Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga
Zbieg kilku okoliczności sprawił, że dwa lata temu zostałem zatrudniony w arktycznej stacji badawczej i wraz ze świeżo poślubioną żoną zamieszkałem na największej wyspie świata, Grenlandii. Zakładaliśmy, że będziemy tu odcięci od jakichkolwiek, nie licząc domowych, religijnych praktyk katolickich, jednak rzeczywistość okazała się nieco inna.
Zacznijmy może od tego, że jako była kolonia duńska Grenlandia jest krajem luterańskim o śladowej obecności innych wyznań i religii. Mimo typowej dla krajów nordyckich postępującej sekularyzacji życia, oficjalny kościół Dansk Folkekirke, którego diecezją jest Grenlandia, ma nadal dość duży wpływ na życie tutejszej społeczności. Ze względu jednak na hermetyczność języka grenlandzkiego i fakt, że mieszkamy nieopodal osiedla, w którym nie odbywają się regularne nabożeństwa, nie uczestniczymy nawet w modlitwie z „braćmi odłączonymi”.
Luteranizm stopniowo przyjmował się wśród grenlandzkich Eskimosów od chwili założenia misji przez norweskiego pastora Hansa Egede w 1721 roku. Katolicy jednak mieszkali na Grenlandii setki lat wcześniej. Byli nimi Normanowie – osadnicy z Islandii i Norwegii, którzy znaleźli się na wyspie w X wieku, a około roku 1000 zostali ochrzczeni (tysiąclecie tego wydarzenia było celebrowane na Grenlandii wspólnie przez luteran i katolików). Hans Egede przybył na Grenlandię w poszukiwaniu ich potomków, jednak znalazłszy po nich jedynie ruiny farm, swe misyjne działania skierował ku tym, których zastał – pogańskim koczowniczym myśliwym o egzotycznej kulturze i obyczajach.
Do dziś nie wiadomo dokładnie, w jaki sposób opustoszały liczne farmy Normanów położone na zachodnim i południowym wybrzeżu. Wśród ruin znajdziemy resztki rezydencji grenlandzkiego biskupa w Gardar (dzisiaj wioska Igaliku), dwóch klasztorów oraz kościoła w Hvalsey, którego dotyczy ostatni pisemny dokument z historii europejskich osadników. W 1408 roku odbył się tam ślub miejscowej dziewczyny z przybyszem z Islandii. Minęło ok. 500 lat, zanim na wielkiej wyspie pojawił się znów duchowny katolicki. W 1960 roku misjonarz oblat zamieszkał w wojskowym namiocie w stolicy kraju Godthåb (dzisiaj Nuuk). Jego misja była możliwa dzięki otwarciu zamkniętej do tego czasu kolonii. Nie polegała ona na nawracaniu luteran, lecz raczej obecności Kościoła katolickiego i otoczeniu opieką niewielkiej liczby katolików rozproszonych po całej wyspie. Dziś w Nuuk istnieje katolicka parafia Chrystusa Króla, w której zarejestrowanych jest 50 osób z całej Grenlandii.
Zdarzyło się, że nawiązaliśmy kontakt z proboszczem, oblatem Paulem Marxem, który kilka razy w roku odwiedza Grenlandię, na stałe mieszkając w Danii. Niedługo potem w kameralnej atmosferze naszego domu odbyła się pierwsza eucharystia (jak się później okazało nie ostatnia), dla nas pierwsza od wielu miesięcy. Po jakimś czasie mieliśmy okazję odwiedzić nasz parafialny kościół znajdujący się 500 km od nas i gościć w domu parafialnym, z którego okien rozlega się panorama metropolii Grenlandii. Ściany domu przystrojone są lokalnymi grenlandzkimi akcentami, wśród których zwraca uwagę płaskorzeźba przedstawiająca Matkę Bożą w stroju Eskimoski: wysokich butach (kamiit) i anoraku z dzieckiem w kapturze (amaut). Podczas spotkania przy kawie i cieście po niedzielnej eucharystii rozmawialiśmy z miejscowymi katolikami, dwunastoma osobami różnych narodowości, przebywającymi tu czasowo, w tym trzema Małymi Siostrami Jezusa z zakonu duchowości Karola de Foucault. Według informacji proboszcza do parafii należy też czwórka Grenlandczyków, a na niedzielne msze regularnie przychodzi kilku niekatolików. Trudno mówić o formacji tej małej, rozproszonej społeczności o stale zmieniającym się składzie. Dlatego też myśląc o obecności Kościoła katolickiego na Grenlandii, siłą rzeczy pozostajemy przy samym słowie „obecność”.
Obecność jest również wpisana w misję Małych Sióstr, które wszczepiają się w społeczności, w których mieszkają, podejmując pracę podobnie jak ich sąsiedzi. Najstarsza z nich, Noël pochodzi z Francji i na Grenlandii mieszka już 27 lat. Pracując jako radiotelefonistka, była świadkiem technicznej rewolucji tutejszego systemu łączności. Razem z pochodzącymi z Belgii Agnes, szpitalną pielęgniarką, i Julienne, wtopiły się w krajobraz codziennego życia Nuuk. Trudno zapomnieć przesympatyczny widok siostry Agnes wracającej na rowerze z dyżuru w szpitalu, dzierżącej w dłoni loda na patyku i z rozwianym welonem na głowie. W czasie nieobecności księdza siostry prowadzą w kościele nabożeństwa komunijne i liturgię słowa.
Niespodzianką był dla nas sympatyczny list z Polski od członka świeckiej wspólnoty kartuzów zainteresowanego obszarami polarnymi. W obszernej korespondencji pan Krzysztof zachęcał nas do wdrożenia kilku pomysłów, które mogłyby zintegrować małą katolicką trzódkę i przyczynić się do jej formacji. Jednym z nich jest wspólna modlitwa o stałej godzinie raz w tygodniu w intencjach parafii, która ma pomóc grenlandzkim katolikom poczuć, że są razem mimo olbrzymich odległości, które ich dzielą.
Jedną z najmniejszych parafii świata, jeśli chodzi o liczbę członków, i jednocześnie bodaj największą obszarowo (największa wyspa świata ma prawie 2,2 mln km 2 powierzchni) czekają zmiany. W przyszłym roku opiekę nad nią przejmie stopniowo dwóch duchownych z Instytutu Wcielonego Słowa, nowego zgromadzenia misyjnego pochodzącego z… Ameryki Południowej. Zamieszkają na stałe w Nuuk i będą musieli zmierzyć się z tutejszymi realiami, barierą językową i problemami wynikającymi z niewielkiej liczby wiernych mieszkających w osadach, między którymi przemieszczać się można jedynie bardzo drogim transportem lotniczym.
My niebawem wrócimy do ojczyzny, nie zapominając jednak o niezwykłej parafii, której stan liczebny – co niebywałe – wyraźnie się powiększył przez naszą w niej obecność.
Oceń