Nie tylko papież
fot. sophie vinetlouis / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Kiedy piszę te słowa, chwilowo nie ma papieża. Teraz pewnie już jest nowy – wszystko wróciło do normy. I szybciutko zapomnieliśmy, że dopiero co przez kilkanaście dni w modlitwie eucharystycznej wspominaliśmy wyłącznie imię własnego biskupa… To bodaj najbardziej widoczny – z punktu widzenia codziennego życia liturgicznego Kościoła – znak sede vacante. Stanu w zasadzie nic nieznaczącego – z natury bowiem prowizorycznego i przechodniego. I być może nie warto o nim pisać – spekulacje na temat tego, jakimi drogami następca Benedykta XVI poprowadzi Kościół, są bardziej pasjonujące. Jednak chciałbym słów parę poświęcić wakansowi właśnie – trochę może z wrodzonej przekory, a trochę z powodu dość mocno zakorzenionego na śląskiej prowincji dystansu do wszelkiej władzy centralnej (która, jak wiadomo z doświadczenia, przychodzi i odchodzi). A może precyzyjniej – nie chodzi mi o sam wakans, ale o pewne wątki eklezjologiczne, które obecność papieża spycha nieraz na skraj świadomości chrześcijan. Albo i gorzej – przypominanie ich w trakcie trwania jakiegoś pontyfikatu mogłoby być uznane za atak na następcę Piotra.

Na pierwszym miejscu narzuca mi się nieodparcie wątek, który pewnie nie jest najważniejszy, jednak śląsko-prowincjonalna świadomość nie daje się obłaskawić. Pewnie powieje teraz stereotypem, ale zdaje się, że parę wieków poniewierania się między różnymi państwami, pod różnymi rządami, w różnych porządkach prawnych i mentalnych, nauczyło mieszkańców śląskiej prowincji, że żadne panowanie nie trwa wiecznie oraz że o swój plac, swoje podwórko, swoje otoczenie, trzeba zadbać, nie czekając, aż się nim zajmie jakaś centralna władza. Bo może się zajmie, a może nie… A nawet jeśli się zajmie, to niekoniecznie sensownie.

Co to ma wspólnego z sede vacante? Otóż – zaczynając od drugiego z wymienionych wątków – brak papieża przypomina, że nie jest on jedynym zarządzającym Kościołem ani jedyną osobą ponoszącą odpowiedzialność za stan jego instytucji. Na pierwszej linii są ci, których wraz z papieżem (a w czasie wakansu jako jedynych) wymieniamy w czasie modlitwy eucharystycznej – biskupi diecezjalni. Ewolucja sposobu realizacji prymatu doprowadziła do ich bezpośredniej zależności administracyjnej od następcy Piotra, co wśród wielu plusów – nie należy zapominać, że kluczowa dla tej ewolucji była walka o niezależność Kościoła od władzy świeckiej, politycznej powiedzielibyśmy dzisiaj – ma także dość zasadniczy minus. Otwiera furtkę do postrzegania biskupów jako niesamodzielnych wikariuszy papieża, którzy wprawdzie mają pewną dozę autonomii, ale w praktyce i tak we wszystkim zależą od Kurii Rzymskiej. Co gorsza – otwiera to też drogę do tego, by biskupi sami się tak postrzegali, przyjmując postawę biernego oczekiwania na instrukcje, decyzje i rozwiązania z góry. Ten typ oczekiwania może z kolei wzmacniać w kurii przekonanie, że rzeczywiście da się wszystko w taki sposób – odgórnymi rozwiązaniami – uregulować. Do jakich konsekwencji może to prowadzić – łatwo sobie wyobrazić, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę choćby różnicę kontekstów kulturowych, w których żyją dziś na świecie katolicy. Zresztą chyba nawet nie trzeba używać wyobraźni – czyż niektóre kłopoty Kościoła ostatnich dziesięcioleci nie były związane właśnie z niedostatkami lokalnego zarządu?

Zeszło mi na kwestię władzy i zarządu, ale chodzi przecież jeszcze o coś więcej, głębiej – jeśli w czasie sede vacante wspominamy w Eucharystii wyłącznie własnego biskupa, to przypominamy też sobie, że oprócz „pionowego” zwornika jedności Kościoła, którym jest następca Piotra, istnieje jeszcze zwornik „poziomy”, jakim jest jedność kolegium biskupów. Kościół nie jest zbudowany wyłącznie na Piotrze, ale „na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus” (Ef 2,20). Warto o tym nie zapominać. Zwłaszcza o ostatniej części tej frazy.

Z pewną dozą ostrożności można chyba stwierdzić, że ostatnie sto lat mniej więcej było dla papiestwa jednym z najlepszych okresów – chodzi oczywiście o jakość poszczególnych pontyfikatów (także mierzoną kryterium osobistej świętości). Modlę się, żeby tak było dalej. Jednocześnie jednak nie potrafię się opędzić od myśli, że nie jest to wcale oczywiste. Papiestwo miewało w przeszłości ciemne okresy. Założenie, że wówczas Duch Święty wyjechał na wakacje, a teraz wrócił i już zawsze na sto procent gwarantować będzie wybór świętego i kompetentnego kandydata, jakoś mi się wydaje naiwne (czy to przez świadomość historyczną, czy też z powodu niekościelnych doświadczeń śląskiej prowincji – trudno dociec). Wiem, że to trochę kasandrycznie zabrzmi – także dlatego, że nic na to chyba nie wskazuje – jednak sytuacja „ciemności” może się powtórzyć, bo nie da się zupełnie wyeliminować jednego czynnika: grzechu (nawet w przypadku wyboru i posługi papieża). Właśnie dlatego pamięć o roli kolegium biskupów – zarówno w ich odpowiedzialności za lokalne wspólnoty, jak i w służbie jedności Kościoła powszechnego – jest nieodzowna.

Nie tylko papież
ks. Grzegorz Strzelczyk

urodzony w 1971 r. – prezbiter archidiecezji katowickiej, doktor teologii dogmatycznej, były członek Zarządu Fundacji Świętego Józefa KEP (2020-2023)....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze