jak aniołowie Boży w niebie” (Mt 22,30) — nie jest heretyckim zaprzeczeniem wcielonego życia albo zachętą do zamiany ról, ale antycypacją ponownego zjednoczenia, które On swoim życiem zainaugurował.

Arbitralne rozróżnienia

Można wyciągnąć wniosek, że wszystkie istoty ludzkie, zarówno mężczyźni, jak i kobiety niosą w sobie ten sam obraz Boga i tę samą ludzką naturę. Jezus Chrystus przybrał ciało w ludzkiej postaci i uczynił je całkowicie swoim. W jedności Kościoła nie–Żyd jest w takim samym stopniu obrazem żydowskiego Chrystusa, jak jest nim Żyd, niewolnik jest takim samym obrazem wolno urodzonego Chrystusa, jak pełnoprawny obywatel. Arbitralne jest czynienie rozróżnień w jednym kierunku, a nie czynienie ich w innym. Wymóg posiadania męskich organów do tego, żeby reprezentować Chrystusa, oznacza dziwną fiksację na punkcie płci. W rzeczywistości, kiedy mówimy, że kobieta nie może stanąć in persona Christi, jest to zarówno zaprzeczenie wcielenia Jezusowego, jak i zmartwychwstania.

Jakby tego było mało, pojawia się jeszcze ironiczna prawda, że upieranie się przy ontologicznych różnicach między mężczyznami a kobietami oznacza przyznanie zwycięstwa zagorzałym feministkom i ich zwolennikom, którzy nalegają na postrzeganie wszystkiego przez pryzmat doświadczenia, uczuć i ucisku kobiet. Gdyby mężczyźni i kobiety byli rzeczywiście tak bardzo różni, to wówczas praktyki i nauki Kościoła chrześcijańskiego — które są w przeważającej części produktem mężczyzn — z konieczności nie mogłyby przemawiać do kobiet, a zatem kobiety nie miałyby innego wyboru, jak interpretować wszystko na swój własny sposób. Tylko jeśli weźmiemy pod uwagę naszą Biblię, doktrynę i wiarę oraz oświecenie ludzkiej natury jako całości, przyznamy kobietom udział w tej spuściźnie. Wiele tu powiedziano o tym, dlaczego nie ma powodu, aby nie wyświęcać kobiet.

Dlaczego święcić kobiety

Teraz kolej na kilka słów na temat, dlaczego powinno się to robić. Byłoby absurdem twierdzić, że kobiety mogą wnieść unikalne dary do kapłaństwa, których nie wnoszą mężczyźni, biorąc pod uwagę niemożność określenia tychże darów. Byłoby również nieuprzejmie twierdzić, że święcenia kapłańskie kobiet są konieczne, aby ukazać kobietom ich pełny udział w Kościele i w człowieczeństwie, ponieważ Kościoły, które nie wyświęcają kobiet, mimo to obejmują je jako siostry w wierze, a chrześcijanki przetrwały wiele lat bez dopuszczenia ich do ołtarza.

Siostra Tekla powiedziała kiedyś: „Jedynym usprawiedliwieniem zakonnego życia jest fakt, że Bóg powołuje doń ludzi”. Podobnie jedynym usprawiedliwieniem święceń kapłańskich kobiet jest fakt, że Bóg powołuje niektóre kobiety do tej roli. Jest rażącą niesprawiedliwością przypisywanie pragnienia kapłaństwa chęci zdobycia władzy lub czystej determinacji, aby udowodnić swój punkt widzenia. Jeśli kobieta — podobnie jak Debora i Pryscylla — jest powołana, aby prowadzić i służyć, jest również zobowiązana odpowiedzieć na to powołanie. Kościół dostrzega zasadność powołania kobiet, dostrzega ich dary i wykorzystuje je. Święcenia kapłańskie kobiet nie są czymś bardziej lub mniej wzniosłym niż rozpoznanie działania Ducha Świętego dla dobra Kościoła i świata. Kobiety nie mają nic innego do zaoferowania poza samymi sobą, są powołane do poświęcenia się, cierpienia i służenia — a to już bardzo dużo.

przeł. Katarzyna Turska

Tekst ukazał się w miesięczniku „First Things” 132 (kwiecień 2003). Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Obraz Boga w kobiecie
Sarah Hinlicky Wilson

jest proboszczem luterańskiego kościoła św. Pawła i luterańskim duszpasterzem akademickim na Duke University w Durham w Karolinie Północnej. Doktorantka teologii w seminarium teologicznym w Princeton. Publikowała w „First...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze