Miłość w zawieszeniu
fot. claudio schwarz purzlbaum / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Meteora, reż. Spiros Stathoulopoulos; Francja, Niemcy, Grecja 2012, polska premiera 28 sierpnia

Gwar głosów, mieszają się języki, mało kto pamięta, że przebywa w miejscu modlitwy i skupienia. Obowiązkowa fotografia na tle zapierającego dech w piersiach krajobrazu, obiektywy wycelowane w sporadycznie spotykanych mnichów i mniszki. To Meteory turysty – obowiązkowy punkt wycieczek po Grecji, bo pozwala nacieszyć oczy egzotyką tego miejsca, niezwykłego nawet jak na tamtejsze warunki i unikalnego w skali świata. Klasztory zawieszone między przyziemnością, między ulicami i domami pobliskiej Kalabaki a niebem, na wysokości nawet 500 m nad poziomem morza, na każdym turyście zrobią wrażenie.

Z 24 monastyrów, budowanych tu od początku XIV wieku, dziś czynnych jest tylko sześć – cztery męskie i dwa żeńskie. Turysta podczas godzinnego pobytu w tym miejscu nie pozna prawdziwego życia klasztorów w masywie Meteorów, tego życia, które toczy się za murem klasztornej celi, podczas porannej czy wieczornej modlitwy.

Jak to życie może wyglądać? Pierwsze sceny filmu „Meteora” Spirosa Stathoulopoulosa dają nadzieję, że wkrótce zatopimy się w owym tajemniczym, nieznanym świecie. Cisza, spokojne, długie ujęcia z obowiązkowym widokiem klasztoru na wysokiej skale sugerują nawet, że mamy do czynienia z dokumentem, że oto po znakomitej dokumentalnej „Wielkiej ciszy” Philipa Gröninga, odkrywającej niezwykłą codzienność klasztoru kartuzów we Francji, nadszedł czas na podobną podróż w świat klasztornego greckiego prawosławia. „Meteora” tę nadzieję spełnia, ale tylko częściowo. Owszem, widzimy codzienne życie mnichów i mniszek, słyszymy pieśni i modlitwy, towarzyszymy im podczas posiłków, wypraw do wsi, odprawianych przez nich mszy. Ale szybko zdajemy sobie sprawę z tego, że to tylko tło – traktowane czasem wręcz instrumentalnie – zupełnie innej historii.

Owoc zakazany

„Meteora” to bowiem przede wszystkim romans, historia zakazanej miłości, love story, tyle że w habitach. Oto mamy Teodorosa (Thedore Zouboulidis) i Uranię (Tamila Koulieva-Karantinaki) – zakonnika i zakonnicę, którzy poza miłością do Boga odkrywają także zupełnie niespodziewanie uczucie do siebie nawzajem. To uczucie zaczyna się gwałtownie, lecz rozwija powoli, w rytm długich i spokojnych ujęć, niejako sugerując, że jest tylko kolejnym przejawem toczącego się wokół życia z wolno przesuwającymi się po niebie obłokami, leniwym światłem słońca wędrującego po skałach czy w końcu smutną melodią graną na flecie przez wieśniaka. Nie wydaje się pożądliwa, przywodzi na myśl raczej zauroczenie, które świadczy jedynie o tym, że mnich jest też człowiekiem i jako taki zdolny jest do uczuć wyższych – do miłości, ale i do odpowiedzialności, wynikającej ze stanu duchownego. Jeśli cielesność, to tylko jako uścisk dłoni, jeśli sekret, to wyrażający się jedynie ukradkowym spojrzeniem podczas mszy.

Kiedy zdajemy sobie sprawę, że naturalny rytm musi zostać zachwiany? Że uczucie dwojga młodych ludzi nie jest platoniczne? Czy już wtedy, gdy Urania śni o piekle? A może w chwili, gdy widzimy, że do wysyłania świetlnych sygnałów, „zajączków”, Teodoros używa ikony w złotej koszulce, ocierając się tym samym o świętokradztwo? Czy może jednak dopiero w drastycznej, bardzo naturalistycznej scenie zabijania kozła, z którego mięsa Teodoros przygotuje potrawę dla Uranii, i następującej po niej scenie posiłku pod drzewem, przywodzącej na myśl biblijne kuszenie w rajskim ogrodzie? Nieważne. Ważne, że reżyser aż do ostatniej sceny pozostawia nas w niewiedzy co do tego, czy zwycięży zakonne powołanie, czy miłość dwojga ludzi (nie unika przy tym wszak jednoznacznych scen, które mają podkreślić seksualność bohaterów).

Opowieść o wolności

Mocną stroną filmu Spirosa Stathoulopoulosa są sceny pokazujące wewnętrzną walkę bohaterów z nagłym uczuciem. To one dodają tej opowieści artystycznego sznytu. Kamerę zastępuje w nich ołówek, który niebo zamienia w złote, popękane tło na starej ikonie, a postaci w figury z owej ikony, narysowane, a w zasadzie napisane charakterystyczną kreską jakby wprost spod ręki ikonopisa. Najbardziej zapada w pamięć scena, gdy Teodoros niczym mityczny Tezeusz, uzbrojony w kłębek wełny podarowany przez Uranię-Ariadnę, wyrusza w głąb labiryntu symbolicznie łączącego pod ziemią klasztor żeński i męski. To oczywiście wyprawa w meandry jego własnego umysłu, szybko więc nić się kończy, a świeca gaśnie. Teodoros odkrywa zaś swego własnego Minotaura. Lecz zamiast człowieka z głową byka widzimy ukrzyżowanego Chrystusa, któremu bohater przebija dłonie. Miłość do mniszki to zdrada Zbawiciela? A może wyzwolenie, bo przecież krew tryskająca z ran staje się dla mnicha sposobem wyjścia z labiryntu.

Wydaje się, że to drugie słowo jest tu bardziej na miejscu. Widać to nazbyt wyraźnie w scenie, gdy Urania po rozstaniu z mnichem wsiada do siatki (można by rzec – sieci), w której zostanie wciągnięta do klasztoru. Tradycyjny sposób pokonywania trasy między podnóżem góry a budowlą staje się tu (kilkakrotnie) symbolem zamknięcia, spętania. Jeszcze dobitniej przesłanie wybrzmiewa, gdy mniszka uczy Teodorosa kilku rosyjskich słów. Jednym z wypowiadanych najgłośniej jest „swoboda” – wolność. Przyznam, że to, co zapewne miało być najważniejszym elementem przesłania, najbardziej drażni. O jaką bowiem wolność może chodzić? Przecież chyba nie od zakonnych reguł, które nie zostały młodym narzucone siłą, lecz są ich świadomym wyborem? A może słowo „wolność” podkreśla tylko, że każdy z nas ma wolną wolę i może swoje wybory korygować? Bo przecież „Meteora” nie jest opowieścią o porzucaniu wiary. Film nie obraża uczuć religijnych, z szacunkiem traktuje obrzędy, słowa modlitwy i nawet sens zakonnego życia. Nie jest z pewnością antychrześcijański, antyreligijny, nie ma ambicji zabierania głosu w dyskusji o sensie celibatu. A więc opowieść o wolności jako prawie do podjęcia decyzji? Jeśli tak, to jednak chwilami banalna i naiwna. Bohaterowie budzą sympatię, ale nie identyfikujemy się z nimi, ich dylemat jest tyleż ważny (prawo jednostki do miłości), co mało odkrywczy i niezrozumiały, bo przecież mamy do czynienia z dorosłymi osobami, które same zdecydowały się na życie zakonne i trudno uwierzyć, że nagle przestają rozumieć zasady, które świadomie wybrały. Mają dylematy, ale łatwo przechodzą nad nimi do porządku dziennego, a Teodoros upijający Uranię winem zachowuje się bardziej jak wyrachowany James Bond (Meteory posłużyły zresztą jako sceneria do filmu „Tylko dla twoich oczu”), próbujący zdobyć kobietę, a nie jak mnich, który jeszcze chwilę wcześniej był zatopiony w żarliwej modlitwie. To sprawia, że choć „Meteora” nie jest filmem złym, to jednocześnie nie jest też arcydziełem, które po wyjściu z kina pozostaje długo w głowie, zmuszając widza do przewartościowania swoich poglądów, zderzenia obejrzanej rzeczywistości z własnymi przekonaniami. Nie ma tu siły greckiego mitu o przeciwstawianiu się bogom w imię znalezienia szczęścia, nie ma tu dramatyzmu innej opowieści o zakazanej, niemożliwej miłości, czyli szekspirowskiego „Romea i Julii”. „Meteora” – niczym tytułowe górskie pasmo i stojące na szczytach klasztory – wydaje się zawieszona między filmem, którego ton miejscami zbliża się do poziomu telenoweli, a kinem mającym prawo mieć ambicje artystyczne. Jest jak owe długie, spokojne ujęcia, które czasem naprawdę hipnotyzują widza, a czasem wydają się tylko ozdobnikiem wrzuconym na siłę w imię reguł kina niekomercyjnego.

Miłość w zawieszeniu
Przemysław Poznański

urodzony w 1970 r. – długoletni dziennikarz „Gazety Wyborczej”, od czasu do czasu publikuje felietony na portalu Polityka.pl oraz ZupelnieInnaOpowiesc, autor...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze