Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga
Kiedyś pytałam moich pacjentów, dlaczego piją. Jeden mi powiedział, że pije, bo ma żonę pedantkę. A inny mówi: Ja piję, bo moja żona jest bałaganiara. Jeden tłumaczy, że pije, dlatego że ma ośmioro dzieci, a drugi, że pije, bo nie ma żadnego.
Choroba alkoholowa, którą zajmuję się od wielu lat, występuje często, ale ludzie wciąż niewiele o niej wiedzą. Przede wszystkim jest to choroba chroniczna, postępująca i potencjalnie śmiertelna. Ale też bardzo demokratyczna: mogą na nią zapaść lekarze i dziennikarze, biznesmeni i ci, którzy ukończyli pięć klas szkoły podstawowej. Ludzie bardzo wartościowi i ci z marginesu. Niszczy człowieka pod każdym względem: zdrowotnym, społecznym, zawodowym, rodzinnym, duchowym. Niemal wszystkie dziedziny życia zostają przez nią bardzo naruszone.
Początkowo jest niezauważalna dla samego chorego i dla jego otoczenia. I to właśnie skłania nas – terapeutów – do tego, by jak najczęściej o niej informować, uwrażliwiać ludzi na problem. Jak to się dzieje, że człowiek wykształcony, świetnie się zapowiadający, popada w tę chorobę?
Harcerz czy święty?
Obyczajowo pijemy od urodzenia do stypy włącznie. Dziecko się rodzi, więc ojciec musi postawić. Potem są chrzciny, rodzina się zjeżdża, więc trzeba ją ugościć, a ugoszczenie kojarzy się u nas jednoznacznie – musi być alkohol. Nawet podczas przyjęcia z okazji Pierwszej Komunii Świętej, która jest uroczystością dziecka, wujkowie gdzieś w ogródku sobie wypiją. Okazji nigdy nam nie brakuje: wygrał, przegrał, spotkało go coś dobrego czy złego: złego – to na złagodzenie stresu, a dobrego – żeby jeszcze wzmocnić tę radość, która nas spotkała. Jak pić, to się upić. Taka jest nasza ułańska fantazja.
W nałóg wpadają przede wszystkim osoby nadwrażliwe, nieodporne na stres, na przykre wydarzenia, frustracje, nieśmiałe, niepewne obrazu samego siebie. Alkohol poprawia im samopoczucie – gdy wypiją, postrzegają się mniej krytycznie. Jeżeli młody człowiek po wypiciu kielicha pierwszy raz zatańczy, zagada do dziewczyny, a do tej pory tego nie potrafił, to odkryje, że alkohol ma cudowną moc.
Osobną grupę stanowią ludzie, a jest ich niestety coraz więcej, o orientacji hedonistycznej. Uważają, że celem człowieka jest ubawić się, brać z życia pełnymi garściami, że to jest najważniejsza sprawa. Tacy ludzie bardzo szybko się uzależniają i bardzo trudno wychodzą z choroby alkoholowej.
Kiedy niemal 50 lat temu zaczynałam pracę z osobami uzależnionymi, nie mówiło się o tym, że alkoholizm może być dziedziczny. Dzisiaj o tym wiemy. Najprościej mówiąc, polega to na tym, że kora mózgowa ludzi genetycznie uwarunkowanych inaczej reaguje na alkohol – wydzielają się endorfiny szczęścia, które bardzo szybko opanowują człowieka i zniewalają. Tego nie mają wszyscy ludzie.
Niezwykle istotnym czynnikiem, który popycha ludzi w uzależnienia, jest słabo rozwinięte życie duchowe. Nie chodzi tu wcale o religijność, a raczej o małą skłonność do autoanalizy, do refleksji, o bałagan w systemie wartości i norm. Nie mam żadnych zasad, wszystko mi wolno. Alkoholik umie sobie wtedy wszystko wytłumaczyć i usprawiedliwić się sam przed sobą.
W Polsce nie ma tolerancji dla niepijącego. Człowiek, który postanawia wyjść z choroby i powinien zachować całkowitą abstynencję, jest wyśmiewany: ni to harcerz, ni to święty. Co to za chłop, co nie wypije! To bardzo łamie ludzi, którzy chcą wyjść z nałogu.
Kac gigant i kolorowe motyle
Choroba alkoholowa rozwija się powoli. Zwykle ludzie zaczynają leczenie w wieku 30–40 lat, a zaczynali pić, kiedy mieli kilkanaście. Różne są etapy tej choroby i różne objawy w poszczególnych okresach.
Zaczyna się zwykle od picia obyczajowego. Człowiek odkrywa, że alkohol fajnie działa na jego psychikę. Pierwsza faza trwa ok. dwóch, trzech lat. Na tym etapie można jeszcze alkohol odstawić w dowolnie wybranym momencie, można zmienić środowisko, można zaprzestać tych eksperymentów, można znaleźć inne sposoby rozładowywania emocji. I można wyjść z tego bez leczenia. Jeżeli pije się dalej, to choroba daje charakterystyczne symptomy uzależniające: podnosi się tolerancja na alkohol. To bardzo mylący objaw. Ludzie mówią: tyle wypiłem i jeszcze wszystko jest ze mną dobrze. Ale ta tolerancja nie może iść w nieskończoność.
W drugiej fazie, którą nazywa się ostrzegawczą, charakterystycznym elementem rozpoznawczym jest „urwanie się filmu”, czyli chwilowe wyłączenie świadomości. Czasami trwa to kilka minut, a kiedy indziej nawet godzinę czy dwie. Człowiek nie pamięta, gdzie był, kto płacił rachunki, jak się zakończyła zabawa. Bliscy widzą już, że dzieje się coś niepokojącego i zaczynają atakować – znowu piłeś, znowu tego nie zrobiłeś, znowu forsę przepiłeś, a mówiłeś, że już nie będziesz. Alkoholik mówi żonie: „Ty nic nie rozumiesz, szef miał imieniny, nie dostałbym podwyżki”. Albo: „Ty jesteś dziwaczka, mężczyzny nie rozumiesz, wszyscy piją”. I żeby uniknąć awantur, zaczyna ukrywać alkohol, pije wieczorem, kiedy rodzina już zaśnie. Te mechanizmy obronne mają sprawić, by osoba pijąca sama przed sobą była w porządku, by miała poczucie, że wszystko jest OK. Tylko otoczenie jest takie głupie i się czepia.
Trzecia faza, zwana krytyczną, to rozwinięty alkoholizm. Pojawia się wtedy kolejny charakterystyczny objaw, bardzo istotny przy wszystkich uzależnieniach: utrata miary po zaczęciu. Alkoholik nie musi pić codziennie, potrafi wytrzymać bez alkoholu nawet miesiąc. Ale jeżeli wypije choć trochę, to musi pić dalej, do oporu, do końca. Wypija za dużo, inaczej niż sobie zaplanował. Skutkiem tej utraty miary jest kac. Ja go nazywam „kac gigant”. Normalnie, gdy człowiek za dużo wypije, jest rozbity, boli go głowa, suszy go trochę i tyle. Można to przeżyć. Kac gigant wygląda zupełnie inaczej: alkoholik nie może jeść i spać, poci się, jest roztrzęsiony – ma problemy z utrzymaniem szklanki, nie może donieść jej do ust. I boi się. Taki irracjonalny lęk. Chce wytrzeźwieć, bo jutro trzeba iść do pracy. I co wtedy robi? Odkrywa błogosławieństwo „klina”. Wypije sobie jednego, to mu od razu przejdzie. Czasami nawet ktoś mu doradzi: „Co ty się tak, stary, męczysz, weź sobie jedno piwo, to będziesz od razu w porządku”. I rzeczywiście. Rączki przestają chodzić, może zasnąć, może się skupić, wszystko wraca do normy. Tyle, że ta utrata miary znów daje znać o sobie. Bo skoro jedno piwo mi tak dobrze zrobiło, to wypiję jeszcze jedno, jeszcze jedno i znowu jest drugi dzień picia. W ten sposób tworzą się ciągi. Alkoholicy są już tak wytrenowani, że na czarną godzinę kaca giganta mają schowany gdzieś alkohol. Wydadzą ostatnie grosze, dziecku ze skarbonki wezmą oszczędności, byle kupić piwo czy coś mocniejszego.
Ciąg w średnio zaawansowanej fazie trwa kilka dni. Po nim następuje dosyć długi okres niepicia, bo człowiek pamięta, że się strasznie męczył, że zawalił wiele spraw. Postanawia więc nie pić. Ale po jakimś czasie już się dobrze czuje, z pamięci wytarły się wszystkie przykre wspomnienia i sobie mówi: teraz to będę pił mądrzej. Wtedy tak piłem, bo żona na mnie krzyczała, bo miałem imieniny, bo była okazja. Jeśli ktoś popada w kilkudniowe ciągi, to już jest ewidentnym alkoholikiem, jest uzależniony. I sam sobie nie poradzi. Powinien szukać pomocy w poradni albo na mityngach Anonimowych Alkoholików.
W kolejnej fazie, którą nazywamy chroniczną, pojawiają się schorzenia somatyczne oraz zmiany organiczne w centralnym układzie nerwowym. Ciągi picia są coraz dłuższe – trwają dwa albo trzy tygodnie. Czas abstynencji skraca się do dwóch, trzech dni. Człowiek jest już zazwyczaj otępiały, nieodpowiedzialny. Bywa, że stracił rodzinę, pracę, wszedł w konflikt z prawem. Zdarza się, że jest bezdomny, bo wszyscy go opuścili i nikt nie chce ratować. U niektórych osób mogą wystąpić ataki padaczki – z pianą na ustach, z drgawkami, z niepamięcią, z oddawaniem bezwiednie moczu. Dramatyczny wygląd. Czasami pojawia się delirium, czyli psychoza alkoholowa. Te psychozy są bardzo charakterystyczne, chociaż nie występują u wszystkich alkoholików. Na drugi, trzeci dzień od zaprzestania picia alkoholik słyszy głosy, które mówią do niego, jakby zza okna: „Ty alkoholiku, ty zginiesz, my ciebie załatwimy”. Budzi żonę i mówi: „Wygoń tych ludzi”. Albo włącza radio i słyszy, że cały czas o nim mówią. To są omamy słuchowe, ale mogą być też wzrokowe, np. piękne, duże motyle. Alkoholik sobie mówi: Wiem, że takich w Polsce nie ma, ale ja je widzę. Wiem, że niedźwiedź nie utrzyma się na suficie tak bez żadnej podpórki, ale ja się go boję. I ze strachu chowa się do szafy albo wchodzi pod stół. U niektórych występują omamy czuciowe – mają wrażenie, że oblazły ich robaki, próbują je zgarnąć.
Dziś wiemy, że alkoholizm jest chorobą, i to chorobą śmiertelną, ale kiedyś uważano to za wadę charakteru, za słabość woli. Alkoholikiem zajmowano się dopiero, kiedy miał delirium: w takim stanie trafiał najczęściej do szpitala psychiatrycznego. Było to dla niego bardzo traumatyczne doświadczenie, bo gdy go odtruto, zachowywał się zupełnie normalnie, a wokół siebie miał ludzi psychicznie chorych. Światowa Organizacja Zdrowia zdefiniowała alkoholizm jako chorobę o dosyć charakterystycznych objawach. Oprócz tych, które już opisałam, wskazuje jeszcze jeden: zawężenie wszelkich innych zainteresowań i wartości oraz skupienie się wyłącznie na swoim uzależnieniu, bez względu na to, czy będzie to alkoholizm, hazard, narkomania czy erotomania. Osoba uzależniona trwa w nałogu mimo jego szkodliwości: mimo że straciła rodzinę, mimo że straciła pracę, a lekarz powiedział, że wątroba już nie wytrzymuje. Uzależniony człowiek nie przyjmuje tego do wiadomości.
Cała rodzina jest chora
Kiedy choruje alkoholik, choruje cała rodzina. Jego życie kręci się wokół butelki, życie rodziny kręci się po większym kole, wokół niego. Plan dnia takiej rodziny zależy od tego, w jakim stanie tatuś wróci do domu, czy przyniesie pieniądze, czy nie, czy będzie awantura, czy nie. Rodzina wstydzi się tego problemu, ukrywa go. Nie utrzymuje kontaktu z sąsiadami, ze znajomymi. Dzieci czasami czują się winne choroby ojca czy matki, mówią sobie: gdybym się dobrze uczyła, gdybym był grzeczniejszy, gdybyśmy się tak nie kłócili… to by tata nie pił.
Żona kryje męża – nie mówi nic teściowej, nie dzieli się swoim problemem z rodziną. Wyręcza męża we wszystkich sprawach – wypierze mu pobrudzoną koszulę czy spodnie, zapłaci długi, przejmie na siebie wszystkie obowiązki. To nie jest dobra żona, to nie jest dobra rodzina. Bo takie zachowania utwierdzają alkoholika w jego postępowaniu, stwarzają mu komfort picia, poczucie, że jest OK. Dom istnieje, dzieci się uczą, żona nie odeszła. Alkoholik nie widzi tego, że jego współmałżonka jest zniszczona, zmęczona, zestarzała przedwcześnie. I bardzo chętnie przerzuca na nią winę: bo jesteś nie taka, bo to nie tak zrobiłaś, bo się kłócisz. Kiedyś pytałam moich pacjentów, dlaczego piją. Jeden mi powiedział, że pije, bo ma żonę pedantkę. Gdyby ona nie była taka dokładna we wszystkim, to on by nie pił, ale ona bez przerwy ze ścierą chodzi, cały dzień. A inny mówi: Ja piję, bo moja żona jest bałaganiara, bo gdyby ten dom miał jakiś ład, to ja bym nie pił. Jeden tłumaczy, że pije dlatego, że ma ośmioro dzieci, a drugi, że pije, bo nie ma żadnego dziecka i gdyby miał chociaż jedno, to by nie pił.
Żona alkoholika jest uwikłana w uzależnienie swojego męża, często leczy się w Poradni Zdrowia Psychicznego – popada w depresję, w lekomanię. Jest współuzależniona. Dlatego ważne jest, by jak najszybciej zdała sobie z tego sprawę i zmieniła taktykę. Bo jeśli ona płaci długi, wszystko kryje przed rodziną i bierze całą odpowiedzialność za dom, to powoduje, że mąż dalej śmiało pije. Tymczasem ona musi zacząć dbać o siebie, o dzieci. Musi ogłosić swoją bezsilność: ja nie mogę ci pomóc. Jak będziesz robił awanturę, to wezwę policję, jak będziesz bił, to będę interweniować, nie pozwolę, żebyś nas niszczył. Ma prawo wyrzucić męża z domu i nie może z tego powodu czuć się winna. Najlepiej jeśli sama trafi do ALANONu, gdzie ma szansę zrozumieć chorobę męża i swoje błędy.
W poradniach dla osób uzależnionych i współuzależnionych udziela się pomocy nie tylko osobom uzależnionym, ale też ich rodzinom. Im prędzej takie osoby trafią na terapię, tym lepiej dla wszystkich. Alkoholik bardzo szybko zauważy, że coś się w domu zmieniło, poczuje się osierocony. Żona jest życzliwa, ale już nie płaci jego długów, w lodówce nie ma jedzenia, wyjaśnia mu, że musi sama dbać o siebie i o rodzinę, bo ona ma prawo normalnie żyć. Wtedy alkoholik zaczyna się zastanawiać. I zdarza się, że decyduje się na leczenie.
Mężowie alkoholiczek rzadko kiedy biorą na siebie taką odpowiedzialność. Najczęściej opuszczają dom i żonę i znajdują inną życiową partnerkę.
Nie czekaj, interweniuj
Jeszcze do niedawna wyznawano zasadę, że alkoholik sam musi dojrzeć do leczenia, że nie można niczego robić na siłę. Niestety, czasami kończyło się to tragicznie – nim zdecydował się na leczenie, umierał. Od pewnego czasu lansowana jest w Polsce nowa metoda zwana metodą interwencji, która mówi: nie czekaj, aż pacjent osiągnie dno. Interweniuj.
W praktyce wygląda to tak: W poradni spotyka się cała rodzina – żona, matka, teść, najstarsza córka czy syn, pracodawca. W obecności psychologa zbierają dowody ostatnich ekscesów męża – nie starych, sprzed dwudziestu lat, tylko świeżych, sprzed tygodnia, z ostatnich dni.
Następnie na spotkanie prosi się alkoholika – najlepiej wtedy, kiedy ma przerwę w piciu. Trzeba go oczywiście o tym uprzedzić: „Prosimy, żebyś dzisiaj nie wychodził, bo musimy ci coś ważnego powiedzieć”. Jeżeli alkoholik się zgodzi, to już duży sukces. Wszyscy są przygotowani, mają na kartce spisane to, co chcą mu powiedzieć. Żeby nie oceniać, nie ironizować, nie poddawać się emocjom. Spokojnie, życzliwie i z miłością przedstawiają mu konkretne problemy:
„Wczoraj leżałeś na klatce schodowej”. Córka powie: „Zaprosiłam koleżanki na imieniny i musiałam je odwołać, bo leżałeś na środku salonu i nie mogłam zrobić imprezy. A wszystko miałam przygotowane”. Pracodawca powie: „Bardzo cię cenię, jesteś dobrym pracownikiem, ale nie było cię kilka dni w pracy i zawaliłeś robotę, która była dla firmy ważna”. Chodzi o to, żeby ta interwencja nie była zbiorem kolejnych wyrzutów, które alkoholik doskonale zna. Nie ma to być napiętnowanie, obrzucenie epitetami. Ta rozmowa ma skonfrontować go z faktami, i to z niedawnej przeszłości. Dobrze, jeśli rodzina wcześniej umówi wizytę w poradni, gdyż pod wpływem natłoku informacji alkoholik może się zgodzić na spotkanie z psychologiem.
Potrzebujesz innych ludzi
Z nałogu nie wychodzi się samemu. Konieczna jest pomoc z zewnątrz. W poradni dominuje metoda psychoterapii, leczenia słowem.
Najpierw jest psychoterapia indywidualna: pacjent rozmawia z psychologiem. Na podstawie tej rozmowy psycholog stawia diagnozę i proponuje metodę leczenia. Najczęściej jest to psychoterapia grupowa, przynajmniej dwa razy w tygodniu. Jest jeden warunek: na spotkanie terapeutyczne pacjent musi przyjść trzeźwy. Jeśli jest to dla niego zbyt trudne, umieszcza się go na oddziale detoksykacyjnym, gdzie po dziesięciu dniach osiąga równowagę fizyczną i zdolność do uczestniczenia w terapii.
Terapia wstępna trwa około miesiąca. Alkoholik ma czas, by uznać swoją chorobę i przyjąć do wiadomości, że jest osobą uzależnioną. Po miesiącu zostaje zakwalifikowany do następnego etapu terapii – zaczyna korygować swoje niedobory emocjonalne, uczy się odmawiania, uczy się radzenia sobie z różnymi emocjami. Jednocześnie w Polsce jest bardzo rozpowszechniony ruch wspólnot Anonimowych Alkoholików, w których są sami alkoholicy. Zachęcamy naszych pacjentów, żeby, chodząc na terapię profesjonalną, jednocześnie uczestniczyli w spotkaniach grup AA. Bo terapia kiedyś się skończy, a na mityngi Anonimowych Alkoholików mogą chodzić do końca życia. Osoba uzależniona musi pamiętać, że jej choroba trwa całe życie, alkoholik nie odzyskuje zdolności umiarkowanego picia alkoholu. Nigdy. Jeśli chce być trzeźwy, musi się z tym pogodzić i utrzymać do końca życia całkowitą abstynencję. To nie jest takie proste. Dlatego ten model współpracy lecznictwa profesjonalnego z grupami AA daje bardzo dobre wyniki na całym świecie.
Siła wspólnoty
Popularny w Polsce ruch Anonimowych Alkoholików przywędrował do nas ze Stanów Zjednoczonych. Założyli go w 1935 roku dwaj alkoholicy: makler giełdowy Bill i chirurg Bob. Spotkali się przypadkiem i postanowili, że skoro nikt nie potrafi im pomóc, oni pomogą sobie sami. Zorganizowali spotkanie dla innych alkoholików. Poczuli siłę wspólnoty. Po kilku latach wypracowali dwanaście etapów zdrowienia, Dwanaście Kroków Anonimowych Alkoholików. Nie wymyślili tego za biurkiem, to powstało z ich bólu. I jest niezmiernie trafne. Nie tylko w odniesieniu do alkoholizmu, ale i do wszystkich uzależnień.
Pierwsze trzy kroki mówią o tym, że uzależnieni muszą uznać swoją bezsilność wobec alkoholu i to, że nie kierują już swoim życiem. Dopóki alkoholik uważa, że ma silną wolę, i wierzy, że sam sobie poradzi, nie wyjdzie z tego.
1. Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, że przestaliśmy kierować swoim życiem.
2. Uwierzyliśmy, że Siła Większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie.
3. Postanowiliśmy powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga, jakkolwiek Go pojmujemy.
Pierwsze trzy kroki to całkowita zmiana światopoglądu. Chory zawsze uważał, że potrafi sam, że nikogo nie potrzebuje. Z Bogiem często był pokłócony, bo to wynikało z choroby. Początkowo Siłą Większą może być grupa, a potem szuka siły jeszcze większej, Boga – jakkolwiek Go rozumie. Gdyż Anonimowi Alkoholicy nie są zwolennikami jednej religii. Są dla wszystkich.
Kolejne kroki to ciężka praca nad zmianą siebie, nad korekcją swoich wad, niedoborów osobowości. Praca wymagająca uczciwości, czujności, pokory i pomocy innych. W grupie można wybrać sobie duchowego sponsora, który towarzyszy na drodze zdrowienia. Nie wystarczy bowiem przestać pić, potrzeba gruntownej przemiany duchowej kontynuowanej nieustannie – to jest warunek trwałej trzeźwości. Te kroki brzmią tak:
4. Zrobiliśmy gruntowny i odważny obrachunek moralny.
5. Wyznaliśmy Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi istotę naszych błędów.
6. Staliśmy się całkowicie gotowi, by Bóg uwolnił nas od wszystkich wad charakteru.
7. Zwróciliśmy się do Niego w pokorze, aby usunął nasze braki.
8. Zrobiliśmy listę osób, które skrzywdziliśmy i staliśmy się gotowi zadośćuczynić im wszystkim.
9. Zadośćuczyniliśmy osobiście wszystkim, wobec których było to możliwe, z wyjątkiem tych przypadków gdy zraniłoby to ich lub innych.
Kroki 10 i 11 to już zbieranie plonów:
10. Prowadziliśmy nadal obrachunek moralny z miejsca przyznając się do popełnianych błędów.
11. Dążyliśmy poprzez modlitwę i medytację do coraz doskonalszej więzi z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie jego woli wobec nas i siłę do jej spełnienia.
12. Przebudzeni duchowo w rezultacie tych kroków, staraliśmy się nieść to posłanie innym alkoholikom i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach.
W przebiegu leczenia i pracy nad sobą w grupach Anonimowych Alkoholików następuje powoli, ale pewnie rozwój osobowości wyższy niż przed zachorowaniem.
To jest fascynujące zjawisko! Ludzie pozbywają się egocentryzmu, pychy, niedojrzałości emocjonalnej. Zaczynają żyć uważniej, uczciwiej, godniej, są w stanie sprostać wszystkiemu, co niesie życie.
Mam wśród zdrowiejących alkoholików wielu przyjaciół – są to wspaniali, wrażliwi ludzie, którzy przeszli przez niewyobrażalne cierpienie i dzięki pomocy grupy znaleźli nową filozofię życia. Wciąż są w drodze. Po ponad 40 latach mojej pracy wiem, że nie ma beznadziejnych alkoholików. Są tylko tacy, którzy żyją w ciemności niewiedzy i utracili nadzieję na powrót do zdrowia.
Mówi się, że XXI wiek jest wiekiem uzależnień: od seksu, od hazardu, od jedzenia, od kupowania, od leków, od narkotyków. Jesteśmy przesiąknięci tym, żeby mieć – dużo i szybko. Nowy telewizor, nową łazienkę, nowy, szybki samochód. A jak nie mamy, to weźmiemy kredyt, oszukamy, zrobimy to szybko, bezboleśnie, bez zachodu, bez wysiłku. Nie potrafimy cieszyć się tym, co mamy. Mało jest w nas refleksji nad życiem codziennym. Stało się tak dlatego, że „mieć” zaczęło dominować nad „być”, a technika nad etyką. Przestaliśmy myśleć o tym, by być lepszym, uczciwszym, bardziej odpowiedzialnym, by nie robić nikomu krzywdy. By świat, który po mnie zostanie, był lepszy.
Oceń