Nie straszyć islamem
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Paweł Kozacki OP: Po 11 września 2001 roku islam kojarzy się z bardzo wojowniczą religią. Data ta przypomina, że gdy Mahomet pojawił się w historii, wkrótce zaczęły się wojny z jego przeciwnikami. Potem były wojny islamu z Bizancjum. Grupa wiernych, którą skupił wokół siebie, właściwie od początku walczyła. Również w historii Polski ciągle mieliśmy najazdy Turków czy Tatarów, zawsze walczyliśmy „z pohańcami sprośnymi”. Czy słuszny jest niepokój, że po islamie można się spodziewać podbojów, bo dżihad jest czymś konstytutywnym dla tej religii?

Stanisław Grodź SVD: W perspektywie zarysowanej przez Ojca pewnie słuszny. Chociaż sprawa będzie wyglądała inaczej, jeśli się ją osadzi w kontekście stylu życia plemion arabskich. Tam bowiem wojny plemienne, najazdy, wzajemna rywalizacja zbrojna były codziennością. Walki były naturalnym elementem, który wyznawcy Muhammada w pewien sposób wykorzystywali. Z drugiej strony w całej średniowiecznej Europie w momencie wiosennego zejścia śniegów zaczynał się czas wojen. Nie zawsze zaczynali je Turcy czy Tatarzy. Przychodził czas wojny i mężczyźni zakładali zbroje, bo to było ich główne zajęcie. W takim kontekście należy spojrzeć na wojownicze początki islamu. Zwyczaje muzułmanów w tym względzie nie odbiegały od norm europejskich aż do XVIII wieku.

Patrząc na chrześcijaństwo, przynajmniej mogę mieć taką nadzieję, że wojny były niewiernością przesłaniu Ewangelii. Jak jest w islamie? Czy Muhammad zachęcał do wojny? Co mówi na ten temat Koran? Jakie obowiązują zasady?

Nie wiem do końca, w jakim stopniu element wojenny jest konstytutywny dla islamu jako religii. Nie da się go zupełnie oddzielić. Jest on na tyle silny i na tyle wpleciony w historię, że łatwo go wykorzystać do zmobilizowania muzułmanów. Jeśli jednak nawet przyjęlibyśmy, że jest on warunkiem niezbędnym, to spotykamy w historii islamu, w różnych kulturach i czasach, gorliwych wyznawców, którzy nie sprzyjali wojowaniu lub wręcz wstrzymywali się od niego. Były to na przykład ruchy sufickie czy grupa gorliwych muzułmanów o bardzo pacyfistycznym nastawieniu zwana Dżakhanke, działająca w zachodniej Afryce. Czy w obecnej sytuacji muzułmanie zaangażują się w zbrojną walkę, zwłaszcza w Europie, to już jest osobna sprawa.

W wielu tekstach publicystycznych czytamy, że żyjemy w przededniu konfrontacji europejsko–islamskiej. Czy to jest przejaw nieuzasadnionej paniki czy rzeczywiście grozi nam konfrontacja?

Jest w tym wiele paniki. Scenariusz konfrontacyjny jest prawdopodobny, jeśli będą naciskane odpowiednie klawisze po stronie chrześcijańskiej i muzułmańskiej mające antagonizować ludzi. Potrafię sobie jednak wyobrazić sytuację współpracy, w której obydwie wspólnoty religijne stanowią dla siebie wyzwanie, ale nie są wzajemnym zagrożeniem.

Nurtuje mnie pytanie o dżihad. Czy to jest wojna wewnętrzna czy zewnętrzna? W niektórych tekstach jest mowa, że muzułmanie będą do końca świata prowadzić dżihad przeciwko niewiernym, dopóki ci nie staną się ich poddanymi, w innych zaś, że islam jest religią pokoju, a dżihad to zmaganie duchowe.

Istnieje zewnętrzna i wewnętrzna strona dżihadu. Różne środowiska inaczej rozkładają akcenty. Są takie, które podkreślają potrzebę wewnętrznej walki z własną słabością i grzechem, a w ostateczności konieczność podjęcia wojny zewnętrznej, są też takie, które odwracają proporcje. Muhammad wskazywał wewnętrzną walkę jako większy dżihad, ważniejszy, wymagający większego wysiłku, zaangażowania, natomiast zewnętrzny dżihad traktowany był jako okresowe wezwanie podejmowane w zależności od warunków zewnętrznych. W Europie dżihad zewnętrzny nie ma specjalnej przyszłości. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby grupy eksponujące zewnętrzną walkę mogły zdobyć większy posłuch, zyskać go w europejskim kontekście. Z drugiej strony, myśląc o euroislamie i pamiętając, jak muzułmanie funkcjonowali w różnych społecznościach poprzez wieki, łatwo zauważyć, że wiele wskazuje na to, że trudniej jest im się odnaleźć w sytuacjach, gdy nie sprawują władzy w państwie. Mają tendencję do sprawowania kontroli nad jakimś terytorium czy nad jakąś społecznością.

Czy zatem jest możliwe pokojowe współistnienie struktur zachodnich i muzułmańskich? Znów odwołam się do tekstów, w których czytałem, że są to dwie tak odrębne kultury, że ostra konfrontacja jest nieunikniona. Różnice religijne, kulturowe i cywilizacyjne są zbyt duże.

Proszę spojrzeć na Tatarów polskich czy litewskich, choć to niewielka grupa. Nie utracili własnej wiary, tożsamości, a od kilkuset lat funkcjonują spokojnie w naszej kulturze, są spolonizowani i nie ma większych scysji. Innym przykładem może być dawne Cesarstwo Austro–Węgierskie, w którym islam był — obok chrześcijaństwa — oficjalną, uznaną przez państwo religią. W końcu XIX wieku te dwie wspólnoty potrafiły istnieć bez zgrzytów. Może dlatego, że na co dzień rzadko podnosi się kwestie doktrynalne, co do których wiadomo, że nie będzie konsensu, bo podejścia są zupełnie różne. Trzeba również popatrzeć na wspólnoty bliskowschodnie. Liban, zanim stanął w ogniu w połowie lat 70., był przez kilkadziesiąt lat miejscem, w którym obie wspólnoty dobrze funkcjonowały. Napięcia pojawiały się wskutek nacisków z zewnątrz, ze strony Turcji czy później, kiedy Francuzi przyjęli kontrolę nad Libanem. Zaistniał cały splot zewnętrznych wydarzeń, które spowodowały, że lokalne wspólnoty przestały się dogadywać. Myślę, że jeżeli się ludzi zostawia w spokoju, to znajdą sposób na życie pomimo różnic.

Czy jednak jest możliwe pogodzenie modelu państwa islamskiego, w którym obowiązuje szariat, z państwem laickim typu zachodnioeuropejskiego zakładającym pluralistyczne społeczeństwo, w którym demokratycznie żyją różne grupy etniczne i wyznaniowe?

Chyba się nie zdarzyło, by funkcjonowało państwo kierujące się prawem szariatu i europejskim modelem demokratycznym. Wczytując się jednak w źródła historyczne, w imperium Omajjadów i Abbasydów, czyli w VIII–IX wieku, znajdziemy sytuację zbliżoną — było państwo muzułmańskie z zasadami wyznaczanymi przez szariat, a inne wspólnoty religijne funkcjonowały swobodnie, miały dużą autonomię. Oczywiście, można powiedzieć, że tzw. pakt Omara czynił z chrześcijan i innych niemuzułmanów obywateli drugiej kategorii, ale w muzułmańskich tekstach polemicznych z IX w. (np. u Al–Dżahiza) da się wyczytać, że ci chrześcijanie mieli dość znaczne wpływy w państwie. Byli szanowanymi obywatelami ze względu na swoje umiejętności i pomimo odmienności religii. Podobna sytuacja miała miejsce w Hiszpanii, w której Żydzi, chrześcijanie i muzułmanie włączyli się w budowanie kultury w państwie opartym na wzorcu muzułmańskim. Okazuje się zatem, że muzułmanie dążą do objęcia władzy czy sprawowania kontroli nad jakąś grupą czy terenem, ale to wcale nie musi oznaczać, a w historii w wielu sytuacjach nie oznaczało, że tworzą autorytarną władzę prześladującą wyznawców innych religii.

Wspominał Ksiądz podczas wykładów, że wspólnoty chrześcijańskie na terenie zajętym przez Arabów, na Bliskim Wschodzie przetrwały praktycznie do dzisiaj. W potocznym myśleniu utożsamiamy ekspansję islamu ze zniszczeniem chrześcijaństwa w Afryce Północnej czy na Bliskim Wschodzie.

Tajemnica zniknięcia Kościołów w północnej Afryce nie tkwi w podbojach muzułmanów, lecz w tym, że nie były one zakorzenione w kulturach rdzennej ludności północnej Afryki. Kościół ten tworzyły głównie elity, które wyjechały po najazdach Wandalów i Arabów. Można to stwierdzić w kontraście do Kościoła w Etiopii czy Kościoła koptyjskiego w Egipcie, które zostały mocno osadzone w miejscowej, lokalnej kulturze i przetrwały wieki islamizacji do dziś. Wytrzymały nawet szesnastowieczny zryw islamizacyjny. Funkcjonują także nestoriańskie wspólnoty na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Jeśli Kościoły zamierały, to był to efekt ich skamienienia, konfliktów, podkopywania się nawzajem, a nie tego, że prześladowali je muzułmanie. Owszem, nie można zaprzeczyć, że były prześladowania, ale z ponownego odczytania źródeł wynika, że były one okresowe i pojawiły się pod wpływem spraw zewnętrznych. Gdy muzułmanie przegrali wojnę, to ktoś wpadał na pomysł, że chrześcijanie mają za dużo do powiedzenia. Poza tym Kościół w Afryce przez długi czas był pochłonięty walką z herezjami, głównie z donatyzmem. Wygrał ją wprawdzie, lecz po niej był półmartwy.

Kiedy mówimy o relacji państw muzułmańskich do chrześcijaństwa, od razu pojawia się wizja krajów takich, jak Arabia Saudyjska, w której noszenie krzyżyka, posiadanie Biblii czy prowadzenie jakiejkolwiek działalności misjonarskiej powoduje represje. W jakim stopniu taka rzeczywistość jest wyjątkiem, a w jakim możemy się obawiać takiego modelu państwa muzułmańskiego?

Obawiać się chyba możemy, biorąc pod uwagę wzrost znaczenia wahhabitów, którzy działają w wielu zakątkach świata, nie tylko muzułmańskiego. Wahhabici to grupa czy sekta, która wywodzi się od Muhammada Ibn Abd al–Wahhaba żyjącego w XVIII wieku, jej znaczenie wzrosło w XX wieku, kiedy sprzymierzyła się z Saudami. Trzeba pamiętać, że Arabia Saudyjska jest totalitarnym państwem i porównując ją, należy odnosić do innego totalitarnego państwa, np. Związku Radzieckiego, Chin czy Kuby.

Istnieją jednak kraje muzułmańskie, które nie są totalitarne, ale dochodzą z nich wiadomości, że chrześcijanie są prześladowani. Ostatnio czytaliśmy o pogromach na Molukach, w Sudanie czy Nigerii. W jakim stopniu są to wyjątkowe sytuacje i jakie są korzenie tych wydarzeń?

To są przypadki, które u nas przedstawia się jako prześladowania chrześcijan przez muzułmanów. Jeśli jednak spojrzy się na konkretną sytuację, chociażby na Moluki, to okazuje się, że przyczyny konfliktów były w większym stopniu społeczno–ekonomiczne niż religijne. Konflikt na Molukach nie był konfliktem religijnym, bo katolicy stanowiący tam mniejszość nie brali udziału w rozruchach, które miały miejsce. Konflikt rozgrywał się między lokalnym środowiskiem kupieckim, wzmacnianym imigrantami z wyspy Celebes, a ludźmi pracującymi w administracji i szkolnictwie. Pierwsi chcieli się wyzwolić spod czegoś, co postrzegali jako dominację drugich, a ci z kolei nie chcieli utracić wpływów w zmieniającej się sytuacji. Kupcy i imigranci byli w większości muzułmanami, administratorzy i nauczyciele należeli do chrześcijańskich wspólnot protestanckich. Podziały religijne były tam wtórne, chociaż zostały wykorzystane jako dodatkowy element mobilizacyjny. Trudno uogólniać i jednoznacznie stwierdzać, kiedy mamy do czynienia z prześladowaniami, bo często są deklarowane na wyrost i rozdmuchiwane. Oczywiście, zdarzają się sytuacje, gdy po stronie muzułmańskiej dochodzą do głosu ludzie, którzy podejmują restrykcyjne działania zbrojne przeciw chrześcijanom czy niemuzułmanom, ale irytuje i drażni przedstawianie w mediach biednych i zawsze poszkodowanych chrześcijan. Często w korespondencji o prześladowaniu chrześcijan można przeczytać, że spłonęły trzy albo cztery meczety albo zginęło wielu muzułmanów. Można oczywiście powiedzieć, że biedni chrześcijanie musieli się bronić, ale skoro biskupi indonezyjscy po fali rozruchów i walk zwracali się z prośbą o przebaczenie za czyny popełnione przez chrześcijan, to chyba sprawa była bardziej skomplikowana, niż przedstawiały to media. Podobnie jest w północnej Nigerii, w której często wybuchają konflikty, ponieważ grupy chrześcijańskie podejmują ewangelizację za pomocą bardzo ostrych, radykalnych metod, które antagonizują miejscowe środowiska. Na przykład, w kampusie studenckim robi się publiczną kampanię ewangelizacyjną i przez wielkie megafony przemawia ktoś, kto szkaluje Muhammada czy wyraża ostre opinie przeciwko muzułmanom. To jest prosta droga do konfliktu. Popatrzmy na europejskie warunki. Nie pozwolilibyśmy, żeby muzułmańskie grupy szkalowały nasz system, chrześcijaństwo czy Jezusa. Niektórzy zarzucają, że muzułmanie mogą sobie pozwolić na zbyt wiele, ale wypadki w Holandii pokazują, że istnieje granica, której przekroczyć nie mogą.

Sami częściej ją przekraczamy, Europejczycy bardziej negatywnie mówią o Jezusie niż muzułmanie. Czy jest do pomyślenia pokojowe współistnienie misjonarzy z jednej i drugiej religii? Czytając bowiem teksty prozelitów, ludzi, którzy przeszli na chrześcijaństwo, dowiedziałem się, że byli siłą wstrzymywani przed chrztem, że musieli ukrywać swoją decyzję, bo w środowisku muzułmańskim przejście na chrześcijaństwo oznacza wykluczenie z rodziny. Czy to są mity?

Nie, to jest rzeczywistość. Są kraje, w których nie ma możliwości oficjalnego przejścia na chrześcijaństwo. Z drugiej strony rzeczywistość krajów afrykańskich pokazuje, że są muzułmanie, którzy stają się chrześcijanami, albo dochodzi nawet do sytuacji, że muzułmanki wychodzą za niemuzułmanów. Takie małżeństwa w ortodoksyjnym islamie są nie do pomyślenia. Budzi to ostre reakcje ludzi przybyłych ze świata arabskiego, ale nie rdzennych mieszkańców. Pokojowe współistnienie misjonarzy obydwu religii zależy od koncepcji misyjnej. Jeśli wiąże się ona przede wszystkim z prozelityzmem, będzie dochodziło do nieustannych konfliktów. Natomiast jeśli misje będą polegały na próbach poszukiwania drogi ku Bogu, nie na zasadzie synkretycznego mieszania i łączenia wszystkiego razem, ale trwania przy własnych wartościach i szukania tego, jak Pan Bóg przemawia do mnie przez innych i odwrotnie, do innych przeze mnie, to, przynajmniej teoretycznie, jestem w stanie sobie wyobrazić pokojowe współistnienie. W wielu zislamizowanych regionach Afryki chrześcijańscy misjonarze żyją na zasadzie milczącej obecności, ale jest ona ważna i przez nią Pan Bóg działa. Najwymowniejszym przykładem jest Karol de Foucauld, który pozornie zmarnował życie i możliwości, siedząc gdzieś na pustyni, nie mając żadnych widocznych sukcesów, nie mogąc napisać w raporcie do biskupa, że tylu i tylu zostało ochrzczonych.

Podnoszą się czasami głosy alarmistyczne, zwłaszcza z Afryki, że islam postępuje, że się rozwija, że jest nieustanny napór, ale obok nich da się usłyszeć głosy, które mówią, że jest zauważalny rozwój czy ekspansja, ale bardziej zewnętrzna. Buduje się meczety za obce pieniądze: libijskie czy saudyjskie, ale za tą zewnętrzną ekspansją nie idzie ożywienie wiary muzułmańskiej wśród ludności. Mamy zatem do czynienia z zajmowaniem przestrzeni zewnętrznej, dominacją w sferze widzialnej. Wywołuje to w środowiskach chrześcijańskich opór, obawę czy lęk, że dajemy się zdominować, ale niekoniecznie tak musi być.

Ksiądz wspomniał o budowaniu meczetów. Dlaczego meczet może powstać w Rzymie, niemalże obok placu św. Piotra, natomiast w świętych miastach muzułmanów nie ma prawa powstać żaden kościół?

Tę sprawę rozpatrujemy w kategoriach wzajemności i stawiania takich samych wymagań w sytuacji, która nie spełnia wymogów takiej wzajemności. Jak wcześniej wspomniałem, Arabia jestem krajem totalitarnym i z tego powodu istnieją spore ograniczenia. Proszę również zwrócić uwagę, że zgodę na meczety w miastach europejskich wydają nie władze kościelne, ale świeckie, państwowe. Jeśli chodzi o wzajemność, to gdyby zwrócono się do lokalnego biskupa, żeby wydał pozwolenia na budowę meczetu, mielibyśmy bardzo ciekawą mozaikę reakcji. Jeden biskup zgodziłby się, drugi nie. Trudno powiedzieć, jaka byłaby proporcja między jednymi a drugimi, ale znalazłyby się regiony, w których nie byłoby możliwości wybudowania meczetu. Tym, co mnie drażni w takim wymaganiu wzajemności, jest fakt, że stawiamy wymogi innym na podstawie wybiórczo dobranych własnych działań postrzeganych jako osiągnięcia i chlubimy się przy tym naszą tolerancją i demokracją. Jednak demokracja ma to do siebie, że daje możliwość funkcjonowania grup mniejszościowych. Jeśli szczycimy się demokracją, to nie miejmy za złe muzułmanom, że korzystają z należnych im praw, bo wpadniemy w sytuację podwójnych standardów, czyli orwellowską zasadę równych i równiejszych. Na pewno ucieszyłbym się, gdyby w Arabii Saudyjskiej wybudowano kościół, nie dla próżnej chwały i zaznaczenia, że postawiliśmy na swoim, ale z potrzeby pastoralnej. Nie rozpatrywałbym tego jednak w kategoriach wzajemności: skoro my tu pozwalamy, to wy tam też musicie.

Wspomniał Ksiądz o małżeństwach. Według stereotypu kobieta zajmuje w społeczeństwie muzułmańskim podrzędne miejsce. Znowu trudno mówić o jednym modelu, jedni będą mówić o uprzedmiotowieniu, drudzy wskazywać przywileje kobiet. Co na ten temat mówi Koran?

Skłaniałbym się ku drugiemu stanowisku. Koran przedstawia tę sytuację na tyle niejednoznacznie, że możliwe są różne interpretacje. Spotykałem się z bardzo patriarchalnymi interpretacjami Koranu. Kobieta jest wtedy traktowana przedmiotowo. Wynika to z wielowiekowej kultury i tradycji patriarchalnej. Istnieje w tym względzie znaczące podobieństwo z naszą tradycją religijną interpretującą święte teksty w perspektywie patriarchalnej. Warto jednak podkreślić, że sytuacja kobiet w różnych regionach świata muzułmańskiego jest bardzo zróżnicowana. Na przykład w Turcji czy w zachodniej Europie możemy spotkać muzułmanki, które żyją według europejskich standardów, i równocześnie takie, które stosują się do fundamentalistycznej, skrajnej interpretacji Koranu. Sami muzułmanie podkreślają, że pozycja kobiety jest podrzędna w sprawach społecznych czy politycznych danej społeczności. Zupełnie inaczej wygląda to w domu, gdzie kobieta rządzi, podejmuje wiele decyzji, ma wpływ na mężczyznę. Słyszałem głosy muzułmanów, że chętniej żeniliby się z Europejkami, bo łatwiej z nimi dojść do konsensu, łatwiej przeforsować męski punkt widzenia niż z muzułmankami pochodzącymi z rodzimych terenów, gdzie obowiązuje wzorzec, w którym kobieta ma decydujący głos w życiu rodzinnym.

Polki, które wyszły za muzułmanów, opowiadają, że dopóki małżeństwo funkcjonuje w Polsce, wszystko jest w porządku, ale w momencie, kiedy wyjeżdżają do jednego z krajów arabskich, Polka jest spychana na podrzędną pozycję. Mit to czy prawda?

W relacjach, które do nas dochodzą, dużo jest prawdy, ale problem w tym, że dochodzą do nas opisy tragedii, bo są bardziej medialne, lepiej się sprzedają, ludzie chętniej o tym czytają. Kobieta, która przeszła dramatyczne sytuacje, ma potrzebę opowiedzenia o tym komuś i to dochodzi do wiadomości publicznej. Natomiast o udanych małżeństwach, które funkcjonują nawet w krajach arabskich, nikt nie opowiada, ponieważ wszystko się układa i gazety nie mają o czym pisać. Na pewno dzieją się dramaty. Czasami wynikają one z tego, że Europejki nie do końca zdają sobie sprawę, w co wchodzą. Myślą, że model małżeństwa i rodziny jest podobny do chrześcijańskiego czy europejskiego. Tymczasem różnice są duże i wywołują szok. Okazuje się bowiem, że małżeństwo nie jest żadnym sakramentem, tylko kontraktem, który może się w każdym momencie skończyć, że kobiety mają do spełnienia zupełnie inną rolę społeczną niż ta, do której kobieta jest wychowana i wykształcona w Europie. Europejka nie jest gotowa podjąć i zaakceptować takiej roli. Spora grupa problemów wynika z braku informacji, z braku uprzedniego rozeznania, z postawienia wszystkiego na romantyczną miłość, zaniechania rzeczowego przygotowania do życia w małżeństwie czy rodzinie muzułmańskiej. Nie miałem bliższego kontaktu z muzułmańskimi rodzinami czy z mieszanymi małżeństwami, ale słyszałem tu i ówdzie o udanych związkach. Dużo zależy od osobowości i charakterów konkretnych małżonków.

Co się stało ze światem arabskim? W pierwszych wiekach kontaktów muzułmańsko–chrześcijańskich na płaszczyźnie kulturalnej byliśmy daleko za Arabami. Przewyższali nas cywilizacyjnie na każdym poziomie. W wiekach średnich dominacja kultury medycznej, filozoficznej, literackiej, architektonicznej krajów arabskich nad dosyć zgrzebną Europą nie podlega dyskusji. Tymczasem dziś w powszechnym odbiorze kraje arabskie, do tego rejonu się ograniczę, to — poza nielicznymi szejkami, którzy obracają miliardami — raczej przestrzeń biedy i zacofania kulturowego, cywilizacyjnego. Gdzie się podziała kultura, jakie procesy zaszły, że zamieniliśmy się miejscami?

Znaczącą rolę odegrała sprawa zablokowania możliwości intelektualnych i duchowych poszukiwań. Określano to zamykaniem bram, wrót idżtihadu i miało to miejsce w XIII i w początkach XIV wieku. Dopuszczono tylko możliwość naśladownictwa tego, co wcześniej zostało stworzone. Niemożliwość twórczych poszukiwań z obawy przed popełnieniem błędów wynikała również z zamieszania polityczno–ekonomicznego, które nastąpiło po najeździe mongolskim na Bliski Wschód. Było to usztywnienie pozycji i próba zwarcia szeregów mająca na celu uporządkowanie świata na nowo. Następne pokolenia nie podjęły twórczego wysiłku, nie pojawił się nikt, kto by potrafił przełamać to defensywne podejście, ograniczające się jedynie do odwzorowywania tradycji. To zamroziło znaczną część świata arabskiego. Później nastąpiła dominacja Turków osmańskich i stworzenie imperium, w którym postawiono na porządek i organizację, ale zaniechano twórczych procesów czy rozwoju wielu dziedzin nauki. Tutaj trzeba wspomnieć o renegatach, czyli chrześcijanach, Europejczykach pozyskiwanych przez Turków osmańskich po to, żeby funkcjonowali w tamtejszym społeczeństwie. Korzystano z ich fachowej wiedzy medycznej, z technologii wypracowanych w Europie. Od końca XVIII przez świat muzułmański przechodzi fala różnych ruchów reformatorskich, które próbowały dokonać odnowy. Niestety, gwoździem do trumny była europejska kolonizacja. W wielu miejscach ruchy te zostały zduszone. Jest to problem każdej wspólnoty religijnej czy kultury, jeśli się zamknie, ograniczy do czystego naśladownictwa czy jedynie do obrony tradycji.

Czy islam dopuszcza dialog religijny?

Teoretycznie rzecz ujmując, przyjmowana przez muzułmanów pełnia objawienia w Koranie prowadzi do uznania, że wyznawcy innych religii nie mają muzułmanów czego uczyć — wszystko, co potrzebne, jest zawarte w Koranie. Rola innych sprowadza się do potwierdzania objawienia danego Muhammadowi. Jednak w praktyce trwały debaty teologiczne i można dostrzec pewien rozwój muzułmańskiej myśli religijnej, w którym odbijają się echa tych debat. Muzułmanie wykazywali dość dużą tolerancję i od początku inne wspólnoty funkcjonowały w muzułmańskim świecie. To byli nie tylko monoteiści: żydzi i chrześcijanie, ale po podbiciu Iranu, po skierowaniu się w stronę Indii, po zetknięciu się z Hindusami skorzystano z możliwości, którą dawał Koran, dopuszczając tolerowanie zoroastrian. Natomiast czasem biorą górę tendencje skrajne, które nie dopuszczają innych do głosu.

Czego możemy się nauczyć w takim dialogu, z czego najbardziej skorzystać w tym kontakcie, na jakie elementy doktryny czy praktyki warto zwrócić uwagę?

Międzyreligijne kontakty pomagają w mocniejszym osadzeniu się w chrześcijaństwie, we własnym przeżywaniu wiary. Zetknięcie się z muzułmanami, którzy pięć razy dziennie się modlą, każe mi zadać sobie pytanie o moją modlitwę. Takie inspiracje pomagają mi bardziej stawać się chrześcijaninem. Inna tradycja religijna daje mi też szansę zauważenia elementów, które w mojej tradycji religijnej zatarły się, zostały odłożone do lamusa albo są niepopularne w danym momencie. Na przykład, muzułmanie pomagają chrześcijanom w Europie uświadomić sobie miejsce Pana Boga w życiu publicznym, wskazują, że nie da się ograniczyć wiary tylko do indywidualnego przeżywania. Może gdyby muzułmanie nie pojawili się w Europie, to dalibyśmy zupełnie się zepchnąć do zakrystii i przyjęlibyśmy taką sytuację jako nieuniknioną. Łączy nas również podejście do kwestii moralnych, konieczność przeciwstawiania się laickim czy antyżyciowym ruchom na rzecz aborcji czy eutanazji. Głosy strony chrześcijańskiej czy katolickiej zyskują na znaczeniu, jeśli mają wsparcie spoza kręgów chrześcijańskich. Poza tym zetknięcie z inną kulturą, z innymi sposobami świętowania czy wyrażania odczuć religijnych stanowią szansę na wzbogacenie. Muszę uznać, że można się modlić na różne sposoby i że to, iż ktoś modli się inaczej niż ja, nie znaczy, że modli się gorzej.

W dokumentach soborowych islam obok judaizmu jest wymieniony jako najbliższa chrześcijaństwu religia monoteistyczna nawiązująca do Abrahama. Jednocześnie nie pada w nich ani razu imię Muhammada. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego mówi się o muzułmanach, a nie o islamie? Dlaczego się nie mówi o jego założycielu?

To jest konsekwencja trendów, które w Kościele istniały i istnieją. Widać w nich, z jakim oporem przychodzi rozpoznawanie tego, że inne tradycje też są wiarą, że są drogami zbawienia. Trudno nam jeszcze przyjąć, że ludzie osiągają zbawienie dzięki temu, że są muzułmanami, że idą drogą wyznaczoną przez swoją tradycję, przez islam i że są zbawieni nie wbrew temu, iż tą ścieżką idą, ale w jakimś stopniu dzięki niej. Przyznawanie, że tak jest, przychodzi w dokumentach kościelnych z dużym oporem. Niektórzy wskazują, że już sobór mówił, iż inne religie są drogami zbawienia, ale moja lektura dokumentów soborowych tego nie potwierdza. To się pojawia później i jest wyrażane w bardzo ostrożny sposób. Z Muhammadem ciągle mamy problem. Jeśli uznamy, że był prorokiem, to co zrobić z jego stwierdzeniami, że Bóg nie jest Trójjedyny, że Jezus nie jest Synem Bożym, drugą Osobą Trójcy Świętej. Refleksja nad miejscem Muhammada jest hamowana przez różne nadużycia. Na przykład, w Internecie pojawiło się zdjęcie Jana Pawła II całującego Koran. Opatrzono je podpisem: „Papież, zwierzchnik Kościoła rzymskokatolickiego, całuje egzemplarz Koranu, potwierdzając objawienie zawarte w Koranie przeczące trójjedyności Boga i boskości Jezusa”. To są nadużycia muzułmanów, którzy wykorzystują gesty dobrej woli. Sprawiają one, że oficjalne orzeczenia mówiące o Muhammadzie muszą być stonowane, liczyć się z tym, jak zostaną odczytane.

Jak w takim razie chrześcijanin powinien czytać Koran, jak powinien zabierać się do tej lektury?

Nie wiem. Myślę, że trzeba by zapytać mądrego muzułmanina. Nigdy nie czytałem Koranu in extenso. Przyznaję, że jest to niedociągnięcie, ale z drugiej strony nie mogę się przełamać do tego, żeby siąść i przeczytać go ciurkiem. Zaglądam do Koranu tematycznie, zajmuję się jakimś zagadnieniem, wybieram fragmenty Koranu, które są podane jako egzemplifikacje, są tekstami źródłowymi. Przyznam się, że jeśli czytam Koran, to traktuję go jako materiał źródłowy. Nie doszedłem do medytacji nad teologicznym przesłaniem tej Księgi.

Czy Koran przekazuje prawdę o Bogu? Czy może ubogacić nasze myślenie o Bogu?

Może ubogacić, ale to nie znaczy, że muszę go traktować jako księgę prorocką. Bardziej jestem skłonny do potraktowania go jako szanowanej księgi religijnej innej tradycji, która dla miliarda ludzi stanowi objawienie. Stwierdzenie, że miliard ludzi tkwi w błędzie, jest bardzo odważne. Liczba nie jest dla mnie dowodem, nie przekonuje mnie, że Koran musi zawierać Boże objawienie, ale rodzi we mnie rewerencję dla wiary muzułmanów. Nie chciałbym, żeby ktoś pomiatał Pismem Świętym, bez względu na to, czy jest chrześcijaninem czy niechrześcijaninem. Dla muzułmanów ma to szczególne znaczenie, bo oni wierzą, że to są słowa Boga. Wiem, że są muzułmanie, którzy nie pozwoliliby mnie, niemuzułmaninowi, wziąć Koranu do ręki. W ich odczuciu byłaby to profanacja. Na podobnej zasadzie nie chciałbym, żeby ktoś dyletancko podchodził do Biblii.

Jak to jest z krytycznym odczytaniem Koranu? Chrześcijanie mają za sobą krytyczne czytanie Biblii, naukową egzegezę wspartą badaniami historyków, archeologów, lingwistów i innych. Z tego, co wiem, islam nie dopuszcza takiego podejścia do Koranu. Z czego to wynika?

Wynika to z tego, że muzułmanie wierzą, iż Koran zawiera objawione słowo Boże, czyli są to słowa, które Bóg wypowiedział. Zastosowanie do niego różnych form krytyki literackiej czy analizy form oznaczałoby w praktyce szukanie tego, co zainspirowało Pana Boga, by tak, a nie inaczej ująć daną myśl. Nawet dla mnie jako chrześcijanina brzmi to bluźnierczo. Wymagania stawiane muzułmanom, żeby zastosowali nasze formy badania świętych tekstów, są chybione. Jest to ślepa uliczka podobnie, jak wymaganie od chrześcijan, żeby na muzułmański sposób podeszli do Jezusa, czyli nie traktowali Go jako Boga, tylko jako proroka. Nie zrobimy tego, bo naruszylibyśmy filar naszej wiary. Nie można go ruszyć, bo zawali się cały gmach wiary. Płaszczyzną porównania dla chrześcijaństwa i islamu jest słowo Boże objawione dla nas w człowieku, w Jezusie Chrystusie, a dla muzułmanów objawione w Księdze. Wobec tego poddanie świętego tekstu krytycznej analizie, którą dokonujemy w odniesieniu do Biblii, jest odbierane jako zamach na fundamenty wiary. Z drugiej strony jest tak, że egzegeza koraniczna rozwinęła się w tradycji muzułmańskiej bardzo szeroko. Istnieją tysiące komentarzy, komentarzy do komentarzy, kilometry ksiąg. Interpretacja koranicznego przesłania, wyjaśnienie przyczyn objawienia, rozważanie, w jakich okolicznościach dany tekst został objawiony, to jest inna forma krytycznego podejścia do tekstu. Nie jest tak, że muzułmanie przyjmują Koran zupełnie bezkrytycznie. Islam jest bardzo racjonalistyczną religią.

Gdy obserwuję Europę, nachodzą mnie nastroje kasandryczne. Sądzę, że wcześniej czy później dominującą religią w Europie będzie islam. Jak by to Ksiądz skomentował?

Nie jest to wykluczone. W obliczu tego, co się dzieje, w obliczu trendów demograficznych, które panują w Europie, brzmi to nawet całkiem prawdopodobnie. Niekoniecznie rozpatrywałbym to w kategoriach tragedii. Przyzwyczailiśmy się do mniemania, że chrześcijaństwo bez Europy przepadnie, że bez Europejczyków chrześcijaństwo nie przetrwa. Fakt, że Europejczycy wiele zrobili dla rozwoju chrześcijaństwa, nie czyni ich niezbędnymi dla istnienia Kościoła. Chrześcijaństwo rozwija się na całym świecie i dochodzimy do sytuacji, w której większość chrześcijan żyje na półkuli południowej, a nie w Europie. Chrześcijaństwo w innych krajach przybiera inne oblicze, czasami nawet tak inne, że my tutaj, w Europie, nie jesteśmy w stanie się z tym pogodzić. Być może jest tak, że stary kontynent już spełnił swoje zadanie i jeśli się nie ocknie z obecnego marazmu, to rzeczywiście utraci swoją znaczącą rolę w Kościele. Jestem werbistą. W tej chwili około połowa zgromadzenia to Azjaci, generał jest Azjatą. Zmienia się więc bardzo mocno oblicze i sposób pracy zgromadzenia. Na różnych spotkaniach Europejczycy są obecni, ale mają coraz mniej do powiedzenia, nie dlatego, że są marginalizowani, ale dlatego że pojawiają się sytuacje, w których nie mamy doświadczenia, nie wiemy, jak sobie z nimi radzić. Tymczasem dla ludzi wywodzących się z półkuli południowej, z Ameryki Łacińskiej, z Azji czy z Afryki, to są sytuacje, z którymi spotykają się na co dzień. Możemy ewentualnie służyć pomocą, możemy się włączyć w to, co jest proponowane przez chrześcijan wywodzących się z innych kultur. Nie zawsze musimy grać pierwsze skrzypce. Nie widzę poważnego zagrożenia pod warunkiem, że sytuacja, którą teraz kształtujemy, nie będzie się rozwijała pod dyktando alarmistów, ludzi, którzy dążą do konfrontacji. Jeśli się im poddamy, jeśli zaczniemy kreować i nakręcać nastroje konfrontacyjne, to przyszłość może być taka, jak na Bliskim Wschodzie, że będzie dochodziło do ciągłych zderzeń i destabilizacji. Wiele zależy od tego, co się dzieje w tej chwili w naszej codzienności. Mam nadzieję na dialog międzyreligijny, na szukanie pokojowego współistnienia, na szukanie takich form, dzięki którym jesteśmy dla siebie punktem pozytywnego wyzwania, a nie stajemy naprzeciwko siebie jako przeciwnicy w walce. Smucą mnie bardzo, szczególnie w środowiskach katolickich, tu, w Polsce, wszelkie tendencje do straszenia islamem czy nakręcania ludzi, że islam nam zagraża, zalewa nas, że musimy się go bać, bo jest zły, bo terroryzm itd. Ogromnie mnie to irytuje. Uważam, że to ścieżka, która wiedzie ku przepaści.

Gdyby Ksiądz mógł teraz pomarzyć i puszczając wodze fantazji, naszkicować najbardziej owocny i pożyteczny model współistnienia chrześcijaństwa i islamu, kultury europejskiej i krajów arabskich…

Raczej nie wypuszczam się marzeniami w taką przestrzeń, ale… Marzy mi się możliwość funkcjonowania chrześcijańskich wspólnot w krajach, które są uważane za muzułmańskie, i odwrotnie, żeby w Europie funkcjonowały muzułmańskie organizacje, które nie będą postrzegane jako zagrożenie, ale które będą budowały kontakty pomiędzy muzułmanami i chrześcijanami. Marzy mi się sytuacja, w której te dwie wspólnoty stają się dla siebie nawzajem lustrem, gdzie chrześcijanie starają się być chrześcijanami i muzułmanie starają się głęboko przeżywać swoją wiarę, ale to nie powoduje konfliktów, lecz stanowi dla drugiej strony wyzwanie w sferze doktrynalnej, w kwestii pojmowania Boga, stanowi podstawę, przyczynek do zadumy, dlaczego ten drugi pojmuje w taki sposób Boga, że być może jest tak, że Pan Bóg mówi na inne sposoby. Marzy mi się, że ludzie wierzący, i muzułmanie, i chrześcijanie, będą we wzajemnych kontaktach kładli nacisk na wymiar religijny, na wymiar własnej wiary, a nie będą kierować się politycznymi czy ekonomicznymi uwarunkowaniami. Marzy mi się sytuacja, w której nie panuje atmosfera agresywnej rywalizacji, ale dążenie do tego, by stawać się lepszym, kiedy to, co widzę dobrego u muzułmanów, będzie mnie mobilizowało do przewyższenia ich w dobroci. Chodzi o szlachetną rywalizację, gdzie będę czynił więcej dobra z nadzieją że to będzie wyzwaniem dla innych. Wiem, że to jest utopijne. Przed kilkoma osobami roztaczałem taką wizję i widziałem sceptyczne reakcje. Nie wiem, czy to dałoby się w praktyce zrealizować, ale pomarzyć można.

Nie straszyć islamem
Stanisław Grodź SVD

urodzony 23 października 1964 r. w Mikołajkach – werbista, ukończył studia teologiczne w specjalizacji religioznawstwa na KUL (praca doktorska nt. współczesnych nurtów chrystologii afrykańskiej ukazanych na tle kulturowo-religijnego kontekstu Afryki), studiował zagadnienia a...

Nie straszyć islamem
Paweł Kozacki OP

urodzony 8 stycznia 1965 r. w Poznaniu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz, spowiednik, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, w latach 2014-2022 prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego. Obecnie mieszka w Dom...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze