Nie ten smok
Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 opinie
Wyczyść

Marek Andrzejewski nie zgadza się z motywami, którymi kierowali się ludzie przyznający Adamowi Michnikowi Medal Świętego Jerzego, z oczywistych powodów kojarzący się ze smokiem, co dodatkowo uzasadnił ksiądz Adam Boniecki w artykule Smok zła istnieje („Gazeta Wyborcza”, z 27 października 2003 roku). Nie wchodząc w szczegóły motywacji Kapituły Medalu, zgadzam się z twierdzeniem Marka Andrzejewskiego, że Adam Michnik za swoją odważną walkę o wolność z komunizmem, prześladowania znaczone latami więzienia, a także różnego rodzaju szykany, i to w czasach, gdy nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek w przyszłości ta walka się opłaci, że doczekamy wolnej, niepodległej, demokratycznej Polski, na medal zasłużył. W moim przekonaniu — jak wszyscy, którzy wiele ryzykowali w czasach zniewolenia, przemocy, kłamstwa i nienawiści — zasłużył na szacunek, gdyż między innymi dzięki tej walce żyjemy dziś we własnym państwie w warunkach całkowitej wolności słowa.

Przypomnienie tej banalnej w zasadzie prawdy jest potrzebne także i dlatego, że obecnie przeróżne podejrzane indywidua, dawni moczarowcy, komunistyczni kolaboranci, ludzie, którzy w czasach Polski Ludowej siedzieli cicho jak mysz pod miotłą lub w ogóle nie wiadomo, gdzie byli i co robili, przemawiają jak bohaterowie walki o niepodległość, wielcy patrioci, ogłaszają się jedynymi prawdziwymi Polakami, katolikami i niezłomnymi antykomunistami, brutalnie i nie przebierając w słowach, atakują wszystkich, którzy z różnych powodów ich poglądów nie podzielają lub demaskują ich podejrzane życiorysy i niejasne, z reguły moskiewskie, powiązania. W dodatku często zasłaniają się autorytetem Kościoła i udają, że mają szczególny mandat i powód do występowania w jego imieniu, a ściślej — jedynie jego części, którą uznają za godną przymiotnika katolicki. Kompromitują w ten sposób Kościół i religię. Jest to działanie podobne do stosowanej przez komunistów taktyki podziału księży i biskupów na dobrych i złych i jest rzeczą samego Kościoła poradzić sobie z tego typu szkodliwą działalnością. Szczególnie ostro z takich właśnie pozycji atakowany jest Adam Michnik. Jest to kontekst polityczny całej dyskusji, bez wymienienia którego wydaje mi się ona co najmniej niepełna i ułomna, zwłaszcza że Marek Andrzejewski zarzuca Michnikowi, iż obecnie mówi on „wyłącznie źle” między innymi o Lwie Rywinie, Tadeuszu Rydzyku i LPR — swoich obecnych nieprzyjaciołach. Trudno więc mówić o poważnym potraktowaniu przez niego ewangelicznej zasady przebaczania i miłości wobec nieprzyjaciół — uważa Marek Andrzejewski — gdyż jego dawni dozorcy więzienni już do nieprzyjaciół nie należą.

Istotnie, w przeciwieństwie do niebudzącej wątpliwości przeszłości, obecne działania i poglądy Michnika bezdyskusyjne nie są. Zgadzam się też z wieloma wątkami rozumowania Marka Andrzejewskiego. Podzielam uwagi o selektywnym stosowaniu ewangelicznej zasady miłości nieprzyjaciół, dostrzeganiu zagrożeń przede wszystkim po jednej stronie, zdumiewającej tolerancji dla postkomunistów, a daleko mniejszej dla ludzi nazywających się prawicą. Co najmniej zdumiewające i świadczące o utracie poczucia rzeczywistości jest stwierdzenie ks. Bonieckiego, że zarzut jadania z celnikami i grzesznikami „komuś już bardzo dawno temu postawiono” — wyobrażam sobie, jak tym porównaniem musiał być zdziwiony i zaskoczony sam Michnik. Ten rodzaj obrony to klasyczny przykład tzw. niedźwiedziej przysługi.

Nie zgadzam się, wielokrotnie o tym pisałem i mówiłem, z odrzuceniem dekomunizacji i lustracji jako rzekomych zagrożeń dla demokracji, z całą publicystyką Adama Michnika przeciwną powołaniu IPN–u, walką, którą prowadził z rozliczeniem okresu komunistycznej dyktatury na wzór czeski lub niemiecki. Polemizowałem z nim, a w pewnym okresie wziąłem na siebie ciężar przeforsowania w parlamencie ustaw w jakimś stopniu, dalece niedoskonałym, będących elementem rozliczenia z okresem PRL–u. Nic więcej, niż uczyniono wówczas, zrobić się nie udało, nie było gotowej do tego większości parlamentarnej, woli politycznej, a obecnie wiele wskazuje na to, że jest to już czas przeszły dokonany. Niemożliwe wydaje się uchwalenie w III RP, w dającej się przewidzieć przyszłości, czegoś więcej. Michnik ma prawo do swojej wizji Polski, odmiennej w wielu punktach od mojej, takiej, w której nie będzie żadnych ograniczeń dla ludzi PZPR–u, z wyjątkiem przestępców skazanych wyrokami sądów, nie będzie też żadnej lustracji jako niemożliwej do przeprowadzenia w uczciwy i bezstronny sposób. Jest to w moim przekonaniu koncepcja idealistyczna, naiwna, zakładająca dobrą wolę po stronie postkomunistów, obracająca się de facto przeciwko ludziom podziemia, opozycji, „Solidarności”. To oni są dziś głównie wśród biednych, bezrobotnych, na głodowych emeryturach; zbyt często III RP jest dla nich macochą, podczas gdy byli właściciele Polski Ludowej mają się znakomicie, oglądają kraj zza szyb luksusowych limuzyn i śmieją się z frajerów, którzy walczyli o wolność i niepodległość.

Z drugiej strony obarczanie wyłącznie Adama Michnika winą za to, że w III RP politycy wywodzący się z obozu opozycji demokratycznej przegrali walkę o władzę z postkomunistami, także często o pamięć historii, okazali się nieudolni, skłóceni, chorzy z ambicji, zwyczajnie głupi, małostkowi, skorumpowani, jest absurdalne.

Koncepcja Michnika wyprowadzona z założeń, których nie podzielam, jest logiczna i doprowadzona do końca, w jakimś stopniu wzorowana na modelu hiszpańskim i chilijskim przechodzenia od dyktatury do demokracji. Znajduje ona uznanie w świecie i trzeba przyznać, że w znacznym stopniu odniosła sukces w III RP. Za ten zespół poglądów, zachowań i działań Kapituła uznała za stosowne nagrodzić Laureata. Nie oznacza to, że tych poglądów i zachowań nie można poddać krytycznej ocenie. Jednak wydaje mi się, że rzeczywistość polityczna III RP została według nich ukształtowana nie dlatego, że mieliśmy w dziejach Polski kolejny podły spisek, lecz dlatego że zwolennicy innej koncepcji, do których też należałem, okazali się, delikatnie mówiąc, nieskuteczni.

Dla mnie fraternizacja z Urbanem jest czymś co najmniej niepojętym, ale nie za nią Kapituła przyznała Michnikowi medal, raczej pomimo niej, a teza, że „Tygodnik Powszechny” za fraternizację z Urbanem „nagrodził” Michnika jest naciągana. Swoją drogą katolickie pismo mogłoby zająć bardziej wyraźne stanowisko wobec skandalicznych wypowiedzi i zachowań redaktora „Nie”. Udawanie, że Urban nie istnieje, koncentrowanie się na Jerzym Robercie Nowaku itp. nie dodaje wiarygodności. Zarzut podwójnej miary stosowanej przez Michnika, a także znaczną część redakcji „TP”, w stosunku do różnych zjawisk był już podnoszony wielokrotnie, całkowicie zresztą słusznie. W tym obszarze podzielam obawy i uwagi Marka Andrzejewskiego.

I jeszcze marginalna sprawa Lwa Rywina. Można mieć bardzo krytyczny stosunek do bardzo wielu zachowań, wypowiedzi, zwłaszcza niektórych zeznań Michnika przed sejmową komisją, słynnej odmowy odpowiedzi na pytania jednej z dziennikarek, ale nie zmienia to faktu absolutnie zasadniczego, podstawowego — nic byśmy nie wiedzieli, nie byłoby żadnej sprawy Rywina, żadnej komisji, nie byłoby wielu pozytywnych działań antykorupcyjnych, gdyby Michnik nie nagrał słynnej rozmowy z Rywinem i nie ogłosił tego w gazecie. Wreszcie, co także nie bez znaczenia, nadal byśmy musieli oglądać p. Roberta Kwiatkowskiego, o którym nie chcę pisać nic więcej tylko dlatego, że za każde zdanie miałbym proces. To Michnikowi zawdzięczamy, że Kwiatkowski odszedł, i o tym zawsze należy pamiętać i być za to Michnikowi wdzięcznym. Za to i tylko za to, całkowicie w moim przekonaniu słusznie, jako człowiek zasłużony w walce z korupcją został nagrodzony.

Rozumowanie, że skoro Michnik ma wiele wad, popełnił wiele błędów, jego poglądy w wielu kwestiach są nie do zaakceptowania, to nie powinien w żadnym wypadku dostać jakiejkolwiek nagrody, jest rozumowaniem sprowadzającym się do tezy, że nagradzać wolno tylko świętych. Michnik święty nie jest, w ogóle świętych jest, niestety, na świecie mało, wielu z nich jest cichych, nieznanych, bohaterskich w swojej samotności w zmaganiu się z własnymi słabościami i w pomaganiu innym. Z pewnością wszyscy oni zasługują na medale i nagrody, ale to nie znaczy chyba, że nagrodzony nie może być już nikt inny.

Nie ten smok
Stefan Niesiołowski

urodzony 4 lutego 1944 r. w Kałęczewie – polski polityk, profesor entomologii, nauczyciel akademicki, publicysta, senator RP, członek PO. Autor między innymi książek Wysoki brzeg (opowiadania więzienne), Niemi...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze