O czym by tu napisać
fot. vino li / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 opinie
Wyczyść

Nigdy wcześniej nie pisałem felietonów, a na felietonistów patrzyłem na ogół z litością i z pewną wyższością nawet. Współczułem im okrutnej regularności, wyobrażałem sobie, jak muszą zerkać co chwilę na kalendarz, myśląc – jeszcze dwa dni, jeszcze dzień, jeszcze godzina. Felietoniści cotygodniowi na przykład – jakże krótki jest odstęp między ich deadlines. Chyba tylko język angielski stworzył tak doskonałe określenie – deadline, czyli ostateczny termin, martwa linia. Słownik informuje, że w dawnych czasach słowo to oznaczało dosłownie linię wokół więzienia; więzień przekraczający ją podczas ucieczki musiał się liczyć z tym, że zostanie zastrzelony. Widzimy, że sprawa jest poważna. Felietonista nie ryzykuje aż tak wiele i jego linia rozciąga się w czasie, nie w przestrzeni. Mija parę dni i już trzeba szukać nowego tematu. A felietoniści piszący dla gazety codziennej? Czy są tacy, którzy każdego dnia muszą dostarczyć nowy tekst? Biedni.

A dlaczego z wyższością? Ponieważ zakładałem, że akt twórczy nie poddaje się mechanice kalendarzowej, nie może być niewolnikiem tak łatwo przewidywalnego dyktatu… A jeśli staje się nim, to musi stracić na spontaniczności, na jakości.

Sam jednak stałem się – próbnie, eksperymentalnie – felietonistą miesięcznika „W drodze”. I co, spyta czytelnik, co się stało? Moje obawy się potwierdziły, do pewnego stopnia. Mechaniczność czasu wisi nad felietonistą jak ostrze gilotyny nad szyją Ludwika XVI. Felietonista zerka w stronę kalendarza, patrzy na zegarek, gryzie ołówek, spogląda w okno, konsultuje Wikipedię. O czym by tu napisać? Jeśli nie ma się temperamentu dziennikarskiego i nie chce się reagować na efemeryczne fakty z dziedziny polityki czy kroniki wypadków (co prawda tych ostatnich nie trzeba lekceważyć, nawet giganci tacy jak Dostojewski studiowali je zachłannie i nieraz z nich korzystali), zostają książki, zostaje życie duchowe. To ostatnie jest – czy bywa – bogate i rozległe, nawet jeśli sam ten termin traktowany jest dość ironicznie przez współczesnych. Ale jak pokroić życie duchowe na drobne kawałki, jak poddać je periodyzacji? Henri Bergson byłby oburzony. Nie mówiąc już o przeszkodzie bodaj najpoważniejszej: życie wewnętrzne z natury swojej jest mało regularne, przypomina rzekę, która znika gdzieś w jaskiniach, w podziemnych labiryntach i dopiero po jakimś czasie (jakim?) znowu się pojawia na powierzchni. Wszędzie na południu Europy można zobaczyć suche łożyska potoków, które napełniają się wodą tylko po gwałtownej burzy…

Symetrycznym przeciwieństwem felietonu jest dziennik czy notatnik, „journal intime”, jak mówią Francuzi, „das Tagebuch” dla Niemców. Ktoś, kto prowadzi taki dziennik, nie ma na ogół zewnętrznych zobowiązań, nie czuwa nad nim redaktor tygodnika czy kwartalnika, i jeśli potrzebuje kalendarza, to tylko po to, żeby kolejne zapiski, wyłaniające się gdzieś z wnętrza – nie wiadomo skąd – oznaczyć datami, żeby je niejako obramować czasem. Te notatki bardzo często mają mało wspólnego z momentem historycznym, bywają owocem mistycznej kontemplacji. Tym ciekawsze się stają, gdy stoi przy nich konkretna data… Autor dziennika sięga po pióro, gdy ma coś do powiedzenia. Felietonista mówi, gdy zbliża się feralna data. Dlatego na ogół felietony po jakimś czasie żółkną i zamieniają się w makulaturę, a niektóre dzienniki intymne trwają bardzo długo. W tradycji zachodniej jest ich wiele, tak wiele, że nie będę nawet próbował ich spisywać. Polska tradycja jest dużo skromniejsza – chociaż w ostatnich latach wzbogaciła się bardzo, na przykład dzięki Dziennikom Jarosława Iwaszkiewicza. Pamiętamy też zapiski Karola Irzykowskiego, Karola Ludwika Konińskiego, Henryka Elzenberga – i innych. Teraz natomiast przypadek sprawił, że mam przed sobą dwa tomy Notatnika Anny Kamieńskiej (wydanego niegdyś przez „W drodze” właśnie).

Są to piękne książki, które wcale się nie zestarzały. Zapisy dotyczące wydarzeń z życia autorki (żałoba po mężu Janie Śpiewaku jest ich dominantą) łączą się z wnikliwymi uwagami na temat poezji i wiary. Oto mały fragment (kwiecień 1974):

„Wystarczy w skupieniu zwrócić się do swojego wnętrza, aby odnaleźć mieszkający tam Głos. Łatwiej go tam usłyszeć niż w gwarze świata, w zdarzeniach dnia, których pisma nie umiemy czytać, a co znaczą, dowiadujemy się dopiero ex post”.

Na tej samej stronicy, nieco wyżej, inne słowa: „Gdy poezja wyznacza sobie adres tylko do tzw. szarego człowieka, natychmiast jałowieje i wysycha. Poezja bowiem szuka wyższych racji dla ludzkiego świata …”.

Warto zaglądać do Notatnika Anny Kamieńskiej.

A wy, drodzy i udręczeni terminami felietoniści, wybaczcie mi złośliwe uwagi. W końcu adresuję je też do samego siebie.

O czym by tu napisać
Adam Zagajewski

(ur. 21 czerwca 1945 we Lwowie – zm. 21 marca 2021 w Krakowie) – poeta, eseista, prozaik, tłumacz, przedstawiciel pokolenia Nowej Fali. Autor cyklu felietonów pt....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze