Metafizyka i kluski ze skwarkami
fot. daniel von appen / UNSPLASH.COM

Metafizyka i kluski ze skwarkami

Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Błogosławmy czas, gdyż odsłania przed nami w tym, co widzialne, to, co niewidzialne. W tym, co niemożliwe, nowe możliwości.

Jak ten czas leci, jak zwariowany! Za grosz nie mam na nic czasu. Gdyby się dało jakoś czas pochwycić i zatrzymać, albo lepiej, gdybyż to było można czas kupić, jak się kupuje benzynę albo doładowuje telefon. Najlepiej w sklepie internetowym. Ale gdzie tam, nic z tego, mój czas minął, wysiadam, moje nogi nie nadążają za moją głową i brzuchem. No wiesz, nie mam czasu, już biegnę dalej… Dobrze, dobrze, pędź dalej, ja postoję, nie mam jednak zamiaru wysłuchiwać twoich jęków, szkoda czasu, ani tym bardziej z tobą jęczeć. Ja chcę żyć i wycisnę czas jak cytrynę. Jutro? Jutro śmierć nam niesie, więc carpe diem! Albo odwrotnie, przeciwnie, nie ma się co czasem przejmować, to tylko doczesność, marność nad marnościami. Życie jest tylko małą chwilką, tyle, co mrugnięcie okiem, niech przemija. Liczy się wieczność, dla niej warto poświęcić wszystko.

Wygląda jednak na to, że w naszych czasach rzadko w ten sposób, pod kątem wieczności, myślimy o tak zwanej doczesności. Jedynie na kazaniach, pobożnych wykładach i konferencjach można wciąż jeszcze usłyszeć, że najważniejszy dla człowieka i jego zbawienia jest czas spędzony na klęczkach, na ugiętych kolanach, a nie ten przestany, przechodzony, z wyjątkiem pielgrzymek i procesji tudzież pochodów patriotyczno-religijnych, na nogach wyprostowanych, przetańczonych, przebieganych na stadionach i po sklepach. Jednym słowem z braku czasu świat oszalał.

Kto oszalał?

A może to nie czas zwariował? Może jednak przyczyna i wina tego, że czas nas niszczy, nie leży wyłącznie po stronie czasu? Przecież współczesne zegary nie chodzą szybciej niż ich słoneczni pradziadowie. Może zatem to nie zegary, ale my szwankujemy i jeśli mówimy, że jesteśmy coraz bardziej zalatani, zasapani, bardziej umęczeni niż nasi przodkowie, to może tak naprawdę jest. A zatem gdzie leży przyczyna takiego stanu rzeczy? Tej naszej chronicznej zadyszki?

Być może tak się dzieje, bo w przeciwieństwie do poprzednich pokoleń, wśród których też zapewne niejeden narzekał na pośpiech, nasi dziadowie umieli odróżnić konieczne od niekoniecznego. To, co koniecznie trzeba zrobić dzisiaj, od tego, co można odłożyć na jutro, a nawet na rok, dwa, gdyż jaśniej widzieli swoje obowiązki, które najczęściej nie tyle były z wyboru, co zostały im narzucone, powiedzmy, przez naturę. Latem musieli wstać wcześniej, bo wcześniej budził ich odwieczny budzik – słońce. Zimą szli spać wcześniej, bo noc też wcześniej przychodziła. Latem szli spać później, bo później gasło słońce. Ten porządek psuł jednak człowiek. Napięcie między porządkiem, rytmem przyrody i wolą, a tym bardziej samowolą człowieka chciałoby się zlikwidować, ale jest to niemożliwe, więcej – jest nam potrzebne. Potrzebujemy tego czasami bolesnego rozpięcia na skrzyżowaniu natury i kultury, żeby nie tyle czynić sobie ziemię poddaną, podbijając ją, ale przede wszystkim po to, by się o nią troszczyć, uprawiać ją i pielęgnować. Chodzi o to, by wreszcie za naturalne uznawać nie tylko to, co się samo tworzy, ale również to, co tworzy człowiek. Co jak co, ale kultura, dzieło człowieka, na razie jest tylko jego oryginalnym i wyłącznym dziełem, gdyż rozwija, wzbogaca naturę. Jeśli tak, jeśli świat jest wciąż w drodze i wciąż mu daleko do celu, to znaczy, że czas nie jest wrogiem człowieka, a przeciwnie, szansą, darem, siłą, przychylnym wiatrem, który napina żagle i pozwala nam płynąć. Tym samym sprawia, że nie stoimy w miejscu, ale podążamy do… Do czego? Do kogo? Do przodu, oczywiście, ale co jest na tym przedzie?

W przeciwieństwie do nas, nasi przodkowie, czciciele słońca, jasno zdawali sobie sprawę z tego, dokąd płyną. Kochali doczesne życie, ale bardziej – co dzisiaj tak trudno nam pojąć – troszczyli się o życie wieczne. O życie mierzone nie czasem, zegarem, ale wiecznością. Wiedzieli, że choćbyś człowieku stawał na głowie, to i tak jednego nie zmienisz. Tego, że „Bóg widzi, czas ucieka, śmierć goni, wieczność czeka”.

Bóg widzi

Nie tylko widzi. Dla Boga chrześcijan czas nie jest obcym zjawiskiem. Nie stoi On ponad czasem czy obok niego, jak nie stoi obok przestrzeni czy ponad nią, ponad całą rzeczywistością. Przeciwnie, ma z czasem więcej wspólnego, niż jesteśmy sobie w stanie to wyobrazić. Przecież Jego imię to osobowa forma czasownika być – Jestem, który Jestem. Dla Martina Bubera to dowód na to, że Boga nie trzeba przyzywać, gdyż jest On jest stale obecny, zawsze gotowy okazać swoją moc, to znaczy nieść człowiekowi pomoc; dlatego tłumaczy słowo Jahwe jako Jestem1. Mało tego, jako chrześcijanie wierzymy, że Bóg stał się człowiekiem. Stał się ciałem, czyli zmaterializował się, przez co stał się bytem przygodnym, czasowym, ale nietracącym nic ze swojej niematerialności. Co więcej, stawszy się człowiekiem, już takim nie tylko pozostał, ale swoim człowieczeństwem ogarnął wszystko i wszystkich.

Skoro tak, skoro czas aż tak mocno związany jest z Bogiem, to znaczy, że nie może on być naszym wrogiem, tym, który niesie nam śmierć, pojmowaną jako unicestwienie. Dowiódł tego Jezus Chrystus w momencie, wydawać by się mogło najmniej odpowiednim, bo wtedy, gdy umierał. Umierał śmiercią nienaturalną, wymuszoną, przyśpieszoną przez tych, którzy chcieli skrócić życie Jezusowi, czyli zabrać czas i tym samym zakończyć, jak sądzili, Jego wywrotową, nieprzynoszącą nikomu żadnego pożytku działalność. Zapewne, nie wiedząc, z kim mają do czynienia, osiągnęli cel przeciwny do oczekiwanego. Dzisiaj widzimy to znacznie jaśniej. Biskup Rzymu Franciszek mówi, że Wcielenie Jezusa nie jest „jedynie faktem z przeszłości”, ale dotyczy czasu obecnego i angażuje każdego z nas osobiście. „Wierzyć w Jezusa znaczy dać Mu nasze ciało z pokorą i odwagą Maryi, aby mógł On nadal mieszkać pośród ludzi. Oznacza dać Mu nasze ręce, żeby okazać czułość maluczkim i ubogim; nasze nogi, by wychodzić na spotkanie braciom; nasze ramiona, aby wspierać słabych i pracować w winnicy Pańskiej. Wszystko to dzieje się dzięki działaniu Ducha Świętego. Dajmy się Jemu prowadzić!”2.

A zatem, Bóg nie tylko widzi, nie tylko patrzy na świat, Bóg nadal jest i działa w czasie, w historii. Podtrzymuje, jak wszystko inne, w istnieniu czas, tym samym sprawia, że dzieje świata są również Jego dziejami, Jego życiorysem. W tym miejscu nie sposób pominąć, że w tym świecie, w jego dziejach, mamy do czynienia z takimi czasami, o których trudno powiedzieć, że są darem, błogosławieństwem Bożym. Nie chodzi tylko o zbrodnie dokonywane naszymi rękami, ale o ból i cierpienie tych, którzy ulegli przemocy żywiołów, jak choćby ostatnio na Filipinach. Dlatego wciąż jak zwielokrotnione echo powraca pytanie: Skąd zło? Dzisiaj, tak jak i wczoraj, odpowiedzi całkiem zadowalającej brak. Jedyna odpowiedź, dająca nadzieję na rozwiązanie tej potwornej zagadki, to powiedzenie: Czas pokaże! Na razie bowiem, wraz z upływem czasu i postępem nauk, umiemy jedno robić dobrze, stawiać pytania. Miejmy zatem nadzieję, że przyjdzie również czas na odpowiedź.

Czas ucieka

Niekoniecznie, bo niby dokąd miałby uciec, gdzie się schronić, w czym się rozpłynąć. Jego struktura nie daje się przecież uchwycić. Mamy lata kalendarzowe, mamy rok słoneczny, lata świetlne i nie wiem jakie tam jeszcze. Na wiele sposobów usiłujemy zmierzyć czas i każdy w jakimś stopniu jest właściwy, ale tylko w pewnym zakresie. Czas jednocześnie jawi się jako fale na morzu, biegnące jedna za drugą, a innym razem rozpryskuje się na wszystkie strony niby piłeczki pingpongowe. Nic dziwnego, że zajmują się nim poeci, czyli ludzie, którzy pracują na pograniczu możliwego i niemożliwego, próbujący dopatrzeć się możliwości choćby w takim twierdzeniu: To samo, w tym samym miejscu i czasie, może jednocześnie być i nie być. Wisława Szymborska mówi:

Trzy słowa najdziwniejsze
Kiedy wymawiam słowo Przyszłość,
pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości.
Kiedy wymawiam słowo Cisza
niszczę ją.
Kiedy wymawiam słowo Nic,
stwarzam coś, co nie mieści się w żadnym niebycie3.

Skoro tak, to może trzeba uznać, że słowo „czas”, jak wszystkie nasze pojęcia i nazwy, tylko częściowo przystaje do rzeczywistości, którą próbuje nazwać. Owszem, marzy nam się, by mowa nie tyle odzwierciedlała, bo mielibyśmy obraz odwrócony, ile w stu procentach oddawała rzeczywistość, czyli byśmy zawsze mogli mówić prawdę, czyli wypowiadać twierdzenia w stu procentach przylegające do rzeczywistości. Tak nie jest, bo nawet słowo Boże, Biblię, musimy opatrywać przypisami, objaśniać, interpretować. Dlatego również czasu, pojmowanego jako przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, nie deifikujmy, przypisując mu cechy wszechwładnego bożka, groźnego dla wszystkich, łącznie z bogami. Pozostawmy czasowi, jak wszystkiemu innemu, prawo do tajemnicy, do tego, że w swojej najgłębszej, zarówno jasnej, jak i mrocznej prawdzie, zawiera coś jeszcze, coś więcej, co pozwala wierzyć, że jest on zakotwiczony, albo lepiej, że nie rodzi się z żadnego „niebycia”, nicości, bezsensu, ale z czegoś, co ma sens. W ten sposób ta nasza nieumiejętność nazwania czasu, niezgoda na jego i na nasze razem z nim przemijanie, to zysk, zabezpieczenie, które w ostatecznym rozrachunku nie pozwala na poddanie się terrorowi przemijania, aż do unicestwienia.

Wspomniałem o tragedii Filipińczyków. Ci nieszczęśni ludzie, jak wszyscy inni, którzy znaleźli się w podobnej opresji, pierwsze, co zrobią, to zaczną odbudowę. A to znaczy, że jeszcze raz uwierzą w czas i czasowi. Czy na pewno? Owszem, tak, ale już nie do końca i niebezkrytycznie. Niełatwo przyjdzie im, nie tyle zapomnieć, co pogodzić się z brakiem tych, których się kocha. Czas bowiem zawiódł ich oczekiwania, zranił, jeśli nie unicestwił, ich marzenia. Miało być inaczej. Przyszłość miała przecież przynieść ze sobą polepszenie życia, a tymczasem przyniosła śmierć. Przyniosła zniszczenie i zagładę wszystkiego i wszystkich. Niemniej, ofiary tego, jak każdego innego nieszczęścia, jeśli tylko choć trochę się ogarną, zaczną od nowa budować domy, miasta, nadal będą się pobierać i znowu zabrzmi muzyka, znowu zasiądą za stołami, znowu urodzą się dzieci, zaroją się ulice i place ludźmi, tymi, którzy będą nosić w sobie przeszłość, i tymi, którzy będą się słusznie obawiać przyszłości, tego, co przyniesie czas. Co więc sprawia, że wbrew wiedzy i doświadczeniu, osobistemu doświadczeniu, rozczarowującemu, co do możliwości, jakimi dysponuje czas, jednak chcemy żyć w czasie, żyć w ciele, a nie tylko jako jakieś duchowe dusze? Tak samo bowiem mocno jesteśmy związani z czasem, jak i z przestrzenią. Tak samo jesteśmy materialni, jak i duchowi. Posłuchajmy zatem znowu poety.

Metafizyka

Było, minęło.
Było, więc minęło.
W nieodwracalnej zawsze kolejności,
bo taka jest reguła tej przegranej gry.
Wniosek banalny, nie wart już pisania,
gdyby nie fakt bezsporny,
fakt na wieki wieków,
na cały kosmos, jaki jest i jaki będzie,
że coś naprawdę było,
póki nie minęło,
nawet to,
że dziś jadłeś kluski ze skwarkami4.

Metafizyka i kluski ze skwarkami? A czemu nie? Te kluski i te skwarki były, były u naszej babci i nigdzie indziej już potem ich nie widziano, nie smakowano. Były i są, czas bowiem nie tylko utrwalił ich istnienie we wspomnieniu, ale również je przemienił, przeistoczył i dzisiaj już nie o reakcję kubków smakowych nam chodzi, ale o smaki dzieciństwa, o czyjąś twarz, ręce, czyjś uśmiech, czyjąś obecność. Czyli o to, co przychodzi „po fizyce”, o metafizykę. Parafrazując Jana Pawła II, można powiedzieć, że tak, jak kichnięcie może mieć sens ekumeniczny, tak również skwarki mogą mieć sens metafizyczny.

Wieczność czeka

Niekoniecznie. Wieczność nie tyle czeka, co się wciąż tworzy. Jeśli dzisiaj na słowo „niebo” reagujemy zażenowaniem, to nie tylko dlatego że śmieszą nas tłuste jak gęsi anielice o bliżej nieokreślonej płci. Raczej dlatego tak się dzieje, że wypędziliśmy z nieba czas. Być może po to, by w manichejskim pędzie do doskonałości i czystości, łatwiej rozprawić się z ziemią. Jak już wspomniałem, ten i ów kaznodzieja, zwykle dobrze się mający, czasami próbuje nas przekonywać, że tym, co czasowe, nie warto sobie zawracać głowy. Spróbujmy jednak zaryzykować i ad experimentum przyjmijmy takie twierdzenie – przypuśćmy, że niebo wcale nie jest tworem skończonym, pod każdym względem doskonałym. No bo jeśli tak, to nie mamy po co się tam wybierać. Niebo bez nas się obędzie, skoro tej niebiańskiej rzeczywistości ani nic dodać, ani nic ująć już nie można. Być może jest gdzieś takie niebo, ale nie to, które zamieszkuje Bóg. Bóg, który nie może się bez nas obyć, gdyż kocha ludzi. A że tak jest, przekonaliśmy się w tym czasie, w tym momencie, w którym jeden spośród nas z naszej ręki kończył życie – Jezus z Nazaretu. Czas pokazał, że wtedy, gdy umierał, umierał nie tylko człowiek, ale i Bóg. A ponieważ chodzi o Boga, który ratuje, okazało się, że i śmierć, czyli to, co zamyka czas, też została uratowana, zbawiona „ode złego”, bo jej przeznaczeniem jest życie. Skoro tak się działo dawniej, tak się dzieje również teraz – Bóg przecież jest niezmienny. Jednym słowem, błogosławmy czas, gdyż odsłania przed nami w tym, co widzialne, to, co niewidzialne. W tym, co niemożliwe, nowe możliwości. Może więc z człowiekiem dzieje się tak, jak z winem. Im starsze, tym lepsze, a że coś jest na rzeczy w takim powiedzeniu, może zaświadczyć Czesław Miłosz, który swój „Traktat teologiczny” otwiera w ten sposób:

Takiego traktatu młody człowiek nie napisze.
Nie myślę jednak, że dyktuje go strach śmierci.
Jest to po wielu próbach, po prostu dziękczynienie,
a także pożegnanie dekadencji,
w jaką popadł poetycki język mego wieku.
Dlaczego teologia? Bo pierwsze ma być pierwsze.
(…)
Oby do naszej mowy wróciła rzeczywistość.
To znaczy sens, niemożliwy bez absolutnego punktu odniesienia5.

Myśląc o czasie, tak na dobrą sprawę myślimy o sobie. Czas się staje i my się stajemy. Nie przychodzimy z niebytu, ale od Kogoś, komu jesteśmy winni wdzięczność za powołanie nas do istnienia. Lepiej jest bowiem być, niż nie być. Tym absolutem dającym istnienie może być jedynie Ktoś, bo miłość możliwa jest tylko między ktosiami. A jeśli tak, to znaczy, że najpiękniejsze, najprawdziwsze, najlepsze jest wciąż przed nami. Czas tam właśnie nas prowadzi, jak Anioł Stróż. 

1 Por. Fritz Rienecker, Gerhard Maier, Leksykon biblijny, Oficyna Wydawnicza „Vocatio”, Warszawa 2001, s. 284.
2 http://pl.radiovaticana.va/news/2013/10/12/papież_franciszek:_maryja_jest_matką_wiary_każdego_z_nas/pol-736864.
3 Wisława Szymborska, Chwila, Wydawnictwo Znak, Kraków 2002, s. 14.
4 Wisława Szymborska, Tutaj, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009, s. 40.
5 Czesław Miłosz, Druga przestrzeń, Wydawnictwo Znak, Kraków 2002, s. 63.

Metafizyka i kluski ze skwarkami
Wacław Oszajca SJ

urodzony 28 września 1947 r. w Zwiartowie – jezuita, teolog, poeta, eseista, publicysta prasowy i radiowy, autor licznych książek, znany kaznodzieja i rekolekcjonista. Mieszka w Jastrzębiej Górze....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze