Nie chcę takiego raju
fot. bob jansen / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Pierwszy List do Koryntian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Raj: wiara, reż. Ulrich Seidl, występują: Maria Hofstätter, Nabil Saleh

Tadeusz Sobolewski, recenzując film „Raj: wiara” Ulricha Seidla, napisał, że jest to propozycja „dla katolika – wprost obowiązkowa”. Niech wszyscy fani Tadeusza Sobolewskiego, do których zresztą i ja należę, podejdą jednak do tej zachęty z dużą dozą ostrożności. Bo w moim odczuciu ten film jest, po pierwsze, przemocą wobec widza – zwłaszcza widza wierzącego, a po drugie, ofertą kulturalną wyłącznie dla tych, którym odpowiada tzw. kino skandalizujące.

Zanim wypunktuję, dlaczego „Raj: wiara” mnie uwiera i wywołuje mój gniew, opowiem nieco o wątku, który głęboko mną wstrząsnął i który dotyka szalenie ważnego problemu. Gdyby reżyser skupił się tylko na nim – a poziom kontrowersji i tak jest tu wysoki – to prawdopodobnie wychwalałabym film „Raj: wiara” pod… niebiosa.

Intruz w raju

Historia Anny-Marii, kobiety po pięćdziesiątce, stawia pytanie o to, czy można żarliwie kochać Boga, nienawidząc jednocześnie człowieka znajdującego się tuż obok. Główna bohaterka (grana przez Marię Hofstätter) jest osobą – wydawałoby się – głęboko wierzącą. Chociaż prowadzi świeckie życie, urządziła je sobie trochę na kształt życia zakonnego – ma wyznaczony czas na modlitwę, stosuje radykalną pokutę (np. biczuje się albo odmawia różaniec, chodząc po mieszkaniu na kolanach), próbuje ewangelizować innych, wędrując po domach obcych ludzi z figurą Maryi i namawiając ich do modlitwy oraz zmiany życia. Chociaż to wszystko niewątpliwie wiąże się z wysiłkiem czy trudnościami, Anna-Maria sprawia wrażenie osoby szczęśliwej i pełnej pokoju, bo przecież robi to z miłości do Jezusa.

W ten duchowy raj, który sobie stworzyła, wdziera się nagle intruz – do domu po kilku latach nieobecności wraca jej niepełnosprawny, poruszający się na wózku mąż, wyznający islam (możemy jedynie snuć domysły, dlaczego się wyprowadził). Anna-Maria zaczyna go traktować jak wcieloną pokusę, zesłaną po to, żeby naruszyć porządek jej intymnej więzi z Bogiem, której wszystko przecież podporządkowała. A co się robi z pokusą? Najlepiej ją ignorować albo zdecydowanie zwalczać. Kobieta, oddana i czuła wobec niewidzialnego Boga, jest bezwzględna i okrutna dla człowieka żebrzącego o trochę uwagi i ciepła. Problem wśród wierzących nieistniejący, wyssany z palca? Czy jednak z życia wzięty?

To nie jest normalne

Westchnę jeszcze raz: szkoda, że Ulrich Seidl chciał opisany wyżej wątek podkręcić, okraszając go erotyczną zasmażką. Bo Anna-Maria chorobliwie się boi popełnienia grzechu przeciwko czystości. W jej sypialni wisi plakat, który każdego dnia jej przypomina, jak się bronić przed pokusami w tej dziedzinie. Kobieta sowicie wynagradza Bogu seksualne nieprawości innych ludzi, katując własne ciało. Odrzuca fizyczną bliskość swojego męża, bo ta byłaby zdradą wobec Jezusa, woli natomiast z niezwykłą czułością całować i głaskać krzyż.

I ja mam z tym straszny kłopot, bo Seidl narysował karykaturę, która dla wielu (także spośród grona wierzących) będzie prawdziwym, wreszcie wystawionym na widok publiczny, obrazem katolickiej czystości – czystości mającej więcej wspólnego z jakimś skrzywieniem czy dewiacją niż z wolnym i świadomym wyborem dokonanym ze względu na Boga. „Raj: wiara” znakomicie wpisuje się w nurt sączącej się od wieków podejrzliwości wobec ludzi Kościoła, którzy zrezygnowali z życia seksualnego dla wyższych wartości. No bo przecież „to nie jest normalne…”.

Bóg urojony

Wspomniałam przed chwilą o karykaturze. Anna-Maria nie tylko ze względu na lękowe podejście do sfery seksu, ale także ze względu na swoją specyficzną religijność jest w jakimś stopniu jednostką patologiczną. Jednak widz nie może wysnuć takiego wniosku, oglądając „Raj…”, bo zabrakło tam miejsca na konfrontację chorej duchowości ze zdrowym przeżywaniem wiary. Reżyser wypreparował Annę-Marię ze społeczności kościelnej, wskazał na nią i powiedział: oto katolik.

Tymczasem Anna-Maria wykreowała sobie własną religię, a Boga przycięła tak, żeby pasował do jej potrzeb, lęków i frustracji. Takiego Boga najbardziej się kocha, cierpiąc. Ten Bóg nieustannie żąda ofiary. I w końcu – to ten Bóg zsyła na nią potężną pokusę – pokusę w postaci męża, pokusę, której zniszczenie kosztuje kobietę tak wiele. Trudno więc się dziwić, że w pewnym momencie Anna-Maria wykrzykuje Jezusowi: „Dlaczego mnie tak karzesz? Nienawidzę Cię!”, opluwa krzyż i go biczuje.

Zresztą motyw katolicyzmu jako religii cierpiętniczej przewija się właściwie przez cały film. Kobieta, która próbuje być ewangelizatorem, posłańcem Dobrej Nowiny, utwierdza ludzi w przekonaniu, że skoro Bóg jest taki, jakim ona Go ukazuje, to lepiej, żeby Boga w ogóle nie było. Niczym mantra powraca w filmie pytanie zadawane Annie-Marii przez różnych ludzi: co to za Bóg, którzy każe tak cierpieć? Czym jest to pytanie: wątpliwością poszukującego współczesnego człowieka czy raczej próbą utwierdzenia go w przekonaniu, że Bóg to jedynie wymysł chorych ludzi?

Staram się rozumieć to, że dla niektórych twórców wiara jest wyłącznie ciekawym zjawiskiem, interesującym materiałem na sztukę, cały czas nieźle się sprzedającym. Tylko że wiara dla wielu ludzi – żadnych tam dziwaków czy dewiantów! – także dla mnie, jest oddechem życia. Dlatego film Seidla był doznaniem na wielu płaszczyznach przykrym i bolesnym.

Nie chcę takiego raju
Anna Sosnowska

urodzona w 1979 r. – absolwentka studiów dziennikarsko-teologicznych na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie Współpracowała z kanałem Religia.tv, gdzie prowadziła programy „Kulturoskop” oraz „Motywacja...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze