Najlepszą obroną jest szczerość

Najlepszą obroną jest szczerość

Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 opinie
Wyczyść

Bez dopuszczenia prawdy do głosu w sprawie abp. Paetza nie zapanuje spokój, o który apeluje o. Dariusz Kowalczyk. Przy takiej, a nie innej postawie samego arcybiskupa seniora „danie spokoju” byłoby zgodą na zagłaskanie wyjątkowo trudnej rzeczywistości.

Dziękuję, że o. Dariusz Kowalczyk zechciał obszerniej wyrazić zastrzeżenia wobec mojego artykułu zamieszczonego w „Tygodniku Powszechnym”1 i jednocześnie przedstawić swoje aktualne spojrzenie na sprawę abp. Juliusza Paetza. Kwestia ta bowiem z pewnością zasługuje na dużo więcej niż felietonowe drwiny. Z wielu względów sprawa byłego metropolity poznańskiego jest wręcz poglądową lekcją dla kolejnych pokoleń, jak rozwiązywać kościelne problemy – a raczej: jak ich nie rozwiązywać.

Dwóch Kowalczyków

„Sprawę Paetza postrzegam inaczej niż redaktor Nosowski” – rozpoczyna swój wywód były prowincjał warszawskich jezuitów . Owszem, różnice w tej sprawie między nami okazują się nawet większe, niż myślałem. Smuci mnie to, bo w 2002 roku – gdy po publikacji „Rzeczpospolitej” wybuchła potężna dyskusja na temat postawy abp. Paetza – mówiliśmy na ten temat jednym głosem, a jezuicki teolog wypowiadał nawet niektóre sądy i hipotezy ostrzej ode mnie.

Dariusz Kowalczyk przywołuje swoje wypowiedzi z tamtego czasu i, o ile dobrze rozumiem, uważa, że nie odbiegają one od poglądów, które głosi dzisiaj. Moim zdaniem, mamy jednak do czynienia z dwiema odmiennymi postawami, w przenośni – z dwoma różnymi Kowalczy­kami.

Oto bowiem Kowalczyk z roku 2002 przestrzegał, że jeśli ludzie Kościoła nie zdobędą się na ujawnianie trudnej prawdy, „to ostra i bolesna krytyka zmusi ich do podjęcia pewnych działań, do samooczyszczenia”. Trafnie diagnozował, że „w sprawie abp. Paetza mogła odegrać niedobrą rolę solidarność w imię źle i doraźnie rozumianego dobra Kościoła”. Z zapałem przywoływał słowa św. Pawła z Pierwszego Listu do Koryntian 5,1–2: „Słyszy się powszechnie o rozpuście między wami, i to o takiej rozpuście, jaka się nie zdarza wśród pogan, mianowicie że ktoś żyje z żoną swego ojca. A wy unieśliście się pychą, zamiast z ubolewaniem żądać, by usunięto spośród was tego, który się dopuścił wspomnianego czynu”. Jak mi się wydaje, Kowalczyk z 2010 roku uznałby taką postawę wręcz za zapał inkwizytorski.

Kowalczyk 2002 martwił się o skuteczność „kanałów komunikowania” w Kościele, i to z dołu do góry: „czy wierni mają realną możliwość wypowiadania się, tak aby ich głos był słyszalny na górze”. Ubolewał nad istniejącymi w Kościele mechanizmami, które sprawiają, „że trzeba odwoływać się do różnych forteli, aby dotrzeć do Ojca Świętego”2. Kowalczyka 2010 zajmują już bardziej kanały komunikacji z góry na dół: „chciałoby się, aby wstępne rozmowy między hierarchami Kościoła odbywały się z należytą dyskrecją (dość kościelnego plotkarstwa i przecieków!), a wypracowane decyzje były w sposób kompetentny i jasny komunikowane mediom”3.

W 2002 roku z największym szacunkiem odebrałem odwagę o. Kowalczyka w stawianiu pytań o istnienie w Kościele homoseksualnego lobby. Pisał wtedy: „tu i ówdzie możemy mieć do czynienia ze skomplikowaną sytuacją niejasnych powiązań opartych na szantażu i homoseksualnej namiętności. Rodzi się pytanie: Czy istnieje w Kościele i wokół Kościoła lobby homoseksualne? Bez względu na odpowiedź wydaje się, że potrzeba w tej sprawie dużej odwagi i mądrości. W przeciwnym razie instytucji Kościoła grożą dwuznaczność i nieszczerość podkopujące jej autorytet”4.

W 2010 roku ten sam autor prezentuje inne podejście. Nie zastanawia się już nad kwestią autorytetu i wiarygodności Kościoła w sytuacjach kryzysowych. Przyjmuje perspektywę obrony struktur kościelnych przed „medialną wrzawą”. Traktuje sprawę abp. Paetza przede wszystkim jako medialną neverending story. Lekceważąco pisze, że w tegorocznym zamieszaniu chodziło przecież o ewentualne miłosierne pozwolenie arcybiskupowi „na przewodniczenie odpustowi w przysłowiowym Pcimiu Dolnym”. Nieważne wydają mu się już trudne i niewygodne pytania o stan Kościoła, które sam zadawał przed ośmiu laty.

W Kościele istnieje rozróżnienie – i wynikające z niego napięcie – między aspektem charyzmatycznym (proroczym) a hierarchicznym (instytucjonalnym). Nie jest to sprzeczność nieuchronnie prowadząca do konfliktów, ale właśnie różnica i napięcie. Ewolucja poglądów o. Dariusza Kowalczyka dobrze obrazuje tę różnicę: w 2002 roku prezentował on perspektywę profetyczną, obecnie jest rzecznikiem myślenia instytucjonalnego. Nowe eklezjalne doświadczenia w ciągu ostatnich lat musiały go wiele nauczyć. Szkoda, że nie doprowadziło to do syntezy ujęcia charyzmatycznego i hierarchicznego, lecz do zmiany perspektywy.
Pamiętając słowa samego Kowalczyka o „różnym” odbiorze przez hierarchów jego wypowiedzi w sprawie abp. Paetza w 2002 roku, sądzę, że jego dzisiejsze

komentarze na ten temat mogą być także różnie odbierane, nie tylko przez biskupów. Tyle że zapewne – uwzględniając zmianę w postawie samego jezuity – chwalą go ci, którzy wówczas go ganili, i odwrotnie. Chyba że sami także zmienili perspektywę…

Dlaczego nie przezroczystość?

Swoją odpowiedź muszę zacząć od sprostowań. Dariusz Kowalczyk napisał: „Te skrajne opinie to przejaw największego zgorszenia”.

Nie pisałem o opiniach – te bowiem wolno mieć każdemu na każdy temat. Muszę tu przytoczyć kluczowy fragment mojego artykułu w „Tygodniku Powszechnym”: „Te skrajnie odmienne reakcje to przejaw największego zgorszenia, jakie jest skutkiem całej sprawy. Chodzi o głębokie podziały wśród duchowieństwa i wiernych archidiecezji poznańskiej, a właściwie w całej Polsce. Skrzywdzono ludzi, nie dając im jasnej odpowiedzi na frapujące wszystkich pytanie: czy zarzuty stawiane arcybiskupowi potwierdziły się, choćby częściowo, czy też okazały się wyssane z palca. […] Powielony został najgorszy model znany z życia publicznego: najpierw pojawiają się zarzuty wielkiej wagi, a w końcu okazuje się, że tak naprawdę niewiele wiadomo, i zamiast wiedzy pozostaje nam jedynie wiara, że ten lub tamten ma rację. Zgorszenie podziału na tym tle trwa – i się umacnia. Obecnie jego źródłem jest już nie tyle postawa arcybiskupa, ile dyplomatyczne milczenie instytucji kościelnych. Wciąż jesteśmy skazani na domysły – a niezbitych faktów jak nie było, tak nie ma. A przecież pod koniec roku 2001 sprawa była badana przez specjalną komisję watykańską, która doszła do jakichś ustaleń”.

Nie domagam się zatem jednolitości opinii. Proszę o najogólniejsze choćby odniesienie się przez Watykan do meritum zarzutów, co uniemożliwiłoby formułowanie opinii całkowicie oderwanych od rzeczywistości. Jezuita albo nie jest świadom głębokości podziałów, jakie wciąż istnieją na tym tle w Poznaniu, albo je lekceważy.
Sprostowania wymaga także mój postulat większej jawności w tej sprawie. Nie oznacza on bynajmniej pragnienia ujawniania wszystkich grzechów, co imputuje mi o. Kowalczyk: „Tylko czego redaktor oczekuje? Bo chyba nie oficjalnych orzeczeń Stolicy Apostolskiej w stylu: Taki a taki jest homoseksualistą i popełnił grzechy ciężkie… Nie żyjemy w czasach publicznego pręgierza”. Zaliczony zostałem do grona osób zafascynowanych „demaskowaniem grzechów i słabości wymienianych z imienia i nazwiska księży”.

A przecież pisałem w „Tygodniku Powszechnym” bardzo wyraźnie: „Da się to zrobić z godnością. Nie trzeba opisywać szczegółów. Wystarczy, żeby watykański rzecznik otrzymał prawo do pójścia o dwa kroki dalej i mógł wyjaśnić własne słowa: dlaczego nałożono na arcybiskupa »restrykcje« i dlaczego »pozostają one w mocy«. Wystarczy krótki komunikat – np., że komisja potwierdziła fakt zachowań nielicujących z godnością urzędu biskupiego”. Czy to jest oczekiwanie zaprowadzenia arcybiskupa pod pręgierz? Czy to jest „duch demaskacji”, z którym tak zażarcie polemizuje o. Kowalczyk?

W „Tygodniku Powszechnym” przedstawiłem postulat większej jawności w życiu Kościoła, co uzasadniam zarówno przesłankami ewangelicznymi, jak i duchem współczesnego życia publicznego, w którym osoby pełniące odpowiedzialne funkcje muszą się pogodzić ze znaczną dozą przezroczystości swego życia. Nawet kierownik żłobka i dyrektorka przedszkola – jako osoby kierujące placówkami publicznymi – muszą składać co roku oświadczenie majątkowe, które staje się jawne. Pisałem, że dla chrześcijan aktywnych publicznie zgoda na taką przezroczystość to także specyficzna forma krzyża. O. Kowalczyk odrzuca takie myślenie. Trudno jednak w jego polemice znaleźć argument, dlaczego Kościół – który sam najmocniej wzywa do moralnego życia – ma być wyłączony z zasady przezroczystości.

Czuć z Kościołem?

Mój polemista uczciwie przyznaje, że „w żadnej mierze” nie gorszy go udział abp. Paetza w koncelebrze wśród biskupów. Otwarcie deklaruje też: „Nie oczekuję na dalsze wyjaśnienia i publiczne ważenie grzechów arcybiskupa”. Jest tak przekonany o tym, że ma rację, iż myślącym inaczej zarzuca brak czucia z Kościołem. Nie cały jednak Kościół czuje tak jak o. Kowalczyk.

Czy można zarzucić brak czucia z Kościołem kard. Józefowi Glempowi, który jeszcze przed wybuchem afery wokół możliwej „rehabilitacji” Paetza mówił w wywiadzie dla „Newsweeka”: „Ja także jestem zadziwiony jego aktywnością. Co prawda, nie zajmuje urzędu w Kościele, ale chyba byłoby lepiej, gdyby był poza Polską”5. Czy brakiem czucia z Kościołem cechuje się jeden z najmłodszych polskich biskupów Andrzej Czaja, który „bez cienia wątpliwości” odpowiada pozytywnie na pytanie, czy „powinniśmy się dowiedzieć (choćby bardzo ogólnie), czy w 2001 roku watykańska komisja uznała zarzuty wobec abp. Paetza za jakkolwiek uzasadnione”6?
Miarodajna dla wyczucia potrzeb Kościoła wydaje mi się zwłaszcza determinacja, jaką wykazał obecny metropolita poznański abp Stanisław Gądecki, który usilnie zabiegał w Watykanie o utrzymanie w mocy ograniczeń w pełnieniu posługi przez swego niechlubnej sławy poprzednika i nawet gotów był złożyć rezygnację z urzędu, gdyby ostateczne watykańskie rozstrzygnięcie było odmienne. Niech tylko o. Dariusz nie twierdzi, że ta rezygnacja to plotki czy medialna wrzawa. Po pierwsze, mieszkając w Rzymie i obracając się w dobrze poinformowanych kręgach jezuickich, Kowalczyk zapewne doskonale wie zarówno o skuteczności starań abp. Paetza o zniesienie nałożonych nań restrykcji (jak pisał znany watykanista Andrea Tornielli, pismo kard. Re w tej sprawie miało aprobatę Sekretariatu Stanu7), jak i o przeciwdziałaniach ze strony obecnego metropolity poznańskiego. Po drugie, sam jezuita zachęca, by odpowiednio czytać dyplomatyczny język eklezjalnych oświadczeń. Skoro zatem po sensacyjnych publikacjach prasowych rzecznik poznańskiej kurii zapewniał, że abp Gądecki „nie złożył rezygnacji z funkcji metropolity poznańskiego. Żadne pismo w tej sprawie nie zostało przekazane Stolicy Apostolskiej”, nie zaprzeczając innym podawanym informacjom – znaczy to dokładnie tyle, co powiedziano.

Można się domyślać, że najpierw były ustne zapowiedzi rezygnacji, a stosowne pismo zapewne trafiło do nuncjatury, tyle że nie dotarło do Watykanu.
Jest wreszcie inny wymiar czucia z Kościołem – dotyczący współodczuwania z ofiarami oraz ze zwykłymi katolikami zagubionymi wobec grzechu na wysokich szczeblach hierarchii kościelnej. W 2002 roku o. Kowalczyk potrafił troszczyć się o wiernych, którzy „poczuli się zagrożeni, zawiedzeni, rozczarowani, pytają, jak to możliwe”8. Szkoda, że dziś inaczej rozumie dobro Kościoła.

Dymisja was wyzwoli?

Jezuicki teolog nie rozumie, dlaczego w swoim artykule przywołuję wątki pedofilii duchownych. Otóż pisałem o tym (i jest to aż nadto jasne w tekście, jeśli się go czyta z zamiarem zrozumienia), argumentując na rzecz jawności w Kościele w sytuacjach kryzysowych. Tak się złożyło, że krótko przed upublicznieniem sprawy abp. Paetza, dziennikarz spytał abp. Johna Foleya, ówczesnego przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Środków Społecznego Przekazu, jaka jest najlepsza obrona przed oskarżeniami księży o nadużycia seksualne. Foley odpowiedział: „Naszą najlepszą obroną jest cnota, a gdy jej brakuje – szczerość”. Słowa te w różnych wersjach oraz z podaniem różnych źródeł cytowane są obecnie często jako zalecenie dla instytucji kościelnych.

Jak wynika z polemiki, o. Kowalczyk znalazł jednak inne rozwiązanie: zgadza się, że cnota jest najlepszą obroną, ale uważa, że gdy jej brakuje, wystarczy dymisja: „Moim zdaniem, wystarczająca odpowiedź została udzielona. Jest nią przyjęcie rezygnacji arcybiskupa oraz utrzymywanie zakazu przewodniczenia przez niego”.

Oczywiście, zgadzam się, że przyjęcie (a zwłaszcza wymuszenie) dymisji abp. Paetza jest pośrednim potwierdzeniem zasadności zarzutów. Dobrze jednak wiadomo, że ten argument nie wszystkim wystarcza do takiego zrozumienia istoty sprawy, zwłaszcza że sam zainteresowany podtrzymuje tezę o własnej niewinności, skutecznie wykorzystując swoje wpływy w kurii rzymskiej. Nic dziwnego, że wiele osób nadal wierzy, iż abp Paetz padł ofiarą spisku i nagonki na Kościół, a złożenie rezygnacji było z jego strony aktem wielkoduszności.

Moim zdaniem, w sprawach oskarżeń o nadużycia seksualne kościelnego zwierzchnika wobec podwładnych wymuszoną rezygnację biskupa można by uznać za rozwiązanie właściwe tylko wtedy, gdy jest powiązana z przyznaniem się do winy (nawet jeśli byłoby to, sięgając po przykład z innej dziedziny, ogólnikowe „Skrzywdziłem Kościół” abpa Wielgusa) albo z całkowitym odsunięciem się w cień przez odchodzącego hierarchę. W sprawie abp. Paetza nie mamy ani jednego, ani drugiego. Tego rodzaju dymisja nie wyzwala – nic bowiem nie wyjaśnia, nie rozwiązuje problemu, nie oddaje sprawiedliwości ofiarom, a tworzy tylko pole do dalszych sporów i konfliktów.

Dotychczasowe załatwienie sprawy uważam za niewystarczające także ze względu na rangę zarzutów. Pojawiło się tu przecież podejrzenie o wykorzystywanie władzy biskupiej do praktyk głęboko niezgodnych z moralnością chrześcijańską. W takich kwestiach nie powinno być niedopowiedzeń. Wciąż mam nadzieję, że w Kościele będzie wreszcie możliwe stawianie sprawy szczerze i prosto (np. podawanie uzasadnienia rezygnacji), z poszanowaniem godności winnego, ale bez stosowania języka dyplomacji, wymagającego domyślania się i interpretacji. Dlatego pozwoliłem sobie po latach wrócić do sprawy abp. Paetza – w niej bowiem wyraźnie widać złe konsekwencje przyjęcia rozwiązania tylko przez dymisję, bez żadnych dodatkowych wyjaśnień.

Ma rację Dariusz Kowalczyk, że ewangelicznej zasady „prawda was wyzwoli” w ostatnich latach w Polsce nadużywano. Sam o tym mówiłem i pisałem przy okazji sporów lustracyjnych. Nadużycie zasady nie obala jednak jej słuszności. A jest ona słuszna zarówno w sensie przyjęcia Chrystusa, który jest Prawdą, jak i w odniesieniu do wyzwalającej mocy świadomego uznania własnych win przez winowajcę. To prawda wyzwala. Nie wyzwolą ani demaskacja, która zniekształca prawdę, szukając w drugim tylko zła, ani oderwana od prawdy dymisja.

To sprawa smaku

Nie rozumiem wreszcie, dlaczego były prowincjał jezuitów wzywa mnie do podania nowych faktów w sprawie nadużyć ze strony abp. Paetza. Cały artykuł poświęciłem przecież nie kwestii szukania jakichś nowych faktów, lecz potrzebie poznania wniosków z faktów jak najbardziej starych, które zebrała w Poznaniu komisja z Watykanu w 2001 roku. Niestety, pozostają one przedmiotem domysłów.

Wtajemniczeni wyjaśniają, że komisja ta pracowała nie w ramach formalnego procesu kanonicznego, lecz w trybie duszpasterskim, na osobistą prośbę Jana Pawła II, a zatem jej dokumenty są niedostępne. Jeśli tak rzeczywiście jest, to znaczy, że coś wymaga zmiany w funkcjonowaniu Kościoła. Przecież właśnie ze względów duszpasterskich wnioski z obszernej wiedzy, jaką w trybie duszpasterskim zdobyli członkowie watykańskiej komisji, powinny być choćby w minimalnym zakresie udostępnione. Czy formalności muszą tu przeważać nad dobrem dusz?

Bez dopuszczenia prawdy do głosu w sprawie abp. Paetza nie zapanuje spokój, o który apeluje o. Dariusz Kowalczyk. W obecnym stanie rzeczy – zwłaszcza przy takiej, a nie innej postawie samego arcybiskupa seniora – „danie spokoju” byłoby zgodą na zagłaskanie wyjątkowo trudnej rzeczywistości. A taka sytuacja musi wywoływać sprzeciw sumienia. Tu nie chodzi o medialne napiętnowanie, lecz o zasady, jakimi ma się kierować nasz Kościół. Dla mnie to herbertowska sprawa smaku.

1 Zob. Zbigniew Nosowski, Jawność, proszę!, „Tygodnik Powszechny” 2010 nr 26, s. 19. Autorski tytuł tego tekstu brzmiał: „Proszę o jawność”. Zmiana tytułu przez redakcję „TP” nadała artykułowi większą imperatywność, nie zmieniając jednak istoty mojego myślenia.
2 Wszystkie powyższe cytaty z 2002 roku pochodzą z wywiadu M.D. Zdorta z o. Kowalczykiem: Zła solidarność, „Rzeczpospolita” 26 lutego 2002, s. A3.
3 Fragment felietonu Kościelne afery, „W drodze” 2010 nr 8, s. 71.
4 Dariusz Kowalczyk, Krzyż gejów. Czy w Kościele istnieje lobby homoseksualne?, „Wprost” 10 marca 2002, s. 67.
5 Zob. rozmowa z kard. Glempem: Wszyscy jesteśmy grzeszni, „Newsweek Polska” 2010 nr 23, s. 24.
6 Zob. rozmowa z bp. Czają: Kościół nie jest sam dla siebie, „Więź” 2010 nr 10, s. 12.
7 Zob. Andrea Tornielli, Kryzys niezarządzany, „Tygodnik Powszechny” 2010 nr 26, s. 17.
8 Zła solidarność, art. cyt.

Najlepszą obroną jest szczerość
Zbigniew Nosowski

urodzony 6 listopada 1961 r. – absolwent socjologii na UW i teologii na ATK, redaktor naczelny miesięcznika „Więź” i dyrektor programowy Laboratorium WIĘZI. Wydał Polski rachunek sumienia z Jana Pawła II oraz wspó...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze