Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga
Opowiadał mi frater Adalbertus:
„Czy można ukryć Prawdę pod jakąkolwiek szatą? Czy jest taka szata, pod którą Prawda byłaby nierozpoznawalna? Czyż nie jest tak, że odarta z szat Prawda ukaże się w całej swojej nagości? A może Prawdy wcale nie ma, a są tylko szaty?
Wędrowałem kiedyś przez pustynny kraj, w którym w powszechnym zwyczaju było chodzenie do publicznej łaźni. W każdym miasteczku łaźnia stała w centrum miasta i zależnie od dnia tygodnia przychodzili tam tylko mężczyźni albo tylko kobiety. Pewnego razu i ja postanowiłem się tam udać, aby zmyć z siebie kurz.
W łaźni było zupełnie inaczej niż na zewnątrz. Na dworze suche pustynne powietrze unosiło drobinki pyłu, który stopniowo pokrywał włosy i odzienie, wewnątrz natomiast powietrze było wilgotne, kłęby pary unosiły się nad basenem. Na zewnątrz ludzie okrywali swe ciało dokładnie, szczególnie kobiety okrywały wszystko łącznie z głową i czasem nawet twarzą, w łaźni natomiast wszyscy rozbierali się do golutka. Tego dnia kobiet oczywiście nie było, tylko mężczyźni z najróżniejszych grup społecznych, od ubogich plebejuszy zostawiających w szatni skromne odzienie, po dobrze sytuowanych tłuścioszków, którzy również zrzucali swe kosztowne ubrania. W łaźni bowiem wszyscy są równi. Nawet przedstawiciele miejscowego duchowieństwa, zdjąwszy powiewne szaty i dostojne turbany, nie różnili się niczym od zwykłych ludzi.
Obserwując, jak jeden z owych duchownych zrzuca przyodziewek i zanurza się w kąpieli, tak jak go Pan Bóg stworzył, pomyślałem sobie, że podobnie jest z naukami, które prezentuje, gdy ubrany jest w swą fantazyjną szatę. Te nauki to fikcja, ale pod nią ukryta jest naga Prawda. Funkcją tej fikcji jest naprowadzanie na Prawdę – chyba tak właśnie należałoby rozumieć, że w każdej religii jest cząstka Prawdy. W błędzie jest ten, kto się tej fikcji uczy na pamięć, natomiast nie jest w błędzie, kto da się jej prowadzić ku Niewyrażalnej Prawdzie.
Z przyjemnością wymoczyłem się w gorącej wodzie, a kiedy opuszczałem łaźnię, wyszedł razem ze mną duchowny, na którego wcześniej zwróciłem uwagę. Na ulicy ujrzałem znajomą skądś postać: brodatego mężczyznę z długimi włosami, w za krótkich spodniach i w za dużych butach z zielonymi sznurowadłami.
– Cóż to, bracie Adalbercie, z innowiercami się bratasz i do jednej łaźni z nimi chodzisz? – zagadnął mnie brodacz.
– I czemuż miałbym się nie bratać? – odparłem. – Właśnie przed chwilą zdałem sobie sprawę, że innowiercze doktryny są jak te szaty zrzucane w łaźni – są fikcją, pod którą kryje się naga Prawda. W błędzie jest ten, kto się tej fikcji uczy na pamięć, a nie jest w błędzie ten, kto daje się prowadzić ku Niewyrażalnej Prawdzie.
– Dobrze powiedziane, dobrze powiedziane, bracie Adalbercie. A czy mógłbyś mi jeszcze powiedzieć, czy jakaś religia stanowi wyjątek od tej reguły?
Przyznam się, że takich pytań nie lubię, odparłem więc z oburzeniem:
– Kim ty jesteś, żeby mi zadawać podchwytliwe pytania?
On odrzekł:
– Oh, ja jestem tylko Szuszwolem ze Swarzyndza, możesz się moimi pytaniami nie przejmować.
To powiedziawszy, oddalił się i znikł za najbliższym rogiem, a ja zostałem sam w pustej uliczce, przez którą pustynny wiatr niósł drobinki pyłu”.
Oceń