Nie wypaść z gry
Oferta specjalna -25%

Nerw święty. Rozmowy o liturgii

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 34,90 PLN
Wyczyść

Internauci poszukują mistrzów, lecz często zamiast nich znajdują „nauczycieli”, którzy mamią ich prostymi i okrągłymi odpowiedziami.

O tym, że Internet stał się istotną częścią naszego życia i społeczeństwa, nikogo przekonywać nie trzeba. Wystarczy prześledzić statystyki. W lipcu ubiegłego roku ponad połowa Polaków (56 proc.) łączyła się z siecią przynajmniej raz w tygodniu. Każdego dnia na całym świecie wysyłamy gigantyczną liczbę e-maili – codziennie jest ich ponad 210 bilionów, co oznacza 2,4 mld wiadomości na sekundę! Jeśli do tej zawrotnej sumy doliczyć wszystkie inne sposoby komunikacji w Internecie, to otrzymamy wynik iście oszałamiający.

Czy wobec zjawiska Internetu Kościół może pozostać obojętny? Wydaje się, że nie. „Świat cyfrowy – jak zauważa Benedykt XVI w tegorocznym orędziu na Dzień Środków Społecznego Przekazu (16 maja) – oddając do dyspozycji niemal nieskończone możliwości ekspresji, otwiera wielkie perspektywy dla Pawłowego wezwania: «Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!» (1 Kor 9,16)” (tłum. moje). I tak funkcjonują portale chrześcijańskie, pojawiają się fora, na których podejmowane są tematy związane z wiarą… Przykładów można wskazać dużo więcej. Rzeczywistość wciąż jednak pozostawia wiele do życzenia. Wystarczy wspomnieć kontrowersje wokół Richarda Williamsona – jednego z czterech hierarchów wyświęconych bez zgody Rzymu przez arcybiskupa Lefebvre’a, z których papież zdjął ekskomunikę w styczniu 2009. Antysemickie wypowiedzi biskupa, powszechnie dostępne w Internecie, spowodowały lawinę protestów i zaniepokojenie przyszłością dialogu katolicko-żydowskiego. W tym kontekście jakże gorzko brzmią słowa Benedykta XVI z jego listu, w którym wyjaśnia on swoje intencje: „Powiedziano mi, że uważne śledzenie informacji dostępnych w Internecie mogłoby dość wcześnie umożliwić zapoznanie się z problemem. Rozumiem, że w przyszłości w Stolicy Apostolskiej musimy zwracać większą uwagę na to źródło informacji”.

Wyznanie Benedykta XVI paradoksalnie świadczy o jego wielkości. Papież nie bał się przyznać, że nie tyle on sam, ile raczej jego współpracownicy, nie są odpowiednio wrażliwi na wyzwania codzienności. O ile Benedykta XVI zrozumieć należy – papież w końcu nie może zajmować się wszystkim – o tyle nie mam pewności, czy jego pomocnicy lekcję Internetu przyjęli i zrozumieli. Czas pokaże…

Postawa mistrz – uczeń. Trzeba jednakże zadać pytanie, w czym tkwi źródło owego dysonansu. W tym, że Kościół, choć nie pozostaje obojętny na zjawisko Internetu, nadal w niewielkim stopniu je rozumie, a tym samym nie wie, jak reagować? A może po prostu nie potrafi zmienić swojego odwiecznego sposobu funkcjonowania? Zawsze byli nauczający i nauczani. Podział ten trudno odrzucić – nawet Jezus nauczał swoich uczniów, a potem oni swoich. Ludzie Kościoła, wraz ze swą misją kanoniczną – jako ci, którzy poznali Prawdę – sytuują się zazwyczaj w tej pierwszej grupie. Problem jednak w tym, że „chrześcijanami – jak pisał Tertulian – stajemy się, a nie jesteśmy”. Oznacza to, że w procesie stawania się alter Christus, nawet z misją kanoniczną, trzeba od czasu do czasu przyjąć pozycję ucznia i zasiąść w szkolnej ławie. A to, jak wiadomo, sporo kosztuje. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że ktoś dostrzeże skrzętnie skrywane przez nas kompleksy oraz pychę. Takie obnażenie niezmiernie boli.

Kiedy jest się nauczycielem, po prostu się wykłada i oczekuje od uczniów wiernego odtworzenia materiału. Tyle i tylko tyle. Każda inna propozycja, mimo iż akceptowalna, traktowana jest z dużą dozą podejrzliwości i nieufności. Zwłaszcza na wydziałach teologicznych oraz w seminariach (domach formacji) – te są wyjątkowo wrażliwe na wszelką krytykę. Debaty teologiczne ostatnich lat – abstrahując od ich nieszczególnie wygórowanego poziomu i tego, że inicjowane są często wyłącznie dla zainteresowania osobą autora – kończą się bądź to wystąpieniami z kapłaństwa, bądź to odejściami z zakonu, bądź to naganami lub dekretami. Również seminaria, zamiast uczyć krytycznego myślenia, zamieniają się w „technika duchowlane”, w których promuje się „jedynie poprawne odpowiedzi” oraz „jedynie właściwe zachowanie”. Wszelkie odstępstwa od normy ruguje się w sposób bezmyślny i bezwzględny. No bo w końcu, kto jest nauczycielem, a kto uczniem? Nie wypada, by uczeń, nawet przez przypadek, odsłonił słabość czy bezradność nauczyciela. To zwyczajnie nie przystoi.

Internet w kręgach kościelnych – niestety – bywa traktowany statycznie, niczym biuro prasowe lub współczesna ambona. Publikowane są w nim homilie, listy pasterskie oraz komunikaty, czyli informacje o tym co? i gdzie? Udaje się je nawet na bieżąco aktualizować. Jednak informowanie to stanowczo za mało. Potrzeba jeszcze (a może zwłaszcza!) umiejętności odczytania informacji zwrotnej oraz jej właściwego przetworzenia. Tego zabrakło m.in. współpracownikom papieża w kwestii lefebrystów. Przetwarzanie informacji dziś, podobnie jak data mining w systemach informatycznych, zyskuje coraz bardziej na znaczeniu. Oprócz gromadzenia miliardów danych, trzeba umieć je interpretować, wyciągać wnioski oraz we właściwy sposób prezentować. Taki jest współczesny świat, bez względu na to, czy jako chrześcijanie akceptujemy to, czy też nie.

Nie wystarczy stanąć na Areopagu z orędziem Ewangelii, mając w nosie, czy ktokolwiek nas słucha. W ten sposób wystawiamy się jedynie na pośmiewisko. Najgorsze, że całkowicie dobrowolnie… Nawet Apostoł Paweł podczas owego „wzorcowego” wystąpienia nie zaczął mówić sam z siebie, lecz odpowiadał na pytania filozofów epikurejskich i stoickich (por. Dz 17,18–19). Nie wystarczy zaopatrzyć się w „najnowocześniejszy i najgłośniejszy sprzęt nagłaśniający”, by porazić czy zagłuszyć pozostałych – choć doprawdy, czasem (i tego chyba należy się spodziewać w przyszłości) niełatwo dojść do głosu. Nie wystarczy przekonanie o prawdziwości swoich przekonań, choć to konieczne, by w ogóle zacząć głosić Jezusa Chrystusa. Potrzeba najpierw wsłuchania i nauczenia się, jak dzisiejszy człowiek się komunikuje, jakiego języka używa, co go drażni, w czym pokłada nadzieje, a czego się lęka, od czego powinien zacząć przebudowywanie wewnętrznych struktur etc. W tym sensie, jak pisze Benedykt XVI, Internet ma być „źródłem informacji”. Dlatego Kościół, choć na moment, musi dzisiaj zasiąść w ławce i stać się uczniem zarówno współczesnych ludzi, jak i technologii.

Nie obrażać się

Wyjście w świat zakłada oczywiście, że ktoś może już nigdy nie wrócić, że tak bardzo zafascynuje się innymi rzeczami, że zapomni, skąd i po co wyszedł. Lecz czy w każdą wolność nie jest wpisane ryzyko odejścia? Być może znajdzie w świecie inną „przestrzeń wolności”. Być może. Jeśli nawet, to czyż jego odejście nie powinno być dla nas bardziej rachunkiem sumienia, że w przestrzeni prawdziwej Wolności ludzie jej nie znajdują, niż powodem do oskarżeń? Być może gorset praw – nakazów i zakazów, tych kościelnych czy zakonnych, maskujących niejednokrotnie nasze lenistwo czy wygodnictwo, utrzymujących nas w dobrym samopoczuciu – jest „nie do uniesienia” (por. Łk 11,46)?

W Internecie może „mówić” każdy i tym zasadniczo różni się on od innych mediów. W gazecie, radiu czy telewizji „mówi się” do tych, którzy myślą inaczej, przedstawia się swój punkt widzenia, opisuje własny „projekt na życie”. Ale reakcja, mimo iż szybka, nie jest natychmiastowa. Trzeba przyznać, że Kościół dość bezboleśnie odnalazł się w tej nowej rzeczywistości, choć i nie bez pewnych trudności – by wspomnieć pierwsze negatywne oceny „zjawiska telewizji” na początku XX wieku. Kościół stworzył własne pasma, działy, redakcje, otrzymał odpowiednie koncesje. Odnalazł się, bo model ten łatwo da się przystosować do odwiecznego modelu mistrz – uczeń. W najgorszym wypadku zawsze „można” kogoś publicznie spostponować, nawołując do ostracyzmu, można kogoś zagłuszyć. Można też, tak zwyczajnie, zmienić kanał na inny. Czytamy, słuchamy i oglądamy na ekranach telewizorów „ekspertów” – tych, których sami wybieramy lub, co niestety częstsze, których inni wybierają za nas. Uczymy się, lecz nie konfrontujemy. Przekaz jest w zasadzie jednostronny.

Internet działa na odmiennych prawach. Tu szuka się ludzi podobnych do siebie, dzielących tę samą pasję. Liczy się szybkość, wręcz natychmiastowość informacji. Nie tyle istotna jest prawda czy spójność prezentowanych koncepcji, ile „chwilowa”, często jadowita oraz oparta na emocjach i stereotypach, argumentacja. Być może stąd tak duża łatwość odszukiwania się różnych „ekstremów społecznych” między sobą? Być może stąd wynika taka hałaśliwość i wysoka skuteczność ich działania? Nie można tego nie zauważać lub odgrodzić się murem obojętności. Nie można w nieskończoność krytykować. Trzeba raczej stan ten zaakceptować i nauczyć się, w jaki sposób do tych ludzi dotrzeć. Jest oczywiste, że Kościół nie może zrezygnować z głoszenia Prawdy, gdyż wówczas straciłby swą rację bytu. Nie może jednak dla bronienia Jej zamknąć się niczym w getcie, jak apostołowie po zmartwychwstaniu w wieczerniku. Evangelium nuntiandum, Ewangelia musi być głoszona – przypomina arenga jednej z encyklik Pawła VI. Kościołowi nie wolno się obrażać! Być może bardziej niż kiedykolwiek Kościół jest dziś wezwany do tego, by konfrontować się ze światem, by szukać sposobów, jak odnaleźć Prawdę w tych cząstkowych, często agresywnych „prawdach”. „Głoszenie Ewangelii ludziom naszych czasów, pełnym nadziei, ale również często nękanym lękiem i trwogą, należy uważać bez wątpienia za służbę świadczoną nie tylko społeczności chrześcijan, ale także całej ludzkości” (EN, 1).

Prawda a „prawda”

Klasyczna, korespondencyjna koncepcja prawdy, która określa zgodność jakiejś rzeczy z rzeczywistością, która głosi jedną Prawdę, w Internecie nie funkcjonuje najlepiej. Dlaczego? Bo odkrycie jej pochłania mnóstwo energii, wymaga benedyktyńskiej cierpliwości oraz sporej ilości czasu, a ten – skoro liczy się natychmiastowość – po prostu jest w cenie. Miejsce prawdy niejednokrotnie zastępuje „prawda”, która opiera się na niewiedzy, odczuciach i sprycie argumentacji. Wystarczy prześledzić niektóre z haseł Wikipedii (encyklopedii tworzonej przez samych internautów), by przekonać się, jak często odległe są one od rzeczywistości, jak promują kłamliwą wizję świata. Skoro każdy może być autorem, to każdy ma też prawo forsować własną wersję zdarzeń. W rzeczy samej – chcemy, czy nie – Internet sprzyja manipulacjom, żeruje na bezkrytycznym zaufaniu użytkowników, bo w sieci nie widać, kto siedzi „po drugiej stronie”. Nie wiadomo, kto jest „mistrzem”, a kto „uczniem”, nie sposób dostrzec habitu lub koloratki, trudno określić wiek osoby, z którą się koresponduje. Tam nie przemawia rozumowanie, za to przemawiają emocje i bezduszna statystyka kliknięć. Wśród młodych nie bez kozery krąży (wciąż jeszcze!) żartobliwe porzekadło: jeśli w Internecie czegoś nie da się znaleźć, rzecz po prostu nie istnieje. Ta przestrzeń nie znosi próżni. W takiej optyce nie warto inwestować w dokładne lub czasochłonne dochodzenie – równie dużo można osiągnąć mniejszym kosztem. Wystarczy napisać na blogu coś kontrowersyjnego lub nie do końca sprawdzonego, wystarczy posłużyć się plotką, ośmieszyć kogoś lub podważyć prawdę wiary, by natychmiast uzyskać rozgłos, który w normalnym trybie nie byłby niczym spektakularnym.

Internet cechuje zmiana podejścia do kwestii prawdy. Oprócz racji trzeba mieć jeszcze pomysł, by zainteresować i zachwycić nią ludzi, trzeba żyć tym, co się głosi. Choć w sieci model mistrz – uczeń nie funkcjonuje poprawnie, paradoksalnie, nie oznacza to tym samym, że odchodzi on do lamusa. Internauci poszukują mistrzów, lecz często zamiast nich znajdują „nauczycieli”, którzy mamią ich prostymi i okrągłymi odpowiedziami. Szukają takich, którzy potrafią rozmawiać, którzy mówią zrozumiałym językiem, którzy chodzą po ziemi, którzy nie wstydzą się ani się nie boją zasiąść w szkolnej ławce. Co to oznacza dla Kościoła? Powrót do średniowiecznego sposobu prowadzenia dyskusji, kiedy to argument ex aucotritate brany był pod uwagę jako ostatni i jako najsłabszy. Jeśli Kościół nie chce wypaść z gry – obok świadectwa, które porusza zawsze – wspomniany sposób argumentacji musi przesunąć na dalsze pozycje, na pewno dużo dalej niż jest to obecnie. W praktyce oznacza to zejście z piedestału i wejście w konfrontację. Oczywiście, to wymaga wsłuchania, odwagi i wiedzy, gdyż trzeba być pewnym swego.

Niewątpliwie od ludzi Kościoła Internet wymaga sporej zmiany. Domaga się pokory oraz, od czasu do czasu, powrotu do szkolnej ławki, chociażby po to, by zrozumieć zasady działania współczesnego Areopagu, by zrzucić z siebie maskę eksperta od wszelkich spraw duchowych. Być może zamiast pompatycznych mów oraz triumfalistycznych i jedynie słusznych wizji warto zabrać się do odsłaniania w ludziach przestrzeni tego, co najcenniejsze…

Nie wypaść z gry
Dominik Jurczak OP

urodzony w 1980 r. – dominikanin, rekolekcjonista, liturgista, absolwent teologii UPJPII, doktor nauk liturgicznych Pontificium Institutum Liturgicum, wykładowca w Papieskim Instytucie Liturgicznym (Anselmianum) i w Angelicum, od marca 2023 r. dziekan Wydziału Teologicznego...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze