Łatwy zysk?
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 39,90 PLN
Wyczyść

Cała historia rozpoczęła się w grudniu 1984 roku na południu Anglii. Na fermie w Pitsham koło Portsmouth zainteresowanie i zaniepokojenie służb weterynaryjnych wzbudziła krowa oznaczona numerem 133. Kiedy zwierzę padło i poddano jego tkanki szczegółowym badaniom, okazało się, że przypadek jest — jak podawano — niespotykany i niełatwy do oceny. Dwa lata po pojawieniu się pierwszego „dziwnego przypadku” i wykryciu dwóch kolejnych, czyli pod koniec 1986 roku, specjalna weterynaryjna komisja orzekła, że jest to bydlęca encefalopatia gąbczasta (BSE), jedna z wielu odmian choroby Creutzfeldta-Jakoba. Jednocześnie, w imię obrony własnego mięsnego rynku, Ministerstwo Rolnictwa zakazało podawania jakichkolwiek informacji na ten temat. Mimo niepokojącego wzrostu zachorowań wśród brytyjskich zwierząt w roku 1987 oraz obaw, że choroba może przenieść się na ludzi spożywających zakażone mięso, uznano, iż należy poczekać na wyniki dalszych badań. Brytyjski rząd zlekceważył ostrzeżenia naukowców.

Raport, który opublikowano w Wielkiej Brytanii w październiku 2000 roku, pokazuje, że przez lata kolejne rządy — tak Margaret Thatcher, jak i Johna Majora — świadomie minimalizowały zagrożenie. Do historii przeszedł gest brytyjskiego ministra rolnictwa karmiącego swoją czteroletnią córeczkę hamburgerem z angielskiej wołowiny. Kiedy w 1990 roku John Gummer zdecydował się na propagandowy i zarazem — jak przekonywali niektórzy — patriotyczny gest, na Wyspach Brytyjskich odnotowano 82. śmiertelny przypadek gąbczastej encefalopatii. „Przez dziesięć lat wyjaśniano nam, że choroba nie jest niebezpieczna dla życia ludzkiego” — skarży się dzisiaj przewodnicząca brytyjskiego Stowarzyszenia Konsumentów Sheila McKechnie. W rzeczywistości mydlono oczy nie tylko angielskim konsumentom, a „patriotyczny” gest Gummera okazał się farsą. Ostatecznie jednak obrona British beef okazała się klęską dla rynku żywnościowego nie tylko na Wyspach.

Również kolejne francuskie rządy, zresztą podobnie jak rządy belgijskie, włoskie czy niemieckie, nie potrafiły poradzić sobie z problemem. Na przemian wprowadzano i znoszono embargo na dostawę bydła zza granicy. Z decyzją o niewykorzystywaniu wołowiny w zakładach żywienia zbiorowego czy o wycofaniu mączki zwierzęcej ciągle zwlekano. Jeszcze w ubiegłym roku na francuski rynek sprowadzono tej mączki 430 ton. Do 1998 roku utrzymywano, że syndrom BSE zagraża jedynie Anglikom, choć już w 1991 roku „angielska zaraza” przedostała się nad Sekwanę.

„Tak naprawdę chore są nie tylko nasze zwierzęta, lecz nade wszystko toksyczna jest europejska polityka rolna” — z pasją i swadą w marcu br. atakował unijnych polityków Guy Sorman. Popularny publicysta uważa, że przez ostatnich czterdzieści lat zrobiono w Europie wiele, by zniszczyć ducha przedsiębiorczości rolników. Uczciwa konkurencja przestała istnieć. Nowe technologie, dominacja bezdusznego rynku, traktowanie produkcji rolnej jak każdej innej, subwencjonowany liberalizm, zupełne lekceważenie zasad ekologii, wreszcie szaleństwo biurokracji — doprowadziły rolnictwo do klęski. Jeszcze ostrzej, tym razem krajową politykę rolną, skrytykował francuski doktor weterynarii Marc Chiappero. Jego zdaniem, popieranie przez państwowych technokratów ogromnych kombinatów rolnych, ideologiczne i — w rzeczywistości — nieliberalne podejście do problemu produkcji żywności doprowadziło do poważnego kryzysu. Rolnicy przestali być rolnikami, a stali się jedynie trybami w sterowanej przez wielki kapitał machinie produkcyjnej.

Kiedy we Francji wybuchła sprawa chorobotwórczych, pochodzących z wołowiny prionów, nie dobiegła końca jeszcze inna głośna toksyczna afera: mimo braku odpowiednich testów, kierując się jedynie ekonomicznymi przesłankami, dopuszczono do użytku krew zakażoną wirusem HIV. Osoby, które podjęły fatalne w skutkach decyzje, główni sprawcy „krwawych nadużyć”, nie tylko w opinii rodzin ofiar francuskiej służby zdrowia, powinni byli zostać pociągnięci do odpowiedzialności karnej. Tak się jednak nie stało. Do krwawej afery i choroby szalonych krów dołączały zaś kolejne sprawy: dokarmiania bydła trutką na szczury, faszerowania świń antybiotykami, stosowania hormonów w tuczu trzody chlewnej, genetycznego modyfikowania żywności, produkcji różnego typu warzyw i owoców „bez smaku i zapachu”.

Tyle w samej Francji. Tymczasem na świecie pojawiła się już kolejna „zaraza bez granic” — pryszczyca. Warto pamiętać, że epidemia tej choroby, która wybuchła na pograniczu Anglii i Walii w 1967 roku, kosztowała ówczesny brytyjski rząd 150 milionów funtów szterlingów. Dziś koszty jej zwalczenia będą z pewnością o wiele większe. Wirus Picorna jest o tyle niebezpieczny, że może być przenoszony nawet przez wiatr i nie pomogą żadne kordony sanitarne czy — przykładowo — zalecenia władz Austrii, żeby obywatele tego kraju zrezygnowali z wyjazdów na Wyspy Brytyjskie.

Po pojawieniu się „pryszczatej” zarazy premier Wielkiej Brytanii Tony Blair zaczął przebąkiwać, że konieczne jest zastanowienie się nad właściwym typem produkcji rolnej. Coraz częściej słychać głosy, że trzeba zrezygnować z tzw. intensyfikacji produkcji rolnej i zacząć godzić prawa rynku z prawami natury. Na ile te — już nieraz wdrażane — ambitne zamierzenia się sprawdzą, pokaże czas.

Jeżeli najważniejszym, a często jedynym kryterium decydującym o sposobie hodowli czy produkcji żywności będzie pieniądz, jeżeli bezpardonowe i często nieuczciwe zasady konkurencji będą brać górę nad zdrowym rozsądkiem, trudno marzyć o jakiejkolwiek skutecznej reformie.

Media epatujące od rana do nocy różnego typu wymyślnymi makabreskami i — zdawać by się mogło — wciąż nienasycone, raczej niechętnie pokazują ofiary choroby szalonych krów. Porażeni demencją, skazani na pewną śmierć, bezradni i zalęknieni ludzie, niewinne ofiary wyścigu po szybki i jak największy zysk, na pewno nie są najlepszą reklamą dla wielkich rolniczych kombinatów czy handlowych molochów.

Każdy wie, że krowy to przeżuwacze przyzwyczajone do karmy roślinnej i że zmuszanie ich do jedzenia wołowiny to pomysł absurdalny. Gdyby człowiek nie zmusił tych zwierząt do kanibalizmu, w ich mózgu oraz centralnym układzie nerwowym nie pojawiłby się zapewne — jak twierdzą specjaliści — prion PrPsc, który stał się zagrożeniem dla świata. Czy jednak człowiek potrafi wyciągnąć wnioski z własnych zaniedbań?

Zdaje się, że niektórzy zwolennicy liberalizacji produkcji i handlu ufają nienowemu poglądowi, że egoizm jednostki prowadzi do dobrobytu ogółu — tak jakby dobro mogło rodzić się ze zła, jakby egoizm był dowodem altruizmu, a dehumanizacja życia drogą do humanizmu. Skutki takiej filozofii (raczej należałoby mówić o ideologii!) to straszące dzisiaj Europę stosy padliny. W gruncie rzeczy szalone krowy to poniekąd symbol głębokiego, duchowego kryzysu. Metody niszczenia (nie tylko żywności!) można doskonalić, ale nikt — w imię fałszywych założeń — nie jest w stanie uzdrowić ani gospodarki, ani samego siebie.

W Wujkowej Biblii czytamy, że „wąż był chytrzejszy nad inne wszystkie zwierzęta ziemi” (Rdz 3,1). Mimo że Pan Bóg dał człowiekowi do życia wszystko, co było mu potrzebne, chytrość węża i chytrość człowieka zwyciężyła. Jednak było to pozorne zwycięstwo. Chytrość bowiem stała się przyczyną katastrofy, której skutki odczuwa do dzisiaj cała ludzkość. Ten, komu nie odpowiadają tego typu porównania czy biblijne przenośnie, nie musi sięgać tak daleko i tak głęboko. Wystarczą suche fakty i bezlitosna wymowa statystyk z nieodległych przecież lat. Nawet jeśli ktoś żyje w swoistym raju czy — inaczej mówiąc — materialnym dobrobycie, musi się liczyć z tym, że łatwy i szybki zysk nie zawsze się opłaca.

„Wszystkie rządy są jedynie niedoskonałym remedium na niedostatek mądrości i cnoty” — pisał w połowie XVIII wieku Adam Smith. Niedostatki mądrości i cnoty bywają bardziej i mniej widoczne, bardziej i mniej dokuczliwe — tak dla określonych grup społecznych, jak i całych społeczeństw. Najgorzej jest chyba wtedy, kiedy ludzką głupotę czy wyrachowanie próbuje się zatuszować biurokratycznym zarządzeniem czy pustym propagandowym gestem.

Łatwy zysk?
Marek Wittbrot SAC

urodzony 16 września 1960 r. w Polanowie – pallotyn, dziennikarz, redaktor, fotografik, autor tekstów poświęconych literaturze i sztuce współczesnej, duszpasterz środowisk twórczych, działacz polonijny we Francji, był redaktorem miesięcznika katolickiego „Nasza Rodzina" (199...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze